O PRZEKUWANIU PECHA W SATYSFAKCJĘ
Moje pokolenie doznało wszelkich mozliwych krzywd, niedogodnosci i upokorzeń. Moje pokolenie nabyło nieprawdopodobą umiejętność robienia władzy w konia. Systematycznie, codziennie. Moje pokolenie zaszczepiło "pampersom" niepokorność i poszczuło ich na te władze. Dziś praktycznie władza administracyjna i korporacja cwaniaków żeglarzom tylko ogonki może posolić. Nasz dawny pech urodził nasze obecne szczęście i satysfakcję.
Nie jestem jednak pewien czy potraficie to szczescie w pełni docenić i czy zdajecie sobie sprawę, że o dzisiejszą swobodę ktoś musiał się upomnieć i dzisiaj nadal jej pilnować (licho nie śpi).
Z uwagą i zrozumieniem przeczytajcie wypracowanie beneficienta - Edwarda "Gale" Zająca. Zimowe długie wieczory sprzyjają myśleniu i nadsyłaniu komentarzy.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
________________________
Mieliśmy pecha - czy mieliśmy szczęście?
Nie lubię wracać pamięcią do lat "słusznie minionych". Nawet pomijając
zbrodnie pierwszego dziesięciolecia powojennego, traktuję je jako okres
straconych szans - zarówno dla kraju jak i wielu osób prywatnie. Jeszcze
obecnie odczuwamy skutki powszechnej wówczas schizofrenii; innej postawy
prywatnie w domu, i innej oficjalnie, na zewnątrz. Dotąd odczuwamy brak
odwagi wypowiedzi otwartej, pod swoim nazwiskiem. Nadal funkcjonują
powiedzenia o pokornym cielęciu czy ciszej jedziesz i wiele podobnych.
Miniony okres był klęską dla tych, którzy nie potrafili dostosować się do
tej dwoistości sumienia i poglądów.

Mieliśmy pecha - czy mieliśmy szczęście?
Nie lubię wracać pamięcią do lat "słusznie minionych". Nawet pomijając
zbrodnie pierwszego dziesięciolecia powojennego, traktuję je jako okres
straconych szans - zarówno dla kraju jak i wielu osób prywatnie. Jeszcze
obecnie odczuwamy skutki powszechnej wówczas schizofrenii; innej postawy
prywatnie w domu, i innej oficjalnie, na zewnątrz. Dotąd odczuwamy brak
odwagi wypowiedzi otwartej, pod swoim nazwiskiem. Nadal funkcjonują
powiedzenia o pokornym cielęciu czy ciszej jedziesz i wiele podobnych.
Miniony okres był klęską dla tych, którzy nie potrafili dostosować się do
tej dwoistości sumienia i poglądów.
Manewrówka
.
Owszem, były różne "Przedszkola Neptuna" i "Latające Holendry", które
dostarczały dużo wiedzy. Jako nastolatek miałem tej morskiej wiedzy więcej
niż teraz; rozwiązywałem zadania z nawigacji astronomicznej, znałem nazwy
ponad czterystu lin "Daru Pomorza". Teoretycznie ...

Owszem, były różne "Przedszkola Neptuna" i "Latające Holendry", które
dostarczały dużo wiedzy. Jako nastolatek miałem tej morskiej wiedzy więcej
niż teraz; rozwiązywałem zadania z nawigacji astronomicznej, znałem nazwy
ponad czterystu lin "Daru Pomorza". Teoretycznie ...
Kadra i kursanci
.
Byłem pełnoletnim uczniem liceum, gdy w jednym z czasopism "resortowych"
przeczytałem tekst o dwóch żeglarzach, którzy w trakcie rejsu zagranicznego,
jak wtedy mówiliśmy, "wybrali wolność". Oczywiście były słowa potępienia dla
zdrajców, którzy nie docenili zalet wspaniałego ustroju - no i następował
zwykły wykład o pięknie życia w socjalistycznej ojczyźnie, dbającej o swoich
obywateli.
Nie wytrzymałem i napisałem szczerze, co o tym sądzę: że nie mamy
wolności, że prawie żadnych szans na posiadanie własnego jachtu i żeglowanie
nim po morzu, że pochwalam postępek tych żeglarzy i na ich miejscu
postąpiłbym tak samo. I oczywiście, podpisałem się pod tym i podałem adres.
Proszę sobie wyobrazić - wydrukowali! Problem w tym, że tekst powycinali
i poprzestawiali tak, abym wyszedł na naiwniaka nie mającego pojęcia o czym
pisze. No i dodali opis dalszego losu dwóch takich, co niegdyś uciekli.
Owszem, już po paru miesiącach kupili używany jacht i wyruszyli w rejs, ale
było im zimno, mokro, goniły ich silne wiatry - same nieprzyjemności.
Oczywiście odpisałem z pozycji żeglarza marzącego o rejsach, no i
wytknąłem to cenzurowanie zmieniające cały sens moich wypowiedzi. I ponownie
zamieścili - ale tu już trudno było doszukać się jakiegokolwiek podobieństwa
z wysłanym tekstem.
