RAPSODIA – „CZAR PRL”
z dnia: 2025-02-11
Zacznijmy od podtytułu – po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że widniejące tam słowa „nostalgia” i „uroki” wyszły mi jakość niefortunnie. Rzecz w tym, że nie bardzo wiem jakie słowa by pasowały do PRL, w tym także do morskiego żeglowania w tych czasach. Czasy były smutne, nie ma co ściemniać – była to przecież sowiecka okupacja. Tyle, że przez nas jakoś uszminkowana, upudrowana, imitowana. Spójrzmy też z innej strony – to były przecież czasy naszej młodości. Jakoś trzeba było żyć. Tym tłumaczę oryginalny tytuł (poniżej) wspomnień Mariana Lenza. Nie potrafię jednak ukryć wstrętu do kacapskich przyśpiewek. Marian przypomina Herodota (Motto). Archeolog nie powinien brzydzić się wykopaliskami.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
==========================================
Motto: „Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki swoich badań, aby dzieje ludzi nie zatarły się z czasem w pamięci i aby nie zgasła sława wielkich i niezwykłych czynów dokonanych czy to przez Greków, czy to przez barbarzyńców.” (Herodot I 1,1)
. Rapsodia „Czar PRL-u” Pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku pojawiło się „światło w tunelu”, pojawiła się możliwość pływania jachtem w po wodach (byłej) Jugosławii, czyli po Adriatyku. Klubowym armatorom Polski Związek Żeglarski ułatwiał przydział dewiz z puli turystycznej - początkowo 60 dol., później 80 dol., a w końcu nawet 100 dolarów, dla każdego uczestnika rejsu. Dodatkowo - każdy otrzymywał - 10 dolarów „urzędowych”. Właśnie skończyliśmy w Stoczni Północnej budowę jachtu typu „Szmaragd” (9 m) i korzystając z tej możliwości wiosną 1971 roku wysłaliśmy go koleją do Rijeki; nowy, jak z igły, s/y „Ślimak”. Będąc animatorem wyprawy i opiekunem jachtu dysponowałem przydziałem dewiz i komu podpisałem promesę, ten szedł do Urzędu Paszportowego, otrzymywał paszport (wkładkę paszportową) i płynął. Jako opiekun i organizator byłem uwiązany do jachtu jak przysłowiowy pies. Wyciągnąłem wnioski z innych wcześniejszych wypraw, gdzie po dwu, trzech latach zapał gasł, a jachty niszczały. Ogarnięty „manią” efektywności wykorzystania jachtu organizowałem 7 – 9 rejsów trzytygodniowych w sezonie - w latach siedemdziesiątych były to 54 rejsy. Na początku maja jechała pierwsza, „remontowa” załoga, z drugą jechało uzupełnienie. Ja płynąłem w trzeciej, lub czwartej - przygotowując zalecenia, dla załogi ostatniej, która slipowała jacht na postój zimowy. Bodaj w 1977 roku wszyscy, którym podpisałem promesę otrzymali paszporty, a ja… otrzymałem odmowę (wcześniej nie było odmowy, dla kogokolwiek). Udałem się z interwencją do naczelnika Urzędu Paszportowego. Przyjął mnie w wielkim gabinecie z długim stołem, na końcu którego stało masywne biurko, za którym siedział. Więc: - odmowa jest ze względu na ważne przyczyny wagi państwowej; tu paragraf – patrzył to w jeden, to w drugi róg sufitu. - Oczywiście odwołać się można via Gdańsk do Warszawy i w ciągu trzech miesięcy otrzymam odpowiedź – rozkładał ręce. W ciągu trzech miesięcy, no nie … Wzburzony wróciłem do stoczni. Już na korytarzu spotkałem szefa biura, członka Klubu i też uczestnika w rejsie adriatyckim (st. jacht.). – Tadziu popatrz, oni chyba zgłupieli, to ja podpisuję promesy, wszyscy dostają paszporty, a mi dali odmowę! - Nic się nie martw, w czwartek mamy zebranie Zarządu sekcji hokeja na lodzie, zapytam o co chodzi – bagatelizował. Okazuje się, że w skład Zarządu sekcji hokeja na lodzie wchodził też zastępca dyrektora „paszportówki”. Było kiedyś w zwyczaju kooptowanie do zarządów organizacji sportowych, ludzi którzy „dużo mogą”. Vide - dla nieodległego przykładu - prezesi Polskiego Związku Żeglarskiego, więc nie było to nic nadzwyczajnego. W piątek podszedłem do niego z zapytaniem o wieści? Był zaskoczony. - Wiesz on mówi, że sprawa jest tajna i nic nie można poradzić. - Tadek, jeśli on myśli, że dam mu w łapę sto dolarów, to się myli, nie popłynę i już – byłem wściekły. - Jak możesz, tak mówić, to są idealiści – żachnął się. - Idealiści? Nie rozśmieszaj mnie.
