UŁOŻENI Z FALĄ
z dnia: 2018-01-14
Kolejna pogadanka emerytowanego regatowca Eugeniusza Ziółkowskiego. Myślę, że adresowana przede wszystkim do
szuwarowców, którzy wreszcie na morze się wybiorą. Na jeziorach nawet huraganowy wiatr, łamiący drzewa, zrywający dachy
a nad wodą podnoszący pył wodny – wysokiej fali nie podniesie. Po prostu - „fetch” za krótki. Na morzu nawet umiarkowany
wiatr, wiejący długo i z tego samego kierunku – potrafi wybudować wcale wysokie fale. A fale mają to do siebie, że zazwyczaj
zazdroszczą jachtom prędkości. Pogadanka Gienka traktuje o tym jak „się ułożyć” z falowaniem, aby skutecznie żeglować na wiatr.
.
.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
---------------------------------------------------------
Ułożeni z falą - psia wachta 16
.
Zjawisko falowania wody opisano wielokrotnie w prostych materiałach szkoleniowych, podręcznikach i rozprawach naukowych, w większości przypadków koncentrując się mechanicznej stronie zagadnienia. Autorzy zgodnie z teorią, ale też trochę z uporem maniaka rysują okręgi i elipsy ruchu cząsteczek wody. Jak to przełożyć na zrozumiały język i wyciągnąć praktyczne wnioski, które pomogą nam ponieść mniejsze straty, a może nawet osiągnąć korzyści?
.
Drogi Czytelniku, jeśli po tym wstępie nadal pozostałeś na stronie, to obiecuję Ci w dalszej części, przedstawić parę propozycji żeglowania na fali, w możliwie największej z nią symbiozie. Terminu symbioza, użyłem celowo, wszak żeglarz i fala to dwa organizmy, które powinny ze sobą współżyć. Moim zdaniem fala wodna, a szczególnie fala morska ma wszelkie cechy organizmu. Rozmnaża się w sposób spontaniczny, żywi się wiatrem, a jej przebiegłość i złośliwość jest dowodem na posiadanie inteligencji.
Współpraca z takim partnerem wymaga poznania jego głównych cech charakteru: długości, wysokości i prędkości. Długość to odległość pomiędzy dwoma kolejnymi grzbietami fali, wysokość określamy tak jak wysokość usypanego kopczyka – od podstawy do szczytu. Prędkość jest parametrem trudniejszym do określenia, dla naszych rozważań bardziej istotna jest różnica między prędkością naszego jachtu i fali.
Jak będzie oddziaływała na jacht fala i jak optymalnie z nią współpracować, zależy od kursu względem kierunku falowania.
Kiedy płyniemy ostro na wiatr, w większości przypadków płyniemy również pod falę. Fala, która nie zakłóca w wyraźny sposób prędkości jachtu i kursu, jest przyjemnym urozmaiceniem żeglowania i nie musimy poświęcać jej większej uwagi. Pracowity samoster daje sobie radę.
Podczas silniejszego wiatru fala wypiętrza się (rośnie jej wysokość) wydłużą się i przyspiesza. Jacht wyraźnie „hamuje” wpływając dziobem w grzbiet fali. Nadal możemy używać samosteru, ale wraz ze wzrostem wysokości fali jego praca będzie coraz gorsza. Wyraźnie spowolnimy, a każda nowa fala zamieni się w pięść boksera wagi ciężkiej walącego bezlitośnie w dziób. Jeśli mamy chwilę czasu i resztki marynistycznego romantyzmu dajmy odpocząć mechanicznemu sternikowi i weźmy rumpel lub koło sterowe we własne ręce.
Jeśli długość fali znacznie przekracza długość naszego jachtu, ze sterowaniem nie będzie problemu, a korzyści z ręcznego sterowania wymierne. Po pokonaniu kilkudziesięciu fal zaobserwujemy pewną prostą zależność. Jacht wpływając na falę, traci prędkość i przechyla się dodatkowo z powodu wyraźnie przebranych żagli. Można by w tym miejscu popisać się dość długim teoretycznym wywodem, jaki wpływ na takie zachowanie jachtu mają przemieszczające się cząsteczki wody i zmieniający się kierunek wiatru pozornego. Ograniczę się do rad praktycznych. Aby ograniczyć „hamowanie” podczas wspinaczki na falę, powinniśmy optymalnie wykorzystać żagle. Pierwsza rada to z odpowiednim wyprzedzenie „wyostrzyć” do wiatru, tak aby uniknąć „przebrania” żagli. Druga rada to poluzować na czas wspinaczki żagle utrzymując kurs. Luzowanie i wybieranie żagli w rytmie fal podczas żeglugi przyjemnościowej ociera się o masochizm, więc pozostańmy przy wyprzedzającej, płynnej zmianie kursu. Gdy już pokonamy szczyt fali, jacht zacznie przyspieszać i konieczne będzie „odpadanie”, aby żagle pracowały optymalnie. Płynąc na wiatr pod ustabilizowaną długą falę, dość szybko wpadniemy w rytm i będziemy odruchowo pracować rumplem lub kołem sterowym.