Kolejnego sprostowania już nie zamieścili, nawet nie otrzymałem
odpowiedzi od redakcji. Po kilkunastu dniach miałem jednak spotkanie z dwoma
facetami z wiadomej instytucji, którzy dość grzecznie przekonywali mnie o
niestosowności mojego postępowania. Znali nawet treść mojej korespondencji z
różnymi osobami, zresztą też dość krytycznej w opiniach o socjalistycznej
władzy.
Był też dalszy ciąg tej historii, ale już nie związany z żeglarstwem.
Po kilku latach wystąpiłem o klauzulę na pływania morskie. Po zwykłych
wtedy procedurach otrzymałem ją. Zapłaciłem za dwa wrześniowe rejsy z
Trzebieży na "Zewie Morza". Na drugi rejs brak było żeglarzy z patentami,
więc miałem płynąć jako "trzeci". Ekipa GPK w Świnoujściu coś tak długo
przeglądała dokumenty, że zacząłem żartować o tym, że jest ktoś podpadnięty.
Wykrakałem - zawołali mnie. Okazało się, że moja klauzula jest niewłaściwie
wystawiona. Nie pomogły tłumaczenia, że dopiero co wróciłem z rejsu;
spakowałem manatki i wróciłem do domu. Ponieważ nie puścili jeszcze jednego
sternika jachtowego, więc "Zew" nie wypłynął w morze.
W następnym roku wypłynąłem w kolejny rejs, już z właściwie wystawioną
klauzulą. Później był kurs i egzamin na sternika morskiego, też w Trzebieży.
Jednak nie czułem się dobrze w licznych załogach, gdzie zwykle nie znałem
nikogo, a każdy grał wyuczoną rolę nie wiedząc kim jestem, a ja też nie
wiedziałem kto jest kim. - to nie wiedziałeś, że to generał? A ten to
"gumowe ucho"?
Jako sternik morski byłem instruktorem na obozie Latającego Holendra w
Gdyni. Wypłynęliśmy jachtem na "oślą łączkę". Dzieciaki pierwszy raz na
morzu, marzące o chociaż paru godzinach na jachcie. Prosiły, aby popłynąć
trochę dalej, bo tam fale większe. Jak można było im odmówić?! Przekroczyłem
łączkę o 5 kabli. W basenie panika: jakieś krzyki w naszym kierunku,
machanie rękami. Jak się później dowiedziałem, WOP szykował już motorówkę
pościgową. Podobno miałem szczęście - skończyło się mandatem w wysokości
mojej ówczesnej pensji.
W programie mieliśmy zwiedzanie stoczni i udział w bocznym wodowaniu
trawlera dla Francji. Opowiedziałem o tym, jak bardzo widowiskowe jest takie
wodowanie, jakie ciekawe zdjęcia można zrobić. Kto miał, szykował swoją
Smienę czy Druha. Na wejściu do stoczni zabrali nam wszystkie aparaty -
zakaz fotografowania! A na miejscu parę ekip fotograficznych i filmowych,
również zagranicznych, uwieczniało moment wodowania. Dzieciom nie wolno było
.
Nie, to nie był mój świat!
Dla równowagi zdarzenie bardziej optymistyczne. Lata osiemdziesiąte, już
po stanie wojennym. Jeziora Mazurskie były jakąś oazą "Solidarności"; dużo
porozklejanych ulotek, nieprawomyślne nazwy jachtów. Pływał "Lechu", cała
flotylla studenckich "Omeg" miała nazwy w rodzaju "Zapluty karzeł reakcji".
"Orion" na którym pływałem z rodziną miał na dziobie nazwę "MARSZAŁEK
PIŁSUDSKI". Słońce, prawie bez wiatru i w żółwim tempie przesuwam się obok
pomostu ze starszym wędkarzem. Ten z wyraźnym zdziwieniem odczytuje nazwę,
wstaje, pręży się na baczność i salutuje do maciejówki, łudząco podobnej do
tej noszonej przez Marszałka. Oddaję salut i mam ogromną satysfakcję; myślę,
że dla Niego była to też przyjemna chwila.
Kto z obecnej młodzieży rozumie, czym było w tamtych latach zdobywanie
chwil wolności, słuchanie zakazanych rozgłośni radiowych, wyszukiwanie
prawdziwej historii?

Byłem pełnoletnim uczniem liceum, gdy w jednym z czasopism "resortowych"
przeczytałem tekst o dwóch żeglarzach, którzy w trakcie rejsu zagranicznego,
jak wtedy mówiliśmy, "wybrali wolność". Oczywiście były słowa potępienia dla
zdrajców, którzy nie docenili zalet wspaniałego ustroju - no i następował
zwykły wykład o pięknie życia w socjalistycznej ojczyźnie, dbającej o swoich
obywateli.
Nie wytrzymałem i napisałem szczerze, co o tym sądzę: że nie mamy
wolności, że prawie żadnych szans na posiadanie własnego jachtu i żeglowanie
nim po morzu, że pochwalam postępek tych żeglarzy i na ich miejscu
postąpiłbym tak samo. I oczywiście, podpisałem się pod tym i podałem adres.
Proszę sobie wyobrazić - wydrukowali! Problem w tym, że tekst powycinali
i poprzestawiali tak, abym wyszedł na naiwniaka nie mającego pojęcia o czym
pisze. No i dodali opis dalszego losu dwóch takich, co niegdyś uciekli.
