BREWERIE W CZASIE ZARAZY
z dnia: 2020-03-24


My tu zamknięci w domach, czasami tylko ktoś się wymsknie ukradkiem do spożywczaka na rogu, choćby tylko po chlebek, a nasz przyjaciel

Zbyszek Rembiewski z innymi naszymi przyjaciółmi zabawiają się beztrosko w atlantyckie żeglowanka. I jeszcze się dziwują, że do Polski nie tak

łatwo powrócić, tak jak przywykli to czynić od czasu otworzenia się na Europę. Ale dobre czasy się kończą. Ja Wam to obiecuję.

Zbyszek po powrocie zamknął się w domu, a przed domem wywiesił flagę „kwarantanna”. Chyba też taką i ja muszę wywiesić, tyle że

przed domem nie mam jeszcze masztu.

Żarty się kończą. Rozpuszczeni jesteście !.

Siedzcie teraz w domach i nadsyłajcie newsy na użytek SSI.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

--------------------------------------------------

„Ten rejs zapamiętacie na całe życie!”

 

Takimi słowami żegnałem się z załogą w Marinie Alcantara w Lizbonie. I wcale nie miałem na myśli sztormów, atakujących wielorybów, piratów, czy innego krakena. Powrót do domu na fali COVID’a, to dopiero było czekające nas wyzwanie.

A było tak pięknie. Już na dzień dobry na lotnisku, Lizbona przywitała nas pięknym słońcem i ciepłem. Transfer busem, do którego zmieściła się cała 9-cio osobowa załoga, był namiastką wakacyjnej objazdówki jakie krążą latem po Alentejo i Algarve.  Do Portimao dojechaliśmy wczesnym wieczorem. Atmosfera letniego kurortu. Blue Horizon wymuskany i pachnący, Armatorstwo  wypoczęte,  gotowe do wyjazdu, ale jeszcze kolacyjkę razem zjedliśmy.

Niedzielę 8-go marca przeżeglowaliśmy w sąsiedztwie portu podziwiając najsłynniejsze klify. Było to poniekąd wymuszone tym, że nasze bagaże nie zechciały przylecieć z nami, tylko wybrały indywidualną ścieżkę zakończoną z kurierem w marinie , ale dopiero w niedzielę po południu. Przez następne dni nanizywaliśmy na naszą ścieżkę paciorki kolejnych portów. Lagos, Sines, Sesimbra. Każdy port to nowe doznania, przede wszystkim architektoniczne i historyczne. Ale też kulinarne,  z akcentem na zjadanie morskich potworów. Żeglarsko nie utrzymaliśmy sznytu Sailing Factory, głównie z powodu słabych wiatrów. Dużo silnika, mało doskonalenia kunsztu żeglarskiego. Dopiero ostatni dzień dał nam przedsmak oceanicznej żeglugi. Na odcinku Sesimbra – Lizbona  przyszedł wreszcie konkretny wiatr w sile do 24węzłów, z kierunku NNW, wymuszający halsówke. Do tego fala ok. 3,5 m, ale oceaniczna – bardzo długa. I ciągle w pełnym słońcu. Opis rejsu nie byłby pełen gdybym nie wspomniał o dwóch innych jego atrakcjach. Pierwsza to Mariola jako Chef Cook na ochotnika, wyczarowywująca w oka mgnieniu kolejne dania, nie do przejedzenia. Nie trzeba było wyznaczać harmonogramu wacht kambuzowych, bo po co więcej jedzenia. Drugą atrakcją były delfiny i morskie ptaki. Towarzyszyły nam licznie i wielogatunkowo, szczególnie po  Cabo de Sao Vicente i wyjściu na bardziej otwarty Atlantyk.

W Lizbonie na ukoronowanie programu turystycznego zaplanowaliśmy ostatni nocleg w marinie De Bom Successo tuż koło Torre de Belem. I tam nas dopadły wiadomości o odwoływanych lotach zamykanych granicach itp. Ale nie odmówiliśmy sobie jeszcze wieczornego spaceru do Torre i do Pomnika Odkrywców zwanego Padrao. Tam Jacek zawsze merytorycznie dobrze przygotowany opisał nam wszystkie postacie po jego obu stronach, a jest ich tam niezły tłum.

Niestety łódka nie mogła zostać w tej marinie na dłużej, szczególnie w obliczu rezygnacji kolejnej zmiany rejsowej, tak więc w sobotę rano jeszcze przepłynęliśmy do mariny Alcantara i się zaczęło jak już zaznaczyłem na wstępie.

.

.

 

Zbyszek

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3607