Jak tu pisać, gdy w ponad dwudziestu miastach polskich tyle się dziś dzieje? Jestem jednak solidnym pracownikiem SSI. A że temat czeka od dawna, zmobilizuję się (z przerywnikiem na spacer po gdańskim Długim Targu).
Żeglarstwo zawiera sporą dozę romantyzmu. Nie każdy żeglujący to odczuwa, nie każdy umie sam sobie zwerbalizować, lecz jestem przekonany, że to wciąż, także w XXI wieku, dominujący czynnik ciągnący nas na morze.
Wiele razy wspominałem o różnych sposobach i stylach żeglowania. Jeden z nich budzi szczególne emocje. Raz na tysiąc, a może na milion, zdarza się żeglarz, który staje się natchnieniem dla wielu. Dzieje się tak, bo mimo iż ogromna większość z nas poddaje się romantyzmowi morza tylko raz w roku na czas urlopu, to niemal każdy w cichości serca marzy…
Nazwiska takie jak Ludomir „Ludojad” Mączka, Jerzy Radomski, to polska legenda. Tomasz i Beata Lewandowscy, rodzina Ludwińskich (katamaran o wszystko mówiącej nazwie „Wyspa Szczęśliwych Dzieci”) i jeszcze inni, których dziś w pamięci nie mam albo po prostu o nich nie wiem, bo żeglują dla siebie, na swoim i za swoje, po cichu i pomyślnie.
W tym zestawieniu nazwisko Paul Christian Julius Sproge może zastanawiać. Któż to u licha jest? Zagadka stanie się dla niektórych łatwiejsza, gdy podamy nazwisko, pod jakim jest znany powszechnie:
Fred Rebell. Urodzony w 1886 roku w Windawie w Kurlandii (dziś Ventspils na Łotwie). Około 1907 roku dla uniknięcia poboru do carskiego wojska (a służba trwała wtedy bodaj 25 lat!) zmienił nazwisko i uciekł do Niemiec. Tam zaokrętował na statek jako palacz i posługując się fałszywą książeczką marynarską dostał się do Australii. Był robotnikiem kolejowym, rolnikiem, pracownikiem tartaku, ożenił się, a po kilkunastu latach rozwiódł. Bezrobotny, zdecydował się na emigrację do Stanów Zjednoczonych, lecz nie mógł otrzymać wizy i nie było go stać na bilet.
Natchniony przez głośny wówczas samotny rejs przez Pacyfik Harry’ego Pidgeona postanowił popłynąć do Ameryki jachtem. Około 1931 roku kupił więc starą 18-stopową jolkę regatową, którą nazwał „Elaine”. Wyremontował, dobalastował, zamiast kabiny zrobił namiot. Paszport zrobił sobie sam. Nie tylko paszport, sekstant także sam zrobił, podziałkę stopniową wykonując z piłki do metalu. Zamiast chronometru używał dwóch starych zegarków. Transpacyficzny rejs samotny trwał wiele miesięcy, przerywany był na wyspach dla wykonania niezbędnych remontów, w końcu jednak „Elaine” przybiła do San Pedro w Kalifornii. Było to pierwsze samotne przejście Pacyfiku z zachodu na wschód.
Niestety, najpierw został zatrzymany przez władze imigracyjne z powodu fałszywych dokumentów, potem „Elaine” została rozbita w porcie, za co Rebell wywalczył od administracji odszkodowanie w wysokości 85 dolarów, a ostatecznie w 1935 roku władze amerykańskie ostatecznie deportowały go do Łotwy. Zamieszkał tam u rodziny, napisał wspomnienia zatytułowane „
Ucieczka na morze”, wydane w po angielsku i francusku, a potem kupił stary kuter rybacki, by wrócić do Australii. Niestety stan kutra uniemożliwił żeglugę już przy wybrzeżach Anglii. Uparty Rebell zaokrętował jako załogant na jakiś jacht i ostatecznie dotarł do Australii pod koniec 1939 roku. Tam znów uprawiał różne zawody, w końcu został kaznodzieją zielonoświątkowym i autorem traktatów religijnych. Zmarł w 1968 roku.
/
Pięć miesięcy pod namiotem. Fred Rebell to postać prawie zapomniana, acz znacząca. Żeglarstwo było dla niego nie celem, lecz narzędziem. Środkiem do takiego życia, jakie sobie chciał wybrać, pierwotnie zapewne tylko bezpiecznego i dostatniego, potem także uduchowionego, w taki sposób, jak sam chciał. On i tylko on.
To jest wspólna cecha tych jakże różnych ludzi i jakże różnych rejsów. Bunt przeciw temu, co dla większości jest oczywiste, codziennej krzątaninie, obowiązkom, szarości. Od kiedy powstała tzw. masowa kultura, od Jacka Londona poczynając, samotny włóczęga i buntownik stał się bohaterem masowej wyobraźni, nawet, jeśli ogół nie idzie w jego ślady. Bo bunt ten najczęściej jest tylko odruchem serca, potem znów kursujemy między pracą, a domem, odliczając dni do wielkiego rejsu ze Świnoujścia na Rugię, albo Gdyni do Allinge i Nexo.
Tym niemniej:
Jutro popłyniemy daleko...
Jutro popłyniemy daleko,
Jeszcze dalej niż te obłoki.
Pokłonimy się nowym brzegom,
Odkryjemy nowe zatoki.