ANDRZEJ REMISZEWSKI NIE ZDZIERŻYŁ

Realny socjalizm nie tylko rozbił w pianę hierachie wartości, ale zabił zdolność do racjonalnego myślenia. A może jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi. O tym pisze Andrzej Remiszewski, którego serdecznie wkurzył news Krzysztofa Kwasniewskiego. A przecież Andrzej i Krzysztof należą do tego samego pokolenia.
A więc skąd ta różnica poglądów ?
Hmmm - to co ja mam w tej sprawie do powiedzenia ?
Że jestem "przedwojenny" ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
___________________________
ZGROZA STAWIA WŁOSY NA ŁYSEJ GŁOWEI
Już, kiedy Krzysztof Kwaśniewski skomentował newsa poświęconego „Notatnikowi skippera”, postulując w ostatnim akapicie „uderzanie do ustawodawców”, miałem ochotę napisać ten komentarz. Teraz nie zdzierżyłem.
Przez kilkadziesiąt lat żyliśmy nie tylko „pod okupacją”, czyli w pełnym i niedobrowolnym uzależnieniu od obcego mocarstwa ale i w ustroju o cechach patologicznych. Patologie w zakresie braku praw człowieka zauważyliśmy szybko, patologie w zakresie ustroju gospodarczego ciut później i, gdy tylko stało się to możliwe, wyeliminowaliśmy je, dokonując tak zwanej transformacji. Piszę MY nie tylko dlatego, że usiłowałem w tym czynnie uczestniczyć, także dlatego, że chcąc nie chcąc uczestniczył w tym cały naród, nawet jeśli biernie, nawet jeśli niektórzy niechętnie. Transformacja okazała się sukcesem, ustrojowe patologie zlikwidowano, dziś, jeśli w wymienionych dziedzinach dzieje się coś patologicznego, to jest to wyjątek od zasady, a nie sama zasada.
W tamtych strasznych czasach (choć pięknych dla pokolenia Krzysztofa i mojego, bo byliśmy młodzi) była jeszcze jedna patologia ustrojowa. Wszystkie dziedziny życia musiały być regulowane przez kogoś z definicji mądrzejszego. Tym mądrzejszym był aparat państwa, oczywiście państwa kierowanego przez „przewodnią siłę”, z racji owej „przewodniości” jedynie uprawnioną do oceny, co jest słuszne i korzystne dla ludu. Jeśli ktoś miał problem, zwracał się do władzy, by mu go rozwiązała. Jeśli problem miał zasięg większy, zwoływano stosowne plenum i wydawano stosowny ukaz.
Na kanwie „Notatnika skippera” – nie wystarczało wówczas, by dziennik jachtowy zawierał wszystkie informacje, które mądra władza uważała za niezbędne dla uprawiania i skontrolowania bezpiecznej żeglugi. Ten dziennik musiał mieć jeszcze określony wymiary i rozmieszczenie rubryk i jednolity kolor okładek, a dokonanie zapisów w innym rytmie niż co godzinę i co cztery budziło co najmniej zdziwienie urzędników.
Kilka pokoleń Polaków żyło w takim systemie, pokolenie moje i młodsze urodziło się w nim i kiedy nadeszła „transformacja” ten standardowy i obowiązkowy szablon dziennika był czymś, co istniało zawsze i nie miało alternatywy. Tak samo istniały zawsze zakazy i nakazy, regulacje wydawane przez anonimowych urzędników, o niejasnym statusie prawnym ale będące dla obywateli źródłem prawa. Powiem więcej: istniały od zawsze, jako stan naturalny zezwolenia – wszak dozwolone nie było to, co nie jest zakazane, dozwolone było tylko to, na co władza pozwoliła.
W dużym stopniu, wielu z nas było uwarunkowanych przyzwyczajeniami z tamtych czasów. I tak uwarunkowani ruszyliśmy raźno do wspólnej Europy. Unia Europejska, czy szerzej: wspólne instytucje europejskie, to najwspanialszy projekt ustrojowy w historii. To jak do tej pory szczyt rozwoju politycznego i cywilizacyjnego ludzkości. Ale Unia ma też swoje wady, o wielu z nich można usłyszeć niemal codziennie w telewizji i radio. O jednej wadzie mówi się stosunkowo rzadko. A jest to coś, co wygląda na prostą analogię do słusznie minionego ustroju, którego przecież unijne elity urzędnicze nie zaznały. Jest to wiara w to, ze urzędnik może lepiej zadbać o interesy „szarego człowieka”, niż on sam. Prowadzi to do prób regulowania przepisami wszystkiego i wszędzie i do odbierania prawa decyzji obywatelom.
Czy wynika to ze złej woli? Podejrzewam, że z nadgorliwości (która jak wiadomo jest gorsza od....), z potrzeby udowodnienia niezbędności istnienia własnych urzędów i z potrzeby udowodnienia, że zrobiono wszystko, co możliwe, by było np. „bezpiecznie”.
Czy to metoda skuteczna? W pewnych granicach pewnie tak. Ale na dłuższą metę odbiera inicjatywę, ogranicza instynkt samozachowawczy, okalecza człowieka, bo człowiek nie w pełni wolny duchowo nie jest kompletny. Do tego urzędnicy nie są dość sprawni. Naklejki wydane przez środowiska wolnościowe funkcjonują w żeglarstwie od kilku lat, dlaczego URZĄD dysponujący potężnymi środkami finansowymi nie mógł wpaść na pomysł, żeby dołączać podobne do karty bezpieczeństwa w czasach, kiedy jeszcze ona była obowiązkowa? Dlaczego stowarzyszenia chlubiące się milionem członków (!?) nie mogły wykonać podobnego ruchu? Wszak urząd cenzury zlikwidowano 22 lata temu, a zresztą Szanowni Prezesi byli dobrze umocowani w dawnych elitach władzy.
Zrobiły to środowiska „oszołomów internetowych”, garstka ludzi, nie dysponujących aparatem ani środkami finansowymi, za to odczytujących realną potrzebę środowiska. Przypomnijmy, że naklejka morska pojawiła się w parę tygodni po tragedii, na którą aparat państwa umiał zareagować jedynie jałową dyskusją nad stanem akumulatorów jednostki ratowniczej. Może zresztą lepiej, że tylko tyle umiał....
Ta wszechunijna tendencja do przeregulowywania jest szczególnie niebezpieczna dla społeczeństw wyzwolonych z minionego ustroju. Przecież wciąż w naszym prawie tkwi tysiące zbędnych przepisów i ograniczeń, wciąż „szaremu człowiekowi” często wydaje się, że bez przepisu i dokumentu się nic nie da. Powinniśmy dążyć do innego modelu i dbać o to, by to dążenie było powszechne i świadome. By, pozostając na żeglarskim podwórku, żeglarze dobrowolnie zdobywali wiedzę i umiejętności, zamiast obowiązkowo dokumenty. By dbali sami o bezpieczeństwo swoje i swoich towarzyszy, zamiast liczyć, że zadba za nich mądra władza. By ta władza zamiast komplikować dokumenty i przepisy zajęła się dbaniem o oznakowanie i pogłębianie torów, ułatwieniem inwestorom dla dokonywania inwestycji w portach i realnym usprawnieniem SŁUŻB działających na morzu. Wielkie litery są tu nie przypadkowe!
A podsuwanie urzędom pomysłów na nowe przepisy, nakazy i zakazy moglibyśmy potraktować jako kiepski żart. Ale to nie jest żart. To objaw sposobu myślenia, z którym należy polemizować. Tu i teraz, zawsze i wszędzie!
