KOKPITOWE ROZMOWKI
z dnia: 2012-09-10
O kokpitowych rozmówkach, zwłaszcza podczas nocnych wacht juz kiedyś coś było w SSI. To temat nie do wyczerpania - zupełnie jak dyskusje o mądrości psów (Jurek Radomski na świadka). Cechą wyrózniającą rozmowy kokpitowe jest i purenonsensowność. Coś w rodzaju angielskich dowcipów. Czasami przybierają one formę intelektualnych pojedynków - w tej konkurencji Mietek Leśniak miał nade mną miażdzącą przewagę. Nokauty w formie ostrych puent.
Dzis mam dla Czytelników SSI korespondencję mego przyjaciela (który w niczym ze mna nie chce się zgodzić) Sławomira Brzezowskiego. Wraz ze swymi przyjaciółmi jak co roku ujeżdża jacht "Damar". Oczywiście po Bałtyku, ale nie za daleko (urlopy).
Ja mam tylko jedno pytanie: a gdzie kamizelki?
A tak ogólnie - fajne czytadełko.
Sławeczkowi dziękuję, ale nie wierzę, że to ostatni raz. Z uzaleznień nie tak łatwo się wyrwać.
Załogę pozdrawiam.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_______________________________
„Damar” ‘2012. Jak zwykle w pierwszej połowie lipca, jak zwykle – na „Damarze” i jak zwykle – w dobrym towarzystwie. No i – tradycyjnie – zahaczyliśmy o festiwal jazzowy w Allinge. Trasa: Szczecin, Świnoujście, Svaneke, Christianso, Pukavik, Utklippan, Gudhjem, Allinge i do domu. Załoga: Marek - mój przyjaciel od lat studenckich, kuzyn Wawrzek - ochmistrz, kucharz niezrównany i oficer rozrywkowy w jednej osobie, Michał (jak zawsze - mój zastępca, syn Marka), no i ja. Czterech, to w sam raz na taką łódkę.
Nowość: na „Damarze” Rysiu zafundował załogom nową bojkę świecącą: chyba na rtęć, bo odwrócona świeci bez pudła. Ciekawostki z trasy:
Na Utklippan ucichły hałasy, bo skończyli remont latarni. Pewnie dlatego wróciły foki i, jak dawniej, kłócą się o miejsce na niezamieszkałych wysepkach południowych. Wieczorami nawiedzają też część północną, ale tylko te pojedyncze skałki, oddzielone od „lądu”. Z Utklippan na szczęście wyniosły się kormorany. W ubiegłym roku pojawiły się ich tam całe stada i mewy wyraźnie przegrywały z nimi konkurencję. Mew teraz przybyło, ale taki jazgot, jaki robiły dawniej, jeszcze nie wrócił. Roślinność zubożała – nie wiadomo dlaczego. Po raz pierwszy wchodziliśmy na Utklippan po zachodzie słońca. Dlatego dopiero w tym roku zauważyliśmy, że na lewych główkach wejściowych (obydwu) nie ma świateł, o których piszą w starszych locjach. Czyli tylko dalekozasięgowe światło białe na latarni i krótkozasięgowe sektorowe, tamże. Na Christianso dowiercili się do słodkiej wody i co najmniej od dwóch lat są normalne sanitariaty. Wody do zbiorników też można nabrać. W Allinge – festiwal jazowy. Atmosfery tego portu nie da się opisać - trzeba tam popłynąć. Po raz pierwszy widziałem tę część za wrotami CAŁKOWICIE zapełnioną jachtami – jedna wielka tratwa, ani kawałka otwartej wody. Na koniec ostrzeżenie dla żeglarzy: omijajcie Świnoujście. Tam żeglarzy mają gdzieś. Już po raz drugi, podczas Dni Morza, natknęliśmy się w marinie na całonocną prostacką imprezę ze sceną, r y c z ą c y m i g ł o ś n i k a m i i – co najgorsze – pokazami fajerwerków. Wchodziliśmy zmęczeni, o trzeciej w nocy, dokoła wpadały do wody syczące resztki dopalającej się pirotechniki, a na bomie mieliśmy nowiutki dakronowy grot. Horror. W cywilizowanych marinach europejskich – nie do pomyślenia. Zarządza tym jakiś OSiR. Na ich stronie www czytamy: Wszystkich żeglarzy szukających spokojnej przystani zaprasza port jachtowy położony w Świnoujściu, w Basenie