Z ZAŁOGĄ CZY SAMOTNIE ?
z dnia: 2023-06-17


Spoko – żeglowanie samotne nie uważam za dewiację.

Najwyżej jako swego rodzaju dziwactwo. W samotnej

żegludze nie nabyłem doświadczeń ponieważ (subiektywnie)

mam się za zwierza towarzyskiego, zupełnie tak samo

jak mój piesek Negro. Z załogami nie miałem kłopotów

ponieważ na rejsy  nie zapraszałem ludzi przypadkowych

czy z klubowego nadania. To jeden z przywilejów armatora

prywatnego jachtu. Zapraszani też wiedzieli na co się piszą

– jaki skipper, po co ten rejs. Są bowiem też tacy skipperzy

z którymi nikt nie chce żeglować. Wśród załogantów kolejnych 

jachtów „Milagro” byli nie tylko sternicy morscy, ale i kapitanowie

bałtyccy, nawet jeden żeglugi wielkiej.

A co do samoptników to znałem kiedyś takiego jednego,

który właśnie dlatego żeglował tylko z kotem, którego

przecież nie pytał czy ma ochotę na morskie eskapady.

Prezentowane poniżej rozważania - załogowo czy samotnie

to news słonowodnego wygi Mieczysława Krause.


Wspomnienia. Wymiana załogi jachtu "MILAGRO V" w Warnemunde ("ZAKAMARKIi ZACHODNIEGO BAŁTYKU")

.

O kamizelkach oczywiście pamiętacie – nie w bakiście, alena grzbiecie. „Mrówa” pewnie tego zaniedbał L

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

======================================

Załoga poszukiwana!

Naprawdę?

.

Ci z doświadczeniem w biznesie wiedzą, że w jego prowadzeniu największym problemem nie jest technologia, finanse, logistyka, czy rynek, ale ludzie. Dlaczego? Otóż coraz trudniej znaleźć tych, co mają kwalifikacje i ręce do roboty. Coraz więcej zaś miglanców z dwoma lewymi i nieprzewidywalną zawodnością, z przyczyn rzadziej obiektywnych (nieszczęście, katastrofa), częściej osobistych nawalanek i bumelanctwa. Do tego dochodzi roszczeniowość, nie idąca w parze z odpowiedzialnością, za to szukanie okazji by „porządzić”, sprowadzając szefa do parteru.

.

Co to jednak ma wspólnego z naborem i prowadzeniem załogi jachtu morskiego w rejsie, zwłaszcza ambitniejszym jak do Łeby i z powrotem? Ano – zdumiewająco wiele, bo w obu przypadkach występują podobne, konkurujące z sobą tendencje. Ze strony świadomego i uczciwego szefa / kapitana, podejmującego realizację celów ustalonych z załogą – dążność do zbudowania zgranego, skutecznego i niezawodnego zespołu, którego członkowie są ze swej roli i dokonań szczęśliwi. Natomiast ze strony niewłaściwie dobranej załogi (bądź przemyconej czarnej, buntowniczej owcy) – szukanie okazji by się dowartościować, kwestionując rolę, polecenia i poczynania kapitana, jako parawan do migania się od roboty i wysiłku. A jak zasztormi, srania w gacie i cho(ro)wania w koi.

.

W obu dziedzinach opieram się na osobistych doświadczeniach i widzę narastanie opisywanych zjawisk. Pojawia się pytanie, czy skórka warta wyprawki i załoga na rejs w ogóle potrzebna, gdy takiej z klasą i pasją ze świecą szukać? Piszę nie po to by narzekać, a wyciągnąć wnioski w sytuacji, gdy ci co bardziej sensowni i wykwalifikowani usamodzielnili się na własne łódki, a pozostałym – dawniej (czyli jeszcze ze 20 lat temu) chętnie mustrującym – zmiękła rura i po prostu im się nie chce, nie widzą celu, czy potrzeby. To znak czasów, ubezwłasnowolniających ludzi wygodą i łatwizną, za które płaci się rezygnacją z marzeń, sprowadzając do roli  przewodu pokarmowego. Jeszcze jedna okoliczność, o której trzeba uczciwie wspomnieć, to ograniczenia urlopowe etatowców, ciągnące za sobą horror wymiennych załóg w rejsie. Mówię Wam – możliwości czasowe emeryta czyli rentiera, choćby ZUS-owskiego, są cool!

.

Rejs a rejs. Dla siebie nie mam na myśli „żeglarskiego” produktu turystycznego na ciepłych morzach, o charakterze rekreacyjno – towarzyskim, gdzie żegluga, chętnie katamaranem, jest najmilej widziana na silniku, nie koniecznie z powodu flauty.

Mnie morze pociąga potęgą niezmierzonego żywiołu, przeżywanie fal, sztormów i cisz, radując się towarzystwem morskiej fauny. Żeglując z wiatrem i pod wiatr ku dalekim i dzikim lądom za jego horyzontem. Pociąga mnie, by do nich dotrzeć i wszystkimi zmysłami, jak się da – pieszo, rowerem, autobusem czy promem, wchłaniać ich egzotykę – przyrodę, krajobrazy, odmienność, ludzkie obyczaje.

Ale cóż począć, gdy takie są ciągoty, a załogi brak,? Obyć się smakiem, zrezygnować? Nic podobnego – żeglować samotnie. Dzisiejsze dostępne wyposażenie nawigacyjne i pokładowe, lata świetlne od tego w XIX-wiecznej epoce żaglowców, pozwala zastąpić lub wesprzeć żeglarza w stopniu dawniej niewyobrażalnym. Od nawigacji elektronicznej i elektronicznych urządzeń bezpieczeństwa, po dobry samoster – członka załogi który nie je, nie upija się, nie śpi i nie odpoczywa. I tak miesiącami, po wymarzonych trasach, a jak się da, to w samotnym rejsie we dwoje. Nie biorąc do siebie opinii zasłużonego kapitana Witolda Kurskiego, że „samotne żeglowanie to dziecinada”.

Mieczysław

--------------------------------------------

PS. Topowy żeglarz regatowy, Ryszard Szumowski, już 14 lat temu rozwiązał problem załogowy, trenując i ścigając się na jednoosobowej łódce klasy R2,5M.

  

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=4028