Andrzej w dobrowolnie noszonej kamizelce Colonel Remiszewski
Już, kiedy Krzysztof Kwaśniewski skomentował newsa poświęconego „Notatnikowi skippera”, postulując w ostatnim akapicie „uderzanie do ustawodawców”, miałem ochotę napisać ten komentarz. Teraz nie zdzierżyłem.
Przez kilkadziesiąt lat żyliśmy nie tylko „pod okupacją”, czyli w pełnym i niedobrowolnym uzależnieniu od obcego mocarstwa ale i w ustroju o cechach patologicznych. Patologie w zakresie braku praw człowieka zauważyliśmy szybko, patologie w zakresie ustroju gospodarczego ciut później i, gdy tylko stało się to możliwe, wyeliminowaliśmy je, dokonując tak zwanej transformacji. Piszę MY nie tylko dlatego, że usiłowałem w tym czynnie uczestniczyć, także dlatego, że chcąc nie chcąc uczestniczył w tym cały naród, nawet jeśli biernie, nawet jeśli niektórzy niechętnie. Transformacja okazała się sukcesem, ustrojowe patologie zlikwidowano, dziś, jeśli w wymienionych dziedzinach dzieje się coś patologicznego, to jest to wyjątek od zasady, a nie sama zasada.
W tamtych strasznych czasach (choć pięknych dla pokolenia Krzysztofa i mojego, bo byliśmy młodzi) była jeszcze jedna patologia ustrojowa. Wszystkie dziedziny życia musiały być regulowane przez kogoś z definicji mądrzejszego. Tym mądrzejszym był aparat państwa, oczywiście państwa kierowanego przez „przewodnią siłę”, z racji owej „przewodniości” jedynie uprawnioną do oceny, co jest słuszne i korzystne dla ludu. Jeśli ktoś miał problem, zwracał się do władzy, by mu go rozwiązała. Jeśli problem miał zasięg większy, zwoływano stosowne plenum i wydawano stosowny ukaz.
Na kanwie „Notatnika skippera” – nie wystarczało wówczas, by dziennik jachtowy zawierał wszystkie informacje, które mądra władza uważała za niezbędne dla uprawiania i skontrolowania bezpiecznej żeglugi. Ten dziennik musiał mieć jeszcze określony wymiary i rozmieszczenie rubryk i jednolity kolor okładek, a dokonanie zapisów w innym rytmie niż co godzinę i co cztery budziło co najmniej zdziwienie urzędników.
Kilka pokoleń Polaków żyło w takim systemie, pokolenie moje i młodsze urodziło się w nim i kiedy nadeszła „transformacja” ten standardowy i obowiązkowy szablon dziennika był czymś, co istniało zawsze i nie miało alternatywy. Tak samo istniały zawsze zakazy i nakazy, regulacje wydawane przez anonimowych urzędników, o niejasnym statusie prawnym ale będące dla obywateli źródłem prawa. Powiem więcej: istniały od zawsze, jako stan naturalny zezwolenia – wszak dozwolone nie było to, co nie jest zakazane, dozwolone było tylko to, na co władza pozwoliła.
W dużym stopniu, wielu z nas było uwarunkowanych przyzwyczajeniami z tamtych czasów. I tak uwarunkowani ruszyliśmy raźno do wspólnej Europy. Unia Europejska, czy szerzej: wspólne instytucje europejskie, to najwspanialszy projekt ustrojowy w historii. To jak do tej pory szczyt rozwoju politycznego i cywilizacyjnego ludzkości. Ale Unia ma też swoje wady, o wielu z nich można usłyszeć niemal codziennie w telewizji i radio. O jednej wadzie mówi się stosunkowo rzadko. A jest to coś, co wygląda na prostą analogię do słusznie minionego ustroju, którego przecież unijne elity urzędnicze nie zaznały. Jest to wiara w to, ze urzędnik może lepiej zadbać o interesy „szarego człowieka”, niż on sam. Prowadzi to do prób regulowania przepisami wszystkiego i wszędzie i do odbierania prawa decyzji obywatelom.
Czy wynika to ze złej woli? Podejrzewam, że z nadgorliwości (która jak wiadomo jest gorsza od....), z potrzeby udowodnienia niezbędności istnienia własnych urzędów i z potrzeby udowodnienia, że zrobiono wszystko, co możliwe, by było np. „bezpiecznie”.
Czy to metoda skuteczna? W pewnych granicach pewnie tak. Ale na dłuższą metę odbiera inicjatywę, ogranicza instynkt samozachowawczy, okalecza człowieka, bo człowiek nie w pełni wolny duchowo nie jest kompletny. Do tego urzędnicy nie są dość sprawni. Naklejki wydane przez środowiska wolnościowe funkcjonują w żeglarstwie od kilku lat, dlaczego URZĄD dysponujący potężnymi środkami finansowymi nie mógł wpaść na pomysł, żeby dołączać podobne do karty bezpieczeństwa w czasach, kiedy jeszcze ona była obowiązkowa? Dlaczego stowarzyszenia chlubiące się milionem członków (!?) nie mogły wykonać podobnego ruchu? Wszak urząd cenzury zlikwidowano 22 lata temu, a zresztą Szanowni Prezesi byli dobrze umocowani w dawnych elitach władzy.
Zrobiły to środowiska „oszołomów internetowych”, garstka ludzi, nie dysponujących aparatem ani środkami finansowymi, za to odczytujących realną potrzebę środowiska. Przypomnijmy, że naklejka morska pojawiła się w parę tygodni po tragedii, na którą aparat państwa umiał zareagować jedynie jałową dyskusją nad stanem akumulatorów jednostki ratowniczej. Może zresztą lepiej, że tylko tyle umiał....
Ta wszechunijna tendencja do przeregulowywania jest szczególnie niebezpieczna dla społeczeństw wyzwolonych z minionego ustroju. Przecież wciąż w naszym prawie tkwi tysiące zbędnych przepisów i ograniczeń, wciąż „szaremu człowiekowi” często wydaje się, że bez przepisu i dokumentu się nic nie da. Powinniśmy dążyć do innego modelu i dbać o to, by to dążenie było powszechne i świadome. By, pozostając na żeglarskim podwórku, żeglarze dobrowolnie zdobywali wiedzę i umiejętności, zamiast obowiązkowo dokumenty. By dbali sami o bezpieczeństwo swoje i swoich towarzyszy, zamiast liczyć, że zadba za nich mądra władza. By ta władza zamiast komplikować dokumenty i przepisy zajęła się dbaniem o oznakowanie i pogłębianie torów, ułatwieniem inwestorom dla dokonywania inwestycji w portach i realnym usprawnieniem SŁUŻB działających na morzu. Wielkie litery są tu nie przypadkowe!
A podsuwanie urzędom pomysłów na nowe przepisy, nakazy i zakazy moglibyśmy potraktować jako kiepski żart. Ale to nie jest żart. To objaw sposobu myślenia, z którym należy polemizować. Tu i teraz, zawsze i wszędzie!
Andrzej w dobrowolnie noszonej kamizelce Colonel Remiszewski
"To objaw sposobu myślenia, z którym należy polemizować. Tu i teraz, zawsze i wszędzie!"
Andrzeju - nie polemizować a WALCZYĆ !
To sposób myślenia z dawnej epoki, kiedy to władza chciała kontrolować
wszystko.
A z tym się nie polemizuje - z tym się WALCZY !
Pzdr
Włodzimierz Ring
"Bury Kocur"
Pozwalam sobie na małą polemikę z Kocurem:
Włodku Bury Kocurze!
