TOMASZ „APACZ” ŁANGOWSKI NIE ŻYJE
z dnia: 2016-10-09


Fot. : strona "Apacza" Facebook

W poniedziałek 3 października wieczorem na szosie koło Bobolic zginął w ogniu swojego tira Tomek Łangowski - „Apacz”, „Tom Apacz”’

Urodził się w Żarach 30 czerwca 1972. Morze, żeglarstwo i przygoda fascynowały Go od wczesnej młodości. Być może to powodowało, że nie zawsze umiał, czy tez chciał wpasować się w ramy codzienności.

Być może dobrze odzwierciedlają to słowa piosenki napisane przez Niego ćwierć wieku temu:

Sam sobie kapitanem, sterem i okrętem,

Przemierzałem oceanu życia odmęty

Wiatrem marzeń wypełniłem żagiel serca,

Kurs wytyczył mi kompas szaleństwa.

Nie szukałem spokojnego portu

Coś mnie gnało, gdzie tylko mewy krzyk,

Czy pośród chłodu, mgły i sztormu,

Czy z martwą falą, co rozbiła się o serca brzeg

Jak dziki ptak, co szuka wolności,

Czuje jej smak, lecz nie zna miłości

I goni wciąż za tym, co nieznane,

Wytycza szlak poprzez chmury szare.

Trudno pisać o "Apaczu", komuś kto spotykał Go o wiele za rzadko o i wiele za krótko, Oddam więc głos Jego Przyjaciołom.

.

ANDRZEJ COLONEL REMISZEWSKI

----------------------------------

M.O.

Apacz - człowiek który potrafił wkurzyć jak mało kto inny a jednak nie dało się go nie lubić. Wkradał się do serca niepostrzeżenie tym swoim szczerbatym uśmiechem. Kochał wodę a dopiero potem całą resztę. Zaraził mnie pasją, nauczył szanować morze i kochać żagle. Śmiał się i smucił, dawał wsparcie i sam je czerpał. Potrafił się śmiać w każdej sytuacji. … Trudno było go nie lubić, tego pozytywnie zakręconego człowieka. Żył intensywnie jakby wiedział że musi korzystać do wypęku bo jego droga będzie krótka...

B.D

…Był przyjacielem. Takim, z którym przyjaźni nie trzeba potwierdzać wielkimi słowami. W ogóle nie trzeba potwierdzać Pomagał i wspierał. Zawsze życzliwy wobec ludzi, nawet wtedy, gdy nie odpłacali mu tą samą monetą. Uśmiechnięty i optymistyczny. Był po prostu dobrym człowiekiem. Ponieważ ostatnio dużo jeździł do Szwecji, wciągnęły go szwedzkie kryminały. Zdolności językowe sprawiły, że świetnie tłumaczył listy dialogowe. ….Lubił życie. Czerpał pełnymi garściami. W poniedziałek omawialiśmy plany rejsowe na przyszły rok.

W.B.

Tomku - był czas w moim życiu wypełniony za Twoją sprawą stukotem kół pociągu, pracą silnika, łopotem żagli, muzyką oraz niekończącym się śmiechem.. Dziękuję Ci za lata przyjaźni, cierpliwość i radość którą wniosłeś w moje życie….

I.M.

Już nigdy. Już nigdy nie wyjedziesz po mnie na lotnisko. Już nigdy nie zapewnisz mnie z tym szerokim uśmiechem zza szczeliny w zębach, że nieważne, że nie umiem tańczyć, to Ci w tańcu nie przeszkadza. Już nigdy mi nie zagrasz tego, o co poproszę. Już nigdy nie zapalimy na falochronie...

R,T.

Dziękuję Ci za spełnienie mojego marzenia. Cieszę się, że miałem okazję Cię poznać. Zapamiętam Cię jako dobrego, wesołego, pozytywnie zakręconego człowieka. Żegnaj Tomek,. szerokości na błękitnych autostradach...

D.M.

Przyjacielu najdroższy, bracie morski, bracie z wyboru.... Żegnaj.

J.Z.

