
Aż się prosi przywołać Herodota z newsów Mariana Lenza. Po latach nawet wspomnień z zasadniczej służby wojskowej czy opowieści o realiach epoki PRL słucha się z rozrzewnieniem. Czas zaciera przykrości. Ale nie zapominajmy, że w prawdziwym, czyli morskim, a przede wszystkim oceanicznym, nie mówiąc już o polarnym żeglowaniu - skrupulatnym, ba - okrutnym strażnikiem pamięci (na dobre i na złe) jest Dziennik Jachtowy, czyli w narzeczu liberatorów Notatnik Skippera. Eugeniusz Moczydłowski w dzisiejszym felietonie próbuje wszystko przedstawić żartobliwym tonem. Tylko prawdziwi słonowodni, a przede wszystkim lodowodni żeglarze pojmą okrutność tych podśmiechujek. Tak mnie teraz naszła myśl – Tadeusz Lis by się Eugeniuszowi przydał na „Magnusie”. Opresyjność nowoczesności technologicznej jest obezwładniająca.
Pogody ducha podczas pouczającej lektury.
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
=============================================
Drogi Don Jorge,
Przeglądałem zapiski w poszukiwaniu pewnych danych, na które zdradziecki PESEL spuścił kurtynę miłosierdzia i znalazłem taki kawałek, któy dowodzi, jak złudne są nasze mądrości, które życie weryfikuje wbijając nas w morskie odmęty, ucząc nieustannie pokory i dystansu do swoich zawsze ograniczonych możliwości. Może zechcesz udostępnić w celach dydaktycznych i rozrywkowych?
Twój El Viejo
---------------------------------------------------------
WSPOMNIEŃ CZAR
Jak złożyć wyrafinowany technicznie silnik diesla renomowanej firmy siłami biologów morskich nie mających o tym pojęcia? Potrzebna instrukcja serwisowa i 4 „W” : Wola, Wiara, Wytrwałość i dobre Wykształcenie, niekoniecznie techniczne. Nie będę się nad tym rozwodził, bo dla każdego, kto podejmuje ambitne wyzwania jest to oczywiste, a innym to nie jest do niczego potrzebne.
.
Silnik został złożony, starannie odpowietrzony i kiedy wszedł jak nowy na obroty i pracował pół godziny, poleciały triumfalne SMSy na wszystkie strony świata głoszące oczywistość Janka Kobuszewskiego z kabaretu Olgi Lipińskiej: ”masz pomysł – zrób to sam!” Dzięki tej dewizie został wybrany honorowym członkiem IV Wyprawy PAN na stację im. H. Arctowskiego na której namiętnie oglądaliśmy taśmy wideo z kabaretu, co zawsze poprawiało wszelkie podłe nastroje i rozwiewało marazmy zimowania. Tak więc żagle staw i w drogę!
Kristiansand Helgeroa
.
Uporczywy zachodni wiatr potrzymał nas 24 godziny na jednym halsie do połowy zachodniej Danii, ale dalej nie było sensu czekać na SW i po zwrocie wróciliśmy na kurs północny w stronę Norwegii. W tak zwanym międzyczasie okazało się, ze bierzemy ciut za dużo wody, oczywiście nie wiadomo skąd i dlaczego. Właściwie – dlaczego – to wiadomo – życie na jachcie to niejebajka w białych portkach i gin and tonik w ręcach. Na norweskim brzegu znalazłem cudne kotwicowisko Hill, gdzie postanowiłem kucnąć i zbadać zagadnienie. Już witał się z gąską, ale 2 mile przed kotwicowiskiem sprawdziłem kotwicę, której pilot okazał się odmawiać jakiejkolwiek współpracy. Trzeba do portu, a najbliższy to Kristiansand, gdzie docieramy bladym świtem i cumujemy do zrujnowanej kei. Płytko, stoimy na mieliźnie, ale za darmochę. Czas skorzystać z cudem odzyskanego agregatu. A ten rzęzi bez sensu i nie wykazuje najmniejszych tendencji do wystartowania. A mistrz Bolek radził: sprawdźcie jak działa pod obciążeniem. A mistrz Maciek wspominał: niektóre firmy zalecają dociągnięcie śrub głowicy po jakimś czasie użytkowania. Konsultacje z mistrzem Bolkiem sugerują standardowa kolejność czynności sprawdzających: czy świece żarowe żarzą? Czy paliwo dochodzi do wtryskiwaczy? Czy luzy zaworowe są ciągle prawidłowe? Mistrzowie mają swoje doświadczenie i standardowe zasady postępowania. Ekolog polarny jak ja, dysponuje tylko metodą naukową, w której
prawdopodobieństwo zdarzeń jest czynnikiem ważącym nie mniej niż doświadczenia mistrzów. Dlaczego po pół godzinie idealnej pracy miałyby przestać działać nowe świece żarowe, dopływać paliwo i rozregulować się luzy zaworowe? Wykluczyć tego nie sposób, ale może poszukajmy przyczyn bardziej prawdopodobnych? Horda dylematów przy składaniu silnika była imponująca, ale na czele był problem jaką założyć uszczelkę pod głowicę? Oryginalna miała metalowy rdzeń i cienkie plastikowe okładki po obu stronach. Ale uszczelkę powinno się wymienić. Dwie nowe uszczelki przysyłane przez kolejne autoryzowane serwisy części firmy Kubota były fibrowe, a więc
miękkie, co koleni mistrzowie uznawali za normalne, akceptowalne. A silnik obecnie nie działa.
