KONTRKURS TO NIE POWÓD DO WSTYDU

Temat opowiadanka Jacka Chabowskiego jest mi bliski, jako że przed laty napisałem trzy humoreski o okolicznościach kilku moich odwrotów.
Pierwsza z nich nosiła wymowny tytuł: "Wróciliśmy spod Waterloo".
Czyli Jacka rozumiem, ba - nawet mocno pochwalam, jako że walka z okrutnością morza to jest jak przysłowiowe kopanie się z koniem.
A więc - poniżej historyjka dydaktyczna z skromnym, nieco zakamuflowanym morałem.
No cóż - było nie było - Jacek to przecież jeden z Gotlandzkich Wojowników. I to takich niewiarygodnie niewyżytych - ma swój jacht, ujeźdża Bałtyk od wiosny do jesieni,
ciągle mu mało i dlatego zimą zabiera się za Sródziemne.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
----------------------------------
.
Witaj Don Jorge,
ODPUSCIĆ ? JESLI - TAK, TO KIEDY ?
Godziny na lotnisku w oczekiwaniu na kolejne połączenie sprzyjają refleksjom. Wracam z rejsu Barcelona – Malaga i przewijam film wspomnień. Część trasy i większość załogi, nowe. Początkowo nieznajomi, po jednym, dwóch dniach, już dobra, zgrana załoga. Często bywa, a właściwie, to zawsze, że to też zbiór bardzo ciekawych osób, historii, doświadczeń i sposobów na życie. Od początku też duże wsparcie (nie tylko żeglarskie), jest też znajoma twarz z wcześniejszego rejsu :-)
Godziny na lotnisku w oczekiwaniu na kolejne połączenie sprzyjają refleksjom. Wracam z rejsu Barcelona – Malaga i przewijam film wspomnień. Część trasy i większość załogi, nowe. Początkowo nieznajomi, po jednym, dwóch dniach, już dobra, zgrana załoga. Często bywa, a właściwie, to zawsze, że to też zbiór bardzo ciekawych osób, historii, doświadczeń i sposobów na życie. Od początku też duże wsparcie (nie tylko żeglarskie), jest też znajoma twarz z wcześniejszego rejsu :-)

.
Pierwszy tydzień dość spokojny, ale nie monotonny i wersji polskiego, ciepłego lata.
Pierwszy tydzień dość spokojny, ale nie monotonny i wersji polskiego, ciepłego lata.
W drugim, już częściowo z nową załogą, pogoda zaczyna organizować nam rejs. Przeskok z Alicante do Cartageny bardzo żeglarski i w nocy pod diamentowo – gwiezdnym sufitem. Gdyby nie szum wody, to można poczuć się jak w kosmosie. W Cartagenie marynarka wojenna szykuje się do ćwiczeń NATO, a to wszystko pod okiem futurystycznego żaglowca jednego z rosyjskich oligarchów. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale jakby w Rosji były takie manewry, to wątpię, czy mógłby tam zawinąć jacht kogoś z zachodu.

Duet - nie rób samemu, co można we dwoje
.
Po kolacji patrzę na animacje prognozy pogody i pojawiają się pierwsze wątpliwości. Podstawa wiatru 25 kts, szkwały do 40, półwiatr. Trochę jak wyrok w zawieszeniu, okoliczności łagodzące, to że od lądu. Wypływamy po 7 i początek całkiem niezły. Moc w żaglach, pełny półwiatr. Po trzech godzinach robi się ostry bajdewind, wiatr rośnie, fala nie chce być gorsza, a do tego grona dołącza się mocny deszcz. Ciągniemy, a właściwie dziobiemy dalej. Pogoda się nam przygląda i dochodzi do wniosku, że nas przetestuje. Napina muskuły i krople deszczu niczym szpile atakują nasze twarze. Jacht chyba chce być samolotem i co chwilę podrywa dziób w górę i nie mając siły spada w hukiem w dół. Co jakiś czas jakaś fala garbi się nad nami i wpada niegrzecznie na pokład i do kokpitu. Załoga dzielna, nie widzę żadnych wątpliwości, nie wspominając o strachu. W mojej głowie zbiera się rada myśli rozsądnych, wątpliwych i tych karmionych adrenaliną. Krzyk jak w parlamencie brytyjskim. Każda ma swoje racje i argumenty, a ja zaczynam się czuć jak sędzia, który musi podjąć decyzję, która nie zadowoli wszystkich.
Po kolacji patrzę na animacje prognozy pogody i pojawiają się pierwsze wątpliwości. Podstawa wiatru 25 kts, szkwały do 40, półwiatr. Trochę jak wyrok w zawieszeniu, okoliczności łagodzące, to że od lądu. Wypływamy po 7 i początek całkiem niezły. Moc w żaglach, pełny półwiatr. Po trzech godzinach robi się ostry bajdewind, wiatr rośnie, fala nie chce być gorsza, a do tego grona dołącza się mocny deszcz. Ciągniemy, a właściwie dziobiemy dalej. Pogoda się nam przygląda i dochodzi do wniosku, że nas przetestuje. Napina muskuły i krople deszczu niczym szpile atakują nasze twarze. Jacht chyba chce być samolotem i co chwilę podrywa dziób w górę i nie mając siły spada w hukiem w dół. Co jakiś czas jakaś fala garbi się nad nami i wpada niegrzecznie na pokład i do kokpitu. Załoga dzielna, nie widzę żadnych wątpliwości, nie wspominając o strachu. W mojej głowie zbiera się rada myśli rozsądnych, wątpliwych i tych karmionych adrenaliną. Krzyk jak w parlamencie brytyjskim. Każda ma swoje racje i argumenty, a ja zaczynam się czuć jak sędzia, który musi podjąć decyzję, która nie zadowoli wszystkich.

