Jacka Zielińskiego znam od dawna jako dzielnego żeglarza, uczynnego i przyjacielskiego człowieka.
Do tego – pełnego inicjatyw, obrotności i godnej uznania pracowitości. Doceniam Jego inicjatywę organizacji
najpoważniejszych, długodystansowych regat morskich samotników. Dlatego rozumiem istotę żali, które
mu doskwierają. Odpowiedziałem mailowo – KAŻDY DOBRY UCZYNEK SPOTKA SUROWA KARA.
Wierny tej dewizie wzbogaciłem ją jeszcze inną: JAK UMIESZ RACHOWAĆ DO DWÓCH – RACHUJ NA SIEBIE.
Mam w tym względzie bogate doświadczenia życiowe. Wszystko co mi w życiu się udało – to dzięki brakowi wspólników.
Niezbyt budujący wniosek ? Takie jest życie. Jackowi wyrazy współczucia.
A teraz czytajcie historię prawdziwą, nie tylko „Bitwy o Gotland”.
Pozdrawiam Wojów Gotlandzkich” oraz Tomka Konnaka, który już tym regatom niestety nie sędziuje.
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
-------------------------------------------
Bitwa o Gotland – historia prawdziwa
11 grudnia 2021
Po 10 latach noszenia tego kamienia nadszedł czas.
Nie jest to pełna historia, w końcu 10 lat znajomości, a tu tylko garstka naszych przygód, ale za to doskonale charakteryzujących prawdziwą twarz tego osobnika..
Czytam na portalu żeglarski.info: „Z żeglarstwem związał się późno (żona mu kazała), ale na swoim koncie ma osiągnięcia, których pozazdrościć mógłby mu niejeden wytrawny wilk morski.” Czy aby na pewno? Jeśli tak ma wyglądać kolejny wzór do naśladowania według żeglarskiego TVP, to ja dziękuję, zajmę się chociażby łowieniem ryb… (https://zeglarski.info/artykuly/znani-i-nieznani-krystian-szypka/).
___________________________________________________________
Na marginesie, prezes Witkowski dobrze zna prawdziwy przebieg pierwszej „Bitwy”, jednak i dla niego liczy się wyłącznie dobry PR, i tak możemy w 2021 zauważyć „wielki” powrót BoG i Maristo Cup na łamy żeglarski.info (przez nieporozumienie o kierunku rozwoju żeglarstwa, sprzeciw kolesiostwu i układom, urażona duma prezesa omijała ww. imprezy i sukcesy żeglarskie, wiążące się z moim nazwiskiem). Czas minął, duma zaspokojona, można dalej promować się na czyjejś pracy.
Do brzegu. Jako człowiek z natury skromny i spolegliwy powinienem od razu napisać, że mamy do czynienia ze zwykłym kłamcą, oszustem i złodziejem, jednak każdy powinien sam wyrobić sobie własne zdanie w tym temacie. Chcę tylko powiedzieć jak było naprawdę, bo w „bitwie na kłamstwa” z ową parą nie mam najmniejszych szans (ponad 20 lat doświadczenia w korporacji na dyrektorskich stanowiskach…).
A więc nasz kapitan, Krystian Szypka, siedząc gdzieś w Żywcu wymyślił plan: znaleźć niszową dyscyplinę sportu, wyrobić sobie nazwisko i zostać „kimś”. Pewnie część z was ma świadomość, że na akwenie Bałtyckim żeglarsko jesteśmy jedynie przed ścianą wschodnią, a więc w przysłowiowej czarnej, i to jest ta nisza, na którą (za namową małżonki) postawił nasz przyszły wzór godny naśladowania.
Tak więc w 2010 skromny skipper wykupuje pakiet szkolenia regatowego u Krzysztofa Krygiera, a po kilku lekcjach wynajmuje jacht i startuje w reaktywacji regat Poloneza. Właśnie tam się poznaliśmy..
