O PRZEKUWANIU PECHA W SATYSFAKCJĘ
z dnia: 2011-12-11
W poprzednich newsach pojawił się dylemat: mieliśmy pecha, czy mieliśmy szczęście - oczywiście na żeglarskim akweniku. Biorąc pod uwagę statystyczny wiek Czytelników SSI - wydaje mi się, że mój horyzont doświadczeń życiowych jest jednym z najrozleglejszych. Przywołam też przysłowia, że "wszytko dobre, co dobrze się kończy" i "nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło".
Moje pokolenie doznało wszelkich mozliwych krzywd, niedogodnosci i upokorzeń. Moje pokolenie nabyło nieprawdopodobą umiejętność robienia władzy w konia. Systematycznie, codziennie. Moje pokolenie zaszczepiło "pampersom" niepokorność i poszczuło ich na te władze. Dziś praktycznie władza administracyjna i korporacja cwaniaków żeglarzom tylko ogonki może posolić. Nasz dawny pech urodził nasze obecne szczęście i satysfakcję.
Nie jestem jednak pewien czy potraficie to szczescie w pełni docenić i czy zdajecie sobie sprawę, że o dzisiejszą swobodę ktoś musiał się upomnieć i dzisiaj nadal jej pilnować (licho nie śpi).
Z uwagą i zrozumieniem przeczytajcie wypracowanie beneficienta - Edwarda "Gale" Zająca. Zimowe długie wieczory sprzyjają myśleniu i nadsyłaniu komentarzy.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
________________________Mieliśmy pecha - czy mieliśmy szczęście? Nie lubię wracać pamięcią do lat "słusznie minionych". Nawet pomijając zbrodnie pierwszego dziesięciolecia powojennego, traktuję je jako okres straconych szans - zarówno dla kraju jak i wielu osób prywatnie. Jeszcze obecnie odczuwamy skutki powszechnej wówczas schizofrenii; innej postawy prywatnie w domu, i innej oficjalnie, na zewnątrz. Dotąd odczuwamy brak odwagi wypowiedzi otwartej, pod swoim nazwiskiem. Nadal funkcjonują powiedzenia o pokornym cielęciu czy ciszej jedziesz i wiele podobnych. Miniony okres był klęską dla tych, którzy nie potrafili dostosować się do tej dwoistości sumienia i poglądów.

Manewrówka
. Owszem, były różne "Przedszkola Neptuna" i "Latające Holendry", które dostarczały dużo wiedzy. Jako nastolatek miałem tej morskiej wiedzy więcej niż teraz; rozwiązywałem zadania z nawigacji astronomicznej, znałem nazwy ponad czterystu lin "Daru Pomorza". Teoretycznie ...

