MIECZOWKĄ DO HELSINEK
z dnia: 2024-09-09


Nie szukajcie radości z żeglowania na morzach południowych, zwłaszcza tam gdzie nie jesteście już mile widziani jak na przykład na Balearach, Kanarach czy w Wenecji. Bałtyk to nasze morze, porty Litwy, Łotwy i Estonii po sowieckiej okupacji już przywróciły cywilizację, a Finlandia i Szwecja udanie  utrzymują renomę przyjaznych.

Michał Kozłowski specjalnie upodobał sobie północne rejony Bałtyku. Tym razem, jak zwykle na mieczówce dotarł do Helsinek, dokąd polskie jachty zbyt często nie zawijają. A warto tam pożeglować. Naprawdę warto.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

=================================

Don Jorge

Od kilku lat planowałem odwiedzić Helsinki, ale zawsze brakowało czasu. W tym roku się udało. Popłynęliśmy na łódce kolegi Marka. Marek był kapitanem a ja pierwszym oficerem. To balastowo mieczowa Antila 24,4, którą zbudowałem dwa lata temu. Jacht bardziej typowy dla Mazur niż Bałtyku. Łódka mała, ale popłynęliśmy we czterech. Rozpoczęliśmy od transportu z Jadwisina do Gdańska, zwodowaliśmy na slipie w sympatycznym porcie „Stewa”. Szybkie taklowanie i wypłynęliśmy w morze. Dużo niestety silnikowania, ale po 30 godzinach cumowaliśmy w Kłajpedzie. W marinie w fosie przy zamku wszystko zadbane, opłata 20€ i 30€ kaucja za kartę do WC. Odbudowują basztę zamku i niedługo chyba skończą. Kopuła już czeka na ziemi do podniesienia dźwigiem. Muzea w podziemiach zamknięte w poniedziałki i wtorki to zwiedzimy innym razem. Mało ludzi na ulicach, część knajpek pozamykana. Na bazarku sporo grzybów i owoców, ceny przystępne. Puszki się jeszcze nie przejadły, ale duszone kurki były pyszne. Zwiedziliśmy starówkę i popłynęliśmy promem na mierzeję. Bilet w obie strony 1,7 €.  Promy kursują co pół godziny. Z przystani promów do muzeum morskiego można podjechać meleksem lub bryczką, ale to blisko. Doszliśmy spacerkiem, bilet normalny do muzeum 16 euro. W fosie pływały pelikany. W podziemiach fortu akwaria z rybami i duży basen ze szklanym korytarzem pod dnem. Można podglądać jesiotry od spodu. Trochę eksponatów z okrętów. Wśród broni wypatrzyłem karabiny podwodne dla płetwonurków. Tego nigdy nie widziałem. Jest automat do robienia zdjęć, ubiera cyfrowo w mundury i fotografuje. Można wpisać email i wysyła zdjęcie. Trzeba trochę poczekać, bo dzieciaki się bawią. Ogólnie polecam jako miejsce do zwiedzania. Potrzeba przynajmniej dwie godziny na spokojne obejrzenie wszystkiego. Obok jest delfinarium też pewnie ciekawe. Wiatr przeciwny, ale słaby to ruszyliśmy na silniku do Lipawy.

  

  Najdłuższy przeskok - 150 Mm                                                                         Windawa - zabytkowa dzielnica

.

W awanporcie Lipawy dogonił nas duży holownik, zeszliśmy mu z drogi ciut poza tor i osiedliśmy na mieliźnie… mieczówka to wystarczy podnieść miecz i już. Marina luźna, 20€ i wszystko w cenie nawet z pralką. Zwiedzanie Lipawy i drobne zakupy. Sprzyjające wiatry wykorzystaliśmy do przepłynięcia do Windawy.

.

Całą drogę baksztag i słońce, niestety na rozbujanej łódce trudno gotować to zostają kanapki. W porcie od kilku lat są pomost z y bomami. Postój 25 € za wszystko. Trochę się rozwiało to zwiedziliśmy dokładniej krowy i kotwice. Idąc na główki portu sypało piaskiem po oczach jak na jakieś Saharze. Miasto bardzo zadbane i chętnie tu wracam. Sklepy czynne w niedzielę. Zwiedziliśmy zamek Kawalerów Maltańskich.  Można trafić na urocze małe uliczki nadal zapełnione drewnianymi domami i brukiem na jezdni. Wypłynęliśmy z portu pomimo silnego wiatru, ale kierunek rozsądny.

.