Mijają dwa lata, w międzyczasie zacząłem organizować regaty SailBook Cup – 600 nm. dookoła Gotlandii (nigdy wcześniej nikt nie organizował tak długich regat w naszym rolniczym kraju nad Wisłą). W 2011 wystartowały 3 jachty, w 2012 już 7, a wśród nich s/y „Sunrise”.
Jak się domyślacie, w tamtym czasie każdy zgłoszony jacht był na wagę złota, więc z otwartymi ramionami powitałem dwie jednostki z zachodniopomorskiego, z którym wtedy był związany nasz początkujący kapitan. Wtedy po raz pierwszy uległem jego „czarowi” i na jego delikatną prośbę pominąłem w przekazie medialnym rzeczywisty czas mety „Sunrise”, który de facto przeciął ją blisko 20 godzin po wolniejszym jachcie – „Quicku” i ówczesnym zwycięzcy s/y „Femtan”. Ale nie to było wtedy istotne, piękna laurka w postaci artykułu oczarowanego regatami kapitana, była odpowiednią nagrodą (https://regaty.sailbook.pl/pl/oceanteam-o-sailbook-cup-2012/).
Dwa dni później spotykamy się przypadkiem w gdańskiej marinie, gdzie kpt. z resztkami załogi montował nowy roller. Podczas grzecznościowej pogawędki o minionych regatach, zeszło na plany kapitana: jest potrzeba zrobienia 500-milowej klasyfikacji – a jak to ja – bez zastanowienia i z zapałem godzę się na kolejny rajd dookoła Gotlandii. Robimy Wielka Żeglarską Bitwę o Gotland, ale o tym za moment, najpierw mała dygresja.
Na tym samym, pierwszym ‘Polonezie”, poznaję również Radka Kowalczyka, który od początku wspierał kolegę Krystiana w przygotowaniach do regat OSTAR (wtedy jeszcze nie miałem świadomości na jakim poziomie jest nasze żeglarstwo, tym samym nie zastanawiałem się nad bezsensem startu w jakichkolwiek regatach za granicą, szczególnie kogoś kto ukończył „Poloneza” i „SailBook Cupa” na ostatnim miejscu. Z czasem wyjaśniło się, że startuje się nie po to, żeby wygrać regaty, a żeby tylko w nich wystartować..).
Czasu do startu w BoG sporo, w międzyczasie mnóstwo ustaleń, a nowi koledzy zapraszają mnie do Radkowego OCEANteam-u. Kontakty medialne Radka, jako zawodnika MINI 650, pomagają, raczkujący portal SailBook.pl nie przeszkadza i rozkręcamy medialnie jesienne wyzwanie 2012 roku. Jednak o prawdziwym sukcesie przeważy – jak zwykle – pogoda.
Jako jedyny w naszym OCEANteam-ie zwolennik formuł wyrównawczych, ulegam nowym kolegom i z małym niesmakiem, ale godzę się na rywalizację 1:1 z szybszym regatowym jachtem. „Sunrise”, Farr 37 stacjonował w Świnoujściu, dyrektor Krystian w Bielsku, a do tego koniec sezonu i kłopoty z mierniczymi formuły.
O pierwszej Bitwie krążą legendy, głównie za sprawą dość niepomyślnych prognoz, jednak jako już zwolniony z koleżeńskiej lojalności, opowiem to, co do tej pory wiedzieli tylko najbliżsi znajomi. Jakie były nastroje, co czułem, wiecie – https://sailbook.pl/bitwa-z-pokladu-quicka/. A co pominąłem?
Mieliśmy trackery i telefony satelitarne. Trackery trzeba zgodnie z instrukcją dostawcy dla pewności restartować ręcznie, średnio co godzinę lub częściej, co też robiłem. Po regatach okazało się, że „Sunrise” tego nie robił od samego początku, dlaczego?
