Problem tylko gdzie ? Strasznie ciekaw jestem kto to tak obałamucił (nie pytam o kwoty) włodarzy uroczego, letniskowego miasteczka aby zbudować przystań jachtową przyklejoną do molo. Największą atrakcją, ba - chlubą Sopotu jest zabytkowe, drewniane molo im. Św. Jana Pawła II, najdłuższe molo bałtyckie i jedno z najdłuższych drewnianych naswiecie.. Ma prawie pół kilometra długości. Pierwszy sopocki pomost spacerowy p długości około 30 metrów został zbudowany z inicjatywy doktora Jerzego Haffnera w roku 1827. W roku 1910 pomost przebudowano na solidne molo spacerowe o długości 315 metrów. Najpierw miało charakter deptaka rekreacyjnego, miejsce popisów damskich strojów oraz spotkań towarzyskich letników.
.
fot. Internet, Kąpielisko Sopot
.
Z biegiem lat molo stało się miejscem przenajrózniejszych imprez, w tym także sportowych – skok o tyczce, wyścigi pływackie itp. Przy molo zaczęły cumować małe stateczki wycieczkowe. Do bocznej, znacznie niższej ostrogi (systematycznie demolowanej przez zimowe sztormy) cumowały jachty. Tak „na chwilę”, aby uraczyć się lodami w słynnym, otworzonym w 1956 roku lokaliku „Milan” czyli u Włocha Marco Ornozo.
Lodziarnia "Milan". Fot. Agencja Gazeta.
.
Po co buduje się mola ? Przede wszystkim, aby ludziom zamieszkującym z dala od morza stworzyć iluzję, że byli na morzu, aby z odległości pół kilometra obserwowac morze, które ich otacza. Podziwiać fale, mewy, łodzie, pływaków odważnie oddalających się od plaży. A wiec iluzje, iluzje czyli namiastkę żeglugi morskiej. No i ta wspaniała, wielka, drewniana, zabytkowa konstrukcja ! Prawdziwe dzieło sztuki inżynierskiej. I ja tam spacerowałem z narzeczoną (zachowały się fotografie).
I nagle pojawiła się koncepcja budowy przystani jachtowej. Nie klubowej, ale ekskluzywnej, luksusowej mariny, do której zawijać będą lśniące jachty, najlepiej zagraniczne, oczywiście z VIP-ami i niebiednymi w kokpitach. No i fanie, no i słusznie bo przecież Sopot, to już za PRL robił za „Perłę Bałtyku” na przystań jachtową zasługuje. Prawdziwy diabeł nie ogranicza się tkwienia w szczegółach. Otóż postanowiono zbudować żelbetową, obrzucona kamieniami od morza masywną przystań – przyklejoną drewnianego do zabytku „klasy zerowej”. Opinię publiczną mamiono gazetowymi zapewnieniami, ze ten żelbet obroni drewno przed niszczycielskim działaniem sztormów. Fakt – Sopot leży w zatoce, ale Bałtyk lubi popisywać się w tym miejscu niesamowitą agresją. Spacerowiczom odebrano wrażenia widokowe, czyli usunięto zasadniczy powód budowania molo.
Takie pustki przez 2/3 roku
.
Powstała szpetna i kosztowna konstrukcja, która nie tylko niczego nie chroni, ale, generuje wpływy do kasy najwyżej przez 3,5 miesiąca w roku. Pozostały okres to pusty basen, więc tylko koszty, koszty. To nie tylko przystań sezonowa, to przystań kaleka. Bez dojazdu samochodem aby załadować lub rozładować wyposażenie i aprowizację, bez dojazdu żurawia, sanitarki czy pojazdu straży ogniowej. Bez placu zimowania jachtów, bez warsztatów, bez parkingów. Na koniec – zjawisko niekontrolowanego spłycania się akwenu między przystanią i naturalnym brzegiem plaży. To nie skutek zahamowania biegnącego wzdłuż brzegu ruchu rumowiska napędzanego przez prądy. To klasyczny przykład zjawiska znanego hydrotechnikom jako efekt tombolo*). No tak, tak – hydrotechnikom, a nie znachorom.technicznym.
Sopocka przystań to objaw megalomanii, to dekoracja miasteczka, którego włodarzy wpuszczono w maliny. Niestety.
Ja z uporem od lat powtarzam, ze budowa przystani ma sens, kiedy obiekt funkcjonuje i zarabia pieniądze na swoje utrzymanie przez okrągły rok, który jest stałym ośrodkiem działalności użytkowników. Zarówno rezydentów jak i gości. .
