Peloponez to z naszej perspektywy coś podobnego do ukraińskiego Krymu, tyle że więcej zakamarków. Peloponez to najdalej wysunięty na południe półwysep grecki o powierzchni 21 550 km². Silnie rozczłonkowana linia brzegowa tworzy liczne mniejsze półwysepki i zatoczki. Dokoła wiele wysepek – satelitów. Ciekawy cel rejsu. Zainteresowanych zachęcam do uzupełnienia podstawowych pomocy nawigacyjnych jak mapy i locyjka Imray do wydrukowania lub zapisania na pendrive obserwacji i praktycznych rad bywalca – Marka Popiela. Tekst bardzo przypadł mi do gustu.
Markowi dziękuję.
Zyjcie wiecznie!
Don Jorge
=====================================
Dookoła Peloponezu
Mój samolot dociera do Aten dopiero wieczorem w sobotę więc zgodnie z umową i moim upowaznieniem to Paweł odbiera jacht. Mają też czas by porobić w ciągu dnia zakupy prowiantowe więc przybywam na gotowe. Mimo późnej pory załoga czeka na mnie z kolacją. Luksus.
W niedzielę rano jeszcze tankowanie wody i spotkanie z Gianisem by wreszcie o 1115 oddać cumy. Wiatr żwawy z NNW. Dalej na Egejskim grubo ponad 20, ale na Zatoce Sarońskiej lajtowo. Płyniemy pośpiechem się brzydząc w stronę Poros, omijając Eginę od wschodu. Wreszcie docieramy do cieśniny pomiędzy Poros a Methaną. Tu zrzucamy żagle kierujemy się do Russian Bay ponieważ nie chcę późnym popołudniem szukać miejsca w zatłoczonym porcie, Czasu jest jeszcze dość, by chętni zwodowali tender i odbyli wycieczkę do kapliczki na wysepce.
.
Po śniadaniu przemieszczamy się do miasta. Pomost i zachodnie nabrzeże są ciasno obstawione czarterową flotą. Dalej nie jest lepiej ale wreszcie znajdujemy lukę do zacumowania. Niestety, wiatr wieje tu z zachodu i wypada „po grecku” zacumować przy silnym bocznym wietrze. Przy czym nie pomaga prawoskrętna śruba. Po kilku próbach wreszcie się udaje. Wolontariusz z sąsiedniego jachtu ma do nas pretensje że przy próbie odebrania cumy rozdeptał sobie telefon i nawet,sądząc z jego greckiej angielszczyzny wspomina coś o policji. Mamy cały dzień na spacery po mieście i obiad w portowek tawernie. Jakoś obeszło się bez policji. O 0729 oddajemy cumy i ruszamy w kierunku Hydry. Wiatr tężeje.
.
.
.
Wpływamy ostrożnie do portu. Przy falochronie znalazłoby się miejsce w drugim rzędzie a w głębi portu są nawet puste miejsca ale przy tym wygwizdowie obawiam się jakichś potrąceń zatem robię pokazową rundkę i odchodzimy do Ermioni. Miasteczko leży okrakiem u nasady półwyspu i stawałem tam kilka razy po odlądowej stronie ale tym razem wyberam przeciwną stronę o której wiem, że jest lepiej wyposażona w media. Keja jest pustawa, a zawietrzny brzeg spokojny, zatem tym razem przy
cumowaniu krew się nie polała.
.
.
.
.
O 10 AM oddajemy cumy i przez cieśninę między wyspami ruszamy na pełne morze. Na otwartym morzu nadal utrzymuje się silny wiatr, ale bliżej brzegu jest całkiem akceptowalny, a na dodatek baksztagowy. Miałem zamiar spenetrować jakiś porcik w zatoce Argolidzkiej ale z kalkulacji czasu wynika, że trzeba się jednak pospieszyć. Zatem zmierzamy wprost do Menawazji.
.
Po przepłynięciu 48 mil omijamy wyniosłą skałę i zmierzamy wprost do portu Gafira. Od ostatniego pobytu port wyporządniał i przybył mu nowy pirs od północy, ale słupków z wodą nie przybyło. Stajemy longside przy wschodnim pirsie. Planujemy tu pozostać do wieczora następnego dnia. Co dzielniejsi wspinają się rano na szczyt skały gdzie znajdują się ruiny starożytnego miasta. Współczesne - pełne knajpek, hotelików i sklepików z durnostojkami leży na południowym zboczu i ta wizyta mi wystarcza. Jeszcze obiadokolacja w znanej mi z poprzednich wizyt knajpce i wieczorem ruszamy.
.
