COLONEL O BARWACH ŻYCIA
z dnia: 2021-10-22


Lato za nami, Andrzej Colonel Remiszewski wrócił z długiej bałtyckiej włóczęgi

i podsumowuje swoje obserwacje oraz przemyślenia przed planowaniem

przyszłorocznego żeglowania. Może skuszą go uroki Kalmarsundu ? A może Sund?

Niepokoi mnie jednak nie tylko progresja zarazy. Polityka wymaga stanowczości.

Nieustępliwie domagajcie się  ***********  !

Czy uda się nam rychło wrócić do normalnego życia ?

Póki co – uszy do góry. Nie wałęsajcie się beztrosko po barach, tancbudach,

supermarketach, halowych meczach, targach (nawet żeglarskich) czy festiwalach.

Żyjcie wiecznie!

Don Jorge

O BARWACH ŻYCIA

Nikt nie zwrócił uwagi, że w maju na odcinku 80 ogłosiłem zakończenie tego cyklu. Cykl został pomyślany jako pomost między jednym, a kolejnym sezonem żeglarskim, jak pisałem w odcinku pierwszym: „sposób na przetrwanie zimy”. Wiosną spodziewałem się, że sezon 2021 będzie moim ostatnim, pomost między nim, a nicością byłby bez sensu. Dlatego też enigmatycznie i nieco dwuznacznie ogłosiłem koniec Zimowej Pory, z wielkiej litery, acz bez cudzysłowu. „TEQUILA” kilka dni temu znalazła się na lądzie, mój sezon 2021 jest zakończony. Zdążyłem się już kompleksowo przebadać medycznie (żeby nie było niejasności: diagnoza brzmi: SLA - kto zechce poszuka). Zdążyłem jednak przyjrzeć się swoim możliwościom i perspektywom na najbliższy rok. No i planuję kolejny sezon!

A więc i „pomost międzysezonowy” nadal   potrzebny.


Tak sobie patrzę na żeglarstwo w Polsce. Widzę wiele odmian, barw, stylów. Siłą faktu widzę też najstarszą polską organizację żeglarską: PZŻ. Niegdyś powstałą dla umożliwienia startu w regatach olimpijskich (polecam Miniaturę Żeglarską Andrzeja Kowalczyka „Regaty olimpijskie”). Potem „władzę żeglarską” (to był jedyny sposób na wyrwanie odrobiny samorządności z rąk rządzącej partii komunistycznej). Potem hamulcowego liberalizacji, postrzeganego też przez wielu jako siedlisko ludzi zarabiających na żeglarzach oraz o zaskorupiałych poglądach. Nieważne, ile w tym prawdy, ważne, że wielu żeglarzy tak to widziało.

Kolejna faza zaczęła się z chwilą ustanowienia ustawowej formuły „właściwego (czytaj: monopolistycznego) związku sportowego”. Można było się obawiać, że pozycja ta zostanie wykorzystana umocnienia pozycji „starego”. Nie powiem, że takich pomysłów nie było, na szczęście jednak zabiegi garstki „internetowych oszołomów” oraz kilku organizacji zaczęły przynosić efekty. Stopniowo luzowano ograniczenia, łagodzono i racjonalizowano przepisy, demonopolizowano różne obszary działalności pozasportowej. Kolejne zmiany prawa przynosiły też jasne wyjaśnienie: państwowe patenty, państwowa rejestracja, państwowe inspekcje wykonuje państwo, choć może też zlecić wykonanie czynności technicznych np. do PZŻ. Widzę działanie prowadzone w terenie. Są takie okręgowe związki, które wydają się martwe, są jednak takie, gdzie życie żeglarskie kwitnie. I to wielowymiarowo! Nie ma już obowiązkowych szkoleń, eksploatacji jachtów, ośrodków, egzaminów i inspekcji. Jest organizacja lub wspomaganie organizacji imprez i regat, szkolenia regatowego młodych zawodników, działalność edukacyjna, informacyjna, propagatorska.

Spoglądam na inne organizacje. Pozbawione dotacji budżetu państwa  (co jest słuszne, pozwala chronić niezależność) opierają się na pracy społecznej członków, dziś zwanej wolontariatem. Cierpią na brak członków młodych, a do czynnego angażowania się jest chętna tylko garstka. Także zaangażowanie kibiców, ogółu żeglarzy, którzy powinni być najbardziej zainteresowani występowaniem w obronie ich wolności i komfortu, jest minimalne. To nie tylko cecha  środowisk żeglarskich, to powszechne zjawisko w Polsce.

Widzę jednak sporo aktywności nakierowanej na szczegółowe działania. Często są to aktywności całkowicie non-profit, ba nawet ich autorzy niekiedy wkładają w nie własne pieniądze. Innym razem łączą biznes z działalnością pożyteczną. Wspólną cechą jest jednak oddolność, różnorodność i radość. Myślałem, by opisać choć trochę rodzajów takiej aktywności, lecz zrezygnowałem. Życie jest zbyt bogate, moja wiedz zbyt wąska, a cierpliwość Czytelników mogła by tego nie znieść.

Tak to dobrnąłem do samego żeglowania. Już kiedyś pisałem o tym, że choć żeglarstwo jest jedno, to jednak nie jedyne – tak jest zróżnicowane. Ściganie się na małych łódkach, coraz częściej latających, wydaje się nie mieć nic wspólnego z regatami na morskich jachtach balastowych, a te z kolei dzieli kosmos od wyścigów gladiatorów na uskrzydlonych bolidach Pucharu Ameryki, Vendee Globe i podobnych. Symptomatyczne jest, że w tej pierwszej odmianie regat mamy spore sukcesy polskie, słabość organizacyjna i finansowa jak dotąd wyklucza nawet udział w tej ostatniej. Klasyczne regaty morskie wydają się dostępne dla polskich żeglarzy.