Każesz mi walczyć. Z kim, jak i czym? W minionej epoce trwała "walka o pokój", taka walka, ze gdyby ją zrealizowano to obszar od Bugu, albo i Dniepru, po Ren albo i Pireneje byłby jedną świecącą pustynią.
Może Ci się demokracja nie podobać, ale mi sie podoba. I dlatego będę bronił prawa Krzysztofa do posiadania i głoszenia głupich pomysłów, a ponieważ są głupie i szkodliwe, to będę z nimi polemizował. Także dlatego, by kiedyś nie doszło do uznania walki z poglądami i osobami je gloszącymi za słuszną metodę.
To już przerobilismy.
Andrzej choć Colonel to demokratyczny Remiszewski
Uważam się za liberalizatora i to jednego z pierwszych.
W roku 1981 napisałem tekst do „Żagli” w obronie żeglarza, krytykując w nim zmianę regulaminu stopnia żeglarza i sugerując by patenty obowiązywały jedynie na jachty klubowe, pismo go nie wydrukowało, krążył trochę po Polsce w odpisach, a jednocześnie znikł w PZŻ wniosek Poznańskiego OZŻ o złoty krzyż zasługi dla mojej Mamy (dostała dopiero 3 lata później) , 10 lat później opublikowałem w „Żaglach” myślę ze jest to pierwszy opublikowany postulat dobrowolności stopni żeglarskich, można przeczytać go tutaj http://www.kwasniewska.pl/polemika/teksty.htm
Był to rok 1992 niecały rok po ukazaniu się mojego artykułu, pojechaliśmy we troje z kolegą i jego małżonką na nurkowanie. Jako bazę mieliśmy do „sportinę”. Zawsze w czasie nurkowań była oznaczona flagą „A” MKS. I co się zdarzyło jeden raz. Opowiadanie moje jest tak jak to pamiętam opowiadanie wędkarza i małżonki przyjaciela jest wymyślone na podstawie faktów i relacji obojga.
Kończyłem nurkowanie i poszedłem do góry. Usłyszałem hałas co stał się niepokojący. Nagle widzę cień na powierzchni, rozpoznałem łódź. Poczekałem aż przejdzie nade mną i wyszedłem do góry. Wyjąłem ustnik z pyska i rzuciłem w gościa parę „panienek”. Facet zawrócił łódź i popłynął w moim kierunku. Przygotowałem się (duchowo) do szybkiego zanurzenia (pod wodą wariat nic mi nie zrobi) zanim zdążyłem zrobić „scyzoryka” gość zgasił silnik i krzyknął „co się stało, czy mogę w czymś pomóc?”. Wyjaśniłem mu co znaczy flaga oznaczająca jacht i że mało mnie nie rozjechał.
Łowiłem duże szczupaki na błysk z dryfującej łodzi, nagle zauważyłem stojąca łódź żaglową bez żagli ale, z jakąś flaga na maszcie (biało niebieską). Pomyślałem że wzywają pomocy. Schowałem wędkę i co sił w moim „Salucie” popłynąłem w ich kierunku. Zbliżam się do jachtu i widzę że jakaś babka krzyczy i wymachuje rekami, nie słyszałem co krzyczy. Więcej z tego „Saluta” nie wyciągnę płynę dalej w jej kierunku. Jakież 20 może 30 metrów od jachtu za moją rufą wynurzył się płetwonurek coś krzyczał, zawróciłem zgasiłem silnik i na pytanie „co się stało” dowiedziałem się najpierw dużo o sobie i swojej rodzinie od kilku pokoleń a potem że mało nie go nie zabiłem. Zrobiło mi się słabo...
Wyjechaliśmy na nurkowanie było nas troje, poza mną i mężem był jeszcze jego kolega. Chłopcy zeszli pod wodę, ja uruchomiłem stoper i zabrała się do porządków. Zawsze jedno z nas pozostawało na górze i kontrolowało czas nurkowania pary będącej na dole. Z kabiny usłyszałam warkot silnika wyskoczyłam na pokład jakaś mała łódka płynęła w naszym kierunku, krzyknęłam żeby s...lał bo ja mam nurków. Nie zareagował i płynął prosto na nas. Za jego rufą wynurzył się jeden z chłopców, nie rozpoznałam mąż czy kolega, wariat na łódce zawrócił, skierował się w jego kierunku i zgasił silnik, trochę w lewo od nich wynurzył się drugi płetwonurek, rozpoznałam w nim męża. Usłyszała „ożywioną rozmowę” prowadzoną przez kolegę z facetem z łódki, kamień spadł mi z serca obaj chłopcy żyją.
Najpierw gość został osłuchany przez mojego kolegę i nafaszerowany jakiś prochami(„w cywilu” lekarza) potem wypił kawę u nas na łódce, zaprosił nas na kolację na szczupaka na jego biwak, kolacja przerodziła się w śniadanie i następny dzień wypadł nam z nurkowań (pod gazem się tego nie robi). Gość okazał się nauczycielem akademickim, ale nikt nie poinformował go o tym co oznacza biało niebieska flaga na maszcie.” Właśnie on podsunął mi pomysł napisania skrypciku. Kiedy po mniej więcej pół roku otrzymał ode mnie w liście dyskietki ze skryptem, zadzwonił do mnie i zapytał czy może to przedrukować dla kolegów ze swojego koła oczywiście otrzymał pozwolenie, i wydrukował go (wprawdzie na drukarce i potem odbił na ksero) dla wszystkich członków swego koła co mieli łódki, koło było przy uczelni ksero uczelniane. Więc wszystko było ok.
Dyskietkę ze skryptem chciałem dać również za darmo wszystkim dystrybutorom silników z prośbą o wydrukowanie go w instrukcjach wziąłem „Wiadomości wędkarskie” i podzwoniłem po reklamodawcach. Odpowiadano mi wprost że ich to nie interesuje.
Sytuacja inna 12 lat później
Rok 2004 jezioro Jagodne zajęcia z prowadzenia pływaka długodystansowego. Na naszym Astrze http://www.kwasniewska.pl/wspomnienia/118.jpg , oczywiście oznaczonym flagą „A” było nas 5 osób poza mną jedna pływaczka, 2 kursantów, kursantka za sterem i pływak (jej chłopak) w wodzie Aster oczywiście oznaczony flagą „A” MKS. Zbliżał się do nas jacht pod żaglami, na szczęście nie od strony pływaka, uważając, że jak jest pod żaglami to ma pierwszeństwo, dopiero na mój krzyk „ślepy jesteś nie widzisz flagi, rób zwrot” zareagował zwrotem, co ciekawsze po powrocie do Kozina okazało się że prowadzącym był MIŻ co oznacza flaga dowiedział się ode mnie potem postawił mi nieco piwa bym nie opowiadał kto i z jakiej szkoły.
Dwa przypadki u jednego człowieka. Gdyby ten wędkarz zamiast okropnie głośnego saluta miał porządny cichy silnik n.p. merkurego lub hondę to pewnie nikt by Was nie denerwował na SSI bo byłbym od 92 roku nieboszczykiem, to jest nic innego jak tylko instynkt samozachowawczy. Gdyby był nieco silniejszy wiatr jacht by płynął szybciej i od strony pływaka również mogło być nieszczęście i to znacznie większe od „depresji w związku z obdrapaną farbą itp.”. Jurek pisze że są „zupełnie jasno sprecyzowane zasady odpowiedzialności karnej oraz cywilnej”.
Zapytam Ciebie Jurku wprost:
Odnośnie pierwszego zdarzenia
1. Czy myślisz ze zapuszkowanie owego nieświadomego wędkarza by cokolwiek pomogło mojej Mamie jakbym z nurkowania powrócił zapakowany w gustowną folię?
