WSPOMINANIE ŻEGLOWANIA ZA CZASÓW PRL
z dnia: 2012-02-29
Jak ząb boli to trzeba iśc do dentysty. Też mi odkrycie ! A jednak traktujemy to często jako absolutna ostateczność, kiedy już nie ma innego wyjścia. Co chwilę językiem dotykamy bolącego miejsca - sprawdzając czy dolegliwość przypadkiem nie ustępuje. Takie liczenie, że to może jakoś cudownie minie, że jakoś ta ostateczność boląca (takze zawartość kieszeni) zniknie sama z siebie. Wydaje mi się, że podobnie sprawa ma się z żeglarskimi wspominkami bolącego okresu peerelu, który wielu z nam popsuł młodość. Kapian Jarosław Czyszek zakurzył się, aby dotknąć bolącego zęba. A więc te ciągoty wspominkowe Marysia Lenza wcale nie są ani odosbnione, ani dziwne.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________
Drogi Jurku, wymiana zdań z panem Anduszkiewiczem, przy okazji wspominkowego tekstu kapitana Lenza o czasach dawno, i słusznie, minionych zasiała w mojej głowie niepokojaca myśl, że być może czegoś nie pamietam, czy tez może dywagacje o rzeczywistościach i światach równoległych, mimo wszystko, nie są tak całkiem pozbawione sensu. Tknięty ta myślą, nie mogąc zasnąć, po cichutku by nie obudzić żony udałem się do piwnicy, a potem na strych. Cholera cztery piętra, odwaliłem kilka kartonów, zgłębiłem czeluście zapomnianej jakiejś skrzyni i w końcu, na nieheblowanej półce za kominem odnalazłem kilka zakurzonych albumów.
Gdynia sprzed lat trzydziestu, ponad.
Lipiec 1980 roku, dwa niemieckie żaglowce z tworzącego się właśnie muzeum żeglugi w
Bremerhaven. Klimatyczne zdjęcia, klimatyczne statki, których nie udało mi się obejrzeć
od srodka pomimo zaproszenia na pokład przez ówczesnego właściela obu, prezesa zarządu
firmy HAPAG-LLOYD, z kurtuazyjną wizytą u rektora Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni.
Na przeszkodzie staneło tych dwu, widocznych na fotografii, żołnierzy WOPu, którzy stali
tam przy trapie i pilnowali by nikt nieupoważniony nie dostał sie na pokład. Biedny przezes
nie potrafił zrozumieć, że jego goście też nie sa upoważnieni. Myślał, że to może nieoficjalnie, ale nawet ofcjalne zamieszczenie na oficjalnej liscie gosci uroczystego obiadu z jego magnificencją na pokładzie, też nie pomogło. Magnificencja nie zatwierdził, ot tak, a żołnierz na granicy stoi mocno; by ich nie naruszył wróg. To było w tym samym czasie, kiedy w Górkach rozbiło się kilka jachtów NRDowskich. Jachty enerdowskie generalnie stały zacumowane i zamknięte na kłódkę w Warnemunde. Z wielu różnych i ówcześnie całkowicie zrozumiałych względów tak było dobrze. Zdarzało się jednak niekiedy, że zwartą flotylla udawały sie do zaprzyjaźnionych krajów ościennych. Pech i tragedia, bo zgninęli ludzie, zasadzał się nie na tym, że po przypłynięciu do Gdyni z silnym wiatrem SW, zastali tam kilka jachtów zachodnioniemieckich i te dwa klimatyczne żaglowce z Bremrhaven. Pech i tragedia polegał na tym, że natychmiast po przypłynięciu zgłosili si do swojego, urzędującego w Gdańsku, konsula, który wobec obecności w porcie "wrażych" jednostek wymógł na polskich władzach zamknięcie portu w Gdyni dla tych jachtów i skierowanie ich do Górek Zachodnich jako portu zapasowego. Przy sztormie SW efekt był nietrudny do przewidzenia dla kogokolwiek, kto chociaż raz widział ówczesne wejście do Górek, pomiędzy dwoma zrujnowanymi falochronami, z głębokościami ciągle zmiennymi w ujściu Wisły Śmiałej.