Powracam – Sopot zasługuje na to, aby mieć przystań jachtową, ale nie w tym miejscu. Gdzie? Na przykład w rejonie hotelu „Posejdon”. Ale trudno – mleko się rozlało, Nikt teraz nie porwie się na rozbieranie bunkra. Koszty trzeba pokrywać. To będzie trwać latami, latami. Niech to jednak posłuży jako przestroga i nauka, aby takich decyzji nikt więcej nie podejmował bez pytania fachowców o zdanie.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
PS. Miło mi donieść, że III, rozszerzone wydanie locyjki „ZATOKA GDAŃSKA” jest przygotowywane do druku. Tam o Sopocie tego i owego się dowiecie.
.*) Tombolo (geogr., hydrotech) – wąski pas lądu łączący przybrzeżną wyspę lub konstrukcję z lądem stałym powstały w wyniku naniesienia piasku i żwiru przez prądy morskie
===================================================================================================================================================
Ilustracja do komentarza Lecha Parella
Ciekawe, czy i co się zmieniło? http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3250&page=0
Pozdrawiam!
Andrzej
Władzom Ustki, marzącym o rozbudowie portu (było o tym w SSI) news ten polecam.
Adam
Drogi Jerzy
Znam Twoją krytyczną opinię na temat mariny przy sopockim molo od lat. I tak, jak podzielam wiele Twoich spostrzeżeń na różne tematy, tak w tej sprawie się zupełnie nie mogę się zgodzić.
W mojej ocenie sopocka marina nie tylko nie zepsuła walorów "starego mola ale je poprawiła. Nie chcę posługiwać argumentami statystycznymi (że liczba odwiedzających mola rośnie), ponieważ statystyką łatwo manipulować (jest dużo więcej turystów to i o molo więcej osób zahaczy). Jednak widać, że właśnie ten fragment mola - port jachtowy - działa jak magnes. Każdy ruch w porcie natychmiast przyciąga spojrzenia i dla gości jest wielką atrakcją. Hafenkino - jak mówią nasi przyjaciele zza zachodniej granicy.
Port jachtowy w Sopocie jest także czymś bardzo dobrym dla żeglarzy, co o znaczący procent podnosi wskaźnik liczby portów w naszej okolicy. Na przepięknej skądinąd Zatoce po prostu nie za bardzo jest dokąd pływać. Co tydzień wszyscy spotykają się na Helu no i można popłynąć na Motławę. W Gdyni dla weekendowych gości jakoś nie ma atmosfery i podobnie w Górkach (uwielbiam Górki, ale z perspektywy rezydenta; gdybym stacjonował w Gdyni, to raczej do Górek by mi się pływać nie chciało). W Kuźnicy przy dwóch jachtach na krzyż już tłok. Zostaje Puck no i Sopot.
Przyznam Ci się, że do Sopotu zapływam kilka razy w sezonie i robię to z przyjemnością.
Teraz w kwestii tombolo... A po co z tym walczyć? Po co to pogłębiać? Czy nie można zostawić tak jak jest, żeby się tam zrobiła plaża, lub wręcz to miejsce zasypać piachem? Mamy już podobny przypadek w Gdyni: po wybetonowaniu falochronu południowego i przedłużeniu wschodniego powiększyła się plaża miejska. Jest raz na jakiś czas kłopot z głębokościami na wejściu ale coż to wielkiego?
Przyznam Ci się, że marzy mi się, żeby na molo w Sopocie albo na Zaspie zlokalizować coś jeszcze. Chodzi mi o infrastrukturę kąpielową podobną do tej, jaką widziałem w Hasle, na Twoim ulubionym Bornholmie. Z pomostem do skoków do wody (tam gdzie głęboko) i platformą do opalania. Ale u nas latem zawsze histeria, że nie wolno skakać a jak chwyci mróz to lament, że nie wolno wchodzić na lód.
Załączam wizualizację z profilu miejskiego gminy Hasle oraz link, pod którym można znaleźć zdjęcia.
https://www.dezeen.com/2014/07/29/hasle-harbour-bath-swimming-white-arkitetker-denmark/
Żyj nam wiecznie ze swoim SSI!
Lech Parell
Podręcznikowy przykład absurdalnej inwestycji.
Adam
Przeczytałem Sopot z wielką uwagą.
Ten pomysł wydał mi się od początku idiotyczny.
Myślałem, że powstanie jakieś drewniane nabrzeże cumownicze dla kilku, kilkunastu jachtów w dobrą pogodę.