2. Jak by się czuli moi przyjaciele, gdyby musieli Mamie o tym powiedzieć?
3. Jak byśmy się czuli wszyscy troje, gdyby wędkarz odjechał na zawał?
Odnośnie drugiego zdarzenia
4. Jak bym się czuł ja, gdyby się cos stało pływakowi na moich zajęciach?
5. Jak by się czuła jego dziewczyna, która była na jachcie?
Te same pytania zadaję za Twoim pośrednictwem Monice, Andrzejowi i innym moim respondentom
Moje własne poglądy wyjaśniłem precyzyjnie w SSI w dwu wątkach http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1862&page=60 http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1851&page=75
(Cytując profesora Siudę za stroną www.wszim-sochaczew.edu.pl/) Z punktu widzenia stosunku do moralności normy prawne dzielą się na:
a) moralnie pozytywne (nakazują sposób postępowania zgodny z naszym poczuciem
moralności)
b) moralnie negatywne (sprzeciwiają się naszemu poczuciu moralności)
c) moralnie obojętne ( nie poddają się ocenie z punktu widzenia).
Usuwać lub nie dopuszczać do ich powstania należy tylko te moralnie negatywne punkt b.
A jeszcze jedno w moim tekście jest błąd w drugim akapicie
Jest:
„(czarterowanym z silnikiem) Jak płyniesz na silniku to jeszcze:
Kajakom, łodziom wiosłowym, rowerom wodnym
Łodziom motorowym które widzisz z prawej burty”
Powinno być:
„(czarterowanym z silnikiem) Jak płyniesz na silniku to jeszcze:
Łodziom idącym pod żaglami
Kajakom, łodziom wiosłowym, rowerom wodnym
Łodziom motorowym które widzisz z prawej burty”
Pozdrawiam
Krzysztof
P.S. Mam znaki żeglugowe w plikach CDR jeżeli ktoś chce to mogę dać również za darmo.
K
Szanowny Panie Krzysztofie.
SAJ miał pomysł i wydrukował (mam zeskanowany) NOTATNIK SKIPPERA.
Drukuję binduję i na każdą morską wyprawę zabieram starając się wypełniać zawarte w nim rubryki. Niemcy dają na swoje łódki, Chorwaci nie.
Skoro ma Pan taki pomysł z naklejkami - należy zwrócić się o pomoc do sponsorów np. towarzystw ubezpieczeniowych i propagować taką wiedzę. Nie w naklejkach obowiązkowych, ale w tablicach informacyjnych w portach, wypożyczalniach, czarterowniach ect. Są na Mazurach olbrzymie tablice z obowiązującymi znakami żeglugowymi, można tam dokleić wiedzę z flag sygnałowych.
Jak ma Pan pomysł to i również powinien mieć determinację, ale nie w dążeniu do „carskiego ukazu”, tylko w propagowaniu tej wiedzy, użytkownikom sprzętów pływających, skoro pan uważa że to jest główna przyczyna wypadów na wodzie.
Niech pan weźmie przykład ze Zbigniewa Klimczaka, który wydał fantastyczną książkę żeglarz jachtowy, którą ja polecam wszystkim początkującym adeptom szuwarowo bagiennej przygody. Może pan mu zaproponuje że zredaguje zwięzłą treść dotyczącą tego o czym pan pisze?
Zapytam przewrotnie - co Pan zrobił, aby w PZŻ w wytycznych szkoleniowych uwypuklono problem o którym Pan pisze?
Mariusz Mielec
To jeszcze dalej:
Krzysztof napisał przydługi referat. Ze wstydem przyznaję sie, że nie do końca udało mi się zrozumieć i zapamiętać całą jego zawartość.
Ale pozostały mi dwa wnioski:
1. Jaka szkoda, że okazał się calkowicie nieskuteczny w swych liberalizatorskich pmysłach. Być może dziś byśmy nie musieli prowadzic tych debat...
2. Do pięciu pytań postawionych przez Krzysztofa na czerwono należy dodać jeszcze jedno:
Czy ktoś tu wierzy, że nakłonienie urzędników, by pochylili się nad losem motosterników trafiających na nurków i vece versa może zastąpić odrobinę indywidualnej odpowiedzialności i zdrowego rozsądku?
Andrzej Colonel Remiszewski
PS. Warto posłuchać Marka Safjana b.Prezesa Trybunału Konstytucyjnego podczas zakończonego przed momentem Gdańskiego Areopagu (może TVN 24 albo Radio Gdańsk powtórzą).
------------------
Zyj wiecznie
Andrzej
Czytam i czytam i oczy przecieram z niedowierzania.
Czy ta liberalizacja P. Krzysztofa nie była jednak bardzo dwulicowa ?
Jedna - powyższa pisana przez w/w ale .... to tylko niestety tekst pisano-mówiony - mało skuteczny i mało, okazuje się, znany.
Druga - to jak sięgnę pamięcią na przeróżnych forach - czy to nie p. Kwaśniewski przez lata był ciągnącym, za wszelkie "inspekcje" i "przeglądy",
KASĘ inspektorem PZZ czy może mylę osoby ???
A czy do ciągnięcia tej kasy wszelkie zmiany liberalizujące przepisy umożliwiające powyższe działanie nie były czasem niewskazane ?
Czy to nie P. Krzysztof na forach pisał jak to jest za liberalizacją, ale ... kasę ciągnął ...?
To jak to jest Panie Inspektorze z Pana poglądami ?
Może trzeba było zostać jednak po JEDNEJ stronie barykady ?
Okrakiem się siedzi niewygodnie ...
Pzdr
Włodzimierz Ring
"Bury Kocur"
Drogi Jurku!
Piszę kolejny znowu przydługi tekst.
Kol. Mariusz pisze:
„Na rowerze można jeździć po drogach publicznych bez żadnych "papierów". W polskich miastach przymierzają się do wypożyczalni rowerów dla turystów. To na rowerach też napisy czerwone "Stop", przy skręcie w lewo ustąp pierwszeństwa przejazdu?”
Po pierwsze nieprawda na rowerze bez papierów mogą jeździć jedynie osoby pełnoletnie.
http://prawo.legeo.pl/prawo/ustawa-z-dnia-20-czerwca-1997-r-prawo-o-ruchu-drogowym/
Art. 96. 1. Dokumentem stwierdzającym uprawnienie do kierowania przez osobę, która nie ukończyła 18 lat:
1) rowerem i wózkiem rowerowym — jest karta rowerowa, motorowerowa lub prawo jazdy;
Po drugie przepisów ruchu drogowego naucza się w szkołach.
Kol. Mariusz pisze:
„Pan Krzysztof uważa że wszystkie łódki z wypożyczalni. Litości! Nawet te na miejskich stawach gdzie statków białej floty nie uświadczysz, ba żadnych statków nie uświadczysz.”
Brawo! jest to pierwsza uwaga na temat
Można dać taki przepis by stawy miejskie były z tego zwolnione
O ile wiem nie ma żadnej komisji naklejonej sprawdzających puby i sklepy monopolowe na okoliczność napisu „alkohol szkodzi zdrowiu” a napisy wiszą.
Kol. Mariusz zadaje mi pytanie:
„co Pan zrobił, aby w PZŻ w wytycznych szkoleniowych uwypuklono problem o którym Pan pisze?”
