PÓŁMETEK SEZONU REGATOWEGO
z dnia: 2016-07-25
Wszyscy Czytelnicy SSI doskonale wiedzą, że to witryna subiektywna. Ale też wiedzą, że autorzy korespondencji to "ludzie z wewnątrz" a nie jacyś tam ... hmm - dziennikarze czy działacze.
Dlatego szczególnie cenię takie właśnie korespondencje o żeglowaniu regatowym (na którym sam sięnie znam absolutnie).
No więc jak się mają morskie regaty na półmetku sezonu 2016 ?
MAJĄ SIĘ DOBRZE.
Pisze o tym Jacek Chabowski - skipper & owner (tak się teraz pisze) .
Korespondencja jest w tonacji pozytywnej, czyli wybijającej się ponad częste w SSI narzekania.
Oczywiście cieszą mnie dobre wiadomości, choć publikacje hiobowych wieści też czemuś służą.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------
.
Witaj Don Jorge! Dzieje się sporo w naszym żeglarstwie regatowo – morskim. Jakby ktoś chciał obskoczyć wszystkie dobre imprezy, to muszę ze „smutkiem” poinformować, że się nie da. W czerwcu, to właściwie w każdy weekend były jakieś regaty. Co więcej, był weekend, że do wyboru były trzy ciekawe imprezy – „jak żyć panie, jak żyć?”. Mi najbardziej utkwiły w pamięci te organizowane przez Marinę Gdańsk. Tylko dla przykładu podam, że organizatorzy, jeszcze późnym wieczorem przechadzali się po pomostach i pytali czy wszystko ok i czy czegoś nie potrzeba. Jest to o tyle trudne, szczególnie w późniejszej porze, bo większość mówi już bardzo łamaną polszczyzną lub już w zupełnie nieznanym nikomu języku. Zauważam także, że delegacja organizatorów w obszarze gościnności imprezowej była asertywna i nie dała się zwieść na manowce mocnych trunków. W lipcu to już się zupełnie zadziało. Nie dam rady wymienić wszystkich dobrych imprez i zwrócę uwagę na dwa wydarzenia. Pierwsze to kolejna edycja Sailbook Cup, czyli bardzo morskie ściganie z Sopotu wokół Gotlandii i jeszcze małej wysepki Gotska Sandon, z międzybiegowym postojem w Visby. Niby trasa ta sama, program podobny (dzik w przeddzień startu, niezliczone boje na Bałtyku, wieczór polski w Visby, itd.,) ale impreza bardzo wyjątkowa i nie mająca sobie równych w obecnym kalendarzu regatowym. Na czym polega jej wyjątkowość? Na jej niepowtarzalnej atmosferze i klimacie. Jest to impreza, która pokazuje jak ważna dla dobrego wydarzenia żeglarskiego jest dobra aura, której by nie było gdyby jej nie zasiali organizatorzy - Jacek Zieliński i Spółka. Są imprezy zorganizowane na odwal, bo są już w kalendarzu i trzeba je zrobić – to się czuje i nawet wymuszone uprzejmości tego nie zakryją. Są inne imprezy, które robi się ambitnie, pilnując tak mocno kwestii formalnych i przyjętego programu, że momentami gubi się gdzieś po drodze adresatów tych imprez.
Wystartowali.
.
Odpoczywają
.
Sailbook Cup jest inny. Nie jest spięty jak garnitur od ślubu po 15 latach, nie jest nadmiernie formalny i jest mocno zorientowany na uczestników. Jak się okazuje daje się to zrobić przy stosunkowo niewielkich strukturach organizacyjnych, co więcej – angażując w organizację także jej uczestników. Jest to też impreza na której spotykają się starzy żeglarscy wyjadacze, ci co już prawie nimi są albo tak myślą, ale jest też spora grupa tych co pierwszy raz zobaczyli wokół siebie tylko wielką wodę. Jeżeli jest dobry klimat, to wszyscy z mimo tak różnego doświadczeniami czują się ze sobą bardzo dobrze i długo jeszcze później imprezę wspominają. Szkoda tylko, że impreza ta nie jest zauważana, nie wspominając o większym zainteresowaniu, przez oficjalne struktury polskiego żeglarstwa – szkoda. Z czego to wynika – nie podejmuję się tego teraz rozstrzygać, bo temat szeroki i grunt całkiem grząski. Drugie wydarzenie miało miejsce na wodach obcych ale nie tak bardzo odległych. Co ambitniejsi regatowcy, to co działo się na Morskich Żeglarskich Mistrzostwach Świata w Kopenhadze, śledzili na bieżąco i momentami przecierali oczy jak otwierali pliki z tabelami wyników. Na tę imprezę wybrały się cztery polskie jachty: "Hobart", "Vihuela", "Aquarella" i "Good Speed". Trzy pierwsze miały już pewne doświadczenia na tego rodzaju imprezach, ale ostatni z tej czwórki popłynął pierwszy raz i jak się okazało narobił trochę zamieszania. Łukasz Trzciński ("Good Speed") wraz ze swoją załogą, podszedł do imprezy bardzo poważnie, ambitnie i bez kompleksów. Wystartowali w bardzo mocnym towarzystwie i w pewnym momencie zaczęli orbitować w okolicach czołówki i gdyby nie minimalny falstart w ostatnim wyścigu, to by było…. Wynik końcowy może się na pierwszy rzut oka wydać nie jakiś wyjątkowo dobry ale jak sprawdzimy jak to było z polskimi załogami w poprzednich edycjach zauważymy, że 14 miejsce na takiej imprezie to bez wątpienia jest sukces i to jeszcze historyczny. Dobrze wróży na przyszłość, bo przypominam – w lipcu 2017, w Gdański Morskie Żeglarskie Mistrzostwa Europy!
Podsumowując: 1. Bohaterom obu wydarzeń należą się gratulacje i słowa uznania (Jacek Zieliński i jego ekipa; Łukasz Trzciński z załogą Good Speed). 2. Nasze regacenie się na morzu ma się coraz lepiej i w końcu weszło na krzywą wznoszącą. 3. Środowisko się rozrasta zarówno w liczbie uczestników jak łódek startujących w regatach. 4. Większość organizatorów zaczyna robić imprezy z przekonania i z radością. Tym wróżę bardzo dobrą przyszłość. Innym, co się do tego zmuszają radzę albo relaks i świeże spojrzenie na swoje dokonania albo zwolnienie miejsca w kalendarzu dla innych imprez. 5. Poziom ścigania się pod żaglami zdecydowanie rośnie i widać to na wodzie, w trakcie niekończących się rozmów o żeglowaniu, a także w dyskusjach o kwestiach formalnych dot. przepisów regatowych. 6. Niestety, nawet w tym środowisku pojawił się grubszy podział (nowa tradycja w naszym pięknym kraju?) i coraz trudniej świadomie jest uczestniczyć w imprezach „jednych” i tych „drugich”. Powtarzam się ale zapewne dlatego, że to na mnie istotnie wpływa – szkoda, że tak jest i co więcej, na tyle na ile mi wiadomo, przyczyny tego podziału nie należą do tych fundamentalnych, nie do przeskoczenia, a raczej są z tych co można przy jednej, szczerej rozmowie omówić i dogadać się. Poprawiam się i tym razem podsyłam kilka fotek. - pozdrawiam serdecznie Jacek Chabowski s/y "Polled 2"
|