Jakież było moje zdziwienie i radość zarazem, gdy na wysokości Nyhamn, na północ od Visby, dzwoni do mnie Krystian ze swojego satelitarnego i pyta „gdzie jestem”? Wyszło na to, że jest za mną 50 nm.! Rozbitym głosem opowiedział, jak to po starcie na spinakerze godzinę go wyciągał z wody – a jakby było mało – w gazecie świnoujskiej pojawiło się zdjęcie kapitana czule żegnającego się z żoną, na co dość niefortunnie zareagowała faktyczna żona (niestety nie udało mi się odszukać tego zdjęcia)…
Nie w moim stylu jest kopanie leżącego, tak więc podniecony niespodziewaną wygraną, przyjąwszy kapitulację „Sunrise”, obiecałem zwolnić, żeby zmniejszyć dystans, przynajmniej do zasięgu radia. Regaty wygrane, adrenalina opada. Okrążyłem boję zwrotną Salvorev, kolejny telefon od K., liczymy ile do mnie odrobił i nie wygląda to ciekawie – raptem kilka mil, a do mety już “z górki”.
No cóż, warunki dalekie były od ideału, co nie napawało optymizmem do dryfu, więc bez sprzeciwu zaakceptowałem pomysł Krystiana, żeby skrócił sobie drogę i przeskoczył Fårösund na silniku, co da mu jakieś +20 nm. Nie mogąc już bardziej zwolnić, zawróciłem do południowego wejścia w kanał… W końcu regaty się skończyły, a że jesteśmy kolegami z OCEANteam-u. Uzgodniliśmy, że na metę wejdę pierwszy, z niewielką przewagą, żeby nie zniechęcić poszukiwanych przez K. sponsorów na OSTAR. Do dziś, wspominając tamtą decyzję, nie mogę sobie tego wybaczyć, no ale kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardą dupę.
Po około godzinie sztormowania na północ, w końcu się zjechaliśmy. Po chwili padł pomysł, żeby pójść spać. Ja wyczerpany brakiem drzemek (adrenalina już opadła), Krystian z kolei „rajdem” na katarynie przez Fårösund, gdzie nocą przy niesprzyjających warunkach z pewnością nie można było tego nazwać spacerkiem, okraszonym drzemkami. Tak więc kolejna umowa dżentelmeńska: idziemy spać, na całą długą godzinę. Czując bliskość Sunrise po zawietrznej nie mogłem jednak zasnąć, stale rozciągały się przede mną katastroficzne wizje sczepiających się masztów, czy uderzenia w burtę… Informuję przez radio Krystiana, że robię zwrot na północ, żeby nie narobić prawdziwego bałaganu i proszę o ewentualną pobudkę, na wypadek gdybym nie usłyszał budzika w telefonie (oczywiście zapewniając, że jeżeli wstanę pierwszy, zrobię to samo). Zmęczony tym wszystkim, obudziłem się po ok. dwóch godzinach – jakież było moje zdziwienie, gdy nie zobaczyłem Sunrise na AIS, a przez radio nikt nie odpowiadał… Dokładam żagli, i pędzę na maksa do mety, a w głowie przemyka myśl, nauczka życiowa, którą wielokrotnie podważam – dałem się nabrać, na te jęki, a on zwyczajnie to wykorzystał i uciekł…. Nie, no niemożliwe… a może coś się stało?
