ZIMOWĄ PORĄ (53)
z dnia: 2017-12-13
Andrzej Colonel Remiszewski narzucił tytuł i podtytuł tego newsa. Ja natomiast bym w tytule umieścił ostrzeżenie, że tym razem chodzi wprost o narkomanie kofeinową,
uzależnienie i cytowanie Lenina. Czy pamiętacie kto to jeszcze w swojej rozprawie doktorskiej powoływał się na Lenina ? Wiem, wielu, wielu takich było, tylko komu z nich
to nie wyszło bokiem. W tekście felietonu znajdziecie też ścigany, ganiony teraz akcent antyfeministyczny.
Oczywiście jest też zakamuflowany przytyk pod adresem „troskliwców”.
Same aluzje.
No to życzę rozrywkowego czytania.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------
Organizm budzi się rano i pierwszą jego myślą jest: „KAWY!”
Ale jak tu zrobić kawę, kiedy przed pierwszą kawą organizm nie jest zdolny do działania? To bardzo poważny argument przeciw samotnemu żeglowaniu. Niemal decydujący. Problem w tym, że nawet jeśli organizm posiada na jachcie załogę, to taka dajmy na to załogantka budzi się godzinę później, niż jej organizm woła o kawę i, zanim jeszcze wypełźnie z czeluści forpiku, gdzie mieszkają goście, już węszy uroczym noskiem, czy na stole w mesie pachnie kawa.
/
Okropny widok
A więc gościnny organizm musi tę pierwszą kawę, mimo braku w nim kawy, jakoś sam przygotować. Na szczęście mamy w Europie pół komunizmu. Jak powiedział Lenin „Komunizm to władza rad plus elektryfikacja”. Plus zostawmy pewnym politykom, władza rad… hmm, jeszcze nie wróciła, lecz drugie pół: elektryfikacja na szczęście panuje w portach europejskich. Proces gwałcenia organizmu jest więc uproszczony, czajnik elektryczny załatwia sprawę szybko i prawie bezboleśnie. Oczywiście pod warunkiem, że organizm nie nasypie do kubka pieprzu albo czarnego ryżu zamiast kawy lub też nie posłodzi kubka z dwóch łyżeczek kawy trzema łyżeczkami…. kawy.
Potem, już po wchłonięciu pierwszego kubka, funkcje organizmu powracają, może w mesie zagrać jutubowa melodyjka „Jak dobrze wstać skoro świt”, by wywlec załogę z forpiku jeszcze przed dziewiątą. Nie, nie umówiłem się z nią na dziewiątą, lecz w końcu warto wyjść z portu przed południem. To wymaga stosownego czasu. A więc odpowiadamy sobie na pytanie: „Co jest lepsze od kawy?” i odpowiadamy:
DRUGA KAWA OCZYWIŚCIE!
/
Pachnie!
..
Około godziny 1000 dzień można uznać za rozpoczęty, organizm funkcjonuje. Jest nawet zdolny do wysiłku odpięcia kabla ze słupka, zdjęcia namiotu i podłączenia Szwagra. Zapomnieliście kto to Szwagier? A fe!
To proste: mamy wspólną ukochaną, na imię mu Szwagier, na nazwisko Raymarine, ksywka: ST40PLUS. Znowu ten plus. A zabierzcie go sobie, mnie wystarczy czterdziestka. (Już czekam na te przytyki… ale to Wasze myśli!).
Płyniemy. Yanmarek dudniąc jak porządny kuter rybacki (jeden cylinder ma swoje prawa) wyprowadza nas z portu, stawiamy genuę, w zasadzie sama się stawia, po odwiązaniu linki rolera, Szwagier dostaje zadany kurs. Po takiej pracy czas na kawę. W przechyle to już organizm na pewno musi osobiście, aby kubki się nie powywracały, czajnik nie spadł z kuchenki albo słoik z kawą nie potoczył się do zęzy. Jak dobrze… do kawy mamy „Prince Polo”, najlepszą zagryzkę Islandczyków, chwilami nawet nie chlapie nad owiewką i trochę się przejaśnia. Dookoła dziesiątki jachtów, nad głową ptaki, czasem jakiś statek, na horyzoncie zamglony ląd.
Raz w miesiącu może postawimy grota, raz w sezonie spinakera ale dobrze jest jak jest. Organizm nie jest skłonny angażować się w takie wysiłki. Za to co jakieś trzy minuty przypomina o wyjrzeniu za owiewkę i za genuę, Bałtyk to nie ocean, w ciągu kilkunastu minut statek zza pustego horyzontu może znaleźć się tuż przy nas. A czy oficer wachtowy „robi kwity”, czy prowadzi obserwację nigdy nie wiemy. Zresztą, oni pracują, po co zmuszać takiego do manewrów. Lepiej DUŻO wcześniej tak WYRAZIŚCIE zmienić kurs, żeby o ile nas zauważy, od razu wiedział, że nie musi nic więcej robić i może wracać do kwitów. I płyniemy dalej nieśpiesznie, pospiechem się brzydząc (skąd ten cytat, pamiętacie?), rozważając poważną kwestię, czy kolejną kawę wypijemy jeszcze przed manewrami, czy też dopiero po obiedzie zjedzonym w marinie.
Wejście do portu łączy się jednak z poważnym dylematem. Nie, nie zgubiliśmy się, na falochronie było napisane: „XxxxLystbadhavn”. Sprawa jest poważniejsza. Nikt nie dba o nasze bezpieczeństwo! Nie ma kogo zapytać o łaskawe pozwolenie wejścia do portu! Są tylko główki, pomosty, jachty, jachty, jachty, a u celu budynek sanitarny i „parkometr”. Jak ci ludzie żyją tak samopas. Państwo wcale o nich nie dba. Czyż nie potrzeba im powrotu do naturalnego prawa: „Bezpieczeństwo plus”?
/
Ze strony armator-i-skipper.pl
.
Jakoś, mimo wszystko, stanęliśmy bezpiecznie, zapłaciliśmy kartą automatowi, obiadek za nami, trzeba zmusić organizm do odrobiny turystyki. Tak z tysiąc kroków nie powinno przekraczać możliwości organizmu, w zamian zostanie nasycony wrażeniami wzrokowymi i węchowymi, stanowiącymi kolejne perełki we wspomnieniach z wakacji. Można żyć estetycznie, w ciszy, wśród pachnących łąk albo inaczej pachnących knajpek, nie odgrodzonym płotami i kratami, nie patrząc na każdego spode łba, bo „obcy”. Nie ma discopolo, ryczącego megafonu reklamujących „rejsy” na jakimś „wikingu”, stert śmieci, psich kup, kramów blokujących przejście, smrodu starego oleju ze smażalni, szalejących golfów i audików, banerów reklamowych i porykujących grup podpitych młodych ludzi.
Wracamy. Organizm się dopomina… nie, nie kawy! Czas wypić za szczęśliwe ocalenie. Organizm mówi: piwo. Czasem goście proponują rum albo co gorsza herbatę z rumem. W takiej sytuacji konieczny jest kompromis: pijemy i rum i piwo. Na zmianę.
Herbata z rumem podparta czekoladą (nie tylko Szymon lubi czekoladę!) jest znakomitym rozwiązaniem dla przemarzniętych i przemokniętych. Ale przecież do cholery jest ocieplenie klimatu, jest lato, jest urlop. Ma być ciepło! Zimne piwo z „piwnicy” w zęzie to jest to. Chce się Ż.
Płyną morskie opowieści, czasem w mesie są goście, mieszają się języki, czasem tylko załoga, rzadko, zbyt rzadko pojawi się piosenka. Mija północ. Czas włazić w koje, za kilka godzin organizm zawoła: KAWY!
Żeglarstwo jest piękne!
A gdzie te tytułowe minusy? Proste: minus i minus daje plus. Ale nadmiar plusów daje MINUS JAK RÓWNIK! (od razu widać, że zaczynam odbudowę instalacji na czerwonej piękności pokazanej powyżej, wszystko kojarzy mi się… z elektrycznością).
13 grudnia 2017
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora. Audycja zawierała lokowanie produktu.
|