JAK ODBUDOWAŁEM ZABYTKOWY JACHT „HALIKÓWKA”
z dnia: 2022-03-29


Nie wielu jest u nas takich szkutników jak Michał Kozłowski,

który nie tylko kocha zabytkowe jachty, ale też wkłada

w ich odbudowę tyle serca i benedyktyńskiej cierpliwości.

Od razu nasuwa mi się też osoba innego takiego przyjaciela

Tomasza Malinowskiego z Górek. Ogrom pracy przy

odbudowie „Halikówki” to nie tylko zaawansowany wiek

jachtu, marna jakość dostępnych wtedy materiałów, ale

i ilość błędów szkutniczych popełnionych przy amatorskiej

budowie. Przypomnijmy – jacht został zaprojektowany

przez Henryka Jaszczewskiego prawie pół wieku temu..

Był to jeden z pierwszych polskich backdeckerów.

Ciekawostka – konstrukcja laminat epoxydowy, a nie

poliestrowy. A skoro już o starych i znanych polskich

mieczówkach żeglujących po morzu to przypominam

efekt odbudowy jachtu „MILAGRO IV” dokonanej

dzielnie przez Bogdana Izbickiego -  

https://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3677&page=0


Następnym jachtem Toniego Halika także była „Halikówka” –

stoczniowej produkcji balastowy „Scorpius”. Z Halikiem

żeglującym na tym jachcie spotkałem się kiedyś w Gronhogen.

Przy rumie kłóciliśmy się o Fidela, którego on ku mojemu zgorszeniu

….ciepło wspominał. Ta druga „Halikówka” została szpetnie przedłuiżona.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

========================================

Historia odbudowy Maka 707 Halikówka

   W 1980 roku w YKP Warszawa został zbudowany jacht Mak 707 dla Tonego Halika i Elżbiety Dzikowskiej.  Nazwali go „Halikówka”.  Na tamte czasy był to olbrzymi luksusowy jacht. Jacht został wyposażony w wiele bardzo drogich w ubiegłym wieku urządzeń. Miał zamontowany wiatromierz, echosondę, log, kompas, nawet wciągarkę elektryczną do kotwicy. Kadłub jest wykonany z laminatu epoksydowego o 10mm grubości. Pokład wykonano ze sklejki mahoniowej 8mm. Falszkil z podwójnych profili stalowych, uchylny miecz nierdzewny zalany ołowiem. W kokpicie we wnękach był zamontowany zlew i kuchnia gazowa. Wnętrze wykonano ze sklejki brzozowej wykończonej drewnem mahoniowym.

   Najsławniejszym z wielu rejsów tego jachtu było pływanie wzdłuż wybrzeży Kuby. Ten rejs odbyli w dwa jachty, razem z Kazimierzem Kaczorem na bliźniaczym Maku „Desperat”.  Z Kuby jacht powrócił na pokładzie statku, o kolejnych rejsach nie mam wiedzy. Po trzydziestu latach niestety jacht utracił swój blask. Brak systematycznej opieki nad sklejkowym pokładem spowodował spróchnienie sklejki. Zęza była wypełniona pianką poliuretanową chyba by zwiększyć pływalność. Woda gdzieś się dostawała pod piankę i bez możliwości wyschnięcia spowodowała zbutwienie grodzi w wielu miejscach. Szpiki falszkila były wykonane ze stali korodującej i podczas rozładunku falszkil odpadł. Kolega zadzwonił do mnie i wspomniał o możliwości kupna „Halikówki”. Gdy usłyszałem o tym jachcie kupiłem go niemal bez oglądania. Wystarczyła mi nazwa jachtu, którą łatwo potwierdziłem. Miałem nadmiar pracy i jacht musiał czekać w kolejce. Rozpocząłem odbudowę i widząc ogrom pracy ręce mi trochę opadły. W pokładzie jachtu były dziury umożliwiające włożenie ręki do środka. W kokpicie strach było stanąć, bo się mocno uginał. Falszkil się rozpadł na części, tylko błyszczący nierdzewny miecz dodawał otuchy. Zdemontowałem wszystkie okucia i rozebrałem najbardziej zniszczone fragmenty pokładu. Najbardziej ucierpiały kokpit i komora kotwiczna. Na burtach lakier był w dosyć dobrym stanie, ale zdarłem wszystkie farby z burt i dna. Położyłem dwie warstwy podkładu Olivy i farbę poliuretanową na burty. Uzupełniłem brakujące fragmenty pokładu i wzmocniłem cały pokład laminatem zachodzącym na burty.


   Dzięki temu uzyskałem niezbędną wytrzymałość i gwarancję szczelności. Na ten polaminowany pokład nakleiłem cienką sklejkę mahoniową. Łączenie pokładu z kadłubem zasłoniłem solidną odbojnicą  mahoniową. Cały pokład pokryłem bezbarwną warstwą laminatu epoksydowego. Zabezpieczyłem dzięki temu sklejkę na kolejne lata. Na wierzch dodatkowo nałożyłem kilka warstw lakieru poliuretanowego. Okucia nierdzewne zostały wypolerowane i w większości wróciły na swoje miejsca. Urządzenia elektroniczne miałem w planie uruchomić i zamontować, ale to na kolejne lata zostawię. We wnętrzu również łatwo nie było. Gródź rufowa trzymała się tylko na farbie i wymagała wymiany, że wszystkiego odłaziły płaty farb. Zęza była wypiankowana i musiałem wszystko wypruć by dostać się do spruchniałych sklejek. Zdemontowałem wszystko wokół skrzynki mieczowej i ją dokładnie polaminowałem. Oryginalne łączenie było wadliwe i nie gwarantowało szczelności.