Co godzinę próbuję się dodzwonić do Krystiana – nie odbiera. Nie mam odwagi zadzwonić do Radka, zapytać co jest grane; a wiem, że byli w stałym kontakcie. Sam się zgodziłem i była to moja decyzja, a teraz zadzwonię z tak idiotycznymi teoriami?! Nie! – Przecież właśnie moje naiwne stawianie na gentlemen agreement’s tak urzekło kolegę Krystiana?! Mając platformę za rufą, w końcu nie wytrzymuję i dzwonię do Radka… Po chwili oddzwania – „Krystian wstał o świcie, kilkukrotnie mnie wywoływał, ale nie odpowiadałem, więc uznał że zawróciłem i popłynąłem w kierunku mety…” – sztormując na zarefowanych grotach w miejscu przez godzinę, dwie; ile mogliśmy się od siebie oddalić – maksymalnie 4-5 nm.? A więc nie ma opcji, musiał mnie widzieć na AIS – no chyba, że AIS też nawalił. Radek informuje: Krystian obecnie jest przed Rozewiem, za którym się schowa przed piździelem, bo boi się, że „Sunrise” całkiem się rozpadnie, i tam na mnie zaczeka. – Ulga… uff, głupio wyszło… a już była panika, że ktoś – nie… nie ktoś – żeglarz samotnik, kolega, chciałby mnie okraść z wygranej w tak podły i podstępny sposób – nie… no – żaden żeglarz by tak nie postąpił! Między innymi te cnoty od zawsze fascynowały mnie w żeglarstwie 🙂
Uspokojony, mknę do mety. Gdzieś przed Rozewiem słyszę na 16-tym, jak „Sunrise” wywołuje statek i upewnia się, czy ów go widzi. – Ej, przecież miał czekać osłonięty za Rozewiem, a tu wychodzi na to, że mija teraz Hel?! Wywołuję Sunrise – cisza, dzwonię do niego – nie odbiera; komórka już aktywna, ale również cisza… Dzwonię do Radka i pytam co tu naprawdę jest grane?! Podczas rozmowy z Radkiem słyszę, że właśnie Marek Słaby wrzucił na fejsbuka zrzut ekranu z MarineTraffic, gdzie Sunrise mija cypel…. Zamarłem… Zacząłem składać klocki. Uciekł. Idąc wzdłuż półwyspu nie mógł napotkać żadnego statku, bo ruta jest o wiele dalej, ale włączył AIS, żeby mieć wymówkę. Stąd to wywoływanie statku, który szedł po swojej rucie (minimum dwie mile od brzegu), więc nie mogło być żadnego zagrożenia… A na moje wywoływania nie odpowiadał. Zamarłem… idąc po płaskiej wodzie, w połówce, prosto do mety…
Dzwoni Krystian, zaczyna od przeprosin, że złotem mnie obsypie, do najlepszego burdelu zaprowadzi, żebym tylko się nie gniewał, bo ta sytuacja, to zbieg niefortunnych zdarzeń i generalnie jacht mu tonie, dlatego chciał się schować i zaczekać na zatoce, no ale jeszcze ten statek… ale będzie na mnie czekał! Pewnie tak załatwia się sprawy w korporacjach, no cóż. Odebrałem jeszcze telefon od Radka, który przekonywał mnie, że przecież jestem z jednym czterech członków jego OCEANteam-u, musimy się trzymać razem, i jak powiem wszystkim, że Krystian, też z OCEANteam-u, wycofał się, przejechał Fårösund na silniku, to nie ukończy eliminacji do OSTAR. A, no i najważniejsze dla mnie – rozwalę zajebiście zapowiadającą się imprezę, z której będziemy jeszcze żyć!
W tekście Krystiana czytamy: „z uszkodzonym baksztagiem, halsowałem (w połówce, wiało z N) do mety i wtedy Jacek odrobił stratę, dzięki czemu wspólnie ukończyliśmy regaty, niczym kpt. J. Siudy i kpt. K. Jaworski na pierwszym Polonezie”. – Każdy, nawet bardzo średnio zaawansowany żeglarz turysta wie, że w połówce się nie halsuje, bo i po co?! No chyba, że po prostu czerpiesz przyjemność z pływania zygzakiem. On zwyczajnie na mnie czekał, bo bał się, że powiem jak było naprawdę.
