KOTWICZENIE
z dnia: 2018-07-12
Absolutnie się zgadzam z Jarkiem Czyszkiem, że „kotwiczenie to bardzo złożona materia”. Jarek przedstawia dziś swoje
doświadczenia i przemyślenia na temat morskiego „kotwiczenia głębokowodnego”. Moje doświadczenia są nieco odmienne,
jako że dotyczą tylko bałtyckich obszarów wód przybrzeżnych, portów i kanałów. I od razu deklaruję moje „preferencje”: -
Jeśli absolutnie nie musiałem, to nie kotwiczyłem. Dlaczego, bo doświadczyłem szeregu nieprzyjemności związanych z kotwiczeniem.
Najpierw straciłem fajną kotwicę, której mimo wielu zabiegów, manewrów, zaprzęgnięciu bojrepa do pomocy – nie udało się odczepić
od czegoś co na dnie zalegało. W Cieśninie Bałtijskiej, gdzie sowieccy pogranicznicy kazali nam rzucić kotwicę i czekać – kotwicę
wyrywaliśmy chyba godzinę siłą 5 osiłków i prze najróżniejszych manewrów. W końcu się udało, ale z kotwica Danfortha wróciła na z ładunkiem
około ¼ metra sześciennego, czarnego, lepkiego iło-mazutu. Innym razem, kiedy zawinęliśmy do malutkiej przystani duńskiej wysepki gdzie
nie było pali, pław cumowniczych – nie mówiąc już o wytykach - jachty cumowały dziobem do pomostu-nabrzeża i rufami stabilizowanymi
własnymi kotwicami. Mieliśmy już doskonałą, niby uniwersalną kotwicę CQR. Po prostu nie chciała trzymać. Sąsiedzi mieli ubaw po pachy,
kiedy kolejny raz odchodziliśmy daleko i ‘rzucaliśmy żelazo” (dalej niż inni) i kiedy to nasze „żelazo” – niczym sanki ślizgało się po dnie.
Miałem też kilka innych tego typu doświadczeń.
Znielubiłem kotwiczenie, choć to niczego nie przesądza J
Czytajcie Jarka uważnie.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------------
Jurku, Kotwiczenie to złożona bardzo materia, tutaj na Bałtyku rzadko dostrzegana i używana, chociaż oczywiście zdarza się. Pracując przez parę lat na „Oceanii”, która jest żaglowcem oceanologicznym kotwiczenie dla celów badawczych było naszą codzienną praktyką i ćwiczyliśmy to w setkach, bez mała, manewrów, także pośrodku Bałtyku na głębokościach grubo przekraczających sto metrów. W dzikich krajach, często nie ma alternatywy i kotwiczenie jest jedyną metodą postoju. Poniżej tekst o kotwiczeniu będący wyjątkiem z tego co kiedyś napisałem na portalu sailforum w wątku o kotwiczeniu. Kogoś tam dręczyła nieświadomość tego co się stanie gdy w ciężkich warunkach kotwica puści. Zdjęcia:
- winda kotwiczna na „Oceanii” - jachtowe kotwice słusznej wielkosci - ręczne wybieranie kotwicy na „Eltaninie” Smerenburgfiord - „Eltanin” na kotwicy w Isbjornhamnie
KOTWICZENIE Na szybko i z pamięci, polskie jachty, które uległy rozbiciu z powodu tego, że puściła kotwica to „OTAGO”, „NASHACHATA”, „POLONUS”. Wszystkie te wypadki miały miejsca w "dzikich krajach" i w warunkach, które w wakacyjnym jachtingu NIGDY nie występują. Nie analizując tych zdarzeń jakoś szczegółowo wniosek jaki się nasuwa jest taki, że okoliczności, w skutek braku doświadczenia, okazały się przerastające umiejętności. Przy czym jednym z jachtów dowodził zawodowy oficer PMH, w drugim był na pokładzie ktoś, kto się uważał za znawcę miejscowych warunków a w trzecim, to nie wiem. Ten sam syndrom dotyka również zawodowców; w styczniu 1975 roku w awanporcie Hanstholm w Danii z powodu puszczenia kotwic zatonął trawler parowy „BRDA”, zginęło dziesięć osób. W warunkach nagłego pogorszenia pogody puszczenie kotwicy jest skrajnie niebezpieczne i może prowadzić do utraty jachtu, a czasem niestety i życia w przyboju na kamienistym wybrzeżu.