Nieśmiałe słońce
.
Szukam obiektywnych danych i argumentów. Krzyczę do kabiny, jaka prędkość nad dnem (na wodzie pokazuje 5-6 węzłów). Głos z kabiny krzyczy jeden węzeł! Kłócące się myśli w mojej głowie milkną, zapada cisza – sędzia podejmie decyzję! Patrzę na wkurzone fale i banderkę, którą jakby cały czas prąd raził. Jeszcze jedno pytanie: ile do celu?! Po chwili pada odpowiedź: około 20 mil, czyli w ciągu 6 godzin przepłynęliśmy zaledwie 15 mil. Z prognozy pamiętam, że wieczorem na morzu ma być już nie rockowo, ale prawdziwy haevy metal. Twarde dane są, strony (myśli) wygłosiły swoje zdania, czas na decyzję. Oczami wyobraźni biorę wagę i układam z jednej strony korzyści, z drugiej koszty (głównie te potencjalne). Walczymy dalej? A może to już nie walka, tylko ryzyko? Ostatnie słowo stron: nigdy nie odpuszczaj, walcz do końca! Druga strona: korzyść w postaci zaliczenia kolejnego portu nie jest warta żadnego ryzyka. Masz na pokładzie ludzi, owszem dzielnych i bardzo sprawnych, ale gdzie jest granica ich wytrzymałości, o sprzęcie nie wspominając? Wyrok: To nie jest rejs testowy.

Kacapska kakaryka
.
W żeglarstwie nie chodzi o flirtowanie z ryzykiem. Odpuszczamy, wracamy z wiatrem do Cartageny. Na twarzach załogi lekkie zaskoczenie, ale chyba tylko dlatego, że konsultacje trwały „za zamkniętymi drzwiami”. Pełna akceptacja. Robimy zwrot i na samym przednim żaglu bijemy rekordy prędkości, przekraczając czarterową Bavarką 49, prędkość 16 węzłów. Ciszę na pokładzie po zwrocie przerywają popisy delfinów, które wykorzystują wysokie fale i niczym gimnastycy na drążkach wybijają się nad fale. Myślę sobie, taka mała nagroda od Neptuna. Do Cartageny dopływamy z prędkością łodzi pościgowej. Rozmowna kolacja, a ja trochę udaję, że w niej uczestniczę. Opozycja myślowa co rusz ma pretensje, ale z każdą mijającą godziną cichną. Krótki spacer po ciemnej marinie i tańczące na cumach jachty jakby chciały powiedzieć, że dobrze, że tu są, a nie za główkami portu. Przed snem przychodzi ostatnia myśl, że jakby coś, nie daj Panie Boże, a ciągnąłbym dalej, to nigdy bym braku decyzji sobie nie wybaczył.
- pozdrawiam
Jacek Chabowski
- pozdrawiam
Jacek Chabowski
Komentarze
news dydaktyczny
Jacek Guzowski z dnia: 2017-03-24 13:05:00
Drogi Jerzy,
Wpis cenny i ważny - mający wybitnie dydaktyczny charakter. Oby zapadł głęboko w pamięć tych, którzy wybierają się nie tylko na ocean i nie tylko po raz pierwszy. Cytując klasyka (w tym wypadku Nieodżałowanej Pamięci Ludomira Mączkę): "Z oceanami się nie walczy. Je się, co najwyżej, od czasu do czasu przemierza"
Uściski
Jacek