Sprawę zreferowałem szefowi komisji szkolenia postulując by zamiast „anatomii jachtu drewnianego” wprowadzić elementy sygnalizacji. Dla bezpieczeństwa na wodzie, prowadzący jacht (przeważnie laminatowy) nie musi wiedzieć co to jest dejwud, rybka czy policzki, ale winien wiedzieć inne rzeczy, co do flagi „A” to jest jedyna flaga MKS która (a raczej sztywna jej kopia) figuruje w Międzynarodowych przepisach o zapobieganiu zderzeniom na morzu (prawidło 27 punkt e) i polskich Przepisach żeglugowych na śródlądowych wodnych (§ 75.1). O ile wiem z egzaminu na prawo jazdy dawno usunęli wiedzę potrzebną mechanikom a skoncentrowano się na przepisach i praktyce. Przy usunięciu z programu przedmiotu historia żeglarstwa nie załamywałem rąk a złożyłem stronę http://www.morskie-opowiesci.kwasniewska.pl/ której założeniem jest nauczenie ludzi historii żeglarstwa w sposób „bezbolesny”. Rozesłałem maile do wszystkich OZŻ, wybranych klubów i tych, którzy się najbardziej burzyli, myśląc, że ludzie będą nadsyłali teksty i historyczna strona będzie się rozwijać i nic, nawet przez trzy lata nie mogłem się doprosić Andrzeja Pajączkowskiego, by mi nadesłał swój własny życiorys. A tak przy okazji czy wiecie ze wynalazcą wycieraczki samochodowej jest polski pianista Józef Kazimierz Hofmann (http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Hofmann ) Podejrzewam ze nie i że brak tej wiedzy absolutnie nikomu nie przeszkadza w prowadzeniu samochodu, tak samo jak przy prowadzeniu jachtu nikomu nie przeszkadza brak informacji kim był Włodzimierz Głowacki.
Andrzej zarzuca mi że byłem nieskuteczny i ma rację. Teraz myślę iż nie mogłem być skuteczny w 81 szym roku na kilka miesięcy przed stanem wojennym to raczej nie wymaga żadnych komentarzy. Władza tak chciała i władza ma rację. W latach 90 tych nie dopuściło do tego lobby sterników morskich, i tych bardziej nierozsądnych „bałtyków” (niestety znacznej większości) , którzy widzieli tylko rozszerzenie swoich uprawnień, przy niedopuszczeniu konkurencji. Sam pisząc to byłem „bałtykiem” i dodając do koperty z tekstem kartkę napisałem, iż najważniejsze jest, że pisał to „bałtyk” zostałem nie tak zrozumiany i podpisali to jedynie stopniem. Od wielu kolegów miałem telefony, „czemu tak przecież my najwięcej na tym zyskujemy?” I na moje wyszło dwa lata po zmianie regulaminu, mojego kolegi z kwitem (wówczas nowym) kapitana jachtowego nie chciano dopuścić do szkolenia na pilota Channel Swimming Association, pomimo to, iż mnie parę lat wcześniej dopuszczono na podstawie patentu „bałtyka”, szkolenia nie ukończyłem, bo rozbiło się ono o moje delegacje, stolica Pyrlandii nie chciała sfinansować pięciu moich wyjazdów do Dover, celem odbycia wymaganych praktyk. Sprawę tę również zreferowałem szefowi szkolenia PZŻ, ale wysłuchanie tej historii wraz z sentencją „trzeba było słuchać Krzysia nic nie zmieniać, nie przeszkodziło mu, dalej działać w kierunku likwidacji „morsa” z awansowaniem wszystkich „morsów” na kapitanów, co w końcu doprowadziło do lipcowych „kwitów na węgiel” i w dalszej konsekwencji prac (już niestety poza PZŻ) nad regulaminem profesjonalnych stopni żeglarskich.
Nie wyobrażam sobie wprowadzenia w życie sentencji Burego Kocura, „Jako Naczelni umiemy myśleć a jako żyjący w kraju demokratycznym mamy prawo, aby pozostawiono nam możliwość samodecydowania o własnym losie bez narzucania komukolwiek cokolwiek"
Cytowałem prof. Siudę i może to rozwinę, podając przykłady.
Moralnie pozytywne to na przykład „narzucany” przez prawo powszechny obowiązek ukończenia przez dzieci szkoły podstawowej, Czy ktokolwiek sobie wyobraża jak by to było jakby do szkoły chodziły tylko te dzieci, co chcą?
Moralnie negatywne to na przykład „narzucany” przez prawo szczegółowy tryb najmu, lokator, który za komuny mieszkał w cudzej kamienicy za pół darmo i jego potomkowie dalej mają prawo mieszkać za pół darmo i nawet nie można im nic zrobić jak część najmowanego przez siebie mieszkania podnajmują innym i to za kwotę znacznie wyższą niż płacą właścicielom czynszu za całe mieszkanie. W efekcie kamienice niszczeją, bo właścicieli nie stać na porządne remonty.
Norma moralnie obojętna to na przykład „narzucenie” przez prawo, ze prawy hals ma prawo drogi, ale z punktu widzenia moralności jest całkiem obojętne jak by było odwrotnie też było by dobrze.
Teraz Andrzeju usiłuję odpowiedzieć na Twoje pytanie: Czy ktoś tu wierzy, że nakłonienie urzędników, by pochylili się nad losem motosterników trafiających na nurków i vice versa może zastąpić odrobinę indywidualnej odpowiedzialności i zdrowego rozsądku?
Nic nie zastąpi odrobiny indywidualnej odpowiedzialności i zdrowego rozsądku, ale do tego musi być jeszcze odrobina wiedzy i tę wiedzę trzeba człowiekowi podać w sposób najbardziej przystępny. Mało, który żeglarz i mało, który wędkarz zdaje sobie na co dzień sprawę, ze są tacy ludzie, co włażą pod wodę (i to niestety coraz gorzej wyszkoleni) lub pływają na dalekie dystanse. Dlatego trzeba im te wiedzę podać. Nie wyobrażam sobie człowieka w Polsce, który by nie wiedział o istnieniu kodeksu drogowego a spora część społeczeństwa nawet wędkarzy, nie wie o istnieniu Przepisów żeglugowych na śródlądowych wodnych. Wczoraj wieczorem specjalnie w tym celu odwiedziłem pub, „Dziupla” niedaleko mojego mieszkania na rogu Matejki i Siemiradzkiego, zaraz przy Palmiarni Poznańskiej (piwo po 5 zł). Przychodzi tam regularnie kilku wędkarzy, zastałem ich trzech i na domiar wszystkiego dziewczynę z tytułem magistra ichtiologii i ŻADNE z nich nie wiedziało o istnieniu wspomnianych przepisów.
Zadałeś inne pytanie w głównym wątku:
„dlaczego URZĄD dysponujący potężnymi środkami finansowymi nie mógł wpaść na pomysł, żeby dołączać podobne do karty bezpieczeństwa w czasach, kiedy jeszcze ona była obowiązkowa? Dlaczego stowarzyszenia chlubiące się milionem członków (!?) nie mogły wykonać podobnego ruchu?”
Myślę, iż dlatego że tam właśnie, one nie były potrzebne, od ludzi co mieli prawo prowadzić jachty wymagające kart bezpieczeństwa wyegzekwowano na egzaminach wiedzę znacznie większą. Naklejki są znakomitym pomysłem tam gdzie nie ma regulacji.
Kol. Mariusz zadał mi dwa pytania, Wykonałem w tym celu telefony do kilku UŻŚ.
Ile razy kajak staranował statek białej floty?
To się na szczęście nie zdarzyło, ale uszkodzenia typu wybite okna w wyniku kolizji statków z jachtami zdarzają się na Mazurach prawie co roku.
Czy ci kajakarze na Mazurach to są idioci, którzy będą się wpychać pod kilkunastotonowy statek?
Stanu umysłowego im nikt nie badał, ale zdarza się że statki wykonują manewry by uniknąć z nimi kolizji.