Jednym halsem dopłynęliśmy do Mõntu na Saremie. Płynęliśmy na samym foku, ale i tak prędkości stale przekraczały 5w. W Mõntu wszystko niemal nowe i zadbane, kilka lat temu dostawiono y bomy. Port może przyjąć nawet duże jachty. Opłata 20€. Staliśmy sami, jeden opuszczony kuter tylko  cumowawał. Zrobiłem szybką wycieczkę do przylądka Sõrve. To miejsce magiczne, ale 6,5 km x2 pieszo to sporo, warto mieć rower. Po takim spacerze nie starczy sił na wejście na latarnię, a pewnie widok byłby znakomity. Rano nie było jeszcze ludzi i tylko ptaki musiałem przegonić z końcówki lądu. Setki kormoranów i mew siedziały na najdalszym południowym skrawku Saremy. Jest tu restauracja i sklepik, ale jeszcze były zamknięte. Podobnych jęzorów wysuniętych w morze jest kilka na pobliskiej Hiumie. Po kaszubsku to się nazywa szpyrk. Niedaleko jest ciekawe muzeum w starej bazie radzieckiej z pozostałościami stanowisk baterii dużego kalibru 300mm.


Marina Kuivasto na wyspie Muhu

.

Wiatr ustał to ruszyliśmy na silniku w stronę przesmyku między Saremą a stałym lądem. Woda jak lustro i widzieliśmy kilka stad fok. Trochę wiatr sprzyjał i daliśmy odpocząć silnikowi. Po ciemku zacumowaliśmy na wyspie Muhu w porcie Kuivastu.

Marina połączona z przeprawą promową, ładna i zadbana, 25e. Stacja paliw, sklepik spożywczy i to koniec atrakcji na pieszy spacer. Planowaliśmy stanąć na bezludnej wyspie Harilaid, stałem tam trzy lata temu. Przeżyłem szok widząc stojący przy brzegu stateczek i kilka motorówek oraz traktor jeżdżący po wyspie. Zbudowali nowe budynki i maszty i można niestety wyspę skreślić z cumowisk.

.

Przepłynęliśmy do portu Dirhami. Port zadbany, stacja paliw i barek, cena 25€. Dobudowali nowe nabrzeże od strony lądu, pogłębili i dodali boje. Mamy kolejne miejsca cumownicze, tylko dla kogo? Teraz stały trzy jachty gości i dwa miejscowe. 

.

Obraliśmy kurs na Tallin, słonko i baksztag. Zacumowaliśmy w marinie przy muzeum morskim. Cena 35€, nawet z sauną i pralkami. Bilet do muzeum 20€ i warto pójść. Muzeum zostanie chyba rozbudowane o pobliskie zabytkowe budynki koszar. Okolicę już zabudowano nowoczesnymi blokami. Na starówkę jest dwadzieścia minut spacerkiem.  Polecam ten port, bo ma znakomitą lokalizację i wszelkie udogodnienia. Obok są dwa kolejne porty i duża restauracja. Port w centrum Tallina, obok promów odradzam. Nie dość, że trzeba się dogadać z promami i czekać na otwarcie mostka zwodzonego, to obok powstają kolejne budynki i jest to nadal plac budowy.

.

Helsinki


Zwiedziliśmy Tallin i obraliśmy kurs na Helsinki. Pięćdziesiąt mil to dla nas już drobna wycieczka, a faktycznie trzeba przepłynąć w poprzek Zatoki Fińskiej i uważać na statki idące do Petersburga. Miasto już z daleka zniechęciło mnie widokiem wieżowców. Przeczytałem opis podejścia do Helsinek w locji Jerzego Kulińskiego „Wybrane Porty Bałtyku”. Dziś trochę śmieszą już opisy procedur Passport Control, bo podczas całego rejsu nigdzie nie wyjmowaliśmy dokumentów. Wchodząc do Helsinek trzeba uważać na wiele wysp i duży ruch jachtów i promów. Po drodze widzieliśmy ciekawe zabytkowe fortyfikacje na wyspach, ale zostanie to na następną wizytę. Teraz tylko przetarliśmy szlak. Jest pełno portów jachtowych, ale tylko część jest nastawiona na gości. Stanęliśmy w porcie gościnnym MarinaBay na wyspie Katajanokka, połączonej z lądem kilkoma mostkami. Prawie do ostatniego momentu nie widać tej mariny, a sąsiednie porty kuszą ogromem masztów. Port obsługuje barmanka z kawiarni. Opłata 40€ razem z sauną, można się wygrzać wieczorem. Piwo w kawiarni drogie i niedobre. W okolicy wszystkie budynki olbrzymie i jakoś nie przypadły mi do gustu.


Marina Triigi

.

Po dniu zwiedzania Helsinek rozpoczęliśmy powrót, chcieliśmy w stronę półwyspu Hanko, ale wiatry miały inne plany. Przepłynęliśmy przez zatokę Fińską na żaglach. Dopłynęliśmy w okolice Tallina i dalej wzdłuż brzegu na silniku. Wiatr osłabł to dopłynęliśmy do wyspy Osmussare. Podejście jest oznakowane trzema parami bojek czerwonych i zielonych, ale stoją dopiero blisko brzegu. Byłem tu trzy lata temu. Pomost został przedłużony o solidny kolejny człon, niestety ma czerwony napis by nie cumować. Reszta była zajęta przez cztery motorówki. Sternik jednej ze stojących łodzi powiedział, że możemy stawać do zakazanego pomostu, bo dziś nic nie przypływa. Zatoka na południowym końcu wyspy jest duża i piaszczysta to łatwo zakotwiczyć i dopłynąć pontonem.  Opłat nie pobierają, ale oprócz pomostu nic nie ma. Wyspa cicha i magiczna. Wszędzie tylko ptaki, owce i kamienie. Kosodrzewina i jarzębiny. Kiedyś zajęta była przez wojsko i jest dużo pozostałości. Na północnym cyplu wyspy latarnia i kawiarnia \czynna chyba tylko dla wycieczek przywożonych motorówkami z Dirhami. Pobliski bunkier wmurowany w krawędź klifu robi wrażenie.  Jeden brzeg jest płaski z długim pasem płycizn kamiennych, drugi brzeg to uroczy kilkumetrowy klif skalisty. Wspominałem o tym kiedyś, ale ciekawe to powtórzę. Podczas pierwszej wojny światowej krążownik „Magdeburg” wszedł na mieliznę niedaleko latarni na Osmussare. Nie mogąc zejść z płycizny ewakuowali okręt i wysadzili w powietrze. Wybuch był przedwczesny i zginęło kilkunastu marynarzy. Pochowano ich w Gdańsku. W 1939 wpłynął do Gdańska okręt „Schleswig Holstein” by uczcić rocznicę śmierci marynarzy „Magdeburga” i tak się zaczęło… W 1944 „Schleswig Holstein” został zbombardowany i zatonął w porcie w Gdyni. Po wojnie został wydobyty i połatany. Napełniono go zrabowanym dobrem i przeholowano do Tallina. Okręt był stary i nie opłacało się go remontować. Został osadzony na mieliźnie jako cel do ćwiczeń nieopodal Osmussare. Tak spoczął blisko „Magdeburga”, którego chciał uczcić tragedię. Dziś z wody nie wystaje. W 1976 roku było największe z udokumentowanych trzęsień ziemi w Estonii. W Tallinie było wyraźne poruszenie, krążyły plotki, że to wybuch atomowy na pobliskim poligonie. Epicentrum było kilka kilometrów na wschód od Osmussare, jest to teren poligonu na pozycji zatopienia „Schleswiga Holsteina”… To była tylko plotka, ale zbiegła się z rozbiórką wystającej części okrętu.


Przylądek Sorve

.

Po zwiedzeniu wyspy przepłynęliśmy na nocleg do pobliskiego portu Dirhami. Rano zakup benzyny, spożywcze drobiazgi i ruszyliśmy w stronę Saremy. Trochę silnik, trochę żagle. Do portu Triigi dopłynęliśmy niestety już po ciemku. Jeszcze ciut przed portem przyszła ściana deszczu całkiem komplikując obserwację. Port mały, ale dla nas zupełnie wystarczający. Na zewnątrz jest miejsce, gdzie cumuje prom, przypływa rano i wieczorem. W marinie wszystko co potrzeba i cena 22€. W porcie jest samoobsługowa stacja paliw. Poszliśmy do pobliskiego sklepu spożywczego, jednak 3,5 km to trochę daleko bez roweru. Nie zaobserwowałem szczególnych atrakcji w okolicy. Dużo wędkarzy łowi w porcie okonie. Pogoda trochę skomplikowała pływanie. Wypłynęliśmy do pobliskiego portu Saarema, bo chcieliśmy później przeskoczyć na Gotlandię. To przesmyk między Saremą a Hiumą i pełno mielizn wokoło, trzeba płynąć torem. Niestety wiatr w przesmyku wzrósł do 7B, jeszcze byliśmy osłonięci płyciznami od fali, ale gdybyśmy wyszli na otwartą przestrzeń było by groźnie. Nie było na co czekać i zawróciliśmy do Triigi. Następnego dnia wiatry nadal silne. Zmieniliśmy kierunek płynięcia na przeciwny to tak nie dokuczały.


Tallin - Marina Seaplane

.

