NIE TYLKO O PRAWDZIWYM ŻEGLOWANIU
z dnia: 2011-12-08


Edward "Gale" Zając jest niesamowity!
Dzielny i skuteczny jako samotny bałtycki żeglarz, zadziorny dziennikarz i wydawca, a na dodatek pełen inicjatyw rajca miejski. I na wszystko ma czas i na wszystko sił starcza. Naprawdę dobrze zorganizowany. Opisy jego rejsów wprawiają mnie w stan zakompleksienia absolutnego. Czytajcie, czytajcie - to opisy prawdziwego żeglowania, a nie spędzania urlopu na jachcie.
Pełen podziwu stukam te kilka słów "wprowadzenia".
A "Syrenka" jest niczego, niczego. Rzeźbiarz zna się na fachu i...hmm - geografii :-)))
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
===================================
 
 
 
SYRENKOWY REJS
   Po powrocie z Regat "O Puchar Poloneza" moja "HOLLY" stała w porcie, a ja czułem się wyraźnie „niedopływany”. Wzmocniłem prowizorycznie gródź podmasztową, zrobiłem pobieżny przegląd i czekałem na możliwość ponowngo wypłynięcia. Niestety, postój w porcie nie należy do bezpiecznych; wodna karetka pogotowia (Ustka ma taką) płynąc na sygnale zrobiła taką falę, że stojące obok siebie jachty HOLLY i ROMUŚ zderzyły się masztami. Rezultat: „Romuś” utopił zerwaną antenę i wiatromierz. „Holly” ma wyrwane światło silnikowe i zerwaną antenę. Obaj mamy uszkodzone topowe lampy trójsektorowe LED – pali się tylko co druga dioda. Niestety, tego nie da się naprawić, bo wszystko zamknięte na stałe w wodoszczelnej obudowie. Musiałem kilka dni czekać na odpowiednią pogodę, aby położyć maszt i usunąć uszkodzenia. Trzeba było się z tym spieszyć, bo czekał mnie ciekawy rejs.
   Jeszcze w 2004 roku przedstawiłem w swoim miesięczniku „Ziemia Ustecka” pomysł ufundowania posągu Usteckiej Syrenki – tej z naszego herbu. Ustka jest miastem uzdrowiskowym, w dużym stopniu żyjącym z turystyki; potrzebny był nam symbol, który jednoznacznie kojarzył by się z naszą miejscowością – jak Neptun z Gdańskiem czy Syrenka z Warszawą lub Kopenhagą. Ponieważ numer wyszedł 1 kwietnia, więc przy okazji napisałem, że pomnik już stoi w porcie. Na stronie tytułowej umieściłem nawet odpowiedni fotomontaż. Wiele osób pobiegło sprawdzić … Natomiast w liceum i technikum umieściłem plakaty z informacją, że do tego pomnika pozowała nago jedna z uczennic i Rada Pedagogiczna będzie sprawdzać, która jest najbardziej podobna …
   Kawał się udał, ale upłynęło kilka lat, zanim grupa osób zaczęła ten pomysł realizować.  Uroczyste odsłonięcie pomnika odbyło się w sierpniu 2010 roku. Można powiedzieć, że pomysł okazał się trafny i praktycznie wszyscy przyjeżdżający do Ustki robią sobie zdjęcia z Syrenką i kupują różne syrenkowe drobiazgi. Są legendy o syrence, jest nawet gra komputerowa. Powstał też pomysł kontaktów między miastami mającymi w herbie syrenkę. Na początek wysłano list od usteckiej syrenki do jej warszawskiej siostry. W stolicy jest Stowarzyszenie Miłośników Warszawskiej Syrenki i ono przygotowało odpowiedź na ten list. Oczywiście list powinien dotrzeć do Ustki drogą wodną. Pięciu usteckich wodniaków zbudowało w Warszawie tratwę i przez dwa tygodnie płynęło nią do Gdańska. Po drodze akcje promujące Ustkę, w tym wrzucanie do rzeki butelek z nagrodami dla znalazcy. W Gdańsku sztafetę z listem miał przejąć jacht i dowieźć go do Ustki. Tak się złożyło, że mogła to zrobić jedynie HOLLY. No i tu zaczyna się właściwy opis rejsu.
