ANDRZEJ REMISZEWSKI NIE ZDZIERŻYŁ
z dnia: 2012-03-16
Wybory 1989 roku zmieniły ustrój, popchnęły ku suwerenności, demokracji oraz dały impuls do przywrócenia porządku gospodarczego. O ile bolesna dla wielu prywatyzacja gospodarki następowała relatywnie szybko - wdrażanie racjonalnego myślenia napotkało spore opory. Pamiętam powszechne zgorszenie, kiedy "lliberatorzy" wykazywali, że tolerowanie praktyki obowiązkowego wystawiania "Kart Bezpieczeństwa" jest absolutnie szkodliwe. A "Karty pływackie", a ....
Realny socjalizm nie tylko rozbił w pianę hierachie wartości, ale zabił zdolność do racjonalnego myślenia. A może jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi. O tym pisze Andrzej Remiszewski, którego serdecznie wkurzył news Krzysztofa Kwasniewskiego. A przecież Andrzej i Krzysztof należą do tego samego pokolenia.
A więc skąd ta różnica poglądów ?
Hmmm - to co ja mam w tej sprawie do powiedzenia ?
Że jestem "przedwojenny" ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
___________________________
ZGROZA STAWIA WŁOSY NA ŁYSEJ GŁOWEI Już, kiedy Krzysztof Kwaśniewski skomentował newsa poświęconego „Notatnikowi skippera”, postulując w ostatnim akapicie „uderzanie do ustawodawców”, miałem ochotę napisać ten komentarz. Teraz nie zdzierżyłem. Przez kilkadziesiąt lat żyliśmy nie tylko „pod okupacją”, czyli w pełnym i niedobrowolnym uzależnieniu od obcego mocarstwa ale i w ustroju o cechach patologicznych. Patologie w zakresie braku praw człowieka zauważyliśmy szybko, patologie w zakresie ustroju gospodarczego ciut później i, gdy tylko stało się to możliwe, wyeliminowaliśmy je, dokonując tak zwanej transformacji. Piszę MY nie tylko dlatego, że usiłowałem w tym czynnie uczestniczyć, także dlatego, że chcąc nie chcąc uczestniczył w tym cały naród, nawet jeśli biernie, nawet jeśli niektórzy niechętnie. Transformacja okazała się sukcesem, ustrojowe patologie zlikwidowano, dziś, jeśli w wymienionych dziedzinach dzieje się coś patologicznego, to jest to wyjątek od zasady, a nie sama zasada. W tamtych strasznych czasach (choć pięknych dla pokolenia Krzysztofa i mojego, bo byliśmy młodzi) była jeszcze jedna patologia ustrojowa. Wszystkie dziedziny życia musiały być regulowane przez kogoś z definicji mądrzejszego. Tym mądrzejszym był aparat państwa, oczywiście państwa kierowanego przez „przewodnią siłę”, z racji owej „przewodniości” jedynie uprawnioną do oceny, co jest słuszne i korzystne dla ludu. Jeśli ktoś miał problem, zwracał się do władzy, by mu go rozwiązała. Jeśli problem miał zasięg większy, zwoływano stosowne plenum i wydawano stosowny ukaz. Na kanwie „Notatnika skippera” – nie wystarczało wówczas, by dziennik jachtowy zawierał wszystkie informacje, które mądra władza uważała za niezbędne dla uprawiania i skontrolowania bezpiecznej żeglugi. Ten dziennik musiał mieć jeszcze określony wymiary i rozmieszczenie rubryk i jednolity kolor okładek, a dokonanie zapisów w innym rytmie niż co godzinę i co cztery budziło co najmniej zdziwienie urzędników. Kilka pokoleń Polaków żyło w takim systemie, pokolenie moje i młodsze urodziło się w nim i kiedy nadeszła „transformacja” ten standardowy i obowiązkowy szablon dziennika był czymś, co istniało zawsze i nie miało alternatywy. Tak samo istniały zawsze zakazy i nakazy, regulacje wydawane przez anonimowych urzędników, o niejasnym statusie prawnym ale będące dla obywateli źródłem prawa. Powiem więcej: istniały od zawsze, jako stan naturalny