Zachwyca mnie bałtyckie żeglowanie, zwłaszcza nie tylko do bliskich wybrzeży i wysepek Szwecji. Relację z takiego rejsu zamieszczam z wielką przyjemnością ale i nieukrywaną zazdrością, bo mój czas niestety już minął. Rodzinne turystyczne nieśpieszne żeglowanie po naszym morzu, „na swoim i za swoje” – to jest to. Do tego dodajmy, że dookoła Bałtyku zamieszkują narody kulturalne, cywilizowane, przyjacielskie. Aby nie było tu jak w raju – z jednym wyjątkiem. Relację przysłało zaprzyjaźnione małżeństwo Teresa i Wiesław Cybulscy – s/y „Free.Dom”
Powtarzam do znudzenia – Bałtyk to nasz wspólny skarb !
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
=======================
Bliżej też jest pięknie.
Gdy nastają krótkie jesienne, a później zimowe dni, gdy temperatura zbliża się do zera, a później jest jeszcze niższa, miło jest powspominać przepiękne zatoczki, skaliste wyspy i wysepki, postoje na dziko przy skałach i kąpiele w czystej, chociaż czasami dość rześkiej wodzie. Szwedzkie i fińskie szkiery to rejony, po których my lubimy żeglować najbardziej, jednak nie zawsze ilość wolnych dni pozwala na przeskok jachtem przez Bałtyk w okolice Sztokholmu.
.
Gdy rejs musi się zawrzeć w mniej niż dwóch tygodniach zazwyczaj wybieramy południowo-wschodnią Szwecję czyli krainę zwaną Blekinge. Z Gdyni to tylko 170 mil, z Łeby niecałe 100 mil, ze Świnoujścia 140 mil, a jest to region, który już ma charakter szkierowy.
.
W tym roku odwiedziliśmy właśnie Blekinge. Wyruszyliśmy w sobotę, 3 sierpnia o godzinie 0830. Załoga jak zwykle dwuosobowa: Teresa i ja. Jacht „Free.Dom”, szwedzki typu Albin Ballad 9m. Wprawdzie chcieliśmy wypłynąć z Gdyni w piątek wieczorem, ale nocne biegi IRONMAN uniemożliwiły nam dowiezienie prowiantu i wszystkich potrzebnych bambetli na jacht. To jest taka specyfika Mariny Gdynia. Gdy jest jakaś miejska impreza to najczęściej zamknięta jest Aleja Jana Pawła II i dojechać do mariny się nie da. Widziałem jak załoga jakiegoś jachtu pożyczyła skądś normalną taczkę budowlaną i tą taczką wozili torby i bagaże.
.
Na Utklippanie (55° 57¢ 18¢¢ N, 15° 42¢ 12¢¢ E) byliśmy o godzinie 20-tej w niedzielę. Cały ten etap z Gdyni płynęliśmy bajdewindem lewego halsu przy wietrze SE 5-9m/s. Ostatnie cztery godziny w padającym niezbyt mocno deszczyku. Trzeba pamiętać, że gdy przypływa się na Utklippan później niż o godzinie 16-tej, nie ma co liczyć na wolne miejsce w basenie jachtowym. I tak już jachty stoją najczęściej w tratwach. My stanęliśmy przy zachodnim falochronie, przy północnej główce. W nocy przyszła burza i dość silny wiatr. Wchodząca fala powodowała szarpanie na cumach... no, ale nie takie jak w Oxelösundzie w zeszłym rokuJ. Rano, gdy okazało się, że większość jachtów już wypłynęła przecumowaliśmy się do basenu jachtowego. Dwa lata temu opłaty postojowe wnosiło się za pomocą aplikacji, która instalowała się z kodu QR na tablicach informacyjnych. Teraz ta aplikacja nie działała i dopiero, gdy zapytałem o to Szweda stojącego obok, okazało się od zeszłego roku cumowanie jest tutaj darmowe. Z powodu uszkodzenia kabla nie ma energii elektrycznej na wyspie i dlatego Szwedzi nie pobierają opłat (dziwni jacyśJ). Z powodu braku energii zawiesiły również działalność stacja ornitologiczna, hotelik i mała restauracja.