Owszem, już po paru miesiącach kupili używany jacht i wyruszyli w rejs, ale
było im zimno, mokro, goniły ich silne wiatry - same nieprzyjemności.
Oczywiście odpisałem z pozycji żeglarza marzącego o rejsach, no i
wytknąłem to cenzurowanie zmieniające cały sens moich wypowiedzi. I ponownie
zamieścili - ale tu już trudno było doszukać się jakiegokolwiek podobieństwa
z wysłanym tekstem.
Kolejnego sprostowania już nie zamieścili, nawet nie otrzymałem
odpowiedzi od redakcji. Po kilkunastu dniach miałem jednak spotkanie z dwoma
facetami z wiadomej instytucji, którzy dość grzecznie przekonywali mnie o
niestosowności mojego postępowania. Znali nawet treść mojej korespondencji z
różnymi osobami, zresztą też dość krytycznej w opiniach o socjalistycznej
władzy.
Był też dalszy ciąg tej historii, ale już nie związany z żeglarstwem.
Po kilku latach wystąpiłem o klauzulę na pływania morskie. Po zwykłych
wtedy procedurach otrzymałem ją. Zapłaciłem za dwa wrześniowe rejsy z
Trzebieży na "Zewie Morza". Na drugi rejs brak było żeglarzy z patentami,
więc miałem płynąć jako "trzeci". Ekipa GPK w Świnoujściu coś tak długo
przeglądała dokumenty, że zacząłem żartować o tym, że jest ktoś podpadnięty.
Wykrakałem - zawołali mnie. Okazało się, że moja klauzula jest niewłaściwie
wystawiona. Nie pomogły tłumaczenia, że dopiero co wróciłem z rejsu;
spakowałem manatki i wróciłem do domu. Ponieważ nie puścili jeszcze jednego
sternika jachtowego, więc "Zew" nie wypłynął w morze.
W następnym roku wypłynąłem w kolejny rejs, już z właściwie wystawioną
klauzulą. Później był kurs i egzamin na sternika morskiego, też w Trzebieży.
Jednak nie czułem się dobrze w licznych załogach, gdzie zwykle nie znałem
nikogo, a każdy grał wyuczoną rolę nie wiedząc kim jestem, a ja też nie
wiedziałem kto jest kim. - to nie wiedziałeś, że to generał? A ten to
"gumowe ucho"?
Jako sternik morski byłem instruktorem na obozie Latającego Holendra w
Gdyni. Wypłynęliśmy jachtem na "oślą łączkę". Dzieciaki pierwszy raz na
morzu, marzące o chociaż paru godzinach na jachcie. Prosiły, aby popłynąć
trochę dalej, bo tam fale większe. Jak można było im odmówić?! Przekroczyłem
łączkę o 5 kabli. W basenie panika: jakieś krzyki w naszym kierunku,
machanie rękami. Jak się później dowiedziałem, WOP szykował już motorówkę
pościgową. Podobno miałem szczęście - skończyło się mandatem w wysokości
mojej ówczesnej pensji.
W programie mieliśmy zwiedzanie stoczni i udział w bocznym wodowaniu
trawlera dla Francji. Opowiedziałem o tym, jak bardzo widowiskowe jest takie
wodowanie, jakie ciekawe zdjęcia można zrobić. Kto miał, szykował swoją
Smienę czy Druha. Na wejściu do stoczni zabrali nam wszystkie aparaty -
zakaz fotografowania! A na miejscu parę ekip fotograficznych i filmowych,
również zagranicznych, uwieczniało moment wodowania. Dzieciom nie wolno było
.
Nie, to nie był mój świat!
Dla równowagi zdarzenie bardziej optymistyczne. Lata osiemdziesiąte, już
po stanie wojennym. Jeziora Mazurskie były jakąś oazą "Solidarności"; dużo
porozklejanych ulotek, nieprawomyślne nazwy jachtów. Pływał "Lechu", cała
flotylla studenckich "Omeg" miała nazwy w rodzaju "Zapluty karzeł reakcji".
"Orion" na którym pływałem z rodziną miał na dziobie nazwę "MARSZAŁEK
PIŁSUDSKI". Słońce, prawie bez wiatru i w żółwim tempie przesuwam się obok
pomostu ze starszym wędkarzem. Ten z wyraźnym zdziwieniem odczytuje nazwę,
wstaje, pręży się na baczność i salutuje do maciejówki, łudząco podobnej do
tej noszonej przez Marszałka. Oddaję salut i mam ogromną satysfakcję; myślę,
że dla Niego była to też przyjemna chwila.
Kto z obecnej młodzieży rozumie, czym było w tamtych latach zdobywanie
chwil wolności, słuchanie zakazanych rozgłośni radiowych, wyszukiwanie
prawdziwej historii?
Houseboty - zachodnie nowinki przeciskały się już niemal ukradkiem do nas różnymi szczelinami.
.
To, że teraz żegluję, zdaniem niektórych, zbyt ryzykownie, to jakby
odreagowanie tamtych czasów, do których nie potrafiłem się dostosować. Nie
cieszy mnie, że byliśmy najweselszym barakiem w socjalistycznym obozie - bo
jednak był to obóz! Nie jestem wyznawcą teorii, że wszędzie można czuć się
wolnym - wystarczy tylko dostosować się do wprowadzonych ograniczeń.