Jeszcze odpowiadam Buremu Kocurowi:
Mój news http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1851&page=75 podpisałem: Kapitan Jachtowy, instruktor żeglarstwa PZŻ, sędzia PZŻ klasy Państwowej, inspektor techniczny PZŻ, mierniczy PZŻ (bez aktualnej licencji), Kapitan Motorowodny, licencja PZMiNW na holowanie obiektów pływających , licencja PZMiNW na holowanie statków powietrznych, instruktor Sportu w Żeglarstwie Regatowym (zawodowe), Trener żeglarstwa II klasy (zawodowe), stermotorzysta żeglugi śródlądowej (zawodowe), starszy instruktor ISSA, młodszy ratownik wodny WOPR (niezweryfikowany), płetwonurek III stopnia LOK (niezweryfikowany), zapomniałem jeszcze o przodowniku żeglugi kajakowej PTTK też chyba nieważny bo ponad 30 lat nic w tym kierunku nie robiłem.
Miałem takie hobby że zdawałem wszystkie możliwe wodniackie egzaminy. Był egzamin na inspektora, dopuścili, to zdałem, a skoro zgodziłem się za psa … to szczekałem. Przypominam o tym co pisałem tu wcześniej iż byłem jednym z trojga ludzi, co doprowadzili do tego iż w Poznańskim OZŻ było dwudziestu dwóch inspektorów, był nad każdym jeziorem gdzie były ośrodki, żaden żeglarz mający łódkę w klubie, nie miał do inspektora dalej jak na sąsiednią przystań, każdy żeglarz (z odpowiednimi kwalifikacjami), który tylko chciał mógł zostać inspektorem (wystarczyło zdać egzamin) dlaczego? bo inspektor ma być dla armatora i na każde jego zawołanie nie odwrotnie. Co ciekawsze to (wraz z Mamą i Andrzejem Duchowskim) szkoliliśmy ich za darmo. Na początku kadencji tej co byłem w Zarządzie wystąpiłem do szefa Komisji Technicznej PZŻ by jachty prywatne utrzymywane wyłącznie na własny użytek zwolnić od okresowych przeglądów, dlaczego? Bo przeglądy te są niepotrzebne szkoda na nie i mojego czasu i pieniędzy armatora. Niestety inni byli innego zdania i na moje wyszło, bo Sejm uwolnił jachty całkowicie, nie tylko od przeglądów ale niestety i od samej rejestracji (przede wszystkim kosztem konstruktorów) i na zebraniu po wejściu w życie wspomnianej ustawy padło po raz kolejny moje powiedzenie „trzeba było słuchać Krzysia”. Zaraz jak Kocur sobie dokładnie to przeczyta zarzuci mi szkolenie, zasiadanie w komisjach egzaminacyjnych sędziowanie regat, pomiary jachtów klasowych, prowadzenie (czasami ale nie zawsze za pieniądze) rejsów, obozów (w tym za darmo pierwszy w Polsce dla dzieci niepełnosprawnych, za pieniądze jeden z pierwszych w Polsce dla dzieci z zakładu poprawczego) i różnych „warsztatów” (nawigacyjnych, fotograficznych, prowadzenia pływaków). Tak robiłem to i … nachapałem tyle kasy że… mieszkam w kamienicy zbudowanej przed wojną przez moją prababcię a jacht, który z Mamą mieliśmy, kupiliśmy z pieniędzy z naszej części za sprzedanie (po śmierci Babci) wilii, kupionej również przed wojną przez mojego dziadka http://www.kwasniewska.pl/saga/dom.html , a po śmierci Mamy jem obiady w stołówce MOPRU bo na droższą mnie nie stać.
Jakoś nikt tego nie widzi, ile lat pracowałem za darmo w zarządach, klubów OZŻ i Głównym, w różnych komisjach, ze organizowałem za darmo imprezy, regaty, obozy i rejsy, ale widzę tu wciąż ataki na siebie że za działalność inspektorską, sędziowską, instruktorską otrzymywałem czasem jakieś niewielkie pieniądze. Zapytam wprost co robił pan Włodzimierz Ring dla innych żeglarzy przez ostatnie 40 lat. Ile prowadził klubów i sekcji ilu ludzi nauczył żeglować ile regat sędziował i co innego dla innych wodniaków zrobił ZA DARMO, co zrobili ZA DARMO jego Rodzice i dziadkowie ? Mój dziadek ZA DARMO zorganizował pierwszy w Polsce klub skladakowców, fragment Jego pamiętnika jest tutaj http://www.zapalki.kwasniewska.pl/krzysztof.html .
Pozdrawiam
Krzysztof.
Pan Kwaśniewski pisze:
"Zapytam wprost co robił pan Włodzimierz Ring dla innych żeglarzy przez
ostatnie 40 lat. Ile prowadził klubów i sekcji ilu ludzi nauczył żeglować
ile regat sędziował i co innego dla innych wodniaków zrobił ZA DARMO, co
zrobili ZA DARMO jego Rodzice i dziadkowie ? Mój dziadek ZA DARMO
zorganizował pierwszy w Polsce klub skladakowców, fragment Jego pamiętnika
jest tutaj http://www.zapalki.kwasniewska.pl/krzysztof.html"
No to akurat źle Pan trafił bo zdarzyło mi się na początku swojej kariery
żeglarskiej przez kilka lat uczestniczyć w szkoleniach młodych ludzi zarówno
na obozach stacjonarnych jak i na rejsach wędrownych.
Pieniądze, które za to dostawałem wystarczały na żarcie rejsowe i piwo ale
wtedy nie liczyły sie dla mnie finansowe apanaże a fakt, iż mogę pływać.
Wprawdzie nie za darmo bo za darmo to nic nie ma a za przygotowanie jachtu
do sezonu ale zawsze...
I dalej źle Pan trafił bo przez 5 lat byłem kapitanem jednego z największych
żeglarskich portów śródlądowych w Polsce i jak to sie mówi - świątek i
piątek - wlewając swoje własne paliwo do samochodu i poświęcając swój własny
czas i pieniądze starałem sie szefować temu portowi w imię jego dobrego
działania a także ku zadowoleniu armatorów.
I robiłem to - o dziwo - ZA DARMO !
I dalej znów Pan źle trafił bo od przynajmniej od 7 lat działam wraz z
innymi Kolegami żeglarzami na kanwie zliberalizowania przepisów (czytaj
KNEBLI) żeglarskich, które jako żeglarze odziedziczyliśmy po m.in. Pańskim
pokoleniu żeglarskim.
A co udało sie nam zrobić?
1. Udało się nam dla jednostek rekreacyjnych zlikwidować zarówno na
śródlądziu (do Lc 12 m) jak i na morzu (do Lc 15m) wszelkie obowiązkowe
przeglądy i inspekcje (których m.in Pan był wykonawcą i kasjerem), a które
tak bardzo potężnie drenowały nasze armatorskie kieszenie m.in. za Pańską
sprawą jako inspektora.
2. Udało sie zlikwidować dla jednostek rekreacyjnych do LC 15 m złą sławą
okryte obowiązkowe Karty Bezpieczeństwa.
3. Udało się nam zlikwidować całkiem niepotrzebne, obowiązkowe rejestracje
jachtów na śródlądziu.
4. Udało się nam bardzo zliberalizować przepisy stanowiące o obowiązkowym
posiadaniu patentów zarówno dla jednostek żaglowych jak i motorowych.