Aby zakotwiczyć jacht musimy wiedzieć następujące rzeczy; jaką mamy kotwicę, jak ciężką i jakiego typu, w związku z tym jakie dno do kotwiczenia bowiem o ile generalnie każda kotwica jakoś trzyma to na różnym dnie różne ich rodzaje trzymają różnie ;-). Musimy wiedzieć jak w miejscu kotwiczenia jest głęboko i ile mamy na pokładzie łańcucha. Tutaj zaczynaja się schody. Na statkach długość łańcucha mierzy się na szekle, jedna szekla ma 15 sążni czyli 27 metrów. Ogólnie odpowiada to normalnemu mnożnikowi przez trzy (pięć sążni głębokości, jedna szekla, pięć sążni to prawie dziesięć metrów). W warunkach normalnych bezpieczny postój zapewnia trzykrotna, w stosunku do głębokości, długość łańcucha. Z dopuszczalnym przybliżeniem, mając dwadzieścia metrów pod kilem, panie Kaziu, dwie, let's go! Czyli sześćdziesiąt metrów w wodę. Szekle są omarkowane czyli oznaczone malnieńciem farby. Farba jednak się na łańcuchu ściera przy licznych kotwiczeniach zatem prócz koloru szekle oznacza się pętlami z drutu owiniętymi na odpowiednim ogniwie w odpowiedniej ilości zwojów. Na jachcie najczęściej nie wiemy ile łańcucha mamy na pokładzie w ogóle, nie wspominając o tym, że nie mamy też pojęcia ileśmy go wydali. I wszystkie teorie szlag trafia. Na ELTANINIE wywaliliśmy cały łańcuch na keję, zmierzyliśmy i omarkowaliśmy farbą i drutem co dziesięć metrów. Okazało się, że mamy sześćdziesiąt metrów łańcucha, czyli maksymalna głębokość, na której w normalnych warunkach mogliśmy kotwiczyć to dwadzieścia metrów.
Winda na "Oceanii" Kotwice
.
W normalnych, bowiem kiedy przywiewa pierwszą rzeczą jaka robimy jest wydanie następnych dwu szekli do wody. Czyli przy gorszej pogodzie bezpieczny mnożnik wynosi pięć. Oczywiście przy dobrym dnie, bo przy złym; kamienie, twardy piasek, nie ma bezpiecznego mnożnika. Niemniej jednak w dziesiątki razy na „Oceani”i wydanie dodatkowej ilości łańcucha pozwalało na w miarę spokojny postój. Jeżeli kotwica się zrywa (a kotwica może pełzać, ciągnąć, puszczać, każde z tych określeń wskazuje na inne zachowanie się jachtu), to rzucanie drugiej kotwicy nic nie da. W ogóle, na dwu kotwicach staje się wtedy kiedy chcemy się spozycjonować, bo na przykład jest mało miejsca na łukowanie a w czasie odpływu czy podczas przypływu prąd ciągnie nas tam gdzie nie chcemy aby nas ciągnął. Natomiast na marne trzymanie druga kotwica nie pomaga. Jeżeli nas zrywa, a mimo wszystko chcemy się zakotwiczyć to szukamy lepszego dna. Na dobrym dnie kotwica potrafi trzymać jak diabeł... tego tam. Do tego stopnia, że np. w polodowcowych sendymentach można stać na samym łańcuchu utopionym w osadach i jeszcze mieć kłopot aby ten łańcuch z nich wyrwać. Na przykład w Isbjornhamnie poczynając od zachodu mamy dno kamieniste, piaszczyste i sendymenty w Hansbuchcie. Kiedy wieje naprawdę mocno nurkujemy w zamkniętą ze wszystkich stron zatokę, nie dlatego, że jest osłonięta, bo nie jest, to otwiera kolejny problem, ale dlatego, że na dnie jest muł, który świetnie trzyma kotwicę. Lodowiec nie poleruje skały, wręcz przeciwnie, kruszy ją i mieli, tworzy na dnie warstwę mułu. Lodowiec powstaje ze śniegu, śnieg to opad a opad to jądro kondensacji. Każdy płatek śniegu powstał dookoła ziarenka unoszącego się w atmosferze pyłu. Czoło lodowca kruszy się cały czas, to bezustanny opad mniejszych lub większych kawałków zmetamorfizowanego w lód śniegu, który spada do ciepłej, z punktu widzenia zamarzania, wody, gdzie się topi a pył z jąder kondensacji (różnego pochodzenia, także meteorytowego) nieustannym od wieków deszczem opada na dno morza, tworząc muł w którym kotwica bardzo dobrze trzyma. Osłona od wiatru w skalnym kotle jest iluzoryczna, bowiem po zawietrznej stronie grani tworzy się niestabilny, taktowany porywami wiatru, obszar niskiego ciśnienia, który potrafi zassać wodę z fiordu, wypełnić się gwałtownie i zniknąć niespodziewanie by otworzyć drogę dla gwałtownego podmuch spadowego, który uderza w wodę niczym bomba. (piszę