Kadra i kursanci
. Byłem pełnoletnim uczniem liceum, gdy w jednym z czasopism "resortowych" przeczytałem tekst o dwóch żeglarzach, którzy w trakcie rejsu zagranicznego, jak wtedy mówiliśmy, "wybrali wolność". Oczywiście były słowa potępienia dla zdrajców, którzy nie docenili zalet wspaniałego ustroju - no i następował zwykły wykład o pięknie życia w socjalistycznej ojczyźnie, dbającej o swoich obywateli.
Nie wytrzymałem i napisałem szczerze, co o tym sądzę: że nie mamy wolności, że prawie żadnych szans na posiadanie własnego jachtu i żeglowanie nim po morzu, że pochwalam postępek tych żeglarzy i na ich miejscu postąpiłbym tak samo. I oczywiście, podpisałem się pod tym i podałem adres.
Proszę sobie wyobrazić - wydrukowali! Problem w tym, że tekst powycinali i poprzestawiali tak, abym wyszedł na naiwniaka nie mającego pojęcia o czym pisze. No i dodali opis dalszego losu dwóch takich, co niegdyś uciekli. Owszem, już po paru miesiącach kupili używany jacht i wyruszyli w rejs, ale było im zimno, mokro, goniły ich silne wiatry - same nieprzyjemności.
Oczywiście odpisałem z pozycji żeglarza marzącego o rejsach, no i wytknąłem to cenzurowanie zmieniające cały sens moich wypowiedzi. I ponownie zamieścili - ale tu już trudno było doszukać się jakiegokolwiek podobieństwa z wysłanym tekstem.
Kolejnego sprostowania już nie zamieścili, nawet nie otrzymałem odpowiedzi od redakcji. Po kilkunastu dniach miałem jednak spotkanie z dwoma facetami z wiadomej instytucji, którzy dość grzecznie przekonywali mnie o niestosowności mojego postępowania. Znali nawet treść mojej korespondencji z różnymi osobami, zresztą też dość krytycznej w opiniach o socjalistycznej władzy. Był też dalszy ciąg tej historii, ale już nie związany z żeglarstwem.
Po kilku latach wystąpiłem o klauzulę na pływania morskie. Po zwykłych wtedy procedurach otrzymałem ją. Zapłaciłem za dwa wrześniowe rejsy z Trzebieży na "Zewie Morza". Na drugi rejs brak było żeglarzy z patentami, więc miałem płynąć jako "trzeci". Ekipa GPK w Świnoujściu coś tak długo przeglądała dokumenty, że zacząłem żartować o tym, że jest ktoś podpadnięty. Wykrakałem - zawołali mnie. Okazało się, że moja klauzula jest niewłaściwie wystawiona. Nie pomogły tłumaczenia, że dopiero co wróciłem z rejsu; spakowałem manatki i wróciłem do domu. Ponieważ nie puścili jeszcze jednego sternika jachtowego, więc "Zew" nie wypłynął w morze.
W następnym roku wypłynąłem w kolejny rejs, już z właściwie wystawioną klauzulą. Później był kurs i egzamin na sternika morskiego, też w Trzebieży. Jednak nie czułem się dobrze w licznych załogach, gdzie zwykle nie znałem nikogo, a każdy grał wyuczoną rolę nie wiedząc kim jestem, a ja też nie wiedziałem kto jest kim. - to nie wiedziałeś, że to generał? A ten to "gumowe ucho"?
Jako sternik morski byłem instruktorem na obozie Latającego Holendra w Gdyni. Wypłynęliśmy jachtem na "oślą łączkę". Dzieciaki pierwszy raz na morzu, marzące o chociaż paru godzinach na jachcie. Prosiły, aby popłynąć trochę dalej, bo tam fale większe. Jak można było im odmówić?! Przekroczyłem łączkę o 5 kabli. W basenie panika: jakieś krzyki w naszym kierunku, machanie rękami. Jak się później dowiedziałem, WOP szykował już motorówkę pościgową. Podobno miałem szczęście - skończyło się mandatem w wysokości mojej ówczesnej pensji.
W programie mieliśmy zwiedzanie stoczni i udział w bocznym wodowaniu trawlera dla Francji. Opowiedziałem o tym, jak bardzo widowiskowe jest takie wodowanie, jakie ciekawe zdjęcia można zrobić. Kto miał, szykował swoją Smienę czy Druha. Na wejściu do stoczni zabrali nam wszystkie aparaty - zakaz fotografowania! A na miejscu parę ekip fotograficznych i filmowych, również zagranicznych, uwieczniało moment wodowania. Dzieciom nie wolno było . Nie, to nie był mój świat!
Dla równowagi zdarzenie bardziej optymistyczne. Lata osiemdziesiąte, już po stanie wojennym. Jeziora Mazurskie były jakąś oazą "Solidarności"; dużo porozklejanych ulotek, nieprawomyślne nazwy jachtów. Pływał "Lechu", cała flotylla studenckich "Omeg" miała nazwy w rodzaju "Zapluty karzeł reakcji". "Orion" na którym pływałem z rodziną miał na dziobie nazwę "MARSZAŁEK PIŁSUDSKI". Słońce, prawie bez wiatru i w żółwim tempie przesuwam się obok pomostu ze starszym wędkarzem. Ten z wyraźnym zdziwieniem odczytuje nazwę, wstaje, pręży się na baczność i salutuje do maciejówki, łudząco podobnej do tej noszonej przez Marszałka. Oddaję salut i mam ogromną satysfakcję; myślę, że dla Niego była to też przyjemna chwila.
Kto z obecnej młodzieży rozumie, czym było w tamtych latach zdobywanie chwil wolności, słuchanie zakazanych rozgłośni radiowych, wyszukiwanie prawdziwej historii?

Houseboty - zachodnie nowinki przeciskały się już niemal ukradkiem do nas różnymi szczelinami.
. To, że teraz żegluję, zdaniem niektórych, zbyt ryzykownie, to jakby odreagowanie tamtych czasów, do których nie potrafiłem się dostosować. Nie cieszy mnie, że byliśmy najweselszym barakiem w socjalistycznym obozie - bo jednak był to obóz! Nie jestem wyznawcą teorii, że wszędzie można czuć się wolnym - wystarczy tylko dostosować się do wprowadzonych ograniczeń.
Nie potrafiłem dostosować się. Teraz też nie potrafię zrozumieć systemu w którym uczą nas demokracji również ci, którzy byli nadzorcami i ideologami w obozie. Wypływam więc na morze gdzie wszystko, od początku, jest jasno określone, niezmienne. Na morzu jestem wolny. Wracam na ląd, walczę z wiatrakami, wygrywam bitwy i przegrywam wojny - i znowu szukam spokoju w samotnych rejsach. Gdy zostałem armatorem pod obcą banderą, mam to miejsce azylu, gdzie jestem zależny jedynie od morza i wiatru.
Edward "Gale" Zając
|