Północnym. Akurat. Pełna kompromitacja. No i tyle. Dużo przeciwnych wiatrów, towarzysko – chyba lepiej nie było nigdy. Z rozmówek żeglarskich: Płyniemy Odrą z Dąbia na Zalew. Mijamy żółto-czarną stawę, najeżoną lampkami, antenkami i panelami słonecznymi. Wawrzek: – A co to jest? To – o, to? – No właśnie, co to jest? – No nie wiem, a skąd mam wiedzieć? (Pływamy razem od pięciu lat…) – To jest kardynalka południowa. – Ale dlaczego ona jest taka cholernie skomplikowana? – Jak byś miał ładować sobie baterie, mrugać i może jeszcze buczeć, to też byłbyś taki skomplikowany. Silnik terkocze, Odra powoli przechodzi w Zalew, chłopcy znają trasę na pamięć, a mnie morzy sen. W forpiku da się spać nawet przy silniku. Ale forpik to teren Wawrzka, w cywilu tłumacza literatury francuskiej. – Hej, mogę sobie kimnąć na twojej koi? – Możesz, ale zaraz, co ja tam mam? eee… – He, he – co on tam ma? A mogę sobie pooglądać? – No nie wiadomo – bo on to pewnie ma po francusku… Teraz będzie plugawie. Rankiem płyniemy ze Svaneke na Christianso. Tam się do południa zwalniają bardzo wygodne miejsca przy bojkach po lewej, i przy nich – kto pierwszy, ten lepszy. Za nami pomyka jacht i wyraźnie nas dogania. Zmieniamy hals, bo musimy, ale teraz idziemy na zderzenie. – Hej – to abordażem go! – A pałasze mamy? – No.. nie mamy. Ale jest zapasowy rumpel! Coś mnie podkusiło: – Ale żadnych świadków, kobiety i dzieci – wszystkich! – Babcię też? – Też, ale dopiero po wykorzystaniu. Michał dorzuca: – Albo nie, najpierw niech pozmywa. Marek: – Michał! – ja wszystko powtórzę mamie! Z kokpitu widzę szklankę z herbatą stojącą na stole nawigacyjnym. – Wawrzek, ta herbata w nawigacyjnej, to jest zły pomysł – kiwnie nas i cała herbata będzie w mapach. – Nieprawda! – część będzie w elektronice. Wychodzimy z Pukavik na wschód. Martwa fala ze wschodu (po nocnym silnym wietrze) a resztki wiatru... też ze wschodu. Czyli jest w morde. W mordissime. A my chcemy na Utklippan, więc cierpliwie halsujemy w tych wschodnich podmuchach. – Ej, mamy dość wody? Bo przez najbliższe 2,5 doby może braknać. – Słuchajcie, trzeba się odprężyć, bo inaczej szlag nas trafi… Wawrzek: – Może jakieś gry towarzyskie? W okręty na przykład. Jest papier w kratkę? – No, chyba nie ma. Ale są mapy Rysia. A na nich południki, równoleżniki... Pięknie by wyglądał wrysowany pancernik. Rysiu byłby zachwycony… Kiedyś coś tam wiązałem przy flaglince. Wracam do kokpitu, a Michał: – Wiesz, jak ty wiążesz płaski, to robisz to jakoś tak iii... tak. – No. Przecież wiadomo, że w połowie płaskiego trzeba pomyśleć. Michał dostaje czkawki ze śmiechu. Michał pływa ze mną od zawsze. Typowy „samiec alfa”, trochę się dusi w swojej roli zastępcy, bo mógłby już spokojnie pływać samodzielnie. Od jakiegoś czasu mu powtarzam, żeby się nie ważył pływać jako załoga z innym kapitanem, bo się pozabijają. W tym roku postanowiłem dać mu pełny luz – wchodził i wychodził samodzielnie, no – po prostu „kapitanił” a ja… trochę więcej spałem. Michał twierdzi, że nie ma żadnych kompleksów. Na to Marek: – No, jakiś, przynajmniej jeden, mały kompleksik dobrze by mu zrobił...
To był prawdopodobnie mój ostatni rejs – w przyszłym roku chcę zacząć duże, pracochłonne i kosztowne przedsięwzięcie, i kiedy skończę (jeżeli skończę), to będę już pewnie za stary na pływanie. Nasz armator funduje „Damarowi” nową banderkę, bo poprzednia jest w strzępach. Pokazuję na starą: – Rysiu, mogę? – Możesz. Zawiśnie nad moim biurkiem...
Sławomir
|