PRZEDWIOSENNY REJS ATLANTYCKI
z dnia: 2023-04-05


Dzisiejsza korespondencja Marka Białego Wieloryba

Popiela może zaciekawić, jako że przedstawia aktualne

realia wizyt w marinach tego często odwiedzanego rejonu.

No cóż – masowe spopularyzowanie nawet oceanicznego

żeglarstwa pociąga różnorakie konsekwencje.

Udanych rejsów kilwaterem s/y „Yasmina” !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

------------------------------------------------

Baleary transfer

Samolot z Krakowa na Gran Canarię leci 5 godzin, co dla moich nóg jest sporym wyzwaniem. Przylatuje nas tym samolotem pięcioro, bo w Krakowie dołączył duży Krzysztof. Wcześniej zabukowałem "po taniości" w miasteczku, w połowie drogi między lotniskiem a Puerto Rico pokój dla czterech osób i już nie udało mi się tego zmienić na pięć, ale zakładam, że na miejscu jakoś się dogadamy. Założenie okazało się słuszne bo pokój okazał się dostatecznie duży i nikt nas nie pytał o ilość osób Taniość okazała się jednak względna, bo autobus do Puerto Rico stąd nie jeździ i za transfer zapłaciliśmy drugie tyle co za nocleg.

.


Skipper - "Biały Wieloryb", to ten potężny w żółtym sztormiaku w sandałkach i czerwoną czapką z załogą s/y "Yasmina"

.

Nie dostałem od armatora informacji gdzie szukać jachtu, więc zostawiam współtowarzyszy podróży z bagażami i ruszam na poszukiwania. Wreszcie w najdalszym zakątku portu odnajduję furgonetkę z napisem VIVA Charter a następnie naszą „Yasminę” na której wre praca porządkowa wykonywana przez kilka przekrzykujących się dziewczyn. Końca nie widać idziemy zatem na kawę. Tu spotykamy się z resztą załogi. Wreszcie pojawia się agent więc w towarzystwie swojego co-skipera rozpoczynamy przejmowanie jachtu. Poza kaucją i sprzątaniem musimy dopłacić gotówką za pościel i ręczniki. O ręcznikach nie było mowy więc po krótkich targach agent ustępuje, a ręczniki i tak na jachcie zostają. Jest to trochę naciąganie, bo jacht wraca do swojej bazy na Majorce i te wszystkie pościele i ręczniki i tak muszą wrócić. W międzyczasie wyrusza ekipa po zakupy prowiantowe. Tą ważną dziedziną nie muszę się na szczęście zajmować.

Zgodnie z regułą, w tym obszarze Atlantyku przewidywany jest wiatr z północnego wschodu, raczej ku północy bez zapowiedzianych sztormów, ale przy brzegach Gran Canarii tworzy się dysza i wiatr przyspiesza. Wychodzimy po 1900 i ponad wyspę wychodzimy na silniku. Ogólnie, z racji dość napiętego terminarza, silnik będzie odgrywał w tym rejsie znaczącą rolę. Im dalej na północ tym bardziej wiatr odchodzi ku wschodowi więc daje się jednak żeglować. Czasem nawet trzeba z lekka refować. Ostatecznie do Funchal wchodzimy 14 marca około godziny 20-tej po przepłynięciu 360 mil.
.
W Funchal marina w przebudowie. Biuro mieści się w kontenerach na jednym końcu portu, a sanitariaty na drugim. Ruch to zdrowie. Planujemy tu zostać dwie noce, bo moja załoga chce nacieszyć się wyspą kwiatów. Następnego dnia wyruszamy w okrężną podróż po wyspie odwiedzając liczne malownicze zakątki. Na koniec wiozący  taksówkarze zawożą nas do ukrytej w malowniczej dolinie wioski i knajpki serwującej świeżutki poncz. Pycha. Następnego dnia, po 16 tankujemy do pełna paliwo i dodatkowo 20 litrowy kanister, bo okazuje się że nie udaje się nam uruchomić drugiego zbiornika. Nie udaje się nam wyjaśnić problemu zdalnie, a czeka nas najdłuższy, ponad 600 milowy etap. .

      

.
Wiatry nadal z NNE czyli dość sprzyjające dla żeglugi w kierunku Gibraltaru, ale oczywiście niestabilne i dość słabe skutkiem czego to zaopatrzenie w dodatkowe paliwo może być uzasadnione. Ostatecznie dopiero we wtorek 21.03 zbliżamy się do cieśniny zostawiając Tanger po prawej burcie. Trafiamy na zaczątek przypływu podczas którego zmagamy się z wynoszącym prądem. Dopiero gdy przypływ zbliża się do końca, prąd się odwraca i zaczynamy nabierać tempa. Na wysokości przylądka Tarifa robimy w lewo zwrot i przebijamy się przez kawalkadę statków, najpierw tych płynących na wschód, a po minięciu środka cieśniny, na zachód. Tu już wita nas wschód słońca i zatoką Gibraltarską zastawioną kotwiczącymi statkami przebywamy już w świetle dnia. Ostatecznie w Algeciras meldujemy się o 0930. Dla mnie była to długa noc.

 
.
Moja żądna atrakcji załoga wyrusza odwiedzić słynną skałę. Ja, który już tu bywałem, penetruję z Pawłem uliczki La Linea de Concepcion. Ostatecznie zakupuję lekturę dla moich uczących się hiszpańskiego wnuczek i po jakimś lunchu wracamy na jacht. Obiadokolacja z załogą szczęśliwie powracającą z penetracji Gibraltaru i wreszcie próbuję odespać zaległości poprzedniej nocy. Następnego dnia trzeba jeszcze wymienić pustą butlę gazową i uzupełnić paliwo. Tą rezerwową 20 także spuszczamy do zbiornika jako, że następne etapy będą już krótsze i rezerwa nie będzie potrzebna. Ruszamy po 1225
.
Po obejściu Europa Point urządzamy sesję zdjęciowo - kąpielową. Najpierw lokujemy Bohuna z aparatem w pozbawionym napędu tendrze ( żeby nam nie uciekł) a następnie wykreślamy zamaszyste ósemki by uzyskać zdjęcia „Yasminy” na tle skały. Następnie co bardziej morsowo nastrojeni członkowie załogi odbywają morską kąpiel obok dryfującego jachtu. Dla zasady - koło na lince w wodzie i dyżurny obserwator w pogotowiu. Woda podobno ciepła. No, jak dla morsów?
.
257 mil do Cartageny zajmuje nam ponad dobę i w porcie meldujemy się o 1130. Zapowiadam się najpierw telefonicznie, a po zbliżeniu do portu na kanale 9 UKF. Wszystkie mariny używają tu tego kanału. Marinero czeka na pomoście, pomaga w cumowaniu i zakłada licznik wody na naszym wężu. Nic za free. Wzgórze nad portem mieści zameczek i muzeum historyczne Cartageny. W głębi wzgórza wykuto skomplikowane tunele, które w czasie wojny domowej służyły mieszkańcom jako schrony przed niemieckimi i włoskimi bombardowaniami.


.
Cartagenę opuszczamy 26.03 około południa. Wiatry słabe z NE więc zmierzając w kierunku Ibizy często trzeba się podpierać silnikiem. Ostatecznie następnego dnia zbliżamy się do wyspy i po zmroku przepływamy przesmyk pomiędzy Ibizą a Formenterą. Do portu w Eivisie wchodzimy od razu do mariny Botafoc. Stajemy przy pomoście recepcyjnym i szukamy marinero by nam pokazał miejsce do cumowania. Udaje się go odszukać za pośrednictwem strażnika i okazuje się, że miejsca dla nas nie ma. Zawsze bywało. Doradzają kontakt z następną, Mariną Ibiza. Tu nas zapraszają więc wkrótce stajemy przy recepcji. Miły marinero kieruje nas do następnego basenu faktycznie pustawego. Cumujemy do kei i  na mooringu. Drink za cudowne ocalenie i spać. Wcześniej jednak karty do toalet. Nabrzeże jest przystosowane do wielkich jachtów motorowych skutkiem czego gniazda elektryczne są przygotowane na 360V. Zatem jeszcze jeden spacer do dyżurnej by za kaucję 50 Euro wypożyczyć odpowiednią przelotkę.
.
Skoro Ibiza, to oczywiście wizyta na zamku. Katedry zwiedzić się nie da - zamknięta. Jeszcze obiad na starym mieście. Północna strona portu zabudowana jest olbrzymimi hotelami - horror. Morsy nieustraszenie szukają plaży do kąpieli. Rano wysyłam umyślnych w celu rozliczenia się z toaletowych kart i przelotki i umawiamy się, że odbierzemy ich na zewnątrz przy restauracyjnym pirsie. Widnieje tam wielki napis zakazujący cumowania więc czekamy aż wysłańcy się objawią. Wreszcie są więc przystajemy na chwilę i jest okazja przetestowania odejścia na zewnętrznej cumie rufowej. Widywałem to różnych internetowych filmikach, ale nigdy nie miałem okazji zastosować. Generalnie, pomimo pewnych niedomówień z załogą udaje się nieźle.
.


Wiatr słaby z SE więc do zatoki Palma na Majorze wchodzimy już po zmroku. Zamiast wchodzić do portu w Palmie po nocy decyduję się na postój na kotwicy w malowniczej Cala Portal Vells położonej blisko zachodniego skraju zatoki. Zatoczka osłonięta wysokim cyplem zapewnia doskonałe schronienie. Tym razem jest pusta. Wyszukuję stosowne miejsce i wypuszczamy 30m łańcucha. Wiatr wpadający z za cypla obraca łódką i na ploterze rysują się malownicze agrafki, ale zawsze w bezpiecznej odległości od brzegu.
.
Rejs kończy się 31 a nawet możemy zostać na jachcie jeszcze jedną noc, ale skoro WizzAir wystawił nas do wiatru wybrałem bezpośredni lot do Modlina na 30-tego po południu. W przeciwnym razie trzeba szukać kombinowanych połączeń przez niewiadomoco. rankiem podnosimy kotwicę i 6 mil do mariny La Lonja wewnątrz portu Palma de Mallorca przebywamy w godzinę. Stacja paliwowa na wejściu jest zamknięta do poniedziałku, a na dodatek przeznaczona wyłącznie dla rybaków. Stajemy przy zewnętrznym pirsie, koło statku celnego i udajemy się szukać biura Vivy. Pani z biura, lekko zdziwiona naszym wczesnym przyjściem, mimo, że zapowiadałem to mailem, pokazuje nam miejsce do zacumowania. Okazuje się jednak, że po paliwo musimy się pofatygować do stacji na końcu klubowej mariny. Mamy szczęście bo podczas tankowania tworzy się za nami kolejka oczekujących. Wracamy na swoje miejsce. Jeszcze mała wycieczko po mieście W biurze uzgodniłem, że check-out odbędzie mój co-skiper. Odlatuje nas czwórka z Lublina, a reszta załogi odprowadza do autobusu. . Następnego dnia upewniam się u armatora czy check-out odbył się bez kłopotów i kaucja została zwrócona. 

 

--

Stopy wody pod kilem
Marek

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=4006