Oceaniczne rejsy z żonami nie rzadko kończyły się
rozwodami. Z pieskami i kotami żegluje wielu. Ale z
… kurą ? Okazało się że można i nawet warto.
Przekonuje nas o tym książka pewnego dzielnego
francuskiego Bretończyka, który codziennie jedząc
jajka przeżeglował z nią około 45 tysięcy mil.
Poprosiłem przyjaciela Mieczysława Krause o
recenzję. Pięknie i uczuciowo napisana. Nigdy
się takiego pisania nie nauczę.
Ale do rzeczy: książkę wydała „Nautica”, ceny
różne – od 35 do 50 zł.
Czytajcie póki śnieg leży.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
========================================
Don Jorge,
Popularne jest powiedzenie, że „jeśli z jakiegoś szkolenia zaczerpnąłeś choć tylko jedną myśl, to ono nie było czasem straconym”. Podobnie z lekturą książeczki o umiarkowanej objętości 256 stron autorstwa Bretończyka Guireca Soudee pt. „Żeglarz, kura i ich niezwykły rejs”. Z pozoru – widokiem okładki – infantylną, jednakże, żeglując po morzu od ponad pół wieku i sporo o tym przeczytawszy, nie wstydzę się przyznać, że od trzykrotnie młodszego Guireca dowiedziałem się dwóch rzeczy, dotąd mi nieznanych.
.
Po pierwsze, że kurka jako towarzysz samotnego, oceanicznego żeglarza jest lepsza – odporniejsza i pogodniejsza – od kotka czy pieska. A także, iż codziennie obdarowuje kapitana świeżym jajkiem, pomimo nieprzerwanego zasrywania wszystkiego co się da i gdzie przebywa. Lecz to nie wszystko i nawet nie najważniejsze. Kiedy Guirec – zimując w grenlandzkiej zatoczce, na granicy zagłady, brał cięgi od ryczącego non stop morza przy minus 20 o – 30o i napierających nieprzerwanie growlerów, mini gór lodowych, co zmuszało do przestawiania 11-tonowego jachtu, wyrywając ręcznie kotwicę z 80 m łańcuchem (bo winda siadła) łącznie dobrze ponad 100 kg, istny koszmar przez miesiąc, zanim zatokę nie ściął wreszcie lód – zmaltretowany Guirec bywał smutny, a wtedy, jak pisze, cyt. „kura to wie. Zwierzęta wyczuwają takie rzeczy. Lepiej niż ludzie. Siedząc mi na kolanach, odpowiada w swoim języku cichym >>ko, ko, ko<<. Kura Monika to mój mały kawałek ciepełka na jachcie”.
.
Drugie, czego się dowiedziałem z tej książki, to że większość żeglarzy przed pierwszym rejsem oceanicznym usuwa sobie wyrostek robaczkowy, by uniknąć zapalenia otrzewnej, a często i zęby mądrości – wielka francuska kultura samotnego żeglowania. Dobra wiadomość taka, że za następnym rejsem już nie trzeba.
.
Jest jednak i trzecia, ciekawa dla mnie kwestia, DLACZEGO Francuz podejmuje tak skrajnie trudne wyzwanie, i – porównawczo – jak do tego podchodzi Polak?
.
Otóż ten pierwszy – by być szczęśliwym na oceanie samotnie żeglując, POPRZEZ TO doświadczając siebie. Sycąc ciekawość w najtrudniejszych warunkach, by ujrzeć cudowne widoki i dotknąć „organoleptycznie” polarnej przyrody, np. opływając na desce z wiosłem górę lodową, w piance albo i bez.
.
A co na to my, którzy, jak niesie wyższościowa wieść gminna „Żabojadów uczyliśmy jeść widelcem”? Otóż Polak, jak się wydaje bardziej skoncentrowany na sobie jak na otoczeniu, swoje DLACZEGO odnosi do „sprawdzenia się” czy da radę – czy z oceanicznej konfrontacji wyjdzie cało i w ogóle wyjdzie.
.
Nawiasem mówiąc – ciekawość motorem historii, to dla niej Kolumb odkrył Amerykę, a w następstwie Europa skolonizowała świat. Szlachetnie – nas tam nie było.
Ograniczony – siłą rzeczy – wybór zdjęć w książce można po wielokroć powetować sobie zdjęciami i filmami na youtube, googlując w personalia autora.
Mieczysław