Generalnie historia jakich wiele – człowiek człowiekowi wilkiem, itd. – ale co wy byście zrobili w mojej sytuacji?! Ulegli namowom i w konsekwencji się podłożyli, czy wyjawili prawdę publicznie w tamtym momencie? Sophie’s choice.. Z jednej strony „koledzy”, Krystianowi potrzeba tego do eliminacji do OSTAR, no i przecież budujemy razem nową przyszłość żeglarstwa.. Nie tak to sobie wyobrażałem.. Z drugiej strony na kei śp. Krystyna Chojnowska Liskiewicz, mój ówczesny prezes PoZŻ Bogusław Witkowski, media i znajome twarze. Wstyd mi się na głowę wali, po co to wszystko, dla jakiegoś karierowicza; no ale jestem w tym, sygnuję nazwiskiem, nie chcę rozwalić imprezy. Jakbym powiedział wtedy prawdę, na pewno nie byłoby dziś Bitwy, więc chyba było warto.. Z satysfakcji nawet nasz kapitan nie jest w stanie mnie okraść..
Powiedzmy, że wypadki chodzą po ludziach. Nieraz ambitnie wyznaczony cel sprawia, że delikatnie naginamy zasady. Umieściłem te wydarzenia bitwowe w głowie na półce “wstydliwe, nie wracajmy do tego, patrzmy w przyszłość”. Chłopak się nakręcił i za wszelką cenę chciał dokonać zamierzonego.
Tylko później okazało się że, nie był to przypadek jednorazowy, wypadek okoliczności. To było tylko pierwsze zdarzenie, po którym sukcesywnie następowały kolejne. Bez miejsca na przyzwoitość, po trupach do celu.
Dla większości dżentelmenów ten wycinek historii zapewne wystarczy, aby wyrobić sobie zdanie.
Zainteresowanych pełnym wpisem zapraszam na https://sailbook.pl/bitwa-o-gotland-historia-prawdziwa/
Z żeglarskim pozdrowieniem
Jacek Zieliński
Dzień dobry Jerzy
Chciałem tylko przekazać, że jest mi zwyczajnie przykro z powodu tak łatwego przyjęcia „najprawdziwszej prawdy” jednej ze stron bez obiektywnego spojrzenia na jakość rzekomych dowodów tej spowiedzi stulecia.
Nie mam jednak żalu i nie oczekuję odpowiedzi na tego maila.
Życzę Ci za to szczerze i życzliwie byś nigdy nie doświadczył prawdziwego oblicza tego „dzielnego żeglarza, uczynnego i przyjacielskiego człowieka”
Pozdrawiam
Krystian Szypka
Drogi Jerzy,
na wstępie bardzo dziękuję za laurkę, którą mi wystawiłeś.
Przesyłam odpowiedź na strategię, którą obrał...
Tak jak pisałem i podejrzewałem, jedyną obroną będzie marsz w zaparte i próba zdyskredytowania mojej osoby, okraszona klasyką "gaszenia pożarów", czyli obietnicą pozwu sądowego, na który oczywiście czekam :)
Nie mam pojęcia jak przekonać kolegę Krystiana do potwierdzenia prawdziwej wersji zdarzeń. Niestety, 10 lat temu nie były tak popularne kamery i filmu nie nagrałem. Chociaż, czy taki film byłby dla niego "wystarczającym dowodem"?
Przerzucanie się frazesami nie przejdzie, postawiłem na prawdziwą historię, popartą argumentami (wystarczy samemu to zweryfikować lub mnie o to poprosić). Może w odpowiedzi warto byłoby jednak powołać się na argumenty, zamiast liczyć na współczucie?
(Dobrze znam ten ton, grającego zbitego psa z podkulonym ogonem)
Bo skoro moja, prawdziwa wersja zdarzeń jest "oczerniająca i nieprawdziwa" (cytuję), to... jak wg "kolegi" przebiegły wydarzenia te 10 lat temu?
A może da się prościej - może czas poprosić o wypowiedzenie się Aleksandrę Warecką, Radosława Kowalczyka, Andrzej Szrubkowskiego (który prowadził mnie podczas pierwszej i kolejnych Bitew), Igora Szrubkowskiego, Prezesa Witkowskiego... mam wymieniać dalej?
Może warto też udostępnić naszą korespondencję mailową, z której jasno wynika co i jak? Możemy też zacząć sięgać głębiej i zapytać byłego pracodawcę za co rodzina "szyPkich i nieuczciwych" została zwolniona z pracy, po przeszło 20 latach?