.
Czeka nas kolejny dzień przygody. O tak! Nie jest nudno. W szczęśliwym międzyczasie, biolog morski Norbert, rozebrał pilota windy kotwicznej i już po 2 godzinach wysiłków, przylutował kabelek, zalał epoksydem, uszczelnił silikonem i winda kotwiczna działa. Trudno zrozumieć jednak, dlaczego środowisko ekologów nie zająknie się nawet na temat tego, że firma Quick, jak i wszystkie inne szczególnie duże, produkują sprzęt który, należy wymieniać co kilka miesięcy, zamiast dziesięcioleci. Ten trop tzw „śladu węglowego” nie rajcuje jakoś hunwejbinów walki o środowisko jak np. znanej, bardzo miłej skądinąd, północniczki Krysi Kozioł, czy guru krajowego tej paranoi prof. Krzysztofa Michalskiego, nie wspominając Al Gora, Jane Fonda i stada podobnych harcowników. No dobra – rozbieramy generator. Sprawdzamy luz zaworowy dociągamy śruby głowicy, uruchamiamy pompę wody słodkiej i - w drogę? Nie będzie generator pluł nam w twarz! Tak było: hurra! - w piątek i sobotę 21/22 lipca. Ale generator mimo w/w pieszczot drugi raz nie odpalił. Mechanicy w Polsce nie maja mocy przerobowych, w Norwegii są albo na wczasach albo na wakacjach. Może Islandia? Ostatni punkt na szlaku do Winlandii. Witek Bogdański, niezawodne wsparcie „Magnusa” w pierwszej wizycie w Reykiaviku 9 lat temu, jest na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku, ale znajduje, uruchamia kontakt i przywraca nadzieję.
Norweska wioseczka
.
Morze Północne łagodne i drugą dobę prawym halsem celujemy w przejście pomiędzy Szkocją a Orkadami. Z żalem pomijając sentymentalną wizytę w Shapinsee na Szetlandach, w dawnym Tadzia i Kasi Zawadzkich Balfour Castle, poznany na „Gedanii” w 1975 r, nawiedzony ponownie „Magnusem” w 2014 r. Kilka dni halsówki ukazało, że generator może być potrzebny w stopniu umiarkowanym. Traktuję to odkrycie ostrożnie jak wszystko co spada znienacka, jak drzewiej, manna z pustynnego nieba.
.