  

  Zlikwidowałem otwór w dnie po studzience dla logu, była to skrzynka drewniana z wsuwaną w nią drugą z czujnikiem logu. To musiało cieknąć. Zlikwidowałem blokady boczne luzu miecza. Zlikwidowałem komorę kotwiczną i studzienkę windy kotwicznej. Falszkil składał się z podwójnych profili stalowych 5x5 cm. Po rozebraniu, dokładnym oszlifowaniu i pomalowaniu powrócił na swoje miejsce, teraz oczywiście zamocowany szpilkami nierdzewnymi. Miecz był wyjęty, aby nie przeszkadzał przy pracach. Nie wymagał żadnych napraw i po zamontowaniu falszkila powrócił na swoje miejsce. Nie ważyłem go, ale jest to miecz profilowany nierdzewny zalany ołowiem i pewnie waży koło 200 kg. Podnoszenie miecza było poprzez bęben różnicowy i dalej wyciągarka ślimakowa.  System zamontowałem powtórnie i działa dobrze, niestety trzeba pokręcić 40 obrotów by miecz podnieść. Maszt mam oryginalny, bom niestety zaginął i musiałem kupić nowy. Wszystkie okucia z masztu zdemontowałem, maszt został pomalowany aluminium w sprayu i powtórnie zanitowaliśmy okucia. Jacht posiadał ciekawy system do kładzenia masztu. Pięta masztu była blokowana kilkoma zwojami grubej gumy, przy kładzeniu naciągała się, równoważąc ciężar masztu. Nie zdecydowałem się na takie rozwiązanie z obawy o ryzyko pęknięcia podczas kładzenia masztu. Liny stalowe takielunku były wykonane z liny nierdzewnej strunowej fi 5mm, grube jak na jacht siedmiometrowy. Część wykorzystałem po drobnych korektach.  Do obsługi grota była zamontowana raisbelka. Trochę to utrudnia komunikację w kokpicie, ale cóż, wypada zostawić jako oryginalne rozwiązanie. Szyna i wózek były w dobrym stanie, tylko belka spróchniala. Pod spodem raisbelki znalazłem znaki wyglądające jak jakiś napis, niestety nieczytelne.

   Miałem dwa oryginalne groty, lepiej pasujący wymiarami był żagiel z żaglowni Wawra. Aż trudno uwierzyć, ale po drobnych poprawkach likliny żagiel jest gotowy do żeglugi. Czesław Wawer pewnie się ucieszył słysząc, że tyle lat przetrwał w dobrym stanie Jego wyrób. Foka nie było i musiałem zamówić uszycie. Słysząc o jaki jacht chodzi Michał Wawer (szef Żaglowni Wawer Sails) przyjechał na pomiary osobiście. Wspominał, że w dzieciństwie Tata zabrał go na pływanie „Halikówką”. Wnętrze całe zostało przeszlifowane i powtórnie polakierowane. Miałem oryginalne materace, ale po tylu latach wypadało się ich pozbyć. Były wykonane z włókna kokosowego oklejonego z obu stron cienką gąbką.

  

   Instalacja elektryczna została cała usunięta i wymaga jeszcze zrobienia. W ławkach kokpitu były dwie wnęki, na prawej burcie skrywała zlew, na lewej było miejsce na kuchenkę. Zlew zostawiłem jako ciekawe rozwiązanie, ale miejsce po kuchence zlikwidowałem. Przez wnękę kuchenki trochę wody ciekło do wnętrza. Miałem sporo pytań o los „Halikówki”, nieraz dopytywano czy można zobaczyć. Wzbudza wyraźnie duże zainteresowanie, szczególnie osób po trzydziestce, bo młodzi nie kojarzyli autorów „Pieprzu i Wanili”. Natrafiłem na dużo ciekawych drobiazgów podczas rozbiórki, część zamontowałem powtórnie, część zostanie w archiwum, starałem się jak najwięcej zostawić ciekawostek. Na niektórych okuciach był znak albatrosa, ale nie znalazłem nazwy firmy z takim logo. To był luk, wózki szotowe i wózek grota. Na jachcie były zamontowane mosiężne tabliczki z wygrawerowanymi napisami, „Halikówka”, skala Beauforta, logo YKP. Flagsztok z oryginalną banderką YKP, na banderze jest orzeł bez korony i widać, że koronę dohaftowano ręcznie. Pewnie Pani Dzikowska. Było sporo wyposażenia: pych, bosaki, pagaj, odbijacze, kotwica, wiatromierz ręczny, róg mgłowy mosiężny, dryfkotwa, parasolka stara nawet się uchowała. Zamiast zawleczek na bolcach stalówek były zrobione z drutu nierdzewnego agrafki. Na wewnętrznej stronie drzwiczek szafy były przyklejone mapy Kuby i morza Śródziemnego. To pewnie pozostałość po Haliku. Podobno w dziewiczym rejsie z YKP Warszawa (gdzie jacht był zbudowany) do Jadwisina jacht zaczął tonąć i musiał powrócić do poprawek. Podczas wodowania po odbudowie przypomniano mi ten incydent: wypada by teraz też tonął…  Byłem pewien swojej pracy, ale wszedłem do jachtu wiszącego jeszcze na pasach sprawdzić zęzę. Historia się nie powtórzyła i mogłem zająć się dalszym taklowaniem.  W porcie jacht wzbudza duże zainteresowanie, jest tu dużo osób pamiętających Halikówkę. Wchodząc do wnętrza zastanawiam się jak to możliwe, że kiedyś to był duży i luksusowy jacht. Pozostała najmilsza część z odbudowy: żeglowanie. Jak ktoś planuje taką odbudowę to niech uzbroi się w dużo czasu i cierpliwości.

Pozdrawiam Michał

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3897