.
Tak klasyczny układ żeglowania pod wiatr niestety nie występuje często na Bałtyku i innych małych morzach. Często fala jest wypiętrzona i krótsza od jachtu. Przypomina bardziej pojedyncze ruchome pagórki udekorowane białymi grzywkami, płynące mniej więcej z jednego kierunku. Jak poradzić sobie z taką sytuacją? Warto trochę odpuścić z ostrego kąta żeglugi na wiatr, zyskując w miarę stabilną prędkość. Jeśli mamy dobry samoster uwzględniający kierunek wiatru, to nasze ręczne sterowanie niewiele poprawi skuteczność żeglugi. Najważniejsze jest zachowanie prędkości manewrowej. Przy bardzo silnym i gwałtownym wietrze żeglowanie przechodzi w fazę sztormowania i tutaj warto znać parę skutecznie działających modlitw niezależnie od wyznawanej wiary.
Kiedy płyniemy z wiatrem, fala dogania nas i wyprzedza (pomijam współczesne jachty regatowe). Wydaje się, że sytuacja wymarzona, nie nadkładamy drogi (nie musimy halsować), odczuwalny wiatr jest słabszy i płyniemy prosto do celu. Przy wiatrach słabych i średnich, niskiej fali, wszystko rzeczywiście działa optymalnie.
Przy silniejszym wietrze i wyższej fali kończy się sielanka. Kurs z wiatrem, a w szczególności pełny fordewind, staje się kursem trudnym do utrzymania, czasami wręcz niebezpiecznym. Wodne klapsy fali nadbiegającej od rufy dezorientują sternika odwrotną reakcją wychylonego steru, a boczny rozkołys jachtu utrudnia życia na zewnątrz i wewnątrz jachtu. Jak uspokoić szczególnie uciążliwe boczne kołysanie?
Postaram się opisać bez wykresów, wieloboków różnych wektorów przyczyny bocznego rozkołysu jachtu przy pełnym fordewindzie. Dla uproszczenia wyobraźmy sobie, że w połowie wysokości masztu przyczepiona jest lina ciągnięta przez diabła mniej więcej zgodnie z kierunkiem wiatru. Gdyby diabeł był aniołem, ciągnąłby za linę dokładnie prosto przed dziobem w linii symetrii jachtu. Niestety na końcu liny jest diabeł, który złośliwie ciągnie raz w lewo raz w prawo. W efekcie siła przyłożona w połowie wysokości jachtu kiwa nas raz w lewo raz w prawo. Dzieje się tak dlatego, że nasz jacht nie płynie prosto, lecz „myszkuje” z powodu fali, która najpierw popycha do przodu rufę, a następnie więzi nurkujący dziób. Teoretycznie diabeł ciągnie nas prosto, a my za nim nie nadążamy.
Jak temu zaradzić?. Recepta niby jest prosta, ale wykonanie trudne. W praktyce należy sterować w kierunku przechyłu. Jeśli jacht przechyla się na lewą burtę – skręcamy w lewo, przy przechyle na prawą burtę skręcamy w prawo. Nasze ruchy sterem powinny być możliwie krótkie. Jeśli nabierzemy pewnej wprawy, to w nagrodę boczny rozkołys jachtu ograniczymy do minimum, z czego ucieszy się ta część załogi, która szykowała się do straszenia lwów morskich. Pisząc o sterowaniu, celowo użyłem określenia, skręcamy w lewo lub w prawo. Chodzi o uzyskanie efektu skręcania we właściwą stronę, co przy fali z rufy nie jest jednoznaczne z wychyleniem steru na tę samą burtę co przy żegludze na wiatr. W chwili wodnego klapsa grzbietu fali w rufę woda napiera na płetwę steru od strony rufy, a nie jak zazwyczaj od strony dziobu. Zjawisko to jest wyczuwalne i różnie odbierane przez jacht, efekt naporu wody na płetwę steru od rufy rośnie wraz ze wzrostem różnicy prędkości fali i jachtu.
Dalsze rozważania zaprowadzą nas w zawiłości żeglowania na fali, które niewiele nam pomogą w żegludze przyjemnościowej, wprowadzając tylko zamęt.
.
Pozostało nam jeszcze omówienie żeglowania przy bocznej fali, ale tu niewiele można poradzić. Cytując klasyka „koń jaki jest, każdy widzi”
Życzę przyjemnej żeglugi na fali.
.
Eugeniusz Ziółkowski
|