Nie potrafiłem dostosować się. Teraz też nie potrafię zrozumieć systemu w
którym uczą nas demokracji również ci, którzy byli nadzorcami i ideologami w
obozie. Wypływam więc na morze gdzie wszystko, od początku, jest jasno
określone, niezmienne. Na morzu jestem wolny. Wracam na ląd, walczę z
wiatrakami, wygrywam bitwy i przegrywam wojny - i znowu szukam spokoju w
samotnych rejsach. Gdy zostałem armatorem pod obcą banderą, mam to miejsce
azylu, gdzie jestem zależny jedynie od morza i wiatru.
Edward "Gale" Zając
To, że teraz żegluję, zdaniem niektórych, zbyt ryzykownie, to jakby
odreagowanie tamtych czasów, do których nie potrafiłem się dostosować. Nie
cieszy mnie, że byliśmy najweselszym barakiem w socjalistycznym obozie - bo
jednak był to obóz! Nie jestem wyznawcą teorii, że wszędzie można czuć się
wolnym - wystarczy tylko dostosować się do wprowadzonych ograniczeń.
Nie potrafiłem dostosować się. Teraz też nie potrafię zrozumieć systemu w
którym uczą nas demokracji również ci, którzy byli nadzorcami i ideologami w
obozie. Wypływam więc na morze gdzie wszystko, od początku, jest jasno
określone, niezmienne. Na morzu jestem wolny. Wracam na ląd, walczę z
wiatrakami, wygrywam bitwy i przegrywam wojny - i znowu szukam spokoju w
samotnych rejsach. Gdy zostałem armatorem pod obcą banderą, mam to miejsce
azylu, gdzie jestem zależny jedynie od morza i wiatru.
Edward "Gale" Zając
Pozwalam sobie Ciebie zacytować:
"Moje pokolenie doznało wszelkich możliwych krzywd, niedogodności i upokorzeń. Moje pokolenie nabyło nieprawdopodobną umiejętność robienia władzy w konia. Systematycznie, codziennie. Moje pokolenie zaszczepiło "pampersom" niepokorność i poszczuło ich na te władze. Dziś praktycznie władza administracyjna i korporacja cwaniaków żeglarzom tylko ogonki może posolić. Nasz dawny pech urodził nasze obecne szczęście i satysfakcję."
Nie chciałem pisać "komentarza na komentarz" (Starszy Pan nadal przebiera), ale Twoje wprowadzenie do wypowiedzi naszego usteckiego Samotnika - wypisz, wymaluj oddaje to co bym napisał na komentarz dotyczący szczęścia.
Ja zresztą nie pisałem o obecnym czasie i satysfakcji z tego o czym piszesz w cytowanym urywku. Dalej z przekonaniem podtrzymuję swoje zdanie i nie cieszy mnie całkowicie radość, że gdzieś tam "biją murzynów".
Ja piszę między innymi o zazdrości (może to brzydko? - a niech tam!) z obecnych możliwości jakie nasi młodzi koledzy żeglarze dzisiaj mają i z tego wywodzi się moje poczucie pecha.
Żyj w zdrowiu i długo!
Uprzejmie informuję niektórych Czytelników SSI, że oprócz
kolorów czarnego i białego - inne kolory są też.
W związku z tym „pechem”(czy ustalenia Jałty mogły być inne?) i biadoleniem nad brakiem wolności lat temu 22 i wiecej - ja się uprzejmię zapytowywuję, kiedy w Polsce była demokracja?
Bo przecież nie w latach 1926-1939!
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
P.S. Podziwiam Edwarda "Gale" Zająca, ale co będzie jak ja też samotnie
pożegluję swoim jachtem kontrakursem i przysnę za sterem, lub zejdę do
kabiny i pozostawię jacht bez obserwacji ???
(nie mając radaru, AISa, a nawet mając UKF wyłączoną)
Witaj Don Jorge!
Jestem zszokowany, że w SSI mogły się pojawić dwie tak piramidalne bzdury, albo dwie tak prymitywne prowokacje i to w jednym "liście do redakcji".
Nie wiem w jakim wieku, z jakim wykształceniem i doświadczeniem życiowym jest Witold Pawłowski. Będę więc brutalny:
Jakość lub nawet brak demokracji w okresie sanacyjnym po pierwsze nie były inne, ani tymbardziej gorsze niż w większości współczesnych im krajów europejskich. Polska była natomiast krajem niepodległym i wolnym, gdzie nikt nie zakazywał żeglować, ani nie wsadzał do więzienia za chęć żeglowania i nie kazał opłacać tegoż żeglowania donosicielstwem na przykład. Polska opisywana w newsach z cyklu "Mieliśmy pecha..." to był kraj pod okupacją i to do tego okupacją kretyńską. Temu ustrojowi, zwanemu komunizmem bliski jest tylko hitlerowski nazizm i nie wolno, do cholery nie wolno! zestawiać go z żadnym innym ustrojem dwudziestowiecznym.