Zapomniana katastrofa. Rok wcześniej, żeglując na tym jachcie (nawiasem mówiąc ogłaszam konkurs - co to za jacht? Nagroda, uścisk mojej dłoni, sympatia i mój podziw. Moze być coś mocniejszego na mój koszt podczas najbliższego letniego sezonu w Pucku) znalazłem się w biurze Strażnicy WOP w Helu celem wyjaśnienia powodów palby karabinowej oddanej z tego właśnie jachtu, podczas oficjalnej wizyty kanclerza Niemiec w Polsce. Kanclerz przybył do portu wojennego w Helu na pokładzie żaglowca Bundesmarine. W czasie niezobowiązującej rozmowy z dowódcą placówki wpada do gabinetu starszy sierżant, dowódca trzyosobowego patrolu i gromko melduje: - Obywatelu majorze, dowódca patrolu [...] Marynarze niemieccy (z tego żaglowca) chodzą po plaży i rozdają dzieciom cukierki! - No, i?.... - Mamy nazwiska tych co wzięli.
I dalej i dalej, mozna by snuć wspomnienia pograniczne na dziesięć jeszcze tego rodzaju opowiadań, ale by nawiązać jeszcze do stosunków pomiędzy MW a WOPem, warto zerknąć na portal morski, gdzie jest to dokładnie opisane:
Autentyk. Kilka lat później, innym z kolei jachtem, sponiewierało nas tam przy Helu wrześniową nocą okrutnie, pamiętam siebie skulonego przy koszu dziobowym podczas wymiany kliwra, raz gdzieś w górze, raz w wodzie po szyję, zaszliśmy do Władysławowa. Droga nasza była do Świnoujścia, ale trzeba się było najpierw odprawić. Stoimy przy falochronie, umyślny z główki donosi, że chcą mnie widzieć. Żeby móc jachtem przepłynąć z Władysławowa do Świnoujścia trzeba było mieć; Sportową Książeczkę Żeglarską i dowód osobisty. W Sportowej Książeczce Żeglarskiej jeszcze wbitą, pięć lat ważną tzw Klauzulę na pływania morskie, która uprawniała do przekraczania granicy morskiej PRL, ale, bez prawa zachodzenia do obcych portów. Idę śmiało bom w to wszystko wyposażony. Chorąży na główce ma przed sobą stosik naszych książeczek, listę załogi i drugi stosik dowodów osobistych, wówczas w formie zielonej książeczki ze srebrnym orłem, oczywiście bez korony, na okładce. Mój, rzeczywiście nieco sfatygowany, kilka razy uprany i ostatniej nocy, na tym dziobie, w tylnej kieszeni spodni, trzyma obrzydliwie ledwo w końcówkach palców, podtyka pod nos i syczy: - Co? Co to jest, obywatelu? - Dowód osobisty. - To, to, nie jest dowód osobisty, tym - choraży dziabnął chyba sobie troszeczkę - tym to du... można sobie podetrzeć! Gula mi skoczyła natychmiastowo, bo od dziecka trochę nerwowy jestem. - Orłem, godłem państwowym będziecie sobie, chorąży, dupę podcierać?! Gdzie wasz przełożony? - poszedłem na całość, popatrzyłem chorążemu długo w oczy, odwróciłem się i wyszedłem walnąwszy drzwiami. Jakoś tak już było po południu, bez kolorów, mokry falochron i rozbujane, szare, morze za nim. Zrobili nas na szaro, ale chorąży też się zreflektował i zdaje się bardziej mu tam chodziło o chuch, który mógłby nie wytrzymać konfrontacji z przełożonym niźli o moje bajdurzenie o orłach. Zanim doszedłem do łódki dogonił mnie kapral z plikiem papierów w ręce. - Wszystko w porządku, możecie panowie płynąć. Nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Wyrwaliśmy z PRLu co sił zostawiając za sobą troski i sycąc sie wolnością późnowrześniowego Bałtyku i bliskim widokiem Bronholmu, który był ziemią, dla nas, nie z tego zupełnie świata. http://www.portalmorski.pl/artykul/index/wojskowa-mafia-paliwowa/1515 Świat rzeczywisty, jak w pysk.
Gdybyś uznał, Jurku, że mój list nadaje się na portal w formie "newsu", to napisz, z łaski swojej, że od kapitana Czyszka. Zdałem w koncu ten egzamin przed szacowną, admiralską komisją i nie mam żadnego powodu by ten fakt ukrywać.
Żyj wiecznie Pozdrowienia - Jarek Czyszek PS Wszystkie zdjęcia moje.
|