CIEKAWY REJS TARCZYŃSKICH
z dnia: 2019-08-26
Iwona i Marek Tarczyńscy już nas przyzwyczaili do ciekawych, ambitnych rejsów.
Ich rejsy to kompendium doświadczeń i obserwacji – przydatnych Czytelnikom i
Skrytoczytaczom SSI – przymierzających się do poznawczych rejsów. Ich rejsy to
nie kręcenia logu jałowych mil po pustyniach oceanów. W tym newsie także wiele
ciekawych fotografii. No i kamizelka na małym załogancie. Popatrzcie na mapkę i
już zacznijcie planować Wasze przyszło sezonowe rejsy.
Iwonie i Markowi dziękuję !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
===================================
Po szkierach i fiordach południowej Norwegii i południowo-zachodniej Szwecji w 2019 roku
Jesienią ubiegłego roku przeprowadziliśmy kapitalny remont kadłuba jachtu, po awarii, jaką mieliśmy pod koniec rejsu 2018 r. Wycięte zostały w obrębie kila wewnętrzne warstwy laminatu i przekładki prawie do połowy burt, uformowane nowe gniazdo kila, znacznie pogrubione dno i wstawione denniki. Wprawdzie wysokość wnętrza zmniejszyła się o blisko 10 cm, ale za to jacht zyskał wytrzymałość falszkila i całego dna, jakiej nigdy wcześniej nie miał.
W czwartek, 13.06. załadowaliśmy "Cerberynę-Milę3" z hangaru na lawetę i ruszyliśmy znad Zalewu Zegrzyńskiego do Frederikshavn w Danii, z zamiarem rozpoczęcia rejsu niedaleko miejsca, w którym mieliśmy poprzednio „okoliczność” z podwodną skałą.
Niestety. Następnego dnia (piątek godz. 14.00) już na Jutlandii utknęliśmy w potężnym weekendowym karambolu, jaki miał miejsce na autostradzie Flensburg – Skagen. Dzięki uprzejmości firmy Arthur Andersen, która prowadziła rozładowanie karambolu, "Cerberyna –Mila 3" została zdjęta z unieruchomionej lawety i zwodowana w pobliskim porcie Horsens, nota bene rodzinnym mieście duńskiego odkrywcy w służbie rosyjskiej, Vitusa Beringa. Port przyjazny żeglarzom, względnie tani – 125 DKK + prąd za dobę.
Po postawieniu masztu, sklarowaniu łodzi i uzupełnieniu zapasów 18.06. odbiliśmy na szlak do Skagen. Szliśmy znaną trasą, wspominając rejsy 2014 do Oslo, 2015 na Islandię, 2018 do Bergen. Odwiedziliśmy sławną z kartofla i piwa wyspę Samso oraz mariny Grenaa, Asaa i Frederikshavn. 23 czerwca cumowaliśmy w Skagen. Porty i mariny nie zmieniły się wiele od ostatniego pobytu, za to pogoda była diametralnie różna od poprzednich. Każdego dnia, idąc na północ wzdłuż Jutlandii, doświadczaliśmy kilkakrotnie styczności z frontami, które niosły od zachodu ulewy i b. silne wiatry. Zmiany były zaskakujące – burza, szkwały w porywach do 36 w, po 2 godzinach wszystko cichło, wychodziło słońce, wiatr z SW, 7-10 w, tylko morze silnie zafalowane. Ledwo rozwinęliśmy zrefowane wcześniej żagle i trochę podsechliśmy – zaczynała się „powtórka z rozrywki”. I tak do samego Skagen. W Skagen pogawędziliśmy chwilę z kpt. Bronisławem Radlińskim z „Solanusa”. Jacht wracał z zachodniego wybrzeża Norwegii, z Kristianstadt i w drodze do Gdańska miał zatrzymać się w Kopenhadze.
Ze Skagen do norweskiego Arendal wyszliśmy o 0400, przy słabym wietrze z S, opływając łukiem mielizny cypla jutlandzkiego. Na morzu pustka. Około południa wiatr zmienił kierunek na NW i musieliśmy gęsto halsować. Do mariny Arendal przy ratuszu weszliśmy późnym wieczorem z deszczem. Dużo wolnych miejsc, bo to jeszcze nie sezon.