Na przyznanie się nie liczyłem, znamy się dość dobrze. Tym bardziej, że do przyznania się do winy i do popełnienia błędu trzeba mieć to, na co tak często powoływał się adresat w naszej korespondencji, czyli honor, zasady i moralność...
A wystarczyło wywiązać się z naszej styczniowej umowy, nie rozsiewać historyjek o płatnych zabójcach, nie naginać prawdziwej historii.. tak zwyczajnie po ludzku rozliczyć się i rozstać.
W chwili obecnej, tak jak kolegę uprzedzałem mailowo, jedynie upomniałem się o prawo do swojego bezsprzecznego zwycięstwa w pierwszej Bitwie o Gotland, ale możemy maszerować dalej.
Sytuacja przypomina wielki kamień wrzucony do szamba - ochlapało obojga, jednak kolejny raz zaręczam, że jestem gotowy "taplać" się w tym, bo zostałem okradziony z mojego organizacyjnego dorobku żeglarskiego, a na to się nie zgadzam.
Z żeglarskim pozdrowieniem
Jacek Zieliński
Drogi Don Jorge,
Jak zapewne wiesz :) wydalem Miniature Zeglarska pt "Bitwa o Gotland". Celowo uzywam slowa "wydalem" chociaz Miniatura sygnowana jest moim nazwiskiem albowiem oparlem sie glownie na tekstach opisujacych kolejne bitwy napisanych przez uczestnikow. Zarowno idee Bitwy jak i przebieg pierwszego wyscigu oparlem na relacjach Krystiana Szypki i Jacka Zielinskiego. Trzeci z jej tworcow Radek Kowalczyk nigdy nie odpowiedzial na moje zaczepne listy. Pomimo ze w tekscie Miniatury jest stosunkowo malo moich slow jej wydanie spotkalo sie z "kwasnym" odbiorem i uczestnikow i kibicow. Dostalem kilka nic nie mowiacych listow jakoby opisy wyscigow odbiegaly od prawdy. Pomimo prosb nikt przyslowiowej "pary z geby" nie puscil. Uznalem ze sa to wymysly piszacych wynikajace byc moze ze zwyczajnej ludzkiej zazdrosci. No w koncu Bitwa urosla do rangi baltyckiego Vendee Globe. Pytanie dlaczego z udzialem tylko Polakow, raz tylko "krasnoludek" (bo na najmniejszym jachcie) z Niemiec o malo tych regat nie wygral, ale to tylko potwierdza regule: Zeglarskie giganty z krajow baltyckich w Bitwie nie uczestnicza. Temat wart osobnej dyskusji. I oto po latach dziesieciu od pierwszej Bitwy pojawia sie w Internecie tekst jednego z jej organizatorow z ktorego wynika ze zaczelo sie od "ustawki" niewiele majacej wspolnego z regatami. Czy zatem wypada poprawic tekst Miniatury Zeglarskiej i przekazac histori prawde w postaci II wydania? Tym bardziej ze bitwa tak po prawdzie wlasnie sie zaczela. Co radzisz?
Serdecznosci z dalekiej Francji.
Andrzej Kowalczyk, Francja.
-----------------------------
PS. Dodam jeszcze ze tworcy regat Vendee Globe rowniez spotkali sie w sadzie oskarzajac sie wzajemnie o malwersacje finansowe. Pomyslodawca tych obecnie najbardziej znanych regat samotnikow , Francuz Philippe Jeantot wyszedl z tego z wyrokiem 3 lat wiezienia w zawieszeniu, kara finansowa 100 tys euro i pozbawiony zostal odznaczen panstwowych czyli Legii Honorowej i Orderu Zaslugi. Czy dogonimy Francuzow?
Witaj Jerzy,
Smutna historia.
Szkoda mi Jacka i BoG.
Czy da się ją uratować?
Bardzo bym chciał.
