HOL - DŻENTELMENI NA WODZIE
z dnia: 2023-10-02
Mam dla Was dziś opowiastkę o optymistycznym wydźwięku – jak
to miło trafić na ludzi przyjaznych. No cóż – przyjaznych o dziwo
ponoć ciągnie do przyjaznych, w tym przypadku – uczynnych. Na
takich trafił tym razem nasz uczynny Tadeusz Lis. To historyjka z
morałem, prowokująca do komentowania. A tak na marginesie –
za czasów kiedy jeszcze żeglowałem po jeziorach (prawie sto lat
temu) – w bakiście na wszelki wypadek wożony był malutki, bardzo
chimeryczny dwukonny motorek, powszechnie zwany „Zemstą Stalina”.
„Salut” mu było, taki o którym Tadeusz wspomina.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-----------------------------
O zachowaniu żeglarskich dżentelmenów – opowiastka semi-techniczna
.
Słoneczne popołudnie na pokładzie „Cedra” – motorowego jachciku zbudowanego przez Wujka. Jachcik jest pędzony przez ikonę benzynowej niezawodności Yamahę 8KM. Silnik jest regularnie serwisowany i mimo swoich lat pracuje równo, zapala na widok kluczyka i przy 4-5 węzłach zadawala się symbolicznym zużyciem paliwa. Pogoda jest idylliczna. Na trawersie wolno przesuwają się Mikołajki. Środek tygodnia więc ruch na wodzie niewielki.
.
Pijemy poobiednią kawę, gdy niespodziewanie silnik zatrzymuje się mniej więcej w połowie drogi do wejścia na Śniardwy (na wysokości znaków kardynalnych). Szybko wydajemy kotwicę z rufy i spokojnie zabieram się za diagnozę usterki. Oto algorytm. Zaczynamy zawsze od rzeczy najprostszych:
· Czy zrywka silnika jest na swoim miejscu?
· Czy odkręcone jest odpowietrzenie zbiornika?
· Czy gruszka na przewodzie paliwowym jest twarda po podpompowaniu)
· Czy po odpięciu przewodu paliwowego i naciśnięciu kulki zaworka we wtyczce leci paliwo?
Niestety na wszystkie te pytania odpowiedź jest pozytywna.
Zatem śledztwo należy skierować w stronę układu elektrycznego. Oto algorytm:
· Zdejmujemy fajkę ze świecy nr 1 i wkładamy w nią zapasową świecę
· Kręcimy rozrusznikiem lub pociągamy za linkę
· Sprawdzamy czy jest iskra dotykając do masy
To samo dla świecy nr 2
.
Niestety, wygląda na to, że nie ma napięcia na żadnej z sekcji świecy zapłonowej. W tej sytuacji - po sprawdzeniu wszystkich połączeń diagnoza jest jednoznaczna – padł elektroniczny moduł zapłonowy. W pewnym sensie uspokoiło to nas, gdyż na wodzie nic z tym nie zrobimy i nie ma sensu rozbierać silnika. Zatem potrzebujemy holu aż do Wygryn – prawie 3 godziny drogi.
.
Pierwszy telefon do WOPR – przez pół godziny nikt nie odbiera (może już sezon się skończył dla WOPR?). Potem telefon na Policję – mili, uprzejmi, obiecują że coś zrobią.
.
Dzwoni miła lady z WOPR. Owszem, pomogą. 150 zł za każde rozpoczęte pół godziny. Do Wygryn i z powrotem wartość holu przekroczyła by istotnie wartość silnika. Zadzwoniliśmy do lokalnej wypożyczalni motorówek. Właściciel od razu zwietrzył interes – suma mniejsza, ale porównywalna. Zrobiło mi się trochę smutno, gdy przypomniałem sobie lata 70-te i 80-te gdzie jak pamiętam pomoc w potrzebie wydawała się mieć znacznie wyższy priorytet. Oczywiście byliśmy skłonni pokryć wszystkie koszty paliwa i godziwej stawki robocizny.
.
W końcu stojąc na kotwicy zaczęliśmy machać do przepływających obok łodzi wypornościowych zmierzających w kierunku Rucianego. Zainteresowanie? Żadne. Za wyjątkiem jednego wędkarza, który oświadczył że:
· Jego 18 konny silnik jest za słaby, aby nas pociągnąć (zmodyfikowany przeze mnie Salut ciągnął do Pisza trzy Omegi z Warszawy z załogami….)
· Ma w planach łowienie ryb, a nie holowanie.
Ale szczęście się do nas uśmiechnęło. W odległości niespełna trzech kabli zobaczyliśmy czarterowy jacht z młodą załogą ubraną w kamizelki. Wkrótce podpłynęli i po chwili zastanowienia przyjęli nasz hol i kanister z benzyną. Było widać, że niekoniecznie jest im po drodze. Patrzyłem na załogę „Natalii” z prawdziwą przyjemnością dawnego instruktora. Wysportowani, młodzi ludzie, wśród nich maturzystka o intrygującej urodzie – co jak sądzę istotnie podnosiło motywację do jak najdłuższego zgłębiania sztuki żeglowania na pokładzie „Natalii”. Kapitan niewiele starszy, panujący całkowicie nad sytuacją mimo dość dużych kłopotów ze sterownością związanych z umocowanie holu na rufie – no ale w żaden inny sposób nie dało się tego zrobić.
.
Po kilku godzinach byliśmy w porcie z silnikiem martwym jak nóżki w galarecie. Nasi wybawcy nie dali się skusić na zaproszenie na rybną kolację w Rucianym – czekał na nich drugi jacht z flotylli. Pożegnaliśmy się ciepło wynagradzając ich tak jak potrafiliśmy.
.
Przez cały wieczór siedzieliśmy z Wujkiem w świetnych humorach. Zetknęliśmy się z tą jasną stroną żeglarstwa w pokoleniu które jest bliższe wschodowi słońca niż smudze cienia. Chociaż po drodze nie wydarzyło się nic niezwykłego, nie było w nim ni syren ni krakenów, to jednak pomyślałem, że warto jest opowiedzieć to zdarzenie w klubie dżentelmenów SSI. Napiszcie w komentarzach o swoich dobrych, podobnych doświadczeniach.
Pozdrawiam Was serdecznie.
T.L.
-------------
PS. „Cedr” w przyszłym sezonie otrzyma malutki silnik awaryjny na podobną okazję (wieszany na jarzmie sterowym), co daj Boże nie będzie się powtarzać zbyć często. Jak się już wezmę za jego zbudowanie (chciałbym aby nie ważył więcej niż 5kg), to opiszę w szczegółach konstrukcję. Silnych wiatrów.
Fot. 1 - nasi wybawcy z "Natalii"
Fot. 2 - poranny świt płonie jesiennym blaskiem
==========================================================================
Fotografia do komentarza Michała Kozłowskiego
|