Nie wiem też, jakie doświadczenie żeglarskie i jakie "wykształcenie" żeglarskie posiada Witold Pawłowski. Ale czytają nas też adepci. Będę więc cierpliwy:
Jeśli zajdzie statystyczne nieprawdopodobieństwo i spotkacie się dziób w dziób, to nic się nie stanie. Wyskoczycie obaj na pokład zdziwieni hałasem, obejrzycie zadrapania żelkotu, a potem pomachacie sobie na pożegnanie.Jeśli będą dobre warunki to wymienicie się kubkiem kawy, herbaty, piwa (niepotrzebne skreślić).
A tak poważniej, to znam bałtyckich samotników, którzy obliczają bezpieczny czas między kolejnymi rzutami oka dookoła horyzontu na 20 minut. Oznacza to, że trzeba pływać albo tak jak ja - od śniadania do podwieczorku, albo tak jak Edward - umiejąc nie spać dwie doby albo tak jak X., który śpi z minutnikiem nastawionym na 15 minut w dłoni.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nawet żeglarze zbyt łatwo posługują się jakimiś dziwnymi stereotypami, nie opartymi o żadne fakty. I jak tu dziwić się urzędnikom tworzącym przepisy "dla naszego bezpieczeństwa"...
Pozdrawiam!
------------------
Andrzej Colonel Remiszewski
--
pozdrawiam
AIKI
Mój komentarz do wypowiedzi Witolda Pawłowskiego:
Nie Panie Witoldzie - w sprawach wolności istnieją jedynie dwa kolory - czarny i biały, a wolność się ma, albo jej się nie ma. Żeglarze, zwłaszcza morscy, z natury rzeczy są ludźmi wolnymi - dla nas smycz zawsze pozostaje smyczą, łańcuch łańcuchem, a klatka klatką i to bez względu na ich długość, powierzchnię czy formę okratowania. Człowiekowi z natury wolnemu w każdej sytuacji ta smycz, łańcuch czy klatka będzie doskwierała i będzie ze wszystkich sił starał się zrzucić krępujące go pęta.
Człowiek, któremu podstępnymi lub/i brutalnymi metodami zabito w duszy pragnienie wolności w pełni zadowoli się jedynie faktem chwilowego tych pęt poluzowania.
Pozdrawiam,
Od zawsze stawiający swą wolność na pierwszym miejscu
Krzysztof Kwapiszewski
Drogi Jurku
Właściwie nie powinienem odpisywać p. Pawłowskiemu, bo inni zrobili to lepiej niż ja bym to potrafił. Trudno mi jednak zrozumieć kogoś o takich poglądach – być może nasze doświadczenia są krańcowo różne. U mnie w domu ojciec śpiewał o Marszałku. W liceum wychowawca mówił wprost, że dla niego komunista i hitlerowiec niczym się nie różnili. Mówił, że to nie jest polski rząd i on od nich nie weźmie żadnego odznaczenia. Był Kaszubem, wojnę spędził w Stutthofie, znał osobiście min. Kwiatkowskiego, budowniczych Gdyni inż. Łęgowskiego i Bukowskiego. Opowiadał o Antonim Abrahamie, o polskiej historii Kaszub. Był nauczycielem w Gdyni, gdy była wioską. Nikt z klasy nie podkablował go za takie lekcje wychowawcze.
Tak, międzywojenna Polska była biednym krajem. Ale ile mieliśmy lat wolności, aby scalić porozbiorowe dzielnice, odbudować zniszczenia wojny światowej i bolszewickiej? Od zera budowaliśmy flotę handlową i wojenną, odbudowaliśmy przemysł i jednolite szkolnictwo. Mieliśmy może nieliczną, ale wspaniale wykształconą kadrę inżynieryjną. Wszystkim, którzy chcą oceniać międzywojenny okres, radzę przeczytać „Sztafetę” Wańkowicza, wydaną w 1939 roku. Biały kruk, kosztuje drogo, ale to zupełnie inne spojrzenie na tamte lata. Wskazywała plany rozwoju kraju na wiele następnych lat; sztafeta, czyli kolejne etapy rozwoju Polski sięgające lat czterdziestych i pięćdziesiątych.
Z jaką pasją i patriotyzmem budowano Polskę morską, również żeglarską. Nikomu nie przeszkadzała swoboda żeglowania.
Przepraszam, ale trudno zapanować nad emocjami po wypowiedzi p. Pawłowskiego. Minęło ponad 20 lat od odzyskania niepodległości, a polscy żeglarze nadal muszą szukać swobody pod innymi banderami. Ile teraz mamy statków handlowych pod polską banderą? „Za chlebem” wyjechało więcej osób niż w okresie międzywojennym. Jest też różnica jakościowa: przed wojną wyjeżdżali biedni, słabo wykształceni – a teraz?!
Panie Pawłowski, żeglując samotnie małym jachtem nikomu nie zagrażam. Nie sądzę też, aby mój sposób żeglowania był dla mnie bardziej niebezpieczny niż prowadzenie jakiegokolwiek pojazdu lądowego. Z własnego doświadczenia: jeden samochód rozbiłem o drzewo, drugi straciłem w kolizji, trzeci zapalił się w czasie jazdy, dwa stare oddałem na złom! Wystarczy, chodzę pieszo lub jeżdżę rowerem. Jachtem jakoś żegluję bez wypadków, mimo braku radaru i AIS-a. Może Pan sobie wyobrazić radar na 6-metrowej łódce samotnego żeglarza?
A co do zagrożeń, to najbardziej niebezpieczne dla człowieka jest łóżko – prawie wszyscy w nim umierają.
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając
Kind regards, Monika Matis
People's Challenge Sailing Team
Romford, United Kingdom
BOAT in English is an acronym.
In full it's: Bring Out Another Thousand
przeczytałem właśnie jeden z lepszych ostatnio komentarzy pod artykułem -
komentarz Moniki.
Bardzo ładnie napisała, tylko za delikatnie.
Ja jestem normalnie spokojnym raczej człowiekiem, ale jak czytałem
Moniki komentarz i sam zacząłem wspominać, to bardzo brzydkie słowa
przyszły mi do głowy.
Pamiętam jak 20 lat temu naprawdę mieliśmy nadzieję, że zmieni się na
lepsze. Pamiętam jak został zlikwidowany bosmanat w Górkach i jak po raz
pierwszy popłynąłem tak sobie, bez niczego, poza Hel. Tylko po to, żeby
przekonać się, że już wolno. To była naprawdę radość. A potem, no cóż,
potem zaczęło być znowu gorzej. Po kawałku lepiej, i znowu gorzej. Taka
szarpanina i cały czas przeświadczenie, że nie wiadomo, czym i kiedy
władze nas znowu udupią. Myślę o naszych portach, w których czas się
zatrzymał, przypominam sobie wiosenne spotkanie w UM w Gdyni i
zastanawiam się, jakim skurwysynem trzeba być, żeby znowu nam tę malutką
wolność zabierać.
Wybacz określenie, ale nie da się inaczej określić ludzi, którzy w imię
swoich zas.... interesów, albo co gorsza przekonań (sam nie wiem, jak
można być takim idiotą, ale jak widać można) ograniczają normalnym
ludziom życie.
Co gorsza, nie dotyczy to tylko żeglowania.
Te 20 lat zostały po prostu zmarnowane. Przez wyżej wspomnianych
skurwysynów.
Pozdrawiam
Tomasz
Był to konstrukcja typu "Konik Morski". Nie miał radaru, AIS’a. Ba, opłynął go bez „prądu”. Lampkami świecił naftowymi. I jachtu nie spalił.
Dał chłop radę, choć mu w Australii nie dali wizy. Ostatni etap płynął już ciężko chory.
Jaką szkodę może zrobić 7 metrowy jachcik płynący z prędkością 5 km na godzinę, drugiej takiej samej skorupie? Niech mi Pan odpowie.
Do wglądu przesyłam Don Jorge zdjęcie co się stało z jachtem laminatowym (naszym klubowym) jak miał wypadek przy prędkości 100 km/h walnął o asfalt, pohalsował do lasu. Trochę go sponiewierało, ale przy tej prędkości i dynamice naprawa uszkodzeń kosztowała 2,5 tys. zł i 2 tygodnie naprawy.
Widziałem jak się stuknęły mydelniczki na Mazurach poza obdrapanym lakierem i „zdartymi strunami głosowymi” skipperów nie było większych szkód.
W relacji z rejsu z Chorwacji zapytałeś mnie czy mało mi naszego Bałtyku.
Pozdrawiam szanownego Edwarda.
Narozrabiałem pisząc o swoim pechu (żywiona dyskusja) ale to co pisze niżej cytowany to po prostu w mojej głowie się nie mieści.
Mam dla niego radę: niech nigdy nie wsiada do samochodu bo przecież jaką ma gwarancję, że z przeciwka jakiś pijany kierowca nie rozjedzie Go jak żabę na drodze bo prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest wielokrotnie większe niż kolizje jachtów lub
rozjechanie przez statek. Te ostatnie to chyba już nie pływają bez systemu ARP'y (alarm kolizyjny).
Na dodatek refleksja. Jak my radziliśmy sobie w morzu i portach bez silników i tylko z kompasem. Przypominam młodym, że "Turysta" i "Szarotka" pojawiła się dopiero chyba w 1955 lub 56 roku. Czy Oni przestaliby żeglować gdyby zabrać im te wszystkie techniczne gadget'y?
Izydor
Cytuję:
P.S. Podziwiam Edwarda "Gale" Zająca, ale co będzie jak ja też samotnie
pożegluję swoim jachtem kontrakursem i przysnę za sterem, lub zejdę do
kabiny i pozostawię jacht bez obserwacji ???
(nie mając radaru, AISa, a nawet mając UKF wyłączoną)"
Czytając komentarze kolegów do artykułu Edwarda Zająca - Szacunek Panie
Edwardzie, O PRZEKUWANIU PECHA W SATYSFAKCJĘ przypomniałem sobie słowa
pewnego myśliciela.
Oddaje sposób myslenie wielu osób, niestety i wielu decydentów.
Wolność jest rzeczą cenna - tak cenną, że wymaga racjonowania.
Słowa te, podobno, są autorstwa Włodzimierz Ilicza Lenina.
Pozdrawiam
Jacek Woźniak
Cieszę się i to bardzo, że nie ma dziś inkwizycji, bo sądząc po zacietrzewieniu, zadęciu Andrzeja Colonela Remiszewskiego
smażył bym się pewnie na stosie.
