JESIEŃ NA MORZU JOŃSKIM
z dnia: 2023-11-02
Porejsową relację Marka „Białego Wieloryba” Popiela
potraktujcie nie tylko jako zachętę, nie tylko jako pokusę,
ale jako tekst instruktażowy przeznaczony dla ambitniejszych
„mazurantów”. Morze Jońskie to rzeczywiście odpowiednia
pora i rejon na jesienny rejs.
Pozdrawiam „białych ludzi”, radości z półmorskiego żeglowania
życzę.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
----------------------------------
Jesień na Jońskim
.
Pażdziernik jest stosowną porą dla białego człowieka by odwiedzić Grecję. Nieznośny skwar już nie występuje, ale nadal jest wystarczająco ciepło by się kąpać w morzu, a tłok w portach nieco zelżał. W każdym razie takiego zdania są moi przyjaciele, którzy od lat wiernie mi towarzyszą w morskich podróżach. Tym razem padło na Morze Jońskie, które przed laty zaledwie liznąłem. Plany były ambitne: od Korfu po Zakyntos z koniecznym skokiem w bok by odwiedzić Nafpaktos, znane z pamiętnej ostatniej bitwy galer wiosłowych w której wziął udział znany twórca postaci Don Kichota z Manchy - Miguel de Cervantes. Ale zacznijmy ab ovo.
Jacht
.
W bazie firmy Dream Yacht Czarter w Gouvii koło Korfu wyczarterowaliśmy pięciokabinowego Oceanisa. Zwyczajowo ubezpieczyliśmy kaucję, nauczeni wiosennymi przygodami sprzed roku na Azorach. Ostatecznie, kombinując swoją dziadowską kartą kredytową i debetową wpłaciliśmy 3,5 tysiąca euro. Łódka w przyzwoitym stanie, biorąc pod uwagę, że to koniec sezonu. Szef teamu – pan Tanasis, wprowadził nas w tajniki urządzeń łódki włącznie z klimatyzacją i agregatem prądotwórczym. Sympatycznie.
.
Z Gouvii wyszliśmy rano w niedzielę - pośpiechem się brzydząc. Wiatr generalnie południowy około 10 węzłów zmusił nas do zamaszystego halsowania. Ostatecznie o zmroku przeprosiliśmy się z motorkiem ponieważ wiatr zdecydowanie zastrajkował i skierowaliśmy się wprost do Lakki na północy cyplu Paxos. Nie próbujemy po ciemku szukać miejsca w porcie i walimy kotwice w zatoce, wśród grupy innych jachtów. Na marginesie, nie ma tu już darmowych portów, czasem ograniczających się do opłaty za prąd i wodę. Ceny są umiarkowane, ale są zawsze. Od 40 do 60 euro za dobę. Wyjątkiem jest marina w Lefkas, która wraz z mediami kosztowała nieomal 100.
Skipper, co-skipper & crew
.
Penetrując jaskinię na zachodnim brzegu Paxos okazuje się, że przyczepny motorek nie ma chłodzenia. Telefon do armatora i umawiamy się, że przyśle nam zamienny silnik promem do Gaios, ukrytego w długiej cieśninie po wschodniej stronie wyspy. Noc zatem spędzamy w porcie i odbieramy zastępczy silnik z porannego promu.
.
Następnym celem jest Vathi na Itace, jednakże ponieważ załoga serwuje sobie kąpiele w różnych malowniczych zatoczkach na Antipaxos - noc nas dogania, a wraz z nią regularna burza z piorunami i ulewnym deszczem. Kokpit jest dobrze okryty owiewką i bimini więc wataha specjalnie nie ucierpiała, ale kilkoro daninę Posejdonowi oddała.
.
Utrzymuje się kilkunastowęzłowy wiatr z południa więc następny etap to żabi skok dookoła pd przylądka Italki do Agia Euphimia na wschodnim brzegu Kefalonii. Port pustawy i przyjazny. Tu musimy podjąć decyzję co do dalszych losów rejsu. Czy przebijać się przez jęzor dość silnego wiatru do zatoki Korynckiej (by odwiedzić Cervantesa) czy popłynąć z wiatrem. W myśl zasady że zmiany decyzji dowodzą ciągłości dowodzenia, przychylam się do życzenia załogi - stając dwa razy w zatoczkach wschodniego brzegu Itaki w celach obiadowych i kąpielowych. Docieramy do Fiskardo przy północno – wschodnim narożniku Kefalonii. Tu także miejsce dla nas się znajduje. Zniknął tylko na wpół zatopiony, pływający pomost przy którym stałem przed paru laty. Tu wyjątkowo stajemy na mooringu.
.
W Fiskardo jest trochę zabytków: rzymski cmentarz, ruiny wczesnochrześcijańskiej bazyliki i latarni morskiej z czasów panowania weneckiego. Jest również współczesna latarnia na północno-wschodnim cyplu wyspy. Dobry pretekst do przypomnienia sobie do czego służą nogi.
Kronika rejsu
.
Utrzymuje się umiarkowany wiatr z południa. Mój co-skipper wyszukuje jeszcze jedna kąpielową zatokę, ale ostatecznie płyniemy na Meganisi do kolejnego portu o znajomej nazwie Vathi. Tu stajemy po grecku, czyli na kotwicy z dziobu. Udaje się dopiero za drugim razem, bo za pierwszym kotwica się wlokła. Wyspa ma niezliczoną ilość głębokich, otoczonych wysokimi brzegami zatok, ale jednak kierujemy się do Lefkas.
.
Po drodze zaglądamy do głębokiej zatoki Vlohas oddzielonej od morza wąską cieśniną. Zatoka stanowi miejsce licznych jachtowych portów, zimowisk na lądzie, a także kilku na wpół zatopionych jachtów. Po krótkim postoju zmierzamy do kanału oddzielającego Lefkas od lądu. Zgłaszamy się do marinero w porcie telefonicznie, ponieważ opisanego w locji kanału VHF nikt nie słucha. Na powitanie stajemy przy stacji paliwowej gdzie uzupełniamy paliwo. Elektroniczny wskaźnik paliwa, podobnie jak wody nie działa. Marinero wskazuje kolejnym jachtom miejsce do zacumowania i podaje mooring. Tym razem, ze względu na spory przeciąg w porcie, osobiście dokonuję cumowania jachtu.
.
Marina w Lefkas jest bogato wyposażona we wszelkie cywilizowane instytucje. Nawet udaje mi się wyprać cokolwiek już używaną bieliznę. Miasto malownicze i gwarne mimo drugiej połowy października.
.
Wychodzimy po 1200. Płynie się najpierw torem oznaczonym zielono – czerwonymi bramkami, a na dodatek otoczony groblami z których ta lewoburtowa, prowadzi ruchliwą szosę z Lefkas na ląd. Ten kanał zamknięty jest niezwykłym zwodzonym mostem. Jego centralną część stanowi wielki ponton, połączony z przyczółkami krótkimi, podnoszonymi mostkami. Otwierany jest w ciągu dnia co godzinę. Po krótkim oczekiwaniu mostki się podnoszą i masywny ponton obraca się by dać drogę czekającym z obu stron jachtom.
.
Stawiamy żagle i płyniemy z lekkim wiatrem w stronę leżącej na lądzie Prevezy. Tu znowu wybagrowanym przez płycizną kanałem wpływamy na rozlewiska Amvrakikos. Tu, za półwyspem Panagias znajdujemy zatoke Vonitza a w niej głęboką zatoczkę w której rzucamy kotwicę. Niskie zalesione brzegi przypominają mazurskie krajobrazy. Zatoka nie jest bezludna – nocują tu jeszcze dwa jachty, ale panuje cisza i spokój.
.
Rankiem ruszamy w stronę Paxi by odwiedzić pominiętą na początku Lakkę. Ostrożnie wchodzimy do zatoki. Nadal stoi tu sporo jachtów na kotwicach, a w porcie nie da się wcisnąć szpilki. Na dodatek - część nabrzeży znika pod wodą. Decyduję (pamiętacie – zmiany decyzji... ) by odwiedzić za wyspami położoną na lądzie Sivotę. Są tam port jachtowy i miejski, Jachtowy wyraźnie dla rezydentów. Prąd i woda na kei. Trochę senne miasteczko, rano kawa w kafejce dla lokalsów.. Przytulnie.
.
Rano powrót na Korfu, ale najpierw sesja zdjęciowa. Lekki wiatr pozwala bez obaw wysadzić w pontonie Lucjana, a my krążymy wokół pod żaglami pozwalając mu zrobić serię zdjęć jachtu z profilu i anface. Kontaktujemy się z mariną Mandraki, ale odpowiadają, że miejsca u nich nie ma. Sugerują klubową marinę NOA. Tam, proszę bardzo. Miejsca pod dostatkiem, ale bez prądu i wody. Nie jesteśmy w potrzebie więc nie jest to gardłowe ograniczenie. Port leży po południowej, nawietrznej stronie cypla z twierdzą Korfu więc fala jednak wchodzi za falochron co sprawia, że przejście po trapie staje się lekkim wyzwaniem sprawnociowym, ale jakoś wszyscy to przeżyli. Jeszcze wycieczka do miasta, pełnego knajpek w ciasnych uliczkach i gwaru ludzi.
.
Rano jeszcze wycieczka do twierdzy, oddzielonej od miasta głęboka fosą. Jeszcze oczekiwanie na rozproszoną załogę i ruszamy do Guvii. Tam, najpierw tankowanie i wchodzimy do mariny. Tym razem mój co-skipper, świeżo upieczony sternik morski parkuje bezbłędnie w miejscu wskazanym przez Tanakisa. Jeszcze check-out. Meldujemy o wywrotce pontonu po której silnik nie dał się już uruchomić. Po sprawdzeniu, że silnik nie jest mechaniczne uszkodzony odpuszcza nam. Na marginesie – wszystko poza wspomnianym - manewry portowe wykonywali kolejno oficerowie wachtowi, więc można uznać, że program praktykowania został spełniony.
Marek
|