JAKA TO BYŁA TA MIECZÓWKA
z dnia: 2016-11-16
Czytelnicy SSI często mnie podpytują jaka to była ta mieczówka, którą to kiedyś żeglowałeś po Bałtyku. Pytanie nieco prowokacyjne, bo teraz po morzu żegluje wiele jachtów balastowo-mieczowych, a nawet mieczowych. To prawda, ale jeszcze na początku lat 80-tych to żeglowanie na "czymś takim" czyli jachtem kabinowym było normalne, ale na Jezioraku, Wdzydzach czy licznych jeziorach mazurskich.
Nawet na Zatoce Gdańskiej w kategorii jachtów do 7,5 dominowały balastowe "Nefryty". Dlaczego tak się działo? Po piewsze dlatego, że za peerelu rządzącym zależało na tym aby okiełznywać pokusy do prywatie uprawionej żeglugi morskiej. W sukurs przychodzł im ZNT PZŻ który bardzo niechętny był wystawianiu Orzeczeń Zdolności Żeglugowej jachtom, które nie miały "kila". PRS wydawał się być nieco bardziel liberalny. No i wreszcie administracja morska, która "reglamentowała" wystawianie "Kart Bezpieczeństwa". Coroczne obligatoryjne inspekcje, sprawdzanie atestów poszczególnych pozycji z Wykazu Wyposażenia Ruchomego Jachtu (WWRJ) były dręczące. Co prawda - wypracowaliśmy sobie przemyślne mechanizmy obronne. No i każdorazowe na wyjściu i wejściu do każdego polskiego portu odprawy "gumowskie", "wopowskie" i celne. Nie zapominajmy o naszym nieocenionym Związuniu, którego regulamin nie pozwalał na samodzielne prowadzenie jachtów w rejsach pełnomorskich nawet ówczesnym jachtowym sternikom morskim. A trzeba wam wiedzieć - jachtowy sternik morski to był wówczas czwarty (!) stopień związuniowego patentowania. Do poprowadzenia "Nefryta" na Bornholm potrzebny był patent jachtowego kapitana żeglugi bałtyckiej lub ten najwyższy z wysokich. Jachtowi kapitanowie żeglugi bałtyckiej i jachtowi kapitanowie żeglugi wielkiej - małymi, a zwłaszcza "bezkilowymi" jachtami się nie interesowali ze względów oczywistych. Nie po to wdrapywali się się na szczyty tej drabinki, aby doświadczać trudów i wydatków żeglowania na swoim i za swoje. Kapitan jachtu klubowego zazwyczaj nie partycypował w kosztach rejsu. Ta wyliczanka obstrukcji nakręcała zainteresowanie jachtami mieczowymi i balastowo-mieczowymi, którymi można było po śródlądziu prawie bez kontroli.
Czy teraz uświadamiacie sobie ile zawdzięczacie "liberatorom" z SAJ i "Samosteru" ? Starzy zapomnieli, młodzi nie mogą uwierzyć.
----------------------------------------------
Mój czwarty, własnoręcznie budowany w ogrodzie jacht był balastowo-mieczowy, ale o nieco rozbuchanych ambicjach zdolności żeglugowych. Wybór padł na jacht typu "Chochlik IV" zaprojektowany przez Jerzego Maćkowiaka, wówczas Komandora JKM "Neptun" w Górkach. To był w tamtych czasach jachtklub absolutnie wyjątkowy. W Gdańskim Okręgowym Związku Żeglarskim nazywany był "prywaciarskim". To nie był komplement, to było określenie porównywalne do historycznie wcześniejszego epitetu - "kułacki". Otóż w "Neptunie" było pomieszczenie noszące nobilitującą nazwę "hala laminatów". Tam powstawały skorupy jachcików i jachtów "Inka", "Karolinka", "Zośka", "Chochlik III" i "Chochlik IV" (na końcu nawet "Bonito 9", czyli "Carter 30"). Hala laminatów pracowała na 3 zmiany. W połowie lat 80-tych w "Neptunie" z neptunowej hali wychodziło więcej skorup niż w pobliskiej Stoczni Jachtowej im. Conrada. To znaczy - licząc sztuki - nie tonaż. Skorupy laminowane były przy użyciu "żywic przeterminowanych". Fakt - trzeba było nieraz je przecedzać, aby odseparować "galaretki". Fabryczne żelkoty były niedostępne, takie domowej, własnej receptury ucierał Henryk Brylski. Ambitni, pracowici faceci laminowa tu swoje łódeczki. Była wśród nich jedna babeczka. Wybudowy przeważnie prowadzone już były w ogrodach. Jednym z jachtów wylaminowanych w "Neptunie" był mój czwarty, czyli "MILAGRO IV".