A co ja takiego napisałem?
Że są tez inne kolory, oprócz czarnego i białego? Że nie było demokracji w latach 1926-1939?
Przecież to prawda! I to nie ta trzecia księdza Tischnera, a prawda potwierdzona faktami.
Zacząłem już wypisywać fakty z książki Andrzeja Garlickiego „Piękne lata trzydzieste” wydanej w 2008 roku o zamachu majowym, Berezie, łamaniu prawa, nielegalnym finansowaniu partii z państwowych pieniędzy, fałszowaniu wyborów, bezpodstawnych aresztowań niewygodnych, także posłów, ale pomyślałem. Co ja robię? Przecież sam nie lubię, jak ktoś wykłada sprawy jak chłop krowie. Przecież ja nie jestem jedyny na świecie starający się racjonalnie i obiektywnie myśleć. Takich jest większość-np. dziś w polskim Sejmie. Jednostronni demagodzy tracą wpływy.
Ale wg kilku komentatorów w SSI jak ja śmię mieć inne poglądy od obecnie obowiązujących, od obecnie „jedynie słusznej „ polityki historycznej!
Gratuluję tolerancji i poszanowania innego zdania.
Tytuł mojego komentarza nadał Jerzy, ale jak sam przeczytałem go jeszcze raz /mój komentarz/to trochę brzmi ”A u was Murzynów biją „.Czyli nie za specjalnie i nie to było moim zamiarem. Zdrzażniła mnie za duza ilość jednostronnej polityki w SSI i wychodzi na to , że to się podoba ,a ja z moją krytyką mogę spadać na drzewo.
Do krytyki zawsze byłem skory, za „komuny” też.
Było kiedyś /za „komuny”/ takie powiedzenie „czy się stoi ,czy się leży dwa tysiące się należy” .
Był tez taki okres za „komuny”,że na jednego poszukującego pracy czekało statycznie około 50 ofert pracy, czyli przegięcie w drugą stronę. A że gęba nigdy mi się nie zamykała i zawsze miałem cywilną odwagę to napisałem parę zdań do gazet. I wydrukowali. Słowo w słowo.
Wzorem Kpt Bruno Salcewicza udałem się do archiwum ,odnalazłem „Zycie Gospodarcze” nr 6 z dnia 6 lutego 1983roku ,gdzie na 7 stronie umieszczono mój list .Cytuję obszerne fragmenty:
„…..Natomiast mizerne efekty reformy gospodarczej spowodowane są m.in. nadmierną ostrożnością, brakiem wyobrażni oraz ewidentnymi błędami władz. Postępuje się podobnie jak za czasów Gierka dając to co nie zostało jeszcze wypracowane, czyli pieniądze bez pokrycia….”
„….Można to było przewidzieć jeśli stworzono armie młodych emerytów, jeśli płace podwyższano bez warunku podnoszenia wydajności pracy, jeśli przedsiębiorstwa nie były zainteresowane redukcją zatrudnienia, jeśli opiekę socjalną wysuwano na plan pierwszy.
Apelowano niegdyś :do pracy Rodacy! Dziś apelami niewiele się wskóra. Na pracownika trzeba oddziaływać tak, aby był zainteresowany ,ale i zmuszony dobrze pracować. Zmuszony z dwóch co najmniej powodów –odczuwalnego związania płacy z wydajnością pracy oraz utworzenia rynku pracy.
Stworzenie rynku pracy to wprowadzenie mechanizmów sprzyjających redukcji zatrudnienia w przedsiębiorstwach i ustanowienie przepisów o upadłości przedsiębiorstwa. Przy dzisiejszym stanie gospodarki nie można iść tzw. środkiem drogi. Sytuacja wymaga radykalnych posunięć, które wprowadzą w życie zasadę :każdemu wg jego pracy, tak aby musiał wykorzystać swoje możliwości.
Chciałbym postawić wniosek o zweryfikowanie i modyfikację prawa do pracy/stosowna do dzisiejszych warunków/ i opieki socjalnej państwa. W przypadku uporczywego trzymania się pryncypiów doprowadzimy naszą gospodarkę tym razem chyba na dno podwójne….”
Dziś, to normalne liberalne poglądy ,ale wtedy herezja, a jeszcze zdanie o dnie podwójnym-czarna propaganda- i w tym duchu miałem rozmowę ,ale się w ogóle nie przejąłem. Dziś też mam podobne liberalne poglądy, ale jak popatrzę na wyścig szczurów, na to ,ze pieniądz ważniejszy od człowieka, kiedy miernikiem sukcesu jest przede wszystkim pieniądz to mam czasami mieszane uczucia, chociaż na świecie liczy się przede wszystkim power i to gospodarcza .
W sprawie samotnego żeglowania zadałem pytanie, dostałem parę odpowiedzi ,za które bardzo dziękuję i nie zamierzam rozwijać tematu. Nie muszę postawić na swoim, a nawet nie muszę mieć racji.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Po trzydziestu latach powtarzanie takich bzdur nie uchodzi !
Diagnoza fundamentalnie błędna !