 
Ustecka Syrenka
                                                                                  Przekazywanie dokumentu przed Dworem Artusa
.
  Otrzymałem wiadomość, że załoga tratwy przybędzie do Gdańska w sobotę, 1 października, w asyście kajakarzy z klubu „Wodnik”. I tutaj mam problem; w czwartek muszę być na sesji Rady Miejskiej. W piątek tradycja nie pozwala rozpoczynać rejsu. Zwykle w taki rejs wypływałem z rana, aby następnego dnia pod wieczór być u celu. Tym sposobem jestem w morzu tylko jedną noc. Jednak nawet gwałcąc tradycję mogę nie zdążyć na uroczystość, zaplanowaną w sobotnie południe przy Neptunie. Nie ma innego wyjścia, muszę wypłynąć w czwartek wieczorem, zaraz po sesji. 
  
Tratwa na Motławie                                                                              Uczestnicy ceremonii.
  
 Wszystko było przygotowane i po 18 zaczynam rejs. Wiatr sprzyjający, nie za silny i z przyjemnością sprawdzam szybkość na GPS-ie. O 20 mijam Rowy, o północy jestem na trawersie Łeby, rano mijam Rozewie. Cały czas wiatr z baksztagu, nie więcej niż 3 do 4 B. Płynę pod samą genuą. Daleko po lewej burcie niekiedy pokazuje się jakiś statek; jachtów nie widać. Na Zatoce im bliżej wieczora, tym wiatr silniejszy. Do mariny na Motławie wpływam w zapadających ciemnościach. Któryś z bosmanów pomaga przy cumowaniu i udziela informacji. Od wyjścia z Ustki upłynęła doba a GPS pokazuje przepłynięcie 110mil. To mój rekord; poprzedni wynosił 105 mil i to są jedyne dwa wypadki, gdy HOLLY przepłynęła w ciągu doby ponad 100 mil.
Sobota, 1 października 

s/y "Holly" na tle słynnych ruin gdańskiej Wyspy Spichrzów 
Dzień jest słoneczny i bardzo ciepły. Spotkanie z załogą tratwy dopiero o 13, więc ruszam na spacer po Starówce. Na Długim Targu brakuje Neptuna, zabrali do konserwacji. Ktoś dowcipny wstawił tam popiersie Wałęsy. Wokół trwa kampania wyborcza. Wracam na jacht ugotować coś na obiad i już trzeba iść na spotkanie. Okazało się, że tratwa przypłynęła wcześniej i już stoi przy przystanku tramwaju wodnego obok Zielonej Bramy. Na tratwie nie tylko załoga – są też kajakarze i nawet Gdański Pirat. Ten nie przepuści żadnego ciekawego wydarzenia. Trochę pogawędki i cała grupa idzie na Długi Targ. Uroczyste przekazywanie listu na schodach Dworu Artusa szybko gromadzi sporą widownię – coś się dzieje. Cała sesja fotograficzna i wracamy na tratwę. Kajakarze odpływają a trochę później mam okazję fotografować przepływającą pod mostem i oddalającą się Motławą tratwę.
   Wracam na jacht, trochę przygotowań, regulowanie rachunku i ruszam w drogę powrotną. Na Zatokę wypływam o zmierzchu. Wiatr dość silny i niezbyt korzystny; idąc ostro do wiatru i tak minę Hel w odległości kilku mil.