W działaniach swoich dążymy do modelu Szwedzkiego lub Brytyjskiego, w
których to krajach dla jednostek rekreacyjnych (odpowiednio do Lc 12 m - SE
lub dla Lc 45 stóp GB ) nie ma obowiązku posiadania ŻADNYCH obowiązkowych
patentów, rejestracji, inspekcji i przeglądów, które tak mocno i fatalnie
wryły sie w polskie prawodawstwo w Pańskich czasach - głównie dzięki
organizacji, którą Pan reprezentował i we władzach której Pan tak bardzo
aktywnie działał.
Jeszcze wiele jest do zrobienia ale to skutek dziedzictwa zabagnionego
prawodawstwa po latach minionych.
Teraz ja mam do Pana pytanie - a co Panu przez te 40 lat udało sie osiągnąć
dla wyzwolenia żeglarstwa z KNEBLI (!!!) przepisów żeglarskich tworzonych i
obowiązujących w czasach, w których to Pan, jako jeden z wielu "dzierżył"
sztandar przewodniczenia żeglarstwu w Polsce ?
Ale proszę o konkrety a nie o frazesy w stylu auto-płaczu nad Pańską
"darmową" robotą ...
Darmowa, nota bene, to ona nie była bo dawała Panu możliwość pływania za nie
swoje pieniądze...
Ja natomiast od lat wielu pływam za swoje pieniądze i działam nad
zliberalizowaniem tego bagna (czytaj prawodawstwa) żeglarskiego gdyż nie mam
ochoty płacić ludziom Pańskiego pokroju żadnych pieniędzy za jakiekolwiek
wtykanie nosa w mój jacht tytułem przeróżnych inspekcji, Kart
Bezpieczeństwa, przeglądów i innych "dobrodziejstw".
Trzeba było Panie Krzysztofie zrobić/kupić/wybudować sobie jacht za swoje
pieniądze a nie być psem, który tak szczeka jak mu zagrali i który nie ma
odwagi pisnąć, że coś tu nie tak w tej budzie...
Nasze środowisko - "Samoster", Stowarzyszenie Armatorów Jachtowych (w której
to Radzie Armatorskiej mam przyjemność działać) , Gdańska Federacja
Żeglarska, "Bryfok" i inne wolnościowe organizacje - nie dość, że pisnęły to
jeszcze zaczęto sie z nami liczyć.
Do dziś jesteśmy wymieniani w okólnikach przeróżnych ministerstw jako
wspólkonsultujący powstające ustawy i rozporządzenia branży wodniackiej.
Pana na listach tych nie zauważam - a czemu jeżeli wolno spytać ?
Cóż takiego Pan zrobił konkretnego dla wolności żeglarstwa ale proszę o
konkrety?
Bo co my zrobiliśmy to napisałem powyżej
Czas na Pańską spowiedź Pańskich "osiągnięć"...
Włodzimierz Ring
"Bury Kocur"
Wystarczy, że otworzę swoje 3 książeczki żeglarskie i znajdę tam 21
obozów, na których byłem instruktorem, w tym, 7 na których byłem KWŻem,
26 rejsów pełnomorskich i 12 po wodach osłoniętych gdzie byłem kapitanem
a otwierając książeczkę sędziowską 139 przesędziowanych imprez w tym 28
gdzie byłem sędzią głównym lub przewodniczącym jury ( a w latach 80 tych
sędziowało się jeszcze za darmo). W latach 1988 - 1991 jako
przewodniczący Koła Kapitanów Poznańskiego Okręgowego Związku
Żeglarskiego organizowałem Warsztaty Nawigacyjne, na których wykładali
miedzy innymi Zbyszek Ornaf i Zbyszek Wasilewski, metereologiczne, na
których wykładali specjaliści od metereologii z poznańskich wyższych
uczelni. Jako wicekomandor, (pierwszej w Poznaniu co wystąpiła z PZŻ nie
ukrywam, że przy moim sprzeciwie), Sekcji Żeglarskiej Wielkopolskiego
Klubu Bałtyckiego (jestem nim nieprzerwanie od 1996 roku) warsztaty
prowadzenia pływaka długodystansowego, jako przewodniczący komisji
kultury POZŻ warsztaty fotografii żeglarskiej i pierwszy w Poznaniu
przegląd piosenki żeglarskiej Forpik (nie pamiętam roku a nie chce mi
się szukać w papierach).
Zasiadałem w sumie w Zarządach i różnych Komisjach 6 klubów i sekcji,
między innymi (o czym już pisałem) w Wielkopolskim Klubie Bałtyckim, w
którym padły cztery rekordy świata: trzy rekordy sztafet przez kanał La
Manche i rekord najdłuższej sztafety pływackiej z Kołobrzegu do Nexo, w
komisji szkolenia Jacht Klubu Wielkopolski, w którym było pięciu
olimpijczyków a dwaj z nich: Grześ Myszkowski i Heniu Blaszka zdawali u
mnie egzamin na żeglarza, szkoliłem na sędziego PZŻ, wśród ludzi, którzy
byli na Kursach, gdzie miałem przyjemność wykładać lub zdawali egzamin
przed Komisją, w której składzie miałem przyjemność być znaleźli się
(oczywiście między Innymi): Krysia Lastowska, Rysiek Skarbiński i Jurek
Szumowski (myślę, iż tych Postaci nie trzeba nikomu przedstawiać).
Ponadto podejmuję pewne działania popularyzatorskie, wspomniane już
www.morskie-opowiesci.kwasniewska.pl , próba wyszukania zabytkowych
łodzi http://kwasniewska.pl/zabytki.html , która na SSI spotkała się
jedynie z kpinami, czy ostatnia inicjatywa o zapałkach
http://zapalki.kwasniewska.pl/ . Nie robię tego dla siebie i nie mam z
tego złotówki.
Cóż muszą być ludzie bijący rekordy, osiągający szczyty, ale również ci
zajmujący się pracą u podstaw, wśród stojących na półkach pamiątkach po
Mamie widzę tabliczkę z 97 roku o treści „Janinie Kwaśniewskiej z okazji
sędziowania 500-tnych regat”, ale nie tylko to. W środowisku Poznańskiem
nie ma żeglarza, który się nie uczył czegoś u Mamy lub Jej uczniów,
myślę, iż można powiedzieć to samo, o co najmniej połowie sędziów PZŻ.
Co w tym zatraciłem? Samą przyjemność żeglowania, traktowałem
żeglarstwo jak szkołę, w której trzeba się uczyć a potem uczyć innych i
dopiero jak 2003-cim roku kupiliśmy jacht zobaczyłem, że można inaczej.
Ze można pływać nie dla mil (a potem godzin) a dla przyjemności a w
wolnych chwilach w porcie nie studiować podręczników, tylko iść na
spacer albo do tawerny.
Wypowiedzi Pana Włodzimiera Ringa „Trzeba było Panie Krzysztofie
zrobić/kupić/wybudować sobie jacht za swoje pieniądze” oczywiście
przeczy fakt, że jacht mieliśmy do 2010 roku astra na Mazurach
http://www.kwasniewska.pl/wspomnienia/118.jpg a obecnie mam małą łódź
motorową na Warcie http://www.kwasniewska.pl/w.jpg )i jego dalszej
części „a nie być psem, który tak szczeka jak mu zagrali i który nie ma
odwagi pisnąć, że coś tu nie tak w tej budzie..” temu przeczy oczywisty
fakt, że jestem autorem pierwszej opublikowanej wypowiedzi postulującej
dobrowolność stopni żeglarskich i tego mi nikt nie odbierze.
Pozdrawiam
Krzysztof
Czytam spór pomiędzy panem Krzysztofem Kwaśniewskim, a wolnościowcami.
Dochodzę do takiego wniosku że pan Krzysztof nie wie skąd się biorą przepisy.
