Najcenniejsze są „zeznania”, czyli tekst z pierwszej ręki. Choćby nawet wymuszone. Uczestnik regat, skipper jachtu „Blue Horizon” Jacek Chabowski nie wije się jednak jak przysłowiowy „Piskorski na mękach”. Co tu ukrywać: Jack, chłop jak dąb, drwal z Norwegii na wakacjach - objawia się nam jak wrażliwa, delikatna panienka. Jego udział w regatach „OSTAR 24” to skutek zauroczenia się intencjami twórców atlantyckich, towarzyskich regat gentlemanów sprzed poł wieku. Obserwujemy pętlę wydarzeń – w pierwszych regatach startowało 5 jachtów. W tegorocznych także 5 (i to podzielonych na 3 klasy!). W połowie historii tych regat zanotowano udział 123 jachtów. Czasy się zmieniają. Obłąkana technika przewraca wszystko – także upodobania. Co inne teraz imponuje, raduje… konsumuje i rozdaje pieniądze. Oceanicznych regat hightech teraz mnóstwo, ale to nie to samo co OSTAR.
Ja Jacka rozumiem doskonale, co więcej - podzielam Jego wartościowania. Upodobania Jacka z pewnością ukształtowała książeczka „11.40 GMT NEWPORT” Kazimierza „Kuby” Jaworskiego. Pewnie Andrzej Kopytko – także.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
=======================
Don Jorge!
Trudne zadanie przed mną postawiłeś. Jak opisać i nie zanudzić czytających. Rejs/regaty w trakcie których przez 2/3 - 26 dniowego rejsu, widać tylko horyzont, a pozostała część to żegluga w gęstej mgle. Spróbuję.
.
Rys historyczny regat Ostar i trochę ich obecną pozycję - czytaj powolny upadek, opisał już Zbyszek Rembiewski. Nie mam porównania z własnego doświadczenia, z czasem, gdy na starcie pojawiało się ponad 100 jachtów, a sygnał startowy odpalany był przez jakiś okręt HMS. Mogę się wypowiedzieć jak to wyglądało w poprzedniej i obecnej edycji. Całkowity brak promocji imprezy i organizacyjne minimum, to chyba dwie główne przyczyny obecnego stanu tego żeglarskiego wydarzenia. Mam wrażenie, że impreza nadal trwa, bo tak wypada. Bo nie ma człowieka, który albo by się za jej organizację wziął bardzo solidnie, albo odważnego, który by podjął decyzję, że to już koniec.
.
Dwa lata temu, po kilku dniach rzucania jachtem na wszystkie strony i po awariach, które pomogły mi podjąć decyzję, wycofałem się z regat. Wyciągnąłem bardzo dużo wniosków i znacznie wcześniej z trochę inaczej rozłożonymi akcentami, zacząłem przygotowania.
Oprócz wzmocnienia takielunku, wymiany rolera (jednak roler!), zaopatrzyłem się i sprawdziłem łączność satelitarną na czas rejsu. Znak czasu, bo przecież większość tych największych nawet nie śniła o takich możliwościach jeszcze całkiem niedawno. Ja jednak już przy poprzedniej edycji mocno się nastawiłem na to, że będę miał dostęp do aktualnych prognoz, dzięki którym jakąś taktykę będę mógł robić i wcześniej przygotowywać się np. na trudniejsze warunki.
Dwa lata temu, niestety z jakiś do końca nie wiadomych przyczyn, ta łączność zawiodła. Mnie to wtedy dość mocno zdenerwowało, bo nie ukrywam, że byłem bardzo nastawiony na możliwość korzystania z danych pogodowych. Nie wspominając o tym, że to też tanie nie było i dalej nie jest. W tym roku postawiłem na Starlinka i wcześniej się w niego zaopatrzyłem. Aby nie zanudzać – działał rewelacyjnie. Prędkość internetu na środku oceanu pozwala nawet na oglądanie filmów on-line. Nigdy nie zdarzyło się, aby nie udało się ściągnąć prognozy. Nie ukrywam, że bardzo mile mnie to urządzenie zaskoczyło. Mam wrażenie, że konkurencja w tym obszarze została znokautowana. Dla pełnego obrazu dodam, że Starlink potrzebuje trochę prądu. Przed włączeniem tego urządzenia np. napięcie na bateriach było na poziomie 12,7V, gdy po włączeniu, w skrajnym przypadku na chwilę potrafiło spaść do 11,8V. Na to trzeba uważać i być przygotowanym.
.
Tu trochę o energii elektrycznej. Na tym rejsie miałem do dyspozycji cztery źródła. Oczywiście silnik, hydrogenerator, generator walizkowy marki Honda (taki jak używają na budowach) i kilka tygodni przed rejsem trafiła mi się okazja kupić niedrogo ogniwo paliwowe firmy Efoy (prąd z alkoholu – technicznego!). Tu kolejne miłe zaskoczenie – praktycznie na 26 dni żeglugi na oceanie, całe zapotrzebowanie prądu zapewniło mi właśnie to ogniwo paliwowe. Przed wypłynięciem zaopatrzyłem się w około 90 litrów tego alkoholu (trzeba kupić u dystrybutora, bo jest w specjalnych pojemnikach). W ciągu 26 dni zużyłem ok. 13 litrów tego płynu. Teraz stojąc przy kei z gniazdkami z napięciem 110V, nie mam stresu, bo dalej jestem samowystarczalny.
.
Żegluga i inna odsłona Atlantyku.
Planując start w Ostarze kilka lat temu, przyjąłem założenie, że większość żeglugi na tej trasie, to żegluga pod silny wiatr. Regaty są przelicznikowe i coś się w tym orientuję. Stwierdziłem, że lepiej będzie mieć mniej metrów kwadratowych żagla. Z mocniejszego materiału i profilami głównie bajdewindowymi. Takie żagle z materiału Hydra Net, uszyła mi żaglowania Wioletty i Stanisława Sawko – Ocean Sails z Kamienicy Królewskiej. Żagle w mocnym wietrze i w bajdewidzie sprawdzają się bardzo dobrze. Niestety, moje założenie, że będzie długo i mocno pod wiatr, w tym roku się nie sprawdziło. Brakowało mi metrów żagla, gdy wiatr słabł lub się wypełniał. Konkurenci odpalali genakery i cody 0 i odjeżdżali z wiatrem. Do tego Atlantyk dość często w tym roku pozwalał sobie na odpoczynek. Dni bardzo słabowiatrowych było całkiem sporo w tym roku. Zupełnie nie jak to pokazują statystyczne mapy pogodowe dla tej pory roku i tego akwenu. Podsumowując ten wątek – przekombinowałem z tą optymalizacją żagli. Trzeba jednak mieć do dyspozycji żagle także na słabowiatrowe warunki i mieć możliwość ich sprawnego i skutecznego refowania lub w przypadku żagli przednich, ich wymiany. Podsumowaniem tego mojego błędu, było halsowanie się przed metą, gdy 5 mil pod wiatr „robiłem” trzy godