Dopiero co kontemplowaliśmy uroki Wysp Zielonego Przylądka, a już wracamy do wrazeń z rejsu do portów bałtyckiej wyspy Rugia – największej wyspy niemieckiej czyli naszej „bliskiej zagranicy”. Damian Swięs zamienił plan wizyty w Sundzie z powodów pogodowych i jak przeczytacie za chwilę – tego nie żałuje. Bałtyk atrakcjami oceanom nie ustępuje. Zapewniam Was o tym kolejny raz.
Dziękuję, liczę na kolejne korespondencje.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge.
=========================================
Szanowny Don Jorge.
Udało się wreszcie, po chyba trzyletniej przerwie troszkę przybałtyczyć, a parcie i tęsknota były już wielkie. Sierpień, mała łódka, stara załoga (w sensie, że długo się znamy, bo wiekiem młoda oczywiście): Żona, Kumpela i Kumpel, no i 2 tygodnie czarteru. To się naprawdę zapowiadało nieźle. Plany, warianty ambitne. Nakupiłem map i ze stosem żółto-niebieskich książeczek pojawiliśmy się w Szczecinie w piątek po południu. Zakupy, sztaunek i w sobotę start gdzieś, jeszcze nie wiadomo gdzie, bo pogoda na Bałtyku taka sobie i jeszcze nie zdecydowałem czy na Świnoujście, czy w lewo na Zalew Niemiecki. Zatem nadarzyła się okazja do zobaczenia po wielu latach Trzebieży i to był świetny pomysł..
Port super (no, te toalety nieco mniej), spokojnie, kameralnie, a deptaczek spacerowy wspaniały, tak jak i spacer, po którym zerknęliśmy na ostatnie pozostałości dawnej floty trzebieskiej, czyli jak się mają „Śmiały” i „Dziwna” bo to chyba dwa ostatnie. „Śmiały” się nie ma w ogóle (stoi sobie na brzegu i czeka trudno powiedzieć czy cierpliwie), natomiast „Dziwna” ma się i to jak. Mieliśmy szczęście, bo pod słynną ławeczkę podjechały właśnie armatorka Ela Komarzyńska ze swoją przyjaciółką Drwalem i mogliśmy osobiście złożyć wyrazy uszanowania i podziwu. Po sześciu latach remontu przeprowadzonego właściwie własnymi rękami widać koniec. Ela wspomniała, że z większych potrzeb właściwie brakuje jej już tylko żagli, niestety nie mamy żagli do Jotki, żadnych nie mamy, ale może ktoś coś? Mam nadzieję, że w najbliższym sezonie „Dziwne” Panie znajdą się na wodzie, trzymamy mocno kciuki. Blog „Dziwny”: https://sydziwna.blogspot.com/
.Nazajutrz ruszyliśmy. Najpierw Świnoujście, potem Sassnitz, które nigdy się nie nudzi. Ech te toalety przebogate i klify ulubione. Kamienie z dziurką też. Przyszedł czas na decyzję co dalej i wyszło, że bujniemy się gdzieś w stronę Kopenhagi, a skoro zapowiadają 15 w z E to lepiej być nie może. Nazajutrz wiało tak na oko (brak wiatromierza) więcej niż to 15, ale słowo się rzekło, wyszliśmy z niejakim trudem spomiędzy dalb sprawdzić sytuację organoleptycznie. Po godzinie rąbanki pod falę i upewnieniu się, że faktycznie wieje więcej i to sporo podkuliliśmy ogonki i wróciliśmy do portu zapalić papierosy i wyciągnąć flaszki no i przede wszystkim wymyślić jakąś dalszą strategię.
.
"Dziwna" jeszcze na lądzie
.
Kumpela musiała się, niestety choć planowo, wkrótce zbierać, zatem zmieniliśmy strategię i przeprofilowaliśmy rejs z turystyczno-sportowego na emerycki – mój ulubiony. Odpuszczamy Danię i niespiesznie pobuszujemy po Rugii, co już kiedyś miało miejsce, zatem zrobi się sentymentalnie. Pożegnawszy Kumpelę ruszyliśmy w stronę Arkony, tym razem przy faktycznych 15 w, ale z NW żeby nie było za dobrze. Na pierwszy ogień Schaprode, czy dalej jest tam tak pusto, cicho i ciemno, ciemno po zmroku oczywiście. Jest dalej, urocza miejscowość nadal utrzymała się w naszym rankingu wysoko, a że profil rejsu był już jak wspominałem emerycki zostaliśmy dwa dni spacerując i odsypiając zaległości z całego roku.
Rugia - Schaprode
.
Mając sporo czasu postanowiliśmy spróbować wbić się gdzieś na wyspę Hiddensee, co ponoć w szczycie sezonu nie jest łatwe i to się potwierdziło. Pomimo zastosowania super chytrego planu polegającego na wczesnym śniadanku i wpłynięciu do Vitte koło 1000 cudem znalazło się jedno wolne miejsce. Super, że się znalazło. Spacer do latarni Dornbusch, piwko w Kloster, tak, wyraźnie odnajdowaliśmy się w emeryckich klimatach nie śpiesząc się nigdzie, zwłaszcza że jest tam wszędzie naprawdę pięknie.
Rugia - Vitte
.
Następnie Stralsund i tym razem znalazł się czas, żeby wpaść do Oceaneum, co nie było czasem straconym. Aczkolwiek po nowoczesnym, było nie było, muzeum spodziewałem się bardziej nowoczesnych środków przekazu niż zadrukowane plansze i wypchane zwierzęta jakby rodem z Muzeum Tatrzańskiego. Na szczęście jest pięterko akwariowe, gdzie można zobaczyć żywe okazy gatunków żyjących (jeszcze) w Bałtyku. Generalnie polecamy.
Skoro wycieczka sentymentalna, to trzeba było wpaść i do Greifswaldu, który zmienił się mocno w ciągu tych 15 lat, co nas w nim nie było. Bardzo tam fajnie, idąc do miasta mija się stocznię jachtową, gdzie stoją różne wypasione Hanse i inne takie. Ślinka cieknie, a portfel drętwieje.
Rugia - Oceanoum
.
Za dwa dni miało coś mocniej powiać i popadać, więc przemieściliśmy do Kroslina, w którym jeszcze nas nie było. No i to było to: wielka, piękna marina, miejsc wolnych mnóstwo. Cisza, spokój, cytując klasyka: ale tu nikogo nie ma!. Toalety to Taj Mahale i Abu Dhabi wśród toalet, jest ich dużo i są indywidualne, znaczy wchodzi się do kompletnej toalety z prysznicem, można się poczuć jak król, albo cesarz jak kto woli. Oczywiście zostajemy dwa dni, a jest gdzie łazić, głównie po przyrodzie zażerając się czernicami w ogromnych ilościach.
.
Niestety zbliżała się pora oddania jachtu i już bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy Pianą w stronę Zalewu Szczecińskiego. Szczęśliwie fajnie przywiało i do Szczecina dotarliśmy już koło godziny 2200. Następnym razem trzeba będzie pożyczyć łódkę na trzy tygodnie, aż taki niedosyt nam pozostał, a żeby jakiś pożytek z tego wszystkiego był podzielę się informacją na temat mojego odkrycia. Otóż przy zakupie jednocześnie map papierowych i elektronicznych korzystne bardzo było kupienie jednych i drugich w niemieckim wydawnictwie NV Charts. Z papierowych już wcześniej korzystałem, natomiast z aplikacji jeszcze nie. Sprawdziła się nie gorzej niż Navionics.
Żyjcie wiecznie!
Damian