POCHWAŁA MŁODEJ ŻONY
z dnia: 2010-08-15


Oby tak dalej, oby tak dalej ! Znany Wam już Michał "Kusza" Kuszewski wyruszył na podróż poślubną jachtem. I to nie na jakiś tam Jeziorak, czy Adriatyk, ale na prawdzie, bywa ze okrutne nasze morze. Ambitne  zadanie - wyczuwam w tym jakby atmosferę próby wody. No coż - egzamin jak widać zdany. Wróżę Państwu Kuszewskim wiele lat zgodnego pożycia. Ojala!
Następne pary ?
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
---------------------------------------
Szanowny Don Jorge,
Jakiś czas temu żaliłem się, że Visby jest drogie i hałaśliwe. Pisałem też, że „wpadliśmy” tam z Żoną po drodze na Alandy.
Teraz piszę do Ciebie ze zdecydowanie bardziej pozytywnymi wieściami: po wielu trudach udało nam się osiągnąć wyspę Kokar będącą „przedmurzem” Alandów, potem już poszło gładko… Alandy zdobyte!!
News jednak, pomimo zdecydowanie żeglarskiego charakteru, będzie o… mojej Żonie. Mam nadzieję, że w SSI dopuszczasz taką tematykę…
Jak już pisałem w poprzednim, Gotlandzkim doniesieniu, postanowiliśmy z Żoną odwiedzić, w ramach poślubnego pływania, archipelag Alandów. Dla mnie miała to być to kolejna wizyta w tym miejscu i poznawanie kolejnych, urokliwych zakątków. Moja Żona natomiast miała poznać dopiero piękno tego miejsca.

Rozpoczęliśmy w Szczecinie, skąd niespiesznie w nieco szerszym składzie wyruszyliśmy w kierunku Bornholmu. Padło na Nexo, jako jeden z bornholmskich portów w którym nas jeszcze nie było. Z Nexo, gdzie obejrzeliśmy finał MŚ w RPA, wzięliśmy kurs na jeden z naszych ulubionych rodzimych portów – Łebę. Stamtąd pognaliśmy do Gdyni, gdzie skład załogi nam się skurczył do rozmiarów Małżeńskich. Nasi Gdyńscy Przyjaciele (pozdrowienia dla Andrzeja i Raulina) sprawili, że bardzo niechętnie, po kilku dniach opuszczaliśmy port. Wstępnie łudziliśmy się, że jednym długim skokiem osiągniemy Alandy. Tu zaczyna się właściwa część opowiadania. Morze mimo całego swego uroku potrafi zmiękczyć najtwardszych. Po trzech dobach przy awarii autopilota, moja Żona twardo dawała radę dzielić dzień pomiędzy wachtą na sterze, snem, i „pracami domowymi”. Postanowiliśmy, jako że byliśmy kilkadziesiąt mil na wschód od Gotlandii odwiedzić wyspę i spróbować usunąć awarię (raz jeszcze dziękujemy Maćkowi za pomoc). Z Visby uciekliśmy dość szybko by znaleźć ciszę i spokój, oraz schronienie przed sztormem w Blase. Po ustąpieniu sztormowej pogody niespiesznie pożeglowaliśmy do Farosundu, skąd znów przyjęliśmy kurs na północ. Pierwsza noc sztilu nie pozwoliła nam zbyt daleko odpłynąć od Faro. Za to w ciągu dnia mogliśmy podziwiać całe stada fok. Potem powiało… niestety mocno i co gorsza z północy… Żona wprawiła mnie wręcz w zakłopotanie, gdy pół nocy spędziła przy sterze (autopilot nie dawał rady falom). Po kolejnej nocy żmudnego i nieefektownego halsowania, podjęliśmy jedynie słuszną decyzję – kurs na zachód. Padło na Sandhamn, przedmurze Sztokholmu. Na podejściu przywitały nas trzy burze, a potem coś co łagodnie można określić mgłą, nie było widać nic. W końcu osiągnęliśmy port. Kolejne dni znów spędziliśmy na przeczekiwaniu sztormu na Bałtyku i zwiedzaniu okolic (Sztokholm też udało się zobaczyć). Zaraz po poprawie pogody, na posztormowej baksztagowej fali próbowaliśmy utrzymać znany już kurs na Kokar. Na powitanie wypłynęła nam kolejna foka, ku wielkiej radości mojej Żony. Kolejne dni to już zasłużony wypoczynek i spokojne zwiedzanie kolejnych wysp, tak aż do Turku.
Niewątpliwie jest mnóstwo ciekawszych, wygodniejszych i… tańszych sposobów spędzania urlopu - miesiąca miodowego, bezcenne natomiast jest móc przekonać się (po raz kolejny) jak niesamowitą ma się Żonę!!  
------------------------------------------------------
Szanowny Jerzy,
Jakiś czas temu, pod wpływem osobistych spostrzeżeń napisałem poniższego „newsa” z myślą, by gdy tylko uda się znaleźć Internet, przesłać go Tobie. Dziś w Byxelkrok pojawiła się okazja zrealizować swoje zamierzenie. Przed wysłaniem oczywiście „wpadłem” zobaczyć co na stronie nowego… okazuje się, że podobne spostrzeżenia poczynili inni czytelnicy SSI (news Colonela). Ponoć wielokrotnie powtarzane kłamstwo staje się prawdą, mam nadzieję, że kilkakrotne opublikowanie prawdy otworzy nas na Morze (moja naiwność niech tłumaczy mój młody wiek).
Ostatnie 10 dni spędziłem na zwiedzaniu portów Alandzkich i Fińskich (archipelag Turku). Nie muszę, chyba nikogo przekonywać do piękna tych miejsc. Ceny także nieco bardziej przystępne niż w Szwecji, no i sporo miejsc w których można stać na dziko (za free). Zaskoczyły mnie dwie kwestie, pierwszą był fakt, że poza nami jachtów z biało-czerwoną na flagsztoku nie było widać (może dlatego, że skwapliwie ominęliśmy Marienhaminę). Drugie „zaskoczenie” ściśle wiąże się z pierwszym. Praktycznie w każdym miejscu gdzie cumowaliśmy, budziliśmy – no może nie sensację, ale spore zdziwienie i wszędzie pojawiały się pytania czy my faktycznie z Polski przypłynęliśmy. Po naszym potwierdzeniu, rozpoczynała się zwykle bardzo sympatyczna rozmowa i nawiązywały się znajomości. Nie ukrywam, że moją próżność bardzo mile łechtało, uznanie okazywane przez fińskich żeglarzy. Jeśli do tego dodamy przepiękne okoliczności przyrody, to pozostaje jedynie wznieść miarowe okrzyki: „RODACY, ŻEGLUJCIE DO FINLANDII!”
Michał "Kusza" Kuszewski   

 
 
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1526