Niedziela, 2 października
   W nocy wychodzę poza Hel, ale wiatr skręca bardziej na północ i muszę skierować się w stronę Półwyspu. Nad ranem przychodzi mgła, wiatr słabnie i zmienia kierunek na zachodni. Następny zwrot i oddalam się od lądu. Jest bardzo ciepły dzień, wiatr zamiera i mgła nie ustępuje. Co jakiś czas uruchamiam silnik, aby być pewnym, że odpali za pierwszym szarpnięciem. Po prostu we mgle czuję się bezradny. Owszem, trąbka kibica daje głos silniejszy niż zwykły róg mgłowy, ale to może usłyszeć najwyżej rybak w odkrytej łodzi – a jestem przecież na szlaku statków. Parę razy słyszę szum maszyn i oczekuję z uruchomionym silnikiem Raz tylko pojawia się cień statku płynącego w stronę Zatoki. Nie wytrzymuję nerwowo i na silniku płynę bliżej lądu, w kierunku Władysławowa. Po południu mgła rzednie, pojawiają się pasma z lepszą widocznością. Wrócił też wiatr, ale z zachodu i muszę iść ostro do wiatru. Fala jednak mała i płynie się łagodnie. Najważniejsze, że mgła odeszła i można wszystko widzieć.
   Do portu Hel wpływam jeszcze przed zmierzchem. Nawet nikt się nie czepia, że nie meldowałem wejścia; to pewnie zasługa obcej bandery.
Poniedziałek, 3 października.  Rano prognoza niezbyt korzystna, wiatr zachodni – ale morze nie wygląda źle. W bosmanacie oglądam podgląd aż do Cypla i decyduję się spróbować. Wychodzę na silniku, stawiam genuę i płynę tylko na niej. Wiatr rześki, Rozewie osłania od fali i szybkość waha się między 4 a 5 węzłów. Mijam Rozewie i tu kończy się sielanka; fala stroma i krótka chlapie aż do kokpitu, wiatr dużo silniejszy i z kierunku w którym chcę płynąc. Próba halsowania wskazuje na niewielką skuteczność w posuwaniu się we właściwym kierunku. Do najbliższego portu, Łeby, płynąłbym ze dwie doby pod warunkiem stałej pogody, a przecież ma być gorzej. Decyduję się wrócić do Władysławowa.
   Po zwrocie fantastyczna ulga. HOLLY na jednym żaglu gna ponad 5 węzłów, czasem przekracza 6. Żadnych bryzgów po oczach, nawet pokład suchy. W porcie nawet to samo miejsce jest wolne. Płacę za jeszcze jeden dzień przymusowego postoju. Dowiaduję się jednak, że gdy będzie ostrzeżenie sztormowe, to opłaty nie będą pobierać. A pogoda ma się pogarszać.
   Wieczorem przypływa i staje obok jacht ze Szczecina - „Cuba Libre”. Ciekawa nazwa i idę coś się dowiedzieć. Okazuje się, że oni czytali o moich rejsach i zapraszają do środka. Sympatyczne chłopaki, bo i kto inny mógłby w październiku żeglować po naszym morzu? Trochę wspomnień, kolacja i roztrząsamy problem; mają zamiar płynąć do Kłajpedy. Gdy bosman przynosi prognozę zapowiadającą pogorszenie pogody, zdanie mamy wspólne: albo zaraz wypłyną, albo mogą być tu zamurowani nawet na kilka dni. Jeszcze z godzinę przygotowań i popłynęli. Podobała mi się ich postawa; oni naprawdę chcieli żeglować. Później dowiedziałem się, że wszystko poszło zgodnie z przewidywaniami. Płynąc szybko pełnym baksztagiem zdążyli do celu przed sztormem. Może ich jeszcze spotkam na morzu lub w porcie.
Wtorek, 4 października
   Prognoza sprawdza się, jest nadal wiatr zachodni i ostrzeżenie sztormowe. Jedyny plus, że nie muszę płacić za postój. Chodzę po mieście szukając jakiejś kawiarenki internetowej. Kiedyś była w Domu Rybaka, ale teraz zamknięta, już po sezonie. Miasto prawie wymarłe, jak większość nadmorskich miejscowości wczasowych po wakacjach. Otrzymuję informację, że nigdzie w mieście nie ma publicznego dostępu do internetu. Decyduję się iść na Posterunek Policji – oni chyba mają internet. Pytam, czy to oni są od załatwiania kłopotliwych spraw? - No, niekoniecznie. Ale internet moglibyście mi udostępnić? -Nie, nie możemy. No i odszedłem z kwitkiem.