Przez trzy doby, dwa wiatraki „Superwind” przy wietrze 20 węzłów plus dostarczały prądu pokrywającego całkowicie jachtowe zapotrzebowanie: autopilot, nawigacja, UKF, lodówka, zamrażarka, wszystkie pompy i oświetlenie. Nie wszystko jest takie cacy z tym prądem, próbujemy nieustannie praktykować myślenie pozytywne. To nawet czasem działa, szczególnie efektywnie, gdy myśl wspiera działanie. I tak zlikwidowaliśmy przecieki nad kambuzem, koją w forpiku i wokół masztu. Zostało niewyjaśnione gromadzenie się wody w zęzie podczas żeglugi na wiatr gdy wieje ponad 25 węzłów. Podejrzewam jakieś niejasne pobory wody przez otwory wylotowe pomp zęzowych – przyszły temat badawczy. Jest tej wody niewiele, na kilka minut pracy małej pompki zęzowej. Płaskie dno „Magnusa” powoduje, że wiadro wody hula od burty do burty, a po dwóch wachtach wygląda to niepokojąco. Wystarcza w takich warunkach wstawić pompkę do zęzy na stałe i włączać w miarę potrzeb. Katharsis na jachcie w czasie żeglugi polega na tym, że wszystko działa lub jest pod kontrolą, nie ma nic do roboty poza zwrotami, jest idealny porządek, dzięki temu, że minimaliści - Norbert i ja mają po jednym chałacie i parze butów w użyciu. Nie szlajają się klapki, trampki, gumowce i inne bambetle. Jest sucho, czysto i nie rzuca nami jak na rodeo. Czas na śniadanie. Do Atlantyku 80 mil. Jak się takie coś napisze to zaraz się okaże, że to tylko chwila i pobożne życzenie. W ramach wyznawanych przesądów zwalczam takie gadanie u innych, ale sam jak widać chętnie ulegam i oczywiście zostaję natychmiast przywołany do porządku. Odkrywam, że nie działa zamrażarka – bezpiecznik na tablicy rozdzielczej nie działa. Mięsko jeszcze zimne ale już zmiękło i zepsuje się moja roczna alternatywa dla oferty Norberta konsumpcji suchej karmy dla szczeniąt. Zaraz po tym zadzwonił szef firmy która sprzedała nam „Iridium Go! Exec” – nowe „cudo” firmy mające nareszcie zapewnić satelitarny internet na morzu. Poinformował, że nabyte przeze mnie urządzenie ściąga kolosalne ilości danych co się przekłada na opłaty rzędu 2000 USD i zostało zablokowane. Powinienem dostać zawału, ale Norbert jest pierwszy raz na jachcie i jeszcze nie jest gotowy na odejście kapitana. Iridium za te 2000 dolców ściągnęło 450 Mb przy opłaconym limicie 25 Mb na miesiąc. To się stało gdy Norbert tylko próbował jakie są możliwości urządzenia. Można ściągnąć pocztę i bardzo proste strony. Nie ma szans na mapy pogody, czy zalodzenia. „Iridium Go! Exec” jest tak samo bezużyteczne jak poprzednie „Access Point” i „Iridium Go!” Obiecałem odesłać ten cały złom firmie w ramach rozliczenia tych 2000 USD których zwyczajnie nie mam. Jako drobny już dodatek - SMS z „Plusa”, że dodatkowy roaming wyczerpany za 450 zł netto i zablokowany. Zapomniałem, że Norwegia, Wyspy Owcze nie są w Unii i trzeba słono bulić. Na Grenlandii jest jeszcze lepiej – minuta rozmowy 20 zł. Tak więc pozostaje jedyna sensowna, niezawodna komunikacja satelitarna globalna – „In Reach” firmy Garmin. Trzeba się więc przyzwyczaić do ekspresji i przekazu przy pomocy 164 znaków. Koniec referatów! Można do mnie pisać dowolna ilość razy darmowe SMS ze swojego konta w komputerze lub telefonie po 164 znaki w każdym na adres: megas@inreach.garmin.com . Lub taki sam SMS wysłać z telefonu GSM, ale tylko na numer telefonu z którego się dostaje SMS ode mnie. Wstyd się przyznać, ale po 9 latach eksploatacji jachtu odkryłem w końcu, że niewiadomego pochodzenia woda w zęzie na kursach ostrych w ciężkiej pogodzie jest dostarczana przez pompy zenzowe „Johnson 4000”. Uderzenia fali i przechyły jachtu pompowały do kadłuba wodę przez lichej konstrukcji zawory zwrotne pomp. Wstyd mój jest trochę mniejszy, bo rozkłada się na liczne grono konstruktorów kapitanów i złotych rączek, które dały pospołu ciała ze mną na tym kierunku zmagań z jądrem ciemności życia armatora. Najważniejsze, że zęzę osuszamy teraz ściereczką. Mam nadzieję kupić w najbliższym porcie zwykłe hydrauliczne zawory zwrotne o średnicy 38 mm.
Reykjavik - Filharmonias
.
W nagrodę dostaliśmy kilka dni kopa wschodnich wiatrów i trasa Kristiansand – Islandia pokonana w osiem dni. BTW 17.03.2025. Po prawie dwóch latach mogę stwierdzić tylko jak bardzo się myliłem i w diagnozach i przepowiedniach. Prawie wszystko odwróciło się do góry nogami. Gdyby nie te zapiski, to nigdy bym sobie nie przypomniał jak wygląda jądro ciemności w żeglarstwie
wyprawowym. Niepamięć - wspaniała cecha zawalonej klęskami i walką mózgownicy!
.