/
W basenie jachtowym jest bardzo słaby zasięg telefonii komórkowej. Aby się dodzwonić trzeba wyjść na skały. Mi potrzebna była dobra transmisja danych do komputera, więc uruchamiałem osobisty hotspot wciągałem smartfona wysoko na maszt i wszystko działało bez zarzutu.
W poniedziałek po południu, o 17-tej, wypływamy i kierujemy się na naszą ulubiona wyspę Tjaro (56° 10¢ 02¢¢ N, 15° 03¢ 10¢¢ E). Na miejscu jesteśmy przed 20-tą. Jest tutaj marina, elegancka restauracja, informacja turystyczna oraz domki i pokoje wynajmowane wycieczkowiczom, których przywozi z Jarnavik stateczek pasażerski. My zacumowałiśmy przy drewnianym pomoście oddalonym nieco od mariny. Cumuje się tutaj: bojka z rufy, dziób do pomostu. Od niedawna na tym pomoście jest prąd i woda. Opłata w recepcji hoteliku lub przez aplikację 275 SEK (w tym prąd, toalety, prysznic).
Wieczorem poszliśmy na wysoką skałę, aby z niej popatrzeć na zachód słońca. Super!!
/
We wtorek, 6 sierpnia po południu płyniemy na krótką wycieczkę do Jarnavik (56° 10¢ 40¢¢ N, 15° 04¢ 11¢¢ E), a później na wyspę Tarno (56° 07¢ 19¢¢ N, 14° 58¢ 32¢¢ E). Tutaj postój jest darmowy, ale nie ma na pomoście ani prądu ani wody. Toalety ToiToi. Idziemy na spacer obejrzeć nieużywane na razie bunkry oraz starą latarnię morską.
Następnego dnia, 7 sierpnia, krótki - 5 milowy etap na wyspę Bocko (56° 08¢ 32¢¢ N, 14° 59¢ 22¢¢ E), gdzie cumujemy do małego pomostu. Wyspa jest rezerwatem, więc nie ma żadnej infrastruktury. W najwyższym punkcie zbudowany z kamieni wysoki, stary nabieżnik. Na wyspie mieszkają stada dzikich owiec. Niegroźne... jedzą z ręki dzikie, kwaśne jabłka, których jest tu pełno. Wysepka jest urocza, na pewno jeszcze tu kiedyś przypłyniemy.
/
8 sierpnia, w czwartek, o 1530 startujemy do największego w okolicy miasta, Karlshamn. Potrzebny nam jest prąd na kei, aby upiec chleb. W tym sezonie na naszym jachcie testowaliśmy cały czas nowe akumulatory i nowe baterie słoneczne o łącznej mocy 300W. System ten spokojnie wystarcza do zasilania całej aparatury nawigacyjnej, pomiarowej i dwóch laptopów, ale do wypiekacza chleba niestety nie, a piekarnika gazowego nie mamy. Chleb to jest jedyny artykuł, którego nie kupujemy w Szwecji - nie znoszę szwedzkiego chleba.
Płynęliśmy uroczą trasą między wysepkami (którą to trasę mogliśmy parę dni później obejrzeć z najwyższej skały w rezerwacie Eriksberg)
O 17-tej stanęliśmy w marinie Vägga, niecałe 3 kilometry od centrum Karlshamnu, ale dla nas to żaden problem, bo mamy na jachcie rowery, składaki. Opłata za marinę przez aplikację GoMarina 200 SEK (prąd, woda, toalety, prysznic).
/
W tym miejscu spędziliśmy trzy dni. Pogoda się popsuła, na początku przyszły deszcze a później bardzo silny wschodni i południowo-wschodni wiatr. Nikt ze stojących w marinie jachtów (Holendrzy, Duńczycy, Niemcy, Szwedzi) przez te trzy dni nie ruszył się z miejsca, a gdy odpuściło wypłynęli wszyscy.