Weźmy na tapetę co raz to nowe regulacje dotyczące ruchu drogowego.
Zakazy nakazy i drakońskie kary.
Tu się wszystko trzyma kupy że się tak wyrażę. Media co raz atakują nas wypadkami śmiertelnymi.
statystykami, wykresami pokazującymi zwiększającą się ilość wypadków.
Każdy kto porusza się po drogach publicznych chce ograniczenia ilości wypadków śmiertelnych, kolizji.
Ustawodawca czyli Sejm, a co za tym idzie posłowie zgłaszają inicjatywy nowych regulacji prawnych, bo tak chcą użytkownicy dróg, a nie instruktorzy nauki jazdy.
Pomijam sensowność i skuteczność niektórych przepisów. Jednak eksperci oceniają że prędkość jest główną przyczyną wypadków, posłowie ja ograniczają, a policja łupie
solidne mandaty.
Inną sprawą jest że kierowca oczekujący na poprawę bezpieczeństwa oczekuje nowych autostrad, obwodnic, bezkolizyjnych skrzyżowań, a dostaje ograniczenie ruchu . Tak też można zwiększyć bezpieczeństwo na drodze, przekonuje się o tym każdy kto chce poszaleć na drodze nawet nie w Szwecji, a w pobliskiej Słowacji.
Ja mam pytanie do Krzysztofa Kwaśniewskiego o ile w przypadku deregulacji przepisów wzrosła ilość wypadów na jachtach w przeliczeniu na osobo milę morską?
Według mojego skromnego rozeznania raczej nie wzrasta. Kolizje z innymi jachtami, statkami białej floty, zatonięcia jachtów, wejścia na mieliznę nie dominują w mas mediach. Jeżeli właściciele firm czarterowych, jachtów nie domagają się wprowadzenia uregulowań prawnych bo oni są najbardziej narażeni na straty w związku z kolizjami morskimi (wodnymi) to po co się wypychać przed szereg?
Jakiem celowi ma służyć, ten obowiązek np. nalepkowy? O ile spadnie zdaniem pana Kwaśniewskiego „przestępczość żeglarska”?
Jednak jestem dziwnie przekonany że pan Kwaśniewski wie swoje.
PS Czy ktoś na swoim jachcie za 300 tys. zł nie ma prawa się utopić? Nikt nie wprowadza dodatkowych praw jazdy na samochody osobowe z mocą 400 KM.
Mariusz Mielec
Pan Kwaśniewski pisze:
"jestem autorem pierwszej opublikowanej wypowiedzi postulującej
dobrowolność stopni żeglarskich i tego mi nikt nie odbierze"
Skoro więc Pan Inspektor Kwaśniewski jawi się być prekursorem działań
wolnościowych to ja się pytam z uporem: -
- jaki jest rzeczywisty wkład Pana
Krzysztofa w liberalizację prawodawstwa żeglarskiego w Polsce ?
- jaki przepis kneblujący przez lata wolność żeglowania dzięki Jego działaniom
został zmieniony i co z działania Pana Krzysztofa wyniknęło pozytywnego dla
wolności żeglowania w Polsce ?
Bo co uczyniły "Organizacje Wolnościowe" ( i nadal czynią) to wymieniłem.
A co zrobił Pan Inspektor Kwaśniewski poza wykonywaniem przez długie lata
płatnych przeglądów i inspekcji jachtów tego nie mogę sie doczytać
nigdzie...
Proszę wobec tego Pana Inspektora Krzysztofa Kwaśniewskiego o pomoc w
znalezieniu Jego wkładu dla wolności żeglowania w Polsce.
Pzdr
Włodzimierz Ring
"Bury Kocur"
Maciek
Oceń czy mój komentarz poniżej bardziej narusza zasady dobrych
obyczajów niż ostatni komentarz Włodzimierza Ringa. Nie będę miał żalu
jak nie powiesisz.
Szkoda, że nie powiesiłeś piosenki Krysi, wprawdzie talent literacki to
ona miała głęboko ukryty ale była okazja by przypomnieć Jej postać
Pozdrawiam
Krzysztof
Tytuł komentarza: Przyczepiło się g… do okrętu i mówi PŁYNIEMY
Co robiłem przez długie lata dla polskiego żeglarstwa poza wykonywaniem
płatnych przeglądów i inspekcji jachtów jest napisane wyraźnie i po
polsku w poprzedniej wypowiedzi, natomiast nigdzie nie przeczytałem co
zrobił osobiście pan Włodzimierz Ring i jego rodzice (może o Nich nie
pisze przez skromność). Może jestem ślepy ale doczytałem się tylko
kilku lat uczestnictwa za pieniądze w szkoleniach żeglarskich i pięciu
lat prowadzenia portu a przypisywanie sobie przez niego wszystkich
osiągnięć "Organizacji Wolnościowych" (sam p. Ring używa nie wiem po co
cudzysłowu) przypomina mi słynne powiedzonko Stefana Wysockiego (jednego
z moich nauczycieli sędziowania regat), które posłużyło mi za tytuł
komentarza.
Odpowiadam kol. Mariuszowi
Kolizje jachtów najczęściej kończą się odrobiną stresu i ostatecznie
przepadnięciem kaucji, opisane prze ze mnie dwa zdarzenia też się w
końcu szcęśliwie skończyły (najlepszy dowód że żyję). Jednakże chyba
wszystkim nam pomimo różnic w poglądach zależy na rozwoju sportów
wodnych. Uprawiać je będzie coraz więcej ludzi i coraz gorzej
wyszkolonych (kurs w LOK trwał zimę na basenie i dwutygodniowy obóz
latem a kurs w PADI trwa wszystkiego tydzień). Nie chciałbym dożyć tego
żeby po kilku naprawdę poważnych wypadkach powtórzyć zdanie
wypowiedziane wielokrotnie na Chocimskiej „trzeba było słuchać Krzysia”
Pozdrowienia
Krzysztof
Nie interesuje mnie Maćku odpowiedź na pytanie dlaczego "wielkie instytucje" czegoś nie zrobiły.
Mój tekst mówi tylko tyle, że nigdy żaden urząd nie zastąpi zdrowego rozsądku i samoorganizacji wolnych obywateli, a Krzysztof najwyraźnej tego nie rozumie.
Natomiast uważam za niegodne tej witryny dopuszczanie do druku argumentów poniżej pasa, takich jak "kto za co i od kogo brał pieniądze" albo "kto ma jakich rodziców" albo "kto ma jakie zasługi w czymkolwiek".
Don Jorge: albo cenzurujesz albo firmujesz!
Andrzej Colonel Remiszewski
TYM KOMENTARZEM KOŃCZĘ DYSKUSJĘ NA TEN TEMAT, A WŁAŚCIWIE - ZUPEŁNIE NIE NA TEMAT
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________________________
Jest przysłowie że w drewnianym kościele i cegłówka pechowcowi na głowę spadnie.
Panie Krzysztofie, pan mnie dźga jednostkowymi przykładami. Tylko nie o to chodzi.
Jaki jest stan bezpieczeństwa żeglowania w Polsce.
Z faktu że kiedyś zdarzył się wypadek nie można robić uogólnień. Nie ma pan odpowiednich danych.
No i co z tego że kursy trwają tydzień. Z mojego doświadczenia w tym zakresie wychodzi że
na 10 osób kończących kurs pływa dwie, góra trzy.
Niech pan bierze przykład z Chorwatów którzy swój patent dają ludziom którzy znają ichniejsze przepisy
Kompletnie nie sprawdzając manewrówki. Czy właściciele kilku tysięcy jachtów domagają się nowych bardziej ostrych egzaminów.
Mariusz Mielec