Przed nami ponad 80 mil, więc nocka i tak była nieunikniona. W nocy wiatr zdycha i 5 godzin płyniemy na silniku. Do Chani docieramy o 11 AM dzięki czemu część portu dla przelotnych ptaków jest prawie pusta. Stajemy przy wysokim nabrzeżu skutkiem czego chodzenie po stromym trapie sprawia nam sporo stresu. Czeka mnie wizyta w portowej policji by złożyć nową listę załogi jako ze część załogi się zmienia. Okazuje się, że poza listą załogi należy dostarczyć dokumenty, a przecież większości z nich jeszcze nie ma. Pani sierżant godzi się by dostarczyć je później. W międzyczasie docierają Mariusz z Tomkiem i Dorotą i zapraszają na wycieczkę wynajętym samochodem. Klasztor z ciekawą historią, grota pełniąca rolę kapliczki i obiad w dalekiej od turystów restauracji. . Jeszcze korzystając z posiadania samochodu robimy zakupy w supermarkecie. Uzgodnione z Asią, która spontanicznie wchodzi w rolę intendenta. W porcie pani sierżant upomina się o dokumenty, tymczasem Beata ma przylecieć wieczornym. samolotem. Ostatecznie godzi się na następny dzień. O godz. 0950 po uzupełnieniu formalności z policją ruszamy wreszcie w stronę Kithiry. Docieramy do jej południowi wschodnich wybrzezy po 22-tej i rzucamy kotwice na 10 metrach w zatoce Aviemonas. Jest tam mały port, ale nie decydujemy się na cumowanie.
Świtkiem ruszamy w stronę Peloponezu. Celem jest Gythion położony pomiędzy drugim a trzecim „palcem półwyspu”. Stajemy longside pomiędzy zatłoczonym portem dla jachtów i kutrów rybackich a przystanią promową. Decydujemy się na długą wycieczkę wzdłuż plaży do wyrzuconego na plażę wraku. Okazuje się jednak że tą drogą dostać się do niego nie sposób. Pozostał spacer po żwirowej plaży. Bea oczywiście nie odpuścią okazji by choć trochę popływać. Obiad na lądzie, tankowanie wody do czego trzeba się przestawić do miejsca właśnie zwolnionego przez kuter i o 17-tej w drogę.
.
Celem jest Kalamata leżąca za „kolejnym palcem” Peloponezu. Docieramy tam rankiem następnego dnia. Przyzwoity port jachtowy nawet z działającymi muringami. Wycieczka do ruin górującego nad miastem zamku. W powrotnej drodze znajdujemy przytulną knajpkę wyraźnie nie przygotowaną na dziesięcioosobową grupę. Amelia, właścicielka, staje jednak na wysokości zadania i znajduje dla każdego coś miłego. Widać, że wizyta gości z Polski sprawia jej satysfakcję.
.
Rankiem oddajemy muringi cumy i naprzód... i tu bieda. Z dołu wydostają się niepokojące dźwięki. Więc szybko ponownie cumy i muringi, Zagładamy do komory silnikowej i tu tajemnica się wyjaśnia. Połączenie wału śruby z przekładnią powinno być skręcone czterema śrubami, a tu została już tylko jedna, na dodatek mocno poluzowana. Pozostałe, mocno pordzewiałe leżą na dnie zęzy. Widać, że leżą tam już od lat. Po telefonicznych konsultacjach z armatorem znajdujemy mechanika który ma stosowne narzędzia i nowe śruby. . Ostatecznie opuszczamy Kalamatę już po południu. Płynąc pomiędzy wyspami, a lądem docieramy po zmroku do Methoni gdzie rzucamy kotwicę na 15m. W nocy widać oświetloną wieżę weneckiej twierdzy.
.
Rankiem 9.05 podnosimy kotwicę by wieczorem rzucić ją koło portu Katakolon. Rankiem przestawiamy się do portu, którego jachtowa część okazuje się pustawa. Słupki z wodą rozstawione są z rzadka, ale sąsiad pożycza nam wąż do przedłużenia naszego. W planie jest wycieczka do Olimpii. Jeździ tam pociąg, ale okazuje się, że o tej porze roku tylko dwa razy dziennie. Autobusy również z rzadka. Pozostaje wypożyczenie dwóch samochodów by cała załoga mogła się do Olimpii udać. Wycieczka do Olimpii bardzo udana. Z oryginalnych budynków niewiele zostało. Stadion olimpijski także nie robi przy dzisiejszych wielkiego wrażenia, ale dwa muzea z tysiącem artefaktów są warte odwiedzin (i zapłaty za bilet).
.
