ZALEW KUROŃSKI – BRAT ZALEWU WIŚLANEGO
z dnia: 2018-05-09
Zbyszek Rembiewski ma nowego, większego „Słoni”, którym pragnie się nacieszyć już od wiosny. Niby podczas długiego weekendu było
słonecznie to jednak termometr swoje pokazywał. Jest mi miło, że locyjka PORTY ŁOTWY I LITWY nie trafiła w próżnię zainteresowań tak jak ISEFJORD,
ROSKILDEFJORD. Niby tam tak samo blisko z Świnkowa jak na Zalew Kuroński z Gdańska, a jednak na to piękne duńskie rozlewisko mało kto się wybiera.
W relacji Zbyszka zwróciłem uwagę, ze Litwinom nadal język wieloletnich okupantów jakby bliższy sercu niż europejskich sąsiadów..
Na zachętę – podłączam dwa obrazki z locyjki PORTY ŁOTWY i LITWY.
Następnym razem skuście się na przystań Minija.
.
/
Zyjcie wiecznie !
PS. Nie fotografujcie smartfonami,
----------------------------------------
Witaj Jerzy
Wracając do starych dobrych tradycji, spieszę z, ciepłym jeszcze, sprawozdaniem porejsowym. Chyba do tego pierwszym od czasu gdy wymieniłem moje najlepsze „Słoni”, na obecne „Słoni” w rozmiarze 31.7 .
Każdy powód do wypłynięcia jest dobry, np Hel na rybkę. Więc idąc tym tropem, padło u nas w tym roku; do Nidy na zeppeliny. Zadziałało wspomnienie smaków z przed kilku lat gdy eksplorowaliśmy te rejony (opis tu w 2011) i wschodni kierunek jako przeciwwaga do ostatniego majówkowania w Karlskronie. Mimo że na lądzie mieliśmy najcieplejszy od stuleci kwiecień, w pełni byliśmy świadomi, że na morzu temperatury raczej przedwiosenne, a odczuwanie termiki bliskie bojerowemu. Tak też odzieżowo byliśmy przygotowani. My czyli Wiesław Jacek i Grzegorz, same 50+, a kapitan, +12. Nie opisuję drogi do Kłajpedy, to już standard, do którego należy omijanie wód rosyjskich, nie tylko z zasadnego unikania potencjalnych kłopotów, ale również z prostej przyczyny; nie opuszczamy Schengen, nie przechodzimy ani w Polsce ani na Litwie odpraw. Aczkolwiek kontakt jest zalecany. W Kłajpedzie Ch 73.
Jacht
.
W Kłajpedzie, w przystani Zamek, można powiedzieć, że od czasu opisu Włodka Ringa zamieszczonego tutaj 5 lat temu, nic się nie zmieniło. No może szczegóły, nie ma Litów i w porcie stoi wielki pływający gazoport do którego przychodzą gazowce, ale to trochę dalej niż wejście na rzekę Danę gdzie jest marina. Aczkolwiek zaobserwowałem ewolucję praktyki mostowej. godziny otwarcia owszem wiszą takie same, ale obserwacja miejscowych żeglarzy i otwarty tekst bosmana wskazują, że utarł się zwyczaj, może tylko pozasezonowy, że jak chcesz przepłynąć, wysadzasz na ląd załoganta, który wspiera fizycznie przy kieracie mostowym obsługę, obecnie jednoosobową. I wydaje się, że jest to ważniejsze od godziny przepływania. Ale wracamy do podstawowego celu rejsu - zeppelinów.
Załoga
.
Na Zalew Kuroński wyszliśmy przed południem 30 kwietnia. Płynęliśmy do Nidy 4 godziny, czas wypełniony podziwianiem widoków mierzei i mijanych kurortów, śledzeniem echosondy i pilnowaniem boi farwaterowych. A z wodą nie było bogato. Długie odcinki żeglowaliśmy z 20-30 centymetrami wody pod bulbą. jedno wejście na miel, na szczęście piaseczek, ale to nie była nasza wina tylko Romana. Bo w międzyczasie zaczeliśmy się zaznajamiać z naszym autopilotem, który od nazwy producenta (Raymarine) dostał na imię Roman. I w trakcie tegoż zaznajamiania, Roman wziął zieloną boję lewą burtą i siedliśmy. W Nidzie po zacumowaniu , nie czuliśmy się jeszcze dość głodni na zeppeliny, więc wypożyczyliśmy rowery by zrobić zapoznawczą rundkę po miasteczku. rundka skończyła się 25-ma kilometrami, więc knajpy dopadliśmy spragnieni i głodni. Knajpa , jedna z dwóch polecanych na ten specjał, godny stolik z kanapami pod oknem, zamawiamy piwo i po porcji zeppelinów, na którą składają się dwie wielkie kluchy, godne swej nazwy, wypełnione mięsiwem, i tu..... katastrofa, kelnerka mówi cepelinai uż niet! Ale gdy zobaczyła nasze miny dodała: ale jeszcze sprawdzę w kuchni. U nas chwila grozy; cel rejsu trafia szlag, co robić? Wiesław pędzi do drugiej knajpy sprawdzić czy tam są, ale w międzyczasie wraca kelnerka z komunikatem: są dwie. Zamawiamy, do tego wszystkie gatunki piwa, ale do końca nie jesteśmy pewni czy dwa oznaczało liczbę porcji, czy zeppelinów. Wiesław wraca z wiadomością ze w drugiej knajpie zeppeliny są, ale konsumentów wyrażnie mniej co dla bywalców knajp jest jednoznacznym sygnałem ,że tam żywią gorzej. Pozostajemy przy zamówieniu. Po chwili diewuszka przynosi dwie porcje na czterech talerzach, na każdym wielka klucha z zasmażką w postaci drobniutko siekanych skwareczek bekonowych i do tego sos śmietanowy. Pycha!!! Zjedli, wypili opłacili i zanim sygnał z żołądka dotarł do mózgu poszliśmy do drugiej knajpy - dojeść i dopić. Ale na szczęście tam po odczekaniu paru minut poinformowali nas, że dziś już zamykają. I całe szczęście, bo w międzyczasie sygnał doszedł gdzie trzeba i ja już zaczynałem mieć wątpliwości czy podołam następnej porcji. Resztę wieczoru spędziliśmy rozsądnie.
Wydmy na Mierzeii
.
Widok z wydmy
.
1 maja przywitał nas pięknym porankiem. Śniadanie, wycieczka na wydmy, a przed południem zrobiło się cicho- idealnie na roboty masztowe. Z braku Ani, niestety trzeba było mnie wciągnąć na górę ( z rynsztunkiem ok 120 kg). Nie zazdrościłem chłopakom. Uruchomiłem nie świecące topowe i wymieniłem wimpel na nowy. Pierwszy raz na tym jachcie byłem na górze; poczucie wielkiej stabilności, nawet dreptanie po pokładzie przy obsłudze tych robót nie robiło wielkiego wrażenia. Po maszcie, klar do wyjścia i wychodzimy z powrotem na Kłajpedę. Cała droga na silniku. Jacek próbował się wspierać żaglem, ale się poddał. Za to warunki były idealne na kalibrację autopilota, co z sukcesem wykonaliśmy i na stałe weszliśmy w nową epokę. Do Kłajpedy już dopłynęliśmy klikając tylko guziki zmiany ustawienia. Powrót tak jak już pisałem standard. Również standardowa kipiel na wyjściu mimo raptem 3-4 wiatru, ale z zachodu,co Kłajpeda "lubi" najbardziej.
Kamizelki, jak widać na zdjęciu, w pozycji "on"
Zbyszek
|