KONTRKURS TO NIE POWÓD DO WSTYDU
z dnia: 2017-03-24


Skoro rzecz dzieje się na wodach hiszpańskich, to mogę sobie pozwolić na słowo prudencja. Inna sprawa, że to dość popularne wśród tamtejszych feministek imię damskie.
Temat opowiadanka Jacka Chabowskiego jest mi bliski, jako że przed laty napisałem trzy humoreski o okolicznościach kilku moich odwrotów.
Pierwsza z nich nosiła wymowny tytuł: "Wróciliśmy spod Waterloo".
Czyli Jacka rozumiem, ba - nawet mocno pochwalam, jako że walka z okrutnością morza to jest jak przysłowiowe kopanie się z koniem.
A więc - poniżej historyjka dydaktyczna z skromnym, nieco zakamuflowanym morałem.
No cóż - było nie było - Jacek to przecież jeden z Gotlandzkich Wojowników. I to takich niewiarygodnie niewyżytych - ma swój jacht, ujeźdża Bałtyk od wiosny do jesieni,
ciągle mu mało i dlatego zimą zabiera się za Sródziemne.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
----------------------------------
.
Witaj Don Jorge,
ODPUSCIĆ ?   JESLI - TAK, TO KIEDY ?
Godziny na lotnisku w oczekiwaniu na kolejne połączenie sprzyjają refleksjom. Wracam z rejsu Barcelona – Malaga i przewijam film wspomnień. Część trasy i większość załogi, nowe. Początkowo nieznajomi, po jednym, dwóch dniach, już dobra, zgrana załoga. Często bywa, a właściwie, to zawsze, że to też zbiór bardzo ciekawych osób, historii, doświadczeń i sposobów na życie. Od początku też duże wsparcie (nie tylko żeglarskie), jest też znajoma twarz z wcześniejszego rejsu :-)
.
Pierwszy tydzień dość spokojny, ale nie monotonny i wersji polskiego, ciepłego lata.
W drugim, już częściowo z nową załogą, pogoda zaczyna organizować nam rejs. Przeskok z Alicante do Cartageny bardzo żeglarski i w nocy pod diamentowo – gwiezdnym sufitem. Gdyby nie szum wody, to można poczuć się jak w kosmosie. W Cartagenie marynarka wojenna szykuje się do ćwiczeń NATO, a to wszystko pod okiem futurystycznego żaglowca jednego z rosyjskich oligarchów. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale jakby w Rosji były takie manewry, to wątpię, czy mógłby tam zawinąć jacht kogoś z zachodu.
Duet - nie rób samemu, co można we dwoje

Po kolacji patrzę na animacje prognozy pogody i pojawiają się pierwsze wątpliwości. Podstawa wiatru 25 kts, szkwały do 40, półwiatr. Trochę jak wyrok w zawieszeniu, okoliczności łagodzące, to że od lądu. Wypływamy po 7 i początek całkiem niezły. Moc w żaglach, pełny półwiatr. Po trzech godzinach robi się ostry bajdewind, wiatr rośnie, fala nie chce być gorsza, a do tego grona dołącza się mocny deszcz. Ciągniemy, a właściwie dziobiemy dalej. Pogoda się nam przygląda i dochodzi do wniosku, że nas przetestuje. Napina muskuły i krople deszczu niczym szpile atakują nasze twarze. Jacht chyba chce być samolotem i co chwilę podrywa dziób w górę i nie mając siły spada w hukiem w dół. Co jakiś czas jakaś fala garbi się nad nami i wpada niegrzecznie na pokład i do kokpitu. Załoga dzielna, nie widzę żadnych wątpliwości, nie wspominając o strachu. W mojej głowie zbiera się rada myśli rozsądnych, wątpliwych i tych karmionych adrenaliną. Krzyk jak w parlamencie brytyjskim. Każda ma swoje racje i argumenty, a ja zaczynam się czuć jak sędzia, który musi podjąć decyzję, która nie zadowoli wszystkich.
Nieśmiałe słońce
.
Szukam obiektywnych danych i argumentów. Krzyczę do kabiny, jaka prędkość nad dnem (na wodzie pokazuje 5-6 węzłów). Głos z kabiny krzyczy jeden węzeł! Kłócące się myśli w mojej głowie milkną, zapada cisza – sędzia podejmie decyzję! Patrzę na wkurzone fale i banderkę, którą jakby cały czas prąd raził. Jeszcze jedno pytanie: ile do celu?! Po chwili pada odpowiedź: około 20 mil, czyli w ciągu 6 godzin przepłynęliśmy zaledwie 15 mil. Z prognozy pamiętam, że wieczorem na morzu ma być już nie rockowo, ale prawdziwy haevy metal. Twarde dane są, strony (myśli) wygłosiły swoje zdania, czas na decyzję. Oczami wyobraźni biorę wagę i układam z jednej strony korzyści, z drugiej koszty (głównie te potencjalne). Walczymy dalej? A może to już nie walka, tylko ryzyko? Ostatnie słowo stron: nigdy nie odpuszczaj, walcz do końca! Druga strona: korzyść w postaci zaliczenia kolejnego portu nie jest warta żadnego ryzyka. Masz na pokładzie ludzi, owszem dzielnych i bardzo sprawnych, ale gdzie jest granica ich wytrzymałości, o sprzęcie nie wspominając? Wyrok: To nie jest rejs testowy.
Kacapska kakaryka
. 
W żeglarstwie nie chodzi o flirtowanie z ryzykiem. Odpuszczamy, wracamy z wiatrem do Cartageny. Na twarzach załogi lekkie zaskoczenie, ale chyba tylko dlatego, że konsultacje trwały „za zamkniętymi drzwiami”. Pełna akceptacja. Robimy zwrot i na samym przednim żaglu bijemy rekordy prędkości, przekraczając czarterową Bavarką 49, prędkość 16 węzłów. Ciszę na pokładzie po zwrocie przerywają popisy delfinów, które wykorzystują wysokie fale i niczym gimnastycy na drążkach wybijają się nad fale. Myślę sobie, taka mała nagroda od Neptuna. Do Cartageny dopływamy z prędkością łodzi pościgowej. Rozmowna kolacja, a ja trochę udaję, że w niej uczestniczę. Opozycja myślowa co rusz ma pretensje, ale z każdą mijającą godziną cichną. Krótki spacer po ciemnej marinie i tańczące na cumach jachty jakby chciały powiedzieć, że dobrze, że tu są, a nie za główkami portu. Przed snem przychodzi ostatnia myśl, że jakby coś, nie daj Panie Boże, a ciągnąłbym dalej, to nigdy bym braku decyzji sobie nie wybaczył.

- pozdrawiam
Jacek Chabowski
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3150