Rankiem 11 maja ruszamy w stronę Zakynthos. Rezygnujemy z wizyty w stolicy i myszkujemy wzdłuż zachodniego brzegu z wysokim klifem. Zaglądamy do skalistych zatoczek z wyciętymi przez morze jaskiniami by wreszcie zakotwiczyć w zatoce Vromi na 20 metrach z rufą zacumowaną do boi. Bez uwiązania rufy, zmienne wiatry co raz przesuwały by nam rufę niepokojąco bliski skalnej ściany i jaskini z profilem Posejdona. O 0640 podnosimy kotwicę i przenosimy się do odległej o kilka mil zatoki wraku. Wieści które do mnie dotarły mówiły że kotwiczenie tu jest surowo zakazane, ale załoga mnie przekonuje, że zakazane jest jedynie lądowanie. No ryzyk-fizyk. Rzucamy kotwicę i dwie panie niecierpliwie skaczą do wody. Mortiszia i Bea. Pierwsza popluskała się wokół łodzi i wraca na pokład ale Bea znika w oddali. Do wraku jest 0,2 mili. Ostatecznie uruchamiam karną ekspedycję która spuszcza tender i wiosłuje w pościgu za uciekinierką. Tymczasem ona już obmacuje tą kupę rdzy i wypływa na spotkanie. . Decydujemy się na surową karę a ponieważ jest niepijąca to ma ufundować załodze butelke Metaxy. Ostatecznie o 0930 podnosimy kotwicę i opuszczamy to zakazane miejsce. O 1420 cumujemy na wschodnim brzegu Kefalonii w porcie Poros. Spacer i obiad w nadbrzeżnej tawernie. Rankiem żegnamy gościnny porcik i ruszamy w kierunku zatoki Korynckiej. W locji Imraya wyczytałem, że przejście pod mostem wymaga zgłoszenia w Trafik Center. Melduję się zatem przez radio i dostaję zezwolenie przejścia. Wiem z locji, że most ma 45m prześwitu choć, jak każdy most wydaje się za niski.. Nagle Trafik wywołuje nas i pyta o wysokość masztu. Strzelam, że 18m za co dostaję pozwolenie przejścia. Tuż za mostem skręcamy w lewo ku Nafpaktos. Na redzie kotwiczy kilka katamaranów. Wewnątrz stoi kilka jachtów i nie bardzo jest gdzie zacumować bo porcik jest płytki. Trudno – nie odwiedzimy Cervantesa. Płyniemy dalej w kierunku Trizonii. Mała wysepka z portem ukrytym w głębokiej zatoczce. Byłem tam kiedys i porcik był pusty i ozdobiony w środku zatopionym jachtem. Dziś tak dobrze nie ma, ale ostatecznie cumujemy burtą do zamykającego port falochronu.
.
Rankiem ruszamy do odległego o ca 65 mil Koryntu. Mały porcik jachtowo – rybacki ciasno zapełniony. Przy pomostach stoją kilkujachtowe tratwy. Ostatecznie cumujemy burtą w najdalszym zkątku. Ostatnie zakupy i rano przymierzamy się do sforsowania Kanału Korynckiego. Zgłaszam się na 11 UKF kanale i dostaję polecenie warowania za północnym falochronem. Powoli gromadzą się kolejne jachty. Wreszcie pada wezwanie do wpłynięcia – w określonej kolejności. Za kanałem stajemy przy prawej kei i idziemy zapłacić za przeprawę. Inflacja zadziałała – dziś za 15 metrowy jacht trzeba zapłacić 280 euro.
.
Wiatr wschodni pozwala świetnie żeglować, ale i halsować przez całą Zatokę Sarońską. Zatrzymujemy się na obiad w głębokiej Zatoce Linari w której jednak wiatr kręci i trzeba staranne wybrać miejsce do kotwiczenia. Wpadam na pomysł, żeby zamiast siłować się z wiatrem starając się dostać do Eginy, na której i tam nie będzie dla nas miejsca, popłynąć na północ i odwiedzić Salaminę, której dotąd nie widziałem. Późnym wieczorem rzucamy kotwicę w głębokiej zatoce. Na jej końcu znajduje się gęsto zapełniony port jachtowy. O 09 AM podnosimy kotwicę i przez zawiłą cieśninę wpływamy na Aigaio Pelagos. O 11AM przerwa na lunch w Zatoce Vasilika i przez kolejną zawiłą ciesninę wracamy na Zatoke Sarońską.
Stąd już prosta droga do Alimos. Boczny porywisty wiatr utrudnia dotarcie na miejsce postoju dokąd trzeba dotrzeć tyłem, długą aleją najeżoną dziobami i mooringami cumujących tu jachtów. Trochę zbyt nieśmiało, zresztą, na wstecznym biegu trzeba się siłowac z kołem, w efekce kolejny podmuch odchyla dziób skutkiem czego rufa zaczepia o mooring cumującego tu jachtu. Inercja zadziałała i dziób opiera się o kotwicę przeciwległego jachtu. Ster strumieniowy jest zbyt słaby by przeciwstawić się wiatrowi. Ostatecznie Tomas, pracownik armatora wskakuje na nasz jacht i wyprowadza nas z kłopotliwej sytuacji. Tak więc z lekką plamą na mym kapitańskim honorze kończymy rejs w Alimos.
Marek