- pozdrawiam
JacekOdpowiedz do A. Kowalczyka:
Przyznam, że od zawsze cenię Kolegę Andrzeja, za swoistą umiejętność rozpętania piekła, jak zresztą na rasowego redaktora przystało!
A więc po kolei:
Kto korespondował i opracowywał ostatnie szlify miniaturki żeglarskiej? Z pewnością nie ja, bo nie lubiłem wracać do tamtych regat. Tak samo nie przygotowywałem dla Mirka Zemke listy kolejnych zwycięzców, żeby nie kłócić się o to czyje nazwisko powinno być pierwsze na bitwowej blasze.
Zarzut odnośnie blokowania dostępu zawodników z całego świata do bitwowej areny jest, delikatnie mówiąc, śmieszny ;) Andrzeju, jeszcze wczoraj rozmawialiśmy o tym gdzie jest polskie morskie żeglarstwo regatowe, sam zauważyłeś, że to III liga, bawimy się na tym co mamy i jakoś lata lecą. Czy naprawdę myślisz, że ktoś z Dani, Anglii zada sobie trud dwu-tygodniowej żeglugi, żeby zdobyć trofeum europy C??? Mieszkasz za granicą, przecież wiesz jak nas tam postrzegają, dla 90% europejczyków jesteśmy jak "Rumuni", tylko ci jaśniejsi ;) A więc do wątpliwej rangi (jak dla nich) trofeum dochodzi niebezpieczeństwo rozkradzenia jachtu (żart), w końcu to regaty samotników, to i potencjalnych szabrowników powinno być mniej :) I też nie wszyscy działają jak mój były kolega, czyli znaleźć niszowe regaty i je ukończyć. Takie numery przechodzą tylko w krajach III ligi...
Jedynie Radkowi udało się namówić kolegów z MINI i jak znam życie, Morten przybył tylko dlatego, że znał Radka.
Podsumowując - miejmy świadomość gdzie jesteśmy, jakie jest nasze "miejsce w szeregu" :) Pracujmy nad rozwojem, ale ze świadomością realiów...
Co do "ustawki"... ustawka to chyba za mocne słowo. Jako ustawkę rozumiałbym, że robimy show, chowamy się za Helem, wracamy za trzy dni i ten, który stawiał poczęstunek - wygrywa. Zerknij na drugi komentarz (powyżej), nawet mnie zmroziło jak przeczytałem nagłówek, a w połowie nawet łezka wzruszenia mi się zakręciła w oku, dzięki arcymistrzowskiej grze na emocjach. Ciągle pamiętam te jęki jak mu nie poszło, wtopę z żoną, "wszystko się sypie... a zaraz OSTAR". Od zawsze mam problem z asertywnością i od zawsze wspierałem zaczynających ambitnych żeglarzy, czy to bawiących się na regatach zatokowych, czy SailBook Cup, po Maristo Cup (nie mylić z Maristo Baltic Rallly, bo choć to kontynuacja SBC i Maristo Cup, to jednak nowe inne regaty... czy jakoś tak bo już się sam pogubiłem), podobnie z nowymi startującymi w BoG...
Jakie dla mnie w tamtym momencie miało znaczenie, czy przetnę metę przed nim 15 godzin, czy 1 godzinę? Uwierz proszę, że nikt nie ma pojęcia jaką cenę za ten brak asertywności zapłaciłem, w każdym razie, ja zaliczyłem pełną trasę, na silniku nie płynąłem, nawet jeżeli pospałem, to i tak regaty ukończyłem, a co za tym idzie - bezapelacyjnie wygrałem.
Kończąc temat, nie tylko zostałem okradziony z praw do BoG, straciłem 9 lat inwestowania i swojej pracy, czasu, a najgorsze jest, że zostałem okradziony z radości uczestnictwa w tych regatach i z dumy, jaką dawała mi świadomość bycia współorganizatorem takiego wydarzenia.
… przez Farosund na silniku?
Kto się pisze na taką Bitwę?
Adam