   Przypomniało mi się, że w Ustce mamy internet w bibliotece. We Władkowie biblioteka mieści się w Ratuszu – dawnym Domu Rybaka. Czasu mi nie brakuje, idę.  - Owszem, mamy internet, ale chyba zepsuty, ma przyjść ktoś naprawić. Ale obok jest Wydział Promocji, może pomogą.  Wreszcie trafiłem na właściwych ludzi, pomogli. Skopiowali zdjęcia, wysłali gdzie chciałem. Porozmawialiśmy o promocji. Widać, że zaangażowani w swoją pracę. Wracam na jacht.
W porcie jakoś nawiązuję rozmowę z rybakiem. Po dłuższej rozmowie zapraszam go na HOLLY. Proponuję szklaneczkę rumu, ale on nie lubi mocnych trunków, woli słodkie wino, i to raczej w małej ilości. Na szczęście mam butelkę „Istry”. Później zaprasza mnie do siebie do domu. Mieszka samotnie, częstuje winem domowej roboty. Żałuje, że pogoda nie pozwala wypłynąć, bo mógłby mi dać łososia. Ma o czym opowiadać, opłynął jako marynarz cały świat.
Środa, 5 października.  Nadal stoję w porcie, ale podobno jutro wiatr ma być słabszy i trochę zmieni kierunek. Znowu odwiedzam Wydział Promocji, bo zobaczyłem w folderze fotografię, która mnie zainteresowała. Obiecali ją wysłać i dotrzymali słowa. W powrotnej drodze spotykam znajomego rybaka i na jachcie dokańczamy wczorajsze wino. Pokazuje swoją łódź i zaprasza przy okazji kolejnego pobytu we Władysławowie. A mówią, że rybacy ostro piją – a tu butelka wina na dwóch na dwa dni.
Czwartek, 6 października  Wypływam rano ubrany na sztormowo. Wiatr słabszy i odkręcił trochę na południe, więc będę miał osłonę lądu. Tym razem stawiam też zarefowanego grota, bo jednak trzeba będzie iść ostro do wiatru. Fantastyczne żeglowanie kończy się za Cyplem. Idę ostro do wiatru, prawie na granicy łopotu. Niekiedy przekraczam tę granicę i grot łopocze niemiłosiernie. Pracuje też silnik na pół mocy. Szybkość dochodzi nawet do 4 węzłów, ale to nie jest suche, przyjemne żeglowanie. Muszę jednak płynąć szybko, bo już jutro pogoda ma się pogorszyć.
   Kilka mil przed Łebą opuszczam grota, bo wiatr go wytrzepał. Do portu wpływam już po zachodzie słońca. Gdy płynę przez kanał ktoś wyskakuje z budki i krzyczy coś o meldowaniu się przez radio. Nie mogę nawet odpowiedzieć. Bosman w marinie pomaga cumować. Idę sprawdzić prognozę pogody, chwila pogawędki i wracam na jacht. To nie był łatwy dzień, trzeba odpocząć.
Piątek, 7 października  Wypływam rano. Odbiłem od pomostu i przypominam sobie, że tutaj życzą sobie, aby meldować wypłynięcie. Silnik luz i włączam radio. Nawet na dobre nie skończyłem rozmowy, bo jacht zaczęło znosić na pomost. Rzucam słuchawkę, silnik, ster i ledwo wymanewrowałem. Jestem zły na siebie – po jaką anielkę chciałeś ich zadowolić?!