. Mój pogląd na rzeczywistość ukształtował jeszcze w szkole podstawowej; sąsiad, którego najdosadniejszym przekleństwem było „złodzieje Korony Polskiej”. Z Tadziem prowadziliśmy długie dysputy na temat ekonomii jeszcze, gdy pracowaliśmy w dziale „przedłużaczy”, w czasie strajku grudniową nocą siedemdziesiątego roku. Poglądy miał w tej mierze bardzo naiwne cechujące tak zwanych „pożytecznych idiotów”. Za biurkiem chlipała nasza sekretarka, której ojciec, milicjant, stał po drugiej stronie kordonu za szeregiem czołgów. Teraz złożyło się, że dwa miesiące wcześniej siostrze znajomej, pielęgniarce, która chciała jechać na zaproszenie - do pracy w Szwajcarii odmówiono wydania paszportu, ale wzięła sto dolarów, poszła z „interwencją”, i dostała! Pojechała. Moja odzywka nie była taka przypadkowa.
. Pierwsza załoga już pojechała, gdy nagle otrzymałem zawiadomienie o przyznaniu paszportu. Poszedłem, jakaś panienka mi go wydała. Pojechałem, popłynąłem, wróciłem. Minął październik, skończył się sezon, a tu w połowie listopada jak gruchnęła wieść podana przez „Dziennik Bałtycki”: Naczelnik Biura Paszportowego zdjęty ze stanowiska za branie łapówek! Z jeszcze „ciepłym” tekstem pobiegłem do Tadzia: - A widzisz, a widzisz, masz tu swoich idealistów - był zdruzgotany.
Minął jakiś czas. Rozstałem się ze Stocznią Północną i jesienią 1980 roku trafiłem do Przedsiębiorstwa Handlu Zagranicznego „Navimor”. Któregoś dnia idąc długim korytarzem – patrzę i co ja widzę: naprzeciw idzie dawny Dyrektor Biura Paszportowego! Jak mnie zobaczył, jak… się ucieszył: - Witaj stary! Jak się masz? – i dwa niedźwiedzie, i trzy śledzie! Teraz taki „frendly”, taki „brat łata”, nie to co kiedyś: groźny i niedostępny funkcjonariusz.
. Były to lata burzliwe: strajki sierpniowe, powstanie „Solidarności”, wypadki grudniowe 1981 roku, stan wojenny. Nie mieliśmy kontaktów służbowych, a po grudniu już go nie widywałem, może poszedł na emeryturę? Czas wypełniony po brzegi pracą biegł dalej, mijały lata! Szło nowe! Mało kto pamięta pogadanki Pana Profesora od „bułeczek”, który w telewizji tłumaczył: - Ktoś, kto kupił bułeczki w jednym mieście - gdzie były – przewiózł do innego, gdzie był ich brak, nie jest spekulantem, a po prostu przedsiębiorcą.
. Usiłowano realizować jakieś połowiczne reformy, ale wciąż brakowało, a to sznurka do snopowiązałek, a to papieru toaletowego, a to komponentów do pasty do zębów; trwał system kartkowy - były nawet kartki na alkohol (sic!). Na koniec na półkach pozostał już tylko sam ocet! Mimo „wysiłków” Partii i Rządu krach zbliżał się nieuchronnie!
. Wreszcie: o roku ów! Roku 1989! To już historia niemal współczesna i będę się streszczał. Żarty się skończyły! Rozpadły się PHZ-ty, bezrobocie, wszyscy zaczęli brać sprawy w swoje ręce. Nie wszystkim było do śmiechu! Ale powoli wszystko się „transformowało”. Na początku już dwudziestego pierwszego wieku w Sopocie naprzeciw rybackiej przystani, na Karlikowskim Brzegu, dobrze prosperowała prowadzona przez żeglarzy „Kawiarenka pod Żaglami” – dzisiaj po rozbudowie restauracja „Pomarańczowa Plaża”. Tam często koncertowała wraz z zespołem znana nie tylko w Trójmieście piosenkarka Julia Vikman, z rosyjskimi sentymentalnymi romansami w repertuarze: Odnozwuczno griemit kolokol’czyk, I doroga pylitsia sliechka, I unylo po rownomu poliu Razliwajetsia piesn’ jamszczyka. (…) Któregoś razu spotkałem tam znajomego z dawnego „Navimoru” i wspominaliśmy: ten wyrósł, że hej!, tamtemu się nie powiodło, o tamtym słuch zaginął, a ten tam, to już dawno w mogile zimnej. Opowiedziałem mu moje spotkania z byłym dyrektorem „paszportówki”.