T
Drogi Jerzy,
Dla osób mieszkających w głębi kraju molo w Sopocie jest od lat dużą atrakcją, przyciągającą tłumy zwłaszcza w sezonie, ale opinie pod Twoim artykułem, dowodzą, ze nie wszyscy są zachwyceni tą dziwną inwestycją, budzącą silne emocje negatywne.Od zdecydowanej krytyki ("idiotyczny pomysł") do wskazania winnych ("gdzie były służby konserwatorskie") P.T. Komentatorzy wyrażają dezaprobatę wobec betonowego prostokąta, uczepionego głowicy zabytkowego mola.
Oczywiście molo w Sopocie jest niezwykłym zabytkowym obiektem w skali oświatowej, o czym słusznie napisał Wydawca SSI.
Nie wiem, jako szczur lądowy, do jakiej formalnie klasy jest zaliczony ten zabytek, ale logika podpowiada, że skoro jest to jeden z kilku podobnych obiektów na świecie - pewnie mówimy o klasie najwyższej.
Emocje nigdy nie są dobrym doradcą w analizach takich spraw, dlatego z pewnością warto zastanowić się, jak doszło do tej, oględnie mówiąc, niewątpliwie niezbyt trafionej lokalizacji i inwestycji.
Ponieważ nie znam rzeczywistego przebiegu sprawy ani kolejności decyzji, więc piszę czysto teoretycznie.
Prawdopodobnie najpierw ktoś miał pomysł, nie wiem, czy były to władze miasta czy ktoś komuś coś zasugerował, ale kiedy rzecz się skrystalizowała zapewne sprawa trafiła pod głosowanie Rady Miasta.
Prawdopodobnie Rada wysłuchała opinii pro i contra i w glosowaniu podjęła decyzję, żeby sprawę konkretyzować, wobec czego w gminie powstał dokument o nazwie "warunki zabudowy i zagospodarowania terenu" dla przyszłej inwestycji, opracowany przez wszystkie zainteresowane służby miejskie.
Sprawa mogła mieć bardzo różny przebieg, ale byłoby logiczne, że musiała powstać koncepcja przystani, zawierająca analizy wszystkich aspektów prawnych, ekonomicznych i technicznych realizacji i funkcjonowania inwestycji i zapewne przedstawił cały operat władzom miasta.
Na tym etapie, teoretycznie, nie mógł się nie włączyć Konserwator zabytków, bo cała sprawa dotyczy bezpośredniej ingerencji w zabytek.
Następnie powstał projekt budowlany, o którym swego czasu już pisałem w SSI, przy okazji omawiania procesu uzgodnień dla zupełnie innej przystani, a punktem wyjścia tamtego opisu była mocno akcentowana przez Głównego Projektanta przewlekłość tego procesu.
Przypominam że projekt budowlany jest podstawą do wydania pozwolenia na budowę, czyli w momencie zatwierdzenia tego dokumentu - klamka prawie zapadła: budujemy przystań.
Chyba, że ktoś wtedy wniósłby uzasadniony sprzeciw, motywując to na przykład naruszeniem ważnego interesu społecznego.
Informacja o tym wydarzeniu musiała się znaleźć w BIP.
Cały opisany proces miał miejsce w przestrzeni publicznej, gdzie oprócz głównych aktorów procesu, czyli władz i organów administracji, działają także różne organizacje pozarządowe, m.in. Izba Architektów, Izba Inżynierów, stowarzyszenia zawodowe, np. Stowarzyszenia Architektów RP czy Urbanistów, lokalne organizacje historyczne, miłośników danej ziemi, itd.
Sopot nie jest zabitą deskami mieściną gdzieś na peryferiach, tylko ważnym składnikiem bardzo szczególnej aglomeracji w skali kraju, mianowicie Trójmiasta, mającego aktywne środowiska naukowe wszystkich specjalności i potężny potencjał intelektualny, społeczny i medialny. Osoby które tego nie rozumieją powinny coś poczytać o naszej historii, także najnowszej.
A wracając da przystani przy molo - ciekawe, czy o przystani ktoś publicznie dyskutował, wypowiadał w mediach, czy były jakieś reakcje środowisk zawodowych, od których można by oczekiwać zainteresowania losem bezcennego zabytku ?
Przecież jedno formalne wystąpienie w procesie uzgodnień społecznych zobowiązuje władze do reakcji w formie decyzji administracyjnej, która podlega także zaskarżeniu w różnych organach.
Dlatego teraz zastanawiam się, gdzie oni wszyscy wtedy byli ?
Żyj wiecznie !
tome