Zacumowaliśmy w porcie Kuivastu na wyspie Muhu, tu już byliśmy, ale sił zabrakło do dalszej walki. Odjechał jeden załogant autobusem do Warszawy. Wiatry nadal komplikowały powrót do Polski, ale ruszyliśmy na południe. Halsowanie pod 6B to nie jest dobra zabawa dla takiego jachtu. Daliśmy radę dopłynąć do Mõntu na południu Saremy. Spacerek do latarni i wypoczynek. W barku przy latarni zjedliśmy rybki, ale raczej odradzam. Jakieś karłowate śledzie i fląderki. Warto wejść na latarnię. Wypłynęliśmy o północy, bo wiatr miał być słabszy i bardziej korzystny. W Windawie zacumowaliśmy już o ósmej rano. Właśnie wypływał Rafał na jachcie „Darwin”. Już raz tak się minęliśmy w Tallinie. Jesteśmy w kontakcie, bo idziemy trochę po Jego śladach i nieraz się dopytywałem o porty. Uzupełniliśmy zapasy i zregenerowaliśmy siły. Zrobiliśmy górę pysznych placków ziemniaczanych na obiad to kolację pominęliśmy. Pewnie w sąsiednich łódkach im ślinka ciekła. Rano ruszyliśmy w stronę Lipawy.


W#yspa Osmussare

.

Niebieskie niebo i wiatr od dziobu to już typowe, ale nie chcieliśmy dłużej czekać. Zacumowaliśmy koło 21, a tu niemal same jachty z Polski. Uzupełniliśmy paliwo i rano ruszyliśmy w stronę Polski. Teraz wiatry chciały wynagrodzić poprzednie komplikacje i płynęło się komfortowo. Po trzydziestu godzinach zacumowaliśmy w Helu, można było wreszcie zjeść pyszną rybkę. Rano krótki rejs do Górek Zachodnich i planowaliśmy wyjęcie, niestety brak obsługi dźwigu zmusił nas do zmiany portu. Po kilku telefonach popłynęliśmy do Błotnika i przekierowaliśmy kierowcę z lawetą. Tu odbyło się wszystko bardzo sprawnie i wieczorem jacht pływał już w macierzystym porcie JKPW w Załubicach.


.

Rejs trwał cztery tygodnie sierpnia. Odwiedziliśmy Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię. Cumowaliśmy w kilkunastu portach, w niektórych dwukrotnie. Przepłynęliśmy ponad 1000 mil. Najdłuższy odcinek był z Lipawy do Helu, to 150 mil, przepłynięty w trzydzieści godzin. Podczas całego rejsu kokpit został zalany jeden raz, jakiś zabłąkany grzywacz od  rufy nas zaatakował.  Normalnie widok fali z rufy przestał podnosić ciśnienie bo nic nie robiły jachtowi. Nie jest to łódka na sztormy, ale mieliśmy kilka razy wiatry ponad 6B i nic się groźnego nie działo. Przechyłów dużych nie było, ale refowaliśmy się z wyprzedzeniem. Ta łódka ma trochę wyposażenia morskiego: światła nawigacyjne, radiostacja, ploter z echosondą, wiatromierz, autopilot rumplowy i ais nadawczy. Szprycbuda znakomicie osłaniała zejściówkę. Wzięliśmy nawet tratwę ratunkową i pirotechnikę. Oczywiście kamizelki i szelki z wąsami też były używane. Jacht mazurski to sporo zalet, ale też wiele ograniczeń. Dużo łatwiej jest wieźć mieczówkę niż jacht kilowy z Warszawy, można nawet Wisłą spłynąć. W portach zawsze miejsce się znajdzie na jacht z małym zanurzeniem. Przy zawadzeniu o dno łatwo się uwolnić, wystarczy podnieść miecz i ster i już. Ale to teoria, faktycznie jest to bardzo niebezpieczne przy silnym wietrze i trzeba unikać a dno w tej okolicy to głównie kamienie. Najbardziej dokuczał mi brak kuchenki na kardanie. Mieliśmy Yamahę 8 KM uciągową, to znakomity silnik, ale duży kłopot na rozfalowanej wodzie. Przy silnym wietrze trzeba się wspierać jedynie żaglami, bo silnik wychodzi z wody. Ewentualnie tylko prawy hals, bo silnik jest na lewej burcie. Oczywiście istotną zaletą jest możliwość wpływania do malutkich portów. Przy braku fali można nawet dobić do brzegu. Taki jacht można wodować na slipie co zmniejsza koszty. Po rejsie jacht może wrócić na śródlądzie i dalej być wykorzystywany. Niestety to koniec wakacji i trzeba wracać do pracy.

Pozdrawiam 

Michał

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=4157