zezwolenia – wszak dozwolone nie było to, co nie jest zakazane, dozwolone było tylko to, na co władza pozwoliła. W dużym stopniu, wielu z nas było uwarunkowanych przyzwyczajeniami z tamtych czasów. I tak uwarunkowani ruszyliśmy raźno do wspólnej Europy. Unia Europejska, czy szerzej: wspólne instytucje europejskie, to najwspanialszy projekt ustrojowy w historii. To jak do tej pory szczyt rozwoju politycznego i cywilizacyjnego ludzkości. Ale Unia ma też swoje wady, o wielu z nich można usłyszeć niemal codziennie w telewizji i radio. O jednej wadzie mówi się stosunkowo rzadko. A jest to coś, co wygląda na prostą analogię do słusznie minionego ustroju, którego przecież unijne elity urzędnicze nie zaznały. Jest to wiara w to, ze urzędnik może lepiej zadbać o interesy „szarego człowieka”, niż on sam. Prowadzi to do prób regulowania przepisami wszystkiego i wszędzie i do odbierania prawa decyzji obywatelom. Czy wynika to ze złej woli? Podejrzewam, że z nadgorliwości (która jak wiadomo jest gorsza od....), z potrzeby udowodnienia niezbędności istnienia własnych urzędów i z potrzeby udowodnienia, że zrobiono wszystko, co możliwe, by było np. „bezpiecznie”. Czy to metoda skuteczna? W pewnych granicach pewnie tak. Ale na dłuższą metę odbiera inicjatywę, ogranicza instynkt samozachowawczy, okalecza człowieka, bo człowiek nie w pełni wolny duchowo nie jest kompletny. Do tego urzędnicy nie są dość sprawni. Naklejki wydane przez środowiska wolnościowe funkcjonują w żeglarstwie od kilku lat, dlaczego URZĄD dysponujący potężnymi środkami finansowymi nie mógł wpaść na pomysł, żeby dołączać podobne do karty bezpieczeństwa w czasach, kiedy jeszcze ona była obowiązkowa? Dlaczego stowarzyszenia chlubiące się milionem członków (!?) nie mogły wykonać podobnego ruchu? Wszak urząd cenzury zlikwidowano 22 lata temu, a zresztą Szanowni Prezesi byli dobrze umocowani w dawnych elitach władzy. Zrobiły to środowiska „oszołomów internetowych”, garstka ludzi, nie dysponujących aparatem ani środkami finansowymi, za to odczytujących realną potrzebę środowiska. Przypomnijmy, że naklejka morska pojawiła się w parę tygodni po tragedii, na którą aparat państwa umiał zareagować jedynie jałową dyskusją nad stanem akumulatorów jednostki ratowniczej. Może zresztą lepiej, że tylko tyle umiał.... Ta wszechunijna tendencja do przeregulowywania jest szczególnie niebezpieczna dla społeczeństw wyzwolonych z minionego ustroju. Przecież wciąż w naszym prawie tkwi tysiące zbędnych przepisów i ograniczeń, wciąż „szaremu człowiekowi” często wydaje się, że bez przepisu i dokumentu się nic nie da. Powinniśmy dążyć do innego modelu i dbać o to, by to dążenie było powszechne i świadome. By, pozostając na żeglarskim podwórku, żeglarze dobrowolnie zdobywali wiedzę i umiejętności, zamiast obowiązkowo dokumenty. By dbali sami o bezpieczeństwo swoje i swoich towarzyszy, zamiast liczyć, że zadba za nich mądra władza. By ta władza zamiast komplikować dokumenty i przepisy zajęła się dbaniem o oznakowanie i pogłębianie torów, ułatwieniem inwestorom dla dokonywania inwestycji w portach i realnym usprawnieniem SŁUŻB działających na morzu. Wielkie litery są tu nie przypadkowe! A podsuwanie urzędom pomysłów na nowe przepisy, nakazy i zakazy moglibyśmy potraktować jako kiepski żart. Ale to nie jest żart. To objaw sposobu myślenia, z którym należy polemizować. Tu i teraz, zawsze i wszędzie! Andrzej w dobrowolnie noszonej kamizelce Colonel Remiszewski
|