Niepowodzenia pochodziły z istoty systemu. Autor ulega magii propagandy partyjnej - palcem wytykając Gierkowi niepowodzenie. Gwoli prawdzie bezpośrednim powodem niepowodzenia Gierka (pozostawiając na boku istotę systemu) był kryzys światowy który zaczął się w 1974 roku i w 1976 (Radom, czerwiec) dotarł do nas.
To spowodowało kłopoty z którymi nie poradziła sobie jego ekipa. Wywołało to niezadowolenie (lipiec - sierpień 1980), które usiłowano rozładować zmieniając ekipę (pucz partyjny).
Sprawa Afganistanu spowodowała kłopoty całego obozu krajów miłujących pokój, a stan wojenny i retorsje Zachodu pogłębiły recesję u nas.
W 1983 roku byliśmy już w wyścigu zbrojeń, który ostatecznie doprowadził kolejno: do przemian w Polsce, rozpadu RWPG, rozpadu Układu Warszawskiego, wyzwalania się republik Radzieckich i ostatecznie upadku ZSRR.
2. Pozostałe „postulaty” przy:
- zaangażowaniu w walkę o pokój (pomoc ruchom wywrotowym)
- istnieniu tzw. pryncypiów (pełne zatrudnienie)
- izolacji gospodarczej (brak wymiany pieniądza)
- centralizmowi zarządzania (braku konkurencji)
- przeroście zatrudnienia (w powszechnej inwigilacji)
- braku struktur (urzędów pracy)
- braku środków (zasiłki, dla bezrobotnych)
- zamkniętych granicach
- braku swobody przepływu siły roboczej (między krajami)
Były mrzonką tzw. rewizjonistów, zwolenników „trzeciej drogi” i zwolenników socjalizmu z „ludzką twarzą”.
R. XXI
mali producenc, ale i właściciele ferm kurzych, sklepów, restauracji,
taksówkarze, sadownicy, właściciele szklarni/zwani badylarzami/
itp..Taksówkarz potrafił w dzień zarobić przeciętną miesieczną pensję .
Wtedy nazywani byli prywatną inicjatywą, albo prywaciarzami.
Ale pieniądze prywaciarze pomnażali łatwo i wielokrotnie szybciej niż
dzisiaj. Co w gospodarce niedoboru, braku konkurencji nie powinno dziwić,
ale dziwi brak dziś jasnego zdania, że to dla prowadządzych ówcześnie
działalność gospodarczą to było ELDORADO.
Marynarze też nie mogli narzekać. Co się przywiozło, to można było korzystnie
sprzedać. We wczesnych latach osiemdziesiątych wróciłem z Afryki z dwoma workami
kawy ziarnistej i zatargałem je do znajomego boksu na hali targowej w
Gdyni. Razem prawie 60 kilo, o mielonej kawie Palance nawet nie
wspominam, której też przywiozłem kilkadziesiąt kilo, ale mieloną trudniej
było sprzedać hurtowo.
Ale potrafiłem zajechać na stację benzynową połozyć na ladę kilo kawy
mielonej Palanki i zaordynować - Bak do pełna proszę!
Wracając do tych worków z kawą ziarnistą - kładę je na podłodze w tym boksie
na hali , pani odlicza mi odpowiednią ilość biletów Narodowego Banku
Polskiego.W miedzyczasie jakiś facet wsadza łeb w drzwi i się pyta
Potem mówię
Zaraz , czyli ja zrobiłem 70-dniowy about rejs , targałem tą kawę pół
świata, zarobiłem bardzo dobrze, ale jak była w deklaracji to potem były
pytania i podatki z Urzędu Skarbowego /chociaż na to też były sposoby/, a tu
w tym boksie , parę minut, zarobek podobny do mojego i żadnego śladu.
To kto miał najlepiej?
Ktoś zaprotestuje, że to delikatnie mówiąc unikanie podatków.
Tak, i tak robi olbrzymia większość ludzi na świecie. Stara się unikac
płacenia podatków. Pewnie to dziś niepatriotycznie wygląda, bo podobno np.wg
Kiedyś,na jakiejś uroczystości rodzinnej będąc już w stanie zdecydowanie
wskazującym powiedziałem , że wszyscy oszukują,rżną państwo na
podatkach. Jedna szwagierka /emerytowana nauczy cielka muzyki/ się obraziła -
- Mów za siebie. Ja nie oszukuję.
Miałem przez jakiś czas przerąbane.
W latach 90-tych prowadziłem firme konsultingową i przyszedł facet z
miasteczka niedaleko Gdańska, że szuka partnera zagranicznego do spółki , a
najlepiej kupca na swoją małą wytwórnię pustaków. Pytam się czemu chce
sprzedać?
- A jak było za komuny?
Znajomy prowadził sklep z obuwiem. W poniedziałek jechał na Rębiechowo, leciał
do Warszawy, tam czekał umówiony taksówkarz i robił objazd po prywatnych
producentach zakupując obuwie, zwane warszawskim. Przylatywał do Gdanska z
towarem który bez problemu mieśclł się w samochodzie osobowym i zajeżdżał do
sklepu.Tam już czekała kolejka klientów którzy wiedzieli o której jest
dostawa co poniedziałek. W ciągu dwóch godzin cały towar zostawał sprzedany, a
znajomy resztę tygodnia leżał sobie nad jeziorkiem.
Pozdrowienia
Stefan Hołownia