Eugeniusz
Modernizację łódki zaczynałem, jak to się zwykle robi, od demontażu tego co
przeszkadzało i tzw. siłą rzeczy było do usunięcia. Naturalnie robiłem też
nieskończoną ilość rysunków wypełnianych potem wymiarami z inwentaryzacji,
oraz różne okolicznościowe notatki, dotyczące spraw o których należało
pamiętać.
Demontaż ręcznej pompy zęzowej był jedną z pierwszych robót, do której aż
prowokował pęknięty wąż odpływowy, i drugi, też uszkodzony, smętnie
kołyszący się w głębokiej na metr zęzie. Zrobiłem wtedy notatkę „Odpływ z
zęzy”, która pętała się długo wśród rysunków z pomiarów łódki, chociaż
rzeczonego odpływu pompy zęzowej – nie znalazłem. Nie byłem tym
szczególnie zdziwiony, bo miałem za sobą już znacznie ciekawsze odkrycie,
dotyczące lewoburtowego odpływu z kokpitu.
Ten odpływ był mosiężny i całkiem przyzwoity, z nałożonym, zbrojonym
wężem i - jak mówią wszystkie przepisy o odwodnieniu kokpitów – miał na
drugim końcu równie solidny, półtora calowy zawór kulowy przy dnie.
Ponieważ długa rączka zaworu nie mieściła się między szafką kuchenną a
lodówką więc nie dawała się obrócić. Ktoś, kto montował kiedyś cały ten
odpływ, wyciął starannie długą szczelinę w ściance kuchni, dzięki czemu koniec
rączki zaworu wchodził w szparę i można było go poruszać, a „system” działał.
Pewną niedogodnością przy obracaniu zaworu, było przyszczypanie palców,
kiedy rączka wchodziła w szczelinę w kuchni, ale po paru bolesnych lekcjach
każdy operator uważał na palce.
Jak wiadomo mosiądz w wodzie morskiej trwały nie jest, więc po kolei
demontowałem liczące pięćdziesiąt lat okucia, zwłaszcza że odpływy z kokpitu i
tak miały być w innych miejscach, aż wziąłem się za demontaż zaworu
kulowego na lewej burcie. Nie było to łatwe; najpierw należało zdjąć rączkę
zaworu, a potem dopiero długi klucz do rur przesądził sprawę i zawór ustąpił.
Gwinty błyszczały jak z fabryki, ale czegoś mi brakowało: zawór był BEZ
KULI. Zachowałem go na pamiątkę i leży gdzieś w szpejach do dziś. Natomiast
odpływ ze zdjętej pompy zęzowej, o której było na początku, znalazłem
znacznie później i w miejscu, gdzie się go kompletnie nie spodziewałem.
Plan modernizacji jachtu był ambitny i przewidywał dwie ręczne pompy zęzowe
Henderson Mk V o średnicy półtora cala, co zresztą jest zalecane przez przepisy.
Zanim zdecydowałem, gdzie będą odpływy, miałem komplet pięknych nowych
detali instalacji zęzowej. Króćce do węży, kolanka, solidne zawory i przejścia
burtowe pomp zęzowych, przy tej średnicy wyglądają bardzo poważnie i budzą
zaufanie, że może nie zawiodą, ale niestety - lekkie nie są. Nie mniej -
uważałem, że poleganie jedynie na trwałości cieniutkich, gumowych zaworków
pomp Hendersona – nie jest właściwe i należy przeboleć ciężar nowych
kształtek. Idem dotyczyło dwóch pomp elektrycznych, które jako otwarte, wręcz
są stworzone do zasilania zęzy wodą zaburtową. Czyli - liczba okuć rosła,
ciężar też, a pocieszenie, że to tylko cal średnicy - było niewielkie.
Kiedy długo później zobaczyłem ofertę zaworów zwrotnych z ABS, do
rurociągów, doznałem czegoś w rodzaju iluminacji: Eureka - wyloty pomp
zęzowych ! Prawie nic nie ważą, nie trzeba ich otwierać ani zamykać, czyli to
jest coś dla pomp automatycznych ! Wprawdzie takie wyloty mają też gumowe
zaworki, ale uznałem że powstaje podwójne zamknięcie: raz - w korpusie
pompy i dwa – w przejściu burtowym. Niby świetnie: dwie gumki to nie to, co
jedna. I do tego żaden ciężar: parę deko, nie żadne kilogramy.
Ale kiedy przeczytałem (dwa razy) opis przygód z pompami zęzowymi
Magnusa Zaręby - entuzjazm szybko minął i wróciły dawne wątpliwości: a
jednak to tylko gumki.
No i mała łódka, niekoniecznie w lodach, ale przecież też może się znaleźć w
cięższej pogodzie.
tomek