Z Arendal zaczynamy wędrówkę po fiordach i szkierach południowej Norwegii. Do Risor płynęliśmy szkierami, odwiedzając fiordy Ejkelandsfjord, Standoyfjord, by wyjść z nich na pełne morze i przy sprzyjającym wietrze z W (7-10 w) wejść do zatoki i portu Risor przez Standgholmsgaped. W Risor trafiliśmy na trwający tu od 25.06 festiwal muzyki kameralnej. Zaliczyliśmy w tutejszym kościele koncert utworów Mozarta, Griega i Schumanna. Risor słynie jeszcze z festiwalu łodzi drewnianych, odbywającego się w pierwszym tygodniu sierpnia każdego roku. Dalej płynęliśmy szkierami, tym bardziej, że wysoka fala i silny wiatr z NE (22 w) kierowała nas w „ramiona” słonecznych i zacisznych tras szkierowych. Przez Stolefjorden, Kragerofjorden, Melbyfjorden i Langesundsfjorden zawinęliśmy do porciku Langesund, a następnie przez Larviksfjorden do Larviku. Tu, zwiedzając miasteczko, sfotografowaliśmy się przy pomniku Thora Heyerdahla. Popiersie wzniesione na obłych kształtach Kon -Tiki i Ra II, którymi Thor przepłynął Ocean Spokojny i Atlantyk. W marinie Verdens Ende, na wyspie Tjome, przeczekaliśmy 2 sztormowe dni. Okolice urocze – wszak to norweski „koniec świata”, najbardziej wysunięty na południe punkt widokowy na Skagerrak. Turystów tłumy – chodzą między szkierami, w których są przejścia i małe mostki. Z Verdens Ende przepływamy na wschodnią stronę Oslofiordu, na wyspę Asmaloy, do porciku rybackiego Vikerhavn. Towarzyszy nam wysoka posztormowa fala, idąca z Morza Północnego. To nasz ostatni norweski port.
Następnego dnia, o świcie, z silnym zachodnim wiatrem, wpływamy na szwedzki, szkierowy deptak. Pierwszy odcinek to trasa do Hunnebostrand, na której minęliśmy Strömstad, Grebbestad i Hamburgsund. Korzystny wiatr pozwalał nam iść wyłącznie na genui lub wspierać się silnikiem na trudniejszych odcinkach. Dużą część drogi żeglowaliśmy w otoczeniu miejscowych jachtów. Z obcych bander dominują Norwegowie, trochę Holendrów i Niemców. Z Hunnebostrand ruszamy do Gullholmen, przechodząc po drodze przez 6 km sławny Sotekanalen z mostem obrotowym oraz przez szereg płytkich, szkierowych przesmyków. Gullholmen to najdroższa marina – 400 SEK za nasz 8 m jacht za 1 dobę. Może dlatego, że opłata zawiera w sobie czyste powietrze (czytaj dosłownie), bo nie wpuszczają tu samochodów.
Atrakcyjny Mainstrand mijamy, wpływając z morza do szkierowego kanału, prowadzącego do centrum miasta. Tym razem wiatr, wyjątkowo sprzyjający (14-16 w z N i NW), pozwalał płynąć pod pełnymi żaglami i w pełni korzystać z autopilota. Dopiero gdy znów weszliśmy w szkiery – wróciliśmy do ręcznego sterowania. Zatrzymaliśmy się w szkierowej marinie na wyspie Källö – Knippla, a następnie, omijając Goteborg oraz jego południowy archipelag, skierowaliśmy się do Lerkil, portu, w którym 5 lat temu parę dni czekaliśmy na koniec sztormu. Ruch niewielki w stosunku do lat poprzednich. Widać, że żeglarze skandynawscy lato spędzają na Morzu Śródziemnym. Na trasie dominują pełnomorskie jachty motorowe wysokiej klasy, prawie nie widać małych jachtów żaglowych, takich, jak nasz. Port Lerkil pozostał taki sam, jak 5 lat temu, tylko ceny wzrosły ( ze 150 do 200 SEK). To prawidłowość prawie we wszystkich odwiedzanych ponownie portach. Z Lerkil postanowiliśmy wyjść na pełne morze i wziąć kurs na Varberg, ale wiatr był na tyle sprzyjający (z N i NW), że doszliśmy do Glommen. Wieczorem wiatr rozhulał się do 36 w, co przetrzymało nas przez następny dzień w tym wygodnym, małym porcie. W Glommen naszym sąsiadem był właściciel żaglówki, który niejednokrotnie bywał w Ustce i Szczecinie. Oba miasta wspominał z rozrzewnieniem.
Żegluga w kierunku cypla Kullen miła, wiatr pozwala płynąć baksztagiem, jest słońce. Przy latarni na Kullen widać sporo turystów. W pobliskiej marinie Mölle całkowity brak miejsc. Stajemy burtą przy szwedzkim jachcie, do nas cumuje burtą kolejny jacht. W Mölle spotykamy polskiego żeglarza, mieszkającego w Szwecji, który, będąc szefem Klubu Polonii Skandynawskiej, organizuje zlot żeglarzy ze Skandynawii w Kamieniu Pomorskim.
Z Mölle przechodzimy na duńską stronę Sundu i na silniku (flauta totalna) kierujemy się do zamku Hamleta w Helsingor. Tłumy turystów, głównie Japończycy. W porcie rzeźba (z nierdzewki) Syrenki, na podobieństwo kopenhaskiej. Niewątpliwą atrakcją dla nas było zwiedzenie niedawno otwartego, szklano-stalowego, Muzeum Morskiego Danii ( 1os/120 SEK). To ultranowoczesny obiekt w kształcie statku, z szeroką prezentacją audiowizualną. W przestronnych salach kopie sławnych statków, sprzęt nawigacyjny ze wszystkich epok, stare filmy z życia na statkach, obrazy marynistyczne, pokój kapitański, odzież, dokumenty archiwalne.