My za to zwiedziliśmy całą okolicę. W niedzielę, 11 sierpnia, pojechaliśmy na rowerach do rezerwatu Eriksberg. Po drodze odwiedziliśmy port Marvik. Przed rezerwatem rowery trzeba było zostawić na parkingu, a do najwyższego miejsca w rezerwacie idzie się urokliwymi, skalistymi ścieżkami ładne parę kilometrów. Ale naprawdę warto. Ze szczytu tej skały widać wszystkie wysepki i trasę, po której płynęliśmy w czwartek. Wiał bardzo silny wiatr, ale na szczęście od morza, więc nie było obaw o „zdmuchnięcie" za skały. Stacje meteo na wyspie Hano (56° 00¢ 55¢¢ N, 14° 50¢ 52¢¢ E) informowały w tym momencie o wietrze 16 m/s, a w porywach 18-20 m/s.
/
W poniedziałek rano, 12 sierpnia, wiatr zmienił kierunek na zachodni i ucichł znacznie. O 11-tej wyruszamy w powrotną drogę, do domu... ale postanowiliśmy zapłynąć jeszcze raz w tym rejsie na wyspę Utklippan. Gdy przypływamy miejsc już oczywiście nie ma, tratwy dwu, trzy-jachtowe. Stajemy tak jak poprzednio przy główkach zachodnich. Rano przecumowujemy się do basenu jachtowego.
/
Po południu płyniemy bączkiem (w basenie jachtowym są dwie wiosłowe łódeczki do użytku publicznego, którymi można dopłynąć na zachodnią wysepkę Utklippan) na tę drugą wysepkę. A tu: wszystkie domki opuszczone, latarnia, na którą kiedyś można było wchodzić, zamknięta, ogródek, gdzie jeszcze dwa lata temu rosły warzywa, zarośnięty chwastami. Smutno. Ale za to na skałach w pobliżu wyspy, od strony zachodniej, powstało ogromne siedlisko fok. Hałas dochodzący stamtąd przypomina wycie gromady cierpiących potępieńców.
/
W pewnym momencie zauważyliśmy, że do falochronu w główkach wschodnich zmierza przycumować jakiś jacht. Podeszliśmy tam aby mu pomóc. Na jachcie dwóch młodych facetów. Pogadaliśmy z nimi trochę. W czerwcu kupili jacht w Grecji i właśnie teraz przypłynęli do Szwecji. Jak zapytałem ich o wrażenia z tej prawie trzymiesięcznej żeglugi, to nie opowiadali o ciężkich pogodach, zatoce Biskajskiej, sztormach, flautach itd. tylko o tym, że mieli szczęście, że nie zaatakowały ich orki w cieśninie Gibraltarskiej. Zapytałem czy widzieli te orki. Nie, nie widzieli, ale przecież mogły być w pobliżu. Pośmialiśmy się trochę ale widziałem, że przejście przez rejon, gdzie grasują orki było dla nich największym przeżyciem.
W środę, 14 sierpnia, o 1410 wychodzimy z portu. Wieje 8 m/s prosto z kierunku, w którym chcemy płynąć, czyli z Łeby. Cóż, trudno, trzeba halsować. Przed południem w czwartek, wiatr ucichł prawie zupełnie, więc ostatnie prawie 30 mil płynęliśmy na silniku. W Łebie byliśmy po 1700. Następnego dnia rano kupiliśmy świeżą flądrę (10 sztuk za 36 zł!!!) i o 11-tej wypłynęliśmy do Władysławowa. Po drodze trochę pogroziło deszczem, ale tylko pogroziło.
W porcie spotkaliśmy znajomych z jachtów „Agazu” i „Szanta”. Z Magdą i Januszem z jachtu „Szanta” gadaliśmy chyba do pierwszej w nocy.
W sobotę rano „Szanta” popłynęła do Helu, „Agazu” do Pucka... a my do Gdyni.
Dwa tygodnie rejsu minęły błyskawicznie. Co w przyszłym roku? No, może w końcu zachodnie wybrzeże Szwecji, gdzie byliśmy tylko raz a jest tam mnóstwo przepięknych miejsc.
Teresa i Wiesiek Cybulscy, s/y „Free.Dom”.