   Po wyjściu z kanału znowu płynę pod wiatr z silnikiem i genuą. Wiatr jednak coraz silniejszy i jakby odkręca na zachód. Jednak uparłem się, bo tak niedaleko do Ustki. Jednak jestem spychany coraz dalej w morze, a halsowanie niewiele daje. Jestem już blisko Czołpina, gdy pogoda widocznie pogarsza się; wiatr tężeje i wyraźnie ma tendencję skręcania na północ. Decyduję się zawrócić, bo w tej sytuacji mogę nie tylko nie dopłynąć do Ustki, ale i stracić szansę na powrót do Łeby.
   Podobnie jak poprzednio przy wracaniu do Władysławowa, po zwrocie mogę odstawić silnik, bo z wiatrem genua ciągnie wspaniale i aż trudno uwierzyć, że pogoda jest tak paskudna. Takie żeglowanie poprawia humor i nawet grzecznie melduję, że będę wchodził do portu. Zresztą w wejściu stała pogłębiarka i lepiej wiedzieć co się dzieje w kanale. Pytają, jakie mam zanurzenie – widocznie na wejściu znowu jest mielizna. Staję w marinie na „swoim” miejscu.
Wieczorem wiał już sztormowy wiatr z północy i do Łeby z pewnością nie mógłbym wpłynąć.
Niedziela wyborcza, 9 październik
   Prognoza przewiduje, że sztormowy wiatr z północy będzie wiał jeszcze kilka dni. Zamykam jacht i jadę do Ustki. HOLLY w marinie bezpieczna postoi do zmiany pogody. Uroczyste przyjęcie listu od Warszawskiej Syrenki wyznaczono na godzinę 11 w sobotę 15 października.
Czwartek, 13 października.  Wyjeżdżam z Ustki, bo prognozy przewidują poprawę pogody. W Łebie jestem w południe. Sztorm na całego. Pomosty w marinie tańczą, ale podobno bywało gorzej. Przez kanał portowy przelewają się fale znacznie groźniejsze niż na morzu. Nawet nie warto myśleć o wypłynięciu. Jednak wiatr ma być coraz słabszy, na jutro maksymalnie 2-3 B.
Piątek, 14 październik
   Nie śpię tej nocy. Co godzinę wychodzę sprawdzać stan morza. Jeśli wypłynę przed 4 rano, to mam szansę dopłynąć na czas do Ustki. Na morzu fala rzeczywiście mniejsza, ale w kanale nadal sytuacja nie dająca szans na wypłynięcie. Na kutrach grzeją silniki i rano będą wypływać. Ja jednak wiem, że nawet za kilka godzin nie zaryzykuję wyjścia z portu, nawet gdybym miał mocniejszy silnik.
Sobota, 15 października
   Pakuję list do plecaka. O 6 mam autobus do Lęborka, później pociąg do Słupska i znowu autobus do Ustki. Jestem na miejscu, umawiam się z kolegą. Motorówka „Jaśmina” wpływa do Basenu Węglowego i podwozi mnie do Pomnika Syrenki. Jest jakaś muzyka, jest Burmistrz i Przewodniczący Rady, są koledzy z tratwy, media i trochę widzów. No i jest nie tylko pomnik, ale i żywa Syrenka z pewnością dużo ładniejsza od tej z pomnika. Podaje mi na tacy chleb o kształtach syrenki i plastry łososia ułożone w ten sam kształt. Są jakieś wywiady, zdjęcia. Jest też komunikat, że nie udało mi się dopłynąć do Ustki, że jacht musiał zostać w Łebie. A na zakończenie obiad w usteckiej restauracji o nazwie „SYRENKA”.
Niedziela, 16 października.  Rano znowu wyjeżdżam do Łeby. W marinie płacę za wszystkie dni postoju, bo tutaj sztormów nie uwzględnia się. Wypływam w południe i bez większych przygód dopływam wieczorem do Ustki.  Sezon żeglarski zakończyłem. Przepłynąłem w tym roku w sumie 1403 mile. W ostatni dzień października dźwig przeniósł HOLLY na ląd jako ostatni z usteckich jachtów. Teraz wiele pracy przy jachcie i pół roku czekania na następny sezon.
Edward „Gale” Zając
Ustka        
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1870