W tegorocznym rejsie nie odpuszczamy Kopenhadze, którą dotąd skwapliwie omijaliśmy. Cumujemy w porcie Dragor, niedaleko lotniska Kastrup. Stamtąd autobusem 33 udajemy się do centrum Kopenhagi. Ponieważ jedziemy okrężną drogą – obserwujemy duńskie wsie. Dziwne – widzimy dużo koni, ale mało krów. Czyżby sławne duńskie masło przeszło do historii? Kopenhaga tętni wakacyjnym życiem. Od Ratusza przechodzimy spacerem do Syrenki. Z trudnością dopychamy się do skały. Na pamiątkę kupujemy zgrabną miniaturkę sławnej rzeźby. Już w Dragor, w pizzerii, spotykamy Polkę. Mieszka tu od paru lat, jest zadowolona z życia i nie ma zamiaru wracać do kraju.
Z Dragor, przy ołowianym niebie i wysokiej fali, obok mostu Kopenhaga – Malmö, płyniemy do Falsterbo Kanal. Czekaliśmy na otwarcie mostu 20 minut. Mijamy Trelleborg i kierujemy się do mariny Gislövs Läge, w której staliśmy 5 lat temu. Wejście trudne, bo wieje silny, boczny wiatr. Cumujemy w Y-boomie przy samym falochronie. Sonda wskazuje zaledwie 4 stopy głębokości, ale jacht ma pełną pływalność i w ogóle nie przyciera. Efekt mulistej zawiesiny. Ostatnim szwedzkim portem jest Ystad. W drodze do niego spotykamy czwarty w całym rejsie polski jacht, płynący w przeciwną stronę. W marinie płacimy tyle samo, co 5 lat temu – 200 SEK. Z Ystad płyniemy na Bornholm, do portu Hasle. Wygodny i przestronny. Od 2010 r. lokalne władze zainwestowały wiele mld koron, dostosowując przystań i jej infrastrukturę do potrzeb odwiedzających ją żeglarzy. W automacie do płacenia – instrukcja w języku polskim. W marinie toalety, prysznice, internet, pralki. 1 noc 198 DKK. W Hasle staliśmy 3 dni. Odwiedziła nas Rodzina: Ania, Wojtek, Staś i Krzyś, tj. drugie i trzecie pokolenie. Spacery, obiady w wędzarni (świetne wędzone śledzie, przysmak Bornholmu), muzeum im. Kolumba ze starymi silnikami łodzi rybackich. Największa atrakcja dla dzieci to spanie w dziobie jachtu i żeglowanie przy brzegach wyspy. W sobotę żegnamy Młodych, którzy rowerami dotarli do Ronne, skąd promem płyną do Świnoujścia. Wcześniej objeździli rowerami cały Bornholm. My, ze względu na silny wiatr z S, przepływamy do portu Nexo. Stąd następnego dnia bierzemy kurs na Łebę. Płynąc jednym halsem, przy sprzyjającym wietrze, do portu w Łebie wchodzimy 23.07. o 1930. Spotykamy tu Naszych Przyjaciół z odrzańskiego rejsu, któremu komandorował Wojtek Skóra, dyrektor Centrum Turystyki Wodnej PTTK. Po miłym powitaniu następnego dnia płyniemy w 5 jachtów na Hel. Na Helu rozdzielamy się – oni do Gdańska i dalej na Zalew Wiślany, my do Gdyni. Tu realizujemy rodzinne pływanie po Zatoce Gdańskiej z drugim i trzecim pokoleniem. To ostatnie liczy sobie 3 i 6 lat.
Żegnamy Gdynię i z Górek Zachodnich 2.08. zabraliśmy się z łódką na lawecie do Załubic, nad Zalewem Zegrzyńskim.
Rejs trwał 45 dni. Przez cały czas byliśmy w kontakcie z Andrzejem, prezesem SAJ. Pływał „Tequilą” po Bałtyku i wodach niemieckich. Z Jego sugestii - w Gdańsku nocowaliśmy w marinie Port Cesarski. Wygodnie (WC, prysznice), blisko centrum, 4 zł za 1 m łodzi. Polecamy.
Przepłynęliśmy ok. 1000 Mm. Drogą lądową przejechaliśmy 1500 km, z tego 1200 do Danii i 300 z Górek do Załubic. Odwiedziliśmy 30 portów.
Jesteśmy zadowoleni z tegorocznej żeglarskiej wędrówki po szkierach i fiordach Norwegii i częściowo Szwecji. Szkoda tylko, że ten przepiękny szlak nie doczekał się, jak dotąd, obszerniejszych polskich turystycznych locji, czy przewodników żeglarskich.
Iwona i Marek Tarczyńscy
|