Nie wszyscy wiedzą, że Apacz był - w pewnym sensie - ojcem chrzestnym Fundacji „Keja”. To on odnalazł Sylwię Skuzę i, razem ze Skipciem, zrobili z niej żeglarkę. Na stronie pisma PZN „Pochodnia” tak to opisuje Robert Więckowski:

Gdy dwa lata temu na trójmiejskim portalu ukazał się artykuł o rejsach „Zobaczyć morze”, wywiązała się dyskusja nad sensem i bezsensem tego przedsięwzięcia. – Zabrałam głos w obronie idei, w obronie możliwości osób niepełnosprawnych wzrokowo, wypowiedziałam się dość zasadniczo i zakończyłam podpisem „niewidoma dziewczyna” – wspomina Sylwia. Nawet nie przypuszczała, że rozpęta prawdziwą burzę, ale tak właśnie się stało. Pojawiły się lawinowo głosy zarzucające jej oszustwo, bo przecież „niewidomy człowiek nie może pisać na portalu internetowym, bo nie widzi klawiatury, monitora itp. O sensownym żeglowaniu nawet nie ma co mówić”. Tę dyskusję śledził pewien żeglarz, dziś przyjaciel Sylwii, kapitan Tomasz Łangowski. Napisał do niej prywatnie, zaproponował krótki rejs i to wystarczyło. Miesiąc po tym zdarzeniu była już jedną z nich – żeglarzy. Dziś ma za sobą niejeden rejs, sztorm i wie, że z morza już nie zrezygnuje. Tak samo jak z „Kei”, bo tam, jak mówi, trafiają ludzie, którzy chcą coś robić, którzy zdecydowali się przesiąść ze swojego stabilnego życia na życie pełne wrażeń, ponieść się na falach, którzy tęsknią za wolnością i są gotowi na nieoczekiwane. – Połączyły nas brak wzroku i marzenia o czymś niecodziennym – przyznaje Sylwia, od roku prezes fundacji.

W.C.

„Apacz” był człowiekiem, którego nie można było nie lubić. Wszędzie Go było pełno, zawsze go było słychać, był w SIZ od prapoczątków. Pisał na grupie dyskusyjnej, miał sprawne pióro, uczestniczył w wydaniu kultowego pisma „Smok on the water”, był też członkiem Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych. Bywał instruktorem jazdy, akustykiem w zespole „Ciąg Dalszy Nastąpił”, kierowcą, trudno spamiętać kim jeszcze.

Zaskoczył mnie kiedyś znakomitą znajomością gwiazdozbiorów, siedzieliśmy na pokładzie w Jastarni, a on tak od niechcenia zaczął opowiadać.

A.R.

„Apacza” poznałem jako hałaśliwego młodego człowieka o zaraźliwym uśmiechu. Szybko przekonałem się, że to bezinteresownie uczynny przyjaciel, a przy tym fajny żeglarz i świetny mechanik. Do legendy przeszła operacja wyjmowania całego silnika na pewnym sporym jachcie, kiedy rozkręcił się wał napędowy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że działo się na pełnym morzu!

A przecież ten „techniczny” i wydawałoby się „prosty” człowiek, był także wrażliwy na wyzwania poważne. Oto cytat z Jego notatki na Facebooku:

„Siedzę i tłumaczę siódmy, przedostatni odcinek "Modusa". Naszła mnie taka refleksja. Niby thriller kryminalny z akcją w rejonie Sztokholmu, ale... Tak na prawdę to jest serial o tolerancji, a raczej jej braku i o tym jaki naprawdę jest skrajny prawicowy katolicyzm, który z naukami Jezusa ma tyle wspólnego co świnia ze siodłem. (….). Ten nurt (….) różni się od ISIS tylko tym, że mają innego Boga na sztandarach. Demolkę robią dokładnie taką samą. Główne motto to: "Zniszczyć wszystko co choć trochę różni się od nas"...”

Spotkaliśmy się na XXVII SIZ Zatokowym zaledwie dzień przed śmiercią Tomka. Śmialiśmy się z Niego, bo naruszył jachtem terytorialną integralność portu wojennego w Helu i śmiertelnie poważni panowie w mundurach i z bronią dokonali spisania personaliów „kapitana tej jednostki”. Niestety, nigdy nie dowiemy się jak potoczyłaby się dalej ta sprawa i ile śmiechu, by z tego jeszcze było.

I nigdy razem nie pożeglujemy, nie pożartujemy, nie pośpiewamy.

Ale nie zapomnimy!

W niedzielę 9 października grupa przyjaciół wypłynęła jachtami na redę portu w Gdańsk, by pożegnać Apacza tak jak lubił żyć, na morzu.

/

Fot. Jerzy Makieła

Pogrzeb Tomka odbędzie się we środę o 12.0 kościół pw. Św. Brata Alberta w Gdańsku – Kokoszkach (ul. Św. Brata Alberta 22)

Żegnaj Tomku!

Andrzej Colonel Remiszewski

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3033