o dzikich krajach i o warunkach, które normalnie się NIE zdarzają), to właśnie zjawisko było powodem zerwania z kotwicy i niemal wyrzucenia na brzeg „ELTANIN”a w skalnym, osłoniętym ze wszystkich stron kotle nieopodal Maloy, pod koniec września na północy Norwegi. (O czym w książce SZPICZASTY LĄD https://allegro.pl/szpiczasty-lad-czyli-zaglowka-po-wodach-arktyki-i7427537076.html) Na jakość kotwiczenia ma również wpływ sama metoda na tej kotwicy stawania. Kotwicę się rzuca. Idziemy pod wiatr, lub pod prąd, zależy co przeważa, samym rozpędem z kotwica na krótkim łańcuchu wiszącą pod dziobem. Kiedy łódka najpierw staje a potem powoli zaczyna się cofać (musi się cofać) zwalniamy hamulec windy, albo stoper łańcucha, jezeli nie ma windy, i luźno żelazko z przyczepionym doń luźnym łańcuchem, spada sobie na dno. Patrzymy cały czas ile łańcucha wydajemy, kiedy kotwica uderza wa dno, impet wylatującego łańcucha zdecydowanie maleje, teraz możemy kontrolować jego długość, patrzymy ile jest w wodzie i zgodnie z mnożnikiem zaciskamy hamulec windy wtedy kiedy wydaliśmy łańcuch głębokość razy trzy. Jeżeli nie wiemy ile łańcucha wyszło i jaka jest głębokość i jakie jest dno, to możemy się w spokojny letni dzień wykapać koło jachtu, nigdy jednak, jeżeli nie wiemy, nie próbujmy w ten sposób bezpiecznie spędzać na kotwicy nocy, czy zostawić łódkę na wieczór, który spędzimy na brzegu. Zaciąganie kotwicy to PRZESĄD. Łańcuch + kotwica to jest zestaw, który ma skutecznie pracować. "Zaciągnięcie" kotwicy na wsteczu jest super, tylko co wtedy kiedy zmieni się kierunek wiatru czy prądu? Kotwica zostanie wyrwana z dna i cała sztuka polega na tym, by ponownie się w nim, sama, zagrzebała.
Ręczne wybieranie "Eltanin" na kotwicy
.
Dobre zakotwiczenie ma nam zapewnić spokojny postój niezależnie od tego czy w jego trakcie zmieni się kierunek wiatru czy prądu i z której strony będzie wiało. (oczywiście jest istotnym czy przy ewentualnym wleczeniu kotwicy wywieje nas na otwarte morze czy na brzeg, czy będziemy osłonięci przed falowaniem czy też nie, ale to osobne zagadnienie). Nie ma znaczenia czy przy rzucaniu kotwicy wieje jakiś wiatr, czy też nie wieje. Jedyne niebezpieczeństwo stawania na kotwicy bez prądu i we flaucie jest takie, że rzucamy kotwicę na dno a na niej ląduje cały kłąb łańcucha. To właśnie dlatego jacht, musi się cofać w momencie rzucania kotwicy i wydawania łańcucha. Jeżeli omotamy łańcuchem łapę kotwicy to wówczas nie będzie trzymać nie mówiąc już o kłopotach w wybraniem na pokład takiego zamotanego żelazka. Po to wydaje się trzykrotną długość ciężkiego łańcucha by trzon kotwicy był ciągnięty przez statek, za pośrednictwem łańcucha, zawsze równolegle do dna. Kiedy, przy wybieraniu kotwica jest pion, to bez trudu wyrywamy ją ze dna i wybieramy do kluzy czy na pokład, zupełnie odwrotnie, kiedy jest wleczona po dnie z trzonem do niego równoległym utrzymywanym w ten sposób przez ciężar łańcucha. To dlatego NIE stosujemy do kotwiczenia liny kotwicznej (sposobnej dla bączka czy pontonu), chyba, że w odpowiednim miejscu odpowiedni ją obciążymy lub przy kotwicy zastosujemy dziesięciometrowy, na przykład kawałek łańcucha. Jeszcze jedno, w dzikich krajach przydaje się bojrep. Czyli bojka przy pomocy krótkiej liny (tyle ile głębokości) przywiązana do kotwicy. Bojka taka wskazuje miejsce gdzie kotwica leży, jest to ważne przy jej wybieraniu, jachtu bowiem nie należy ciągnąć ku kotwicy przy pomocy windy, jedziemy na silniku i bojrep pokazuje nam w którą stronę. Winda zbiera tylko luz. Prócz tego, w razie niemca, nam przy pomocy bojrepu udało się odzyskać kotwicę wraz z całym łańcuchem utopioną na dnie fiordu. O czym można oczywiście przeczytać: https://allegro.pl/szpiczasty-lad-czyli-zaglowka-po-wodach-arktyki-i7427537076.html Pozdrowienia - J.Czyszek
=======================================================================================
Fotografia do komentarza Witolda Pawłowskiego (poniżej)
|