Jachtklub Morski "Neptun" jako pierwszy "wstąpił na drogę kapitalistycznego rozwoju" i jako pierwszy opuścił struktury Związunia. Do tej pory ma się świetnie nie tylko dzięki wybraniu słusznej (ideologicznie) drogi, ale i pełnych poświęcenia działaczy jak Waldemar Rumiński, Sławomir Pieniążek, Henryk Brylski, Jerzy Maćkowiak, Andrzej i Jan Dziewulscy, Wiesław Chrzanowski, Andrzej Chabrowski, Jacek Polański. Sumując - "Neptun" spełnił rolę polskiej wylęgarni małych prywatnych łódek aspirujących do dużej żeglugi. Jachtklub "Neptun" był izbą porodową SAJ i "jaczejką liberatorów" okresu transformacji ustrojowej Państwa. Jest też do tej pory oficjalną siedzibą SAJ.
Ad rem - dlaczego akurat ten jacht ? Odpowiedź jasna - to była największa forma, która była wówczas w klubie. Czy mi się jacht ten podobał? Z profilu - tak, an face - nie. Projektant wyszedł z praktycznego założenia - jacht musi dać się przewozić na skrzyni normalnego samochodu ciężarowego. Czyli takiego, który nie przekraczał wymiarów ówcześnie obowiązującej skrajni drogowej (bez urządowej marszruty, bez pilota). Stąd szerokość 2,36 m i bardzo pełnotliwy kształt owręża. Jacht został przeze mnie "podrasowany" czyli przedłużony do długości całkowitej (LOA) - 8,25 m. Dzisiaj rozmiar takiego jachtu określany jest jako 28-stopowy. Owe przedłużenie wcale nie wynikało z poddaniem się modzie na "retroussy" (wtedy nowość - wynikająca z obchodzenia regatowej formuły pomiarowej IOR). Po prostu - po zwodowaniu okazało sięm, że jacht "ciągnął wodę" za rufą. Trzeba było koniecznie mu odwłok wyprowadzić nad wodę. Zaletą jachtu balastowo-mieczowego była dla mnie możliwość wodowania go na klubowym slipie, czyli bez kłopotu ściągania żurawia samochodowego do przystani klubowej. Tak czy inaczej już wtedy byłem jednak przekonany, że na morze lepiej wybierać się "kilerem". Jachty mieczowe i balastowo mieczowe w wielu krajach nazywane są "compromis".
Sporym wyzwaniem technologicznym było wykonanie domowym sposobem balastu o prawie półtonowej masie. Projektant sugerował konstrukcję "sandwich" z kilku płyt stalowych. Takich, które dawały się wypalić autogenem. Poszedłem inną drogą - zawiozłem wykonany ze styropianu model do starogardzkich warsztatów kolejowych, które dysponowały niewielka odlewnią żeliwa (do produkcji obciążników do sieci trakcyjnej). Dogadaliśmy się (za perelu umiejętnośc dogadywania się była w najwyższej cenie) - na przykład tak: http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=1003&page=0
Pojawił się tylko problem technologiczny - jak w takim żeliwnym klocu wyrobić wąską, długą, głęboką szparę na miecz. Chylę czoło przed starogardzkimi odlewnikami. Dali radę. Jak ? Innowacyjnie. Tak tak, już wtedy w Polsce funkcjonowała innowacyjnośc, tylko jeszcze tak się nie nazywała. Problemów i problemików było mnóstwo. Na przykład płyta miecza powierzona do ocynkowania na goraci - "spaczyła się" i do jej prostowania trzeba było zastosować nowatorską metodę najeżdżania jej samochodem.
Na zamieszczonych obok rysunkach widzicie bom foka. Czemu służyło coś takiego dziwnego ? Otóż w tamtych czasach ulubioną trasą wędrówek neptunowych łódek była rzeka Szkarpawa, Długa, wąska, kręta, prowadząca na Zalew Wiślany i na Jeziorak.Silniki przyczepne w tamtych latach były luksusem. Nawet sowieckie "Wietieroki" nie mówic już o prawie nieosiągalnych enerdowskich "Forelle". A więc trzeba było halsować, halsować. Fok na bomie zapewniał błyskawiczne "zapalanie" sztaksla zaraz po przejsciu linii wiatru. Sternik nawet nie dotykał fałów foka. W tamtych latach dopiero pojawiały się na prywatnych pierwsze rolfoki. O ile armator potrafił sam takie urządzonko skonstruować w piwnicznym warsztaciku. Były to czasy ambitnych i praworękich. To se ne vrati.
"MILAGRO IV" nie miał silnika stacjonarnego. Udawał go z powodzeniem ukryty w kokpitowej studzience angielski silnik zaburtowy "Seagull"
Dlaczego rozstałem się z "MILAGRO IV" ? Najkrócej - uznałem, że z mieczówki wyrosłem, że mieczówka na morzu to jednak przesadne kuszenie losu. Zakochałem się w jachcie tylko 2 stopy dłuższym, ale którego dzielność morska mi zaimponowała. Przez pewien czas przyglądałem się "Kmicicowi". Synek Marco zbudował nawet model "Cartera 30". Według mojej oceny był to jacht na nasze potrzeby i apetyty. Taki "do tańca i do różańca" którym by się można by wybrać się i w rejs dookoła świata (co zrobili nasi przyjaciele Małgosia i Wojtek Kmitowie). I w ten sposób powstał jacht "Milagro V".
A co z "czwórką" ? Przez kilka lat pod nazwą "Livia" gnił w oczeretach mazurskich jezior. Teraz jest odbudowywany w podwarszawskim Piasecznie. Może obecny armator Bogdan (członek SAJ oczywiście) przywróci mu pierwotny kolor i nazwę. No i wyruszy na morze.
Odformowany kadłub z wlaminowaną surową wybudową.
.
Rejs próbny - zwróćcie uwagę na pierwowzór owiewki nad zejściówkowej.
.
Już na morzu. "Autohelm 800" pracuje.
.
Swietłyj koło Kaliningradu. Na pokładzie Józef Plenikowski, Jerzy Kuliński, Ryszard Lewandowski, Marco Kuliński.
.
Z Gienkiem Ziółkowskim oczekujemy na "wopowskie przeszukanie". Górki Zachodnie - pomost odpraw.
.
.
W Kopenhadze.
.
Silnik "Seagull" w kokpitowej studzience.
.
Z Wiesławem Chrzanowskim w Sassnitz
.
-----------------------------------------------------------
Czytelników tych wspominków może zbulwersować aktualne targowe doniesienie ZAGLI, że koniunktura na jachty żaglowe pada na korzyść "motopomp". Smutne ale prawdziwe. Na wodzie pojawia się coraz więcej nowobogackich szpanerów, którzy o nawigacji i prowadzeniu jachtu nie mają zielonego pojęcia. Motorówa dla nich to niby tak jak auto. Do czasu. Morze nie jest okrutne, morze jest sprawiedliwe i nie nadmiernie rychliwe.
A co tu dopierto mówić o samodzielnym budowaniu jachtu. Mimo, że w sklepach żeglarskich wszystko co potrzebne do budowy jest dostępne. No cóż - stare czasy odeszły. Musimy się z tym pogodzić, albo dać sobie spokój z żeglowaniem do portów w których cumuje 1000 lub wielokrotność łodzi obojga płci.
--------------------------------------------------------------
Ucieszyłyby mnie maile oceniające, czy newsik ten wydał się Wam interesujący.
A tak poza protokołem - drodzy Autorzy newsów SSI - lenicie się.
-------------------------------------------------------------
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
|