- Ale wszyscy o tym wiedzieli, że brał - i nie to żeby dyskretnie, ale wręcz jawnie, „na żywca”. Nie mogli sobie z nim w Gdańsku poradzić. Dopiero przyjechała Komisja z Warszawy i go zdjęli – objaśniał. - Jak on trafił do naszej firmy? – dziwiłem się. - Wezwał mnie dyrektor i powiedział, że dzwonili z Komitetu i musimy go przyjąć jako kierownika działu, ale rób swoje, wszystkie pensje i premie masz zachowane – naświetlał mu sprawę.
.
Otóż okazało się, że wprawdzie usunięto go z dyrektorstwa, ale Partia o niego dbała, zresztą: - Zachowywał się bardzo przyzwoicie: przychodził rano do pracy, do niczego się nie wtrącał, gdzieś dzwonił i około jedenastej wychodził, bo budował domek, a trzeba było załatwiać i materiały, transport, i nadzorować budowę; jak to na budowie. Miał zagwarantowane dwa wyjazdy, pro forma, w roku – jeden na KS i jeden na KK – wyjaśniał mi mój znajomek.
. W ramach RWPG mieliśmy gestię (wyłączność) na budowę i remonty statków, do których doczepiono jachty. Obsługą eksportu jachtów zajmował się PHZ „Navimor”, który był ich oficjalnym dostawcą na ułomne Igrzyska Olimpijskie 1980 roku w Tallinie i na wszystkie kraje naszego bloku. Z budową jachtów próbowali się „wcinać” … Węgrzy, ale bez powodzenia. Po oskiewskich sukcesach w 1982 roku, na całą dekadę, jachty stały się jedną z moich działek. Jachty były wdzięcznym ozdobnikiem corocznych wystaw „Sdiełano w Polsze” na wystawie w Moskwie. Utarł się też zwyczaj oddzielnych wystaw jachtowych, co roku w innej radzieckiej republice: taka niby promocja, niby reklama.
Teraz wspominaliśmy ten czas … W Rydze gościł nas łotewski klub - organizując przyjęcia i wycieczki po republice. Uczestniczyłem też w regatach na s/y „Spanielu”, którego pod łotewską (sic!) banderą prowadził kpt. Egon Stigelis. - Pribałyka, uże prapała – smętnie snuli towarzyszący nam Rosjanie. - Nie byłeś w Wilnie; żałuj - konstatował mój rozmówca. - Wilniuk jestem, nas Wilniuków było więcej, to była wspaniała wystawa rozmarzył się … - A pamiętasz w Tbilisi, jak na Tbiliskim Jeziorze [Tbilisi sea, 11,6 km2], w czasie sztilu, „ażydaja wietra” – czekając na wiatr – rozważaliśmy o naturze kobiety? … - A w Leningradzie, to taka pijanka była, że wódki zabrakło … - W Soczi było cudownie: ciepłe morze i słońce … - A w Kijowie: „(…) Ty kazała u piatnycju, pidem razom po sunyci [na poziomki]. Ja pryjszow, Tebe nema. Ty ż mene pidmanuła-pidweła, Ty ż mene mołodoho z uma-rozuma zweła”. - Do Nachodki, jachty dotarły z przygodami i z… rocznym opóźnieniem …
Po dikim stiepiam Zabajkal’ia, Gdie zoloto roiut w gorach, Brodiaga, sud’bu proklinaia, Taszczilsia s sumoj na plieczach. – śpiewała Julia.
( … ) Bradiaga Bajkal piereiechal, Nawstrieczu – radimaia mat’, „Ach, zdrastwuj, ach zdrastwuj Mamasza, Zdarow li otiec moj i brat?” „Otiec Twoj dawno uż w magilie, Syroiu ziemlioiu zakryt. A brat Twoj dawno uż w Sibiri, Dawno kandalami [kajdanami] griemit.” – zawodziła Jula.
. Coraz częściej oglądaliśmy dno kieliszka. Za oknami szumiał Bałtyk. Ramzes XXI
|