Nie jestem i nigdy nie byłem regatowcem. Jestem jednak kibicem. W przypadku „zwykłych” regat morskich widzę różne bariery poza finansową. Oczywiście sprzęt dużo kosztuje, może mniej wszelkie sprawy formalne: świadectwa, licencje, wpisowe... Większym problemem jest czas. Trudno skompletować amatorską, a o stabilnym składzie załogę. Zbierając się okazyjnie, nie ma szans na trening, zgranie, nabranie doświadczeń. A mało kto może i chce poświęcać regatom każdy weekend. Barierę czasu podwyższają odległości. Z tego powodu jachty z zachodu nie startują na wschodzie i odwrotnie. Kolejny problem to koordynacja imprez. Równoczesne organizowanie tuż obok siebie atrakcyjnych regat to zmora. W rejonie Trójmiasta jakoś udaje się to uzgadniać, wysiłkiem żeglarzy, organizatorów i Związku. Słyszę, że na Zalewie Szczecińskim jest dużo gorzej, koordynacji brak, także z najbliższymi sąsiadami zza zachodniej granicy. Czy to naprawdę niemożliwe?! Potężny pakiet problemów związanych bywa z jakością organizacji i sędziowania, egzekwowania przepisów. I ich znajomości praktycznej przez startujących żeglarzy! Tu znów na Wschodzie się to radykalnie poprawia, moim zdaniem dzięki oddolnej presji zainteresowanych. Z Zachodu słyszę tylko narzekanie, być może docierają do mnie tylko głosy malkontentów, jestem jednak daleko.

Jest żeglarstwo wyprawowe, wyczynowe. Z racji ogromnych kosztów musi być skomercjalizowane, inaczej nikt nie poradziłby sobie z utrzymaniem jachtu i finansowaniem rejsów. Kiedyś była to dla mnie fascynująca odmiana żeglarstwa, dziś... chyba straciła ona znaczną część smaku. Podobnie, od lat nie ma dla mnie smaku peerelowska jeszcze formuła rejsów „stażowo-szkoleniowych”, dziś przeistoczona w formułę „zaliczania godzin”. Państwowe wymogi dla pozyskania obowiązkowych patentów oczywiście wymuszają istnienia takiej formuły, sam nigdy nie odmawiam wystawienia dokumentacji dla zainteresowanych ale nigdy nie podporządkowuje planu rejsu ilości niezbędnych do zaliczenia godzin.

Są ludzie, nieliczni, choć w skali świata jest ich tysiące, którzy z jachtu czynią swój dom i po prostu żyją na oceanie. Czasem jest to wyprawa nieśpiesznie jakąś założoną trasą ale obliczona na określony czas, czasem włóczęga bez celu przez dziesiątki lat. To już nie żeglarstwo, to sposób życia. Dla marzyciela zdaje się to być ideałem, dopiero potem przychodzi refleksja, że jak za wszystko trzeba płacić cenę. Dla człowieka osadzonego głęboko w dzisiejszej cywilizacji, cena ta może okazać się zbyt duża. To oczywiście kwestia osobistego bilansu, zawsze jednak okazuje się w pewnym momencie, że nadchodzi starość, zdrowie i siły już nie te i wtedy... No właśnie, wtedy! Okazuje się, ze brak bliskich, dachu nad głową, ubezpieczenia, środków do utrzymania. Są tacy, co uważają, że warto. Są inni, którzy do czasu nie mają takiej refleksji. I jednym i drugim jakoś zazdroszczę.

Stopniowo coraz bardziej zbliżamy się do żeglarstwa czysto rekreacyjnego. Ma ono także wiele postaci. Są czarterowcy, wyszukujący sobie egzotyczne miejsca, gdzie można dojechać i wrócić w ramach standardowego urlopu. Zaczyna się od Kanarów albo Chorwacji, Grecji, Turcji, a potem.,. Szeszele, Wyspy Zielonego Przylądka, Karaiby, Polinezja. Jeśli się trafi na dobre towarzystwo i sensownego skippera, to mogą być wakacje życia. Mnie jednak ciągnęło zawsze to umiarkowanie.

Są też włóczędzy oceanów, stosunkowo nieliczni. To bardzo blisko wspomnianej już grupy żyjących na oceanie. A są też małżeństwa emerytów, czasem pływające z wnukami. Rzadziej rodziny z dziećmi. Ci żeglują przede wszystkim powoli, nieśpiesznie, krótkimi etapami  i w dobrej pogodzie. W ostatnich latach okazało się, że ten styl jest mi najbliższy. Liczy się wygoda, bezpieczeństwo, widoki i, co najważniejsze, dobre towarzystwo. Pisałem o tym w ostatnich latach kilka razy, więc nie będę się powtarzał. Szczególnie dla tej grupy ważne jest, by warunki w POLSKICH portach były godne. Zarządcy portów chyba nie do końca to rozumieją. A to przecież jest w przyszłości główny klient naszych marin. Trzeba, by zainteresowani, sami żeglarze, oczekiwali realizacji swoich praw klientów i egzekwowali te prawa!

No cóż, czas przestawić się na tryb zimowy. Życzę Wam odrobiny słońca, dużo zdrowia i cierpliwości.

21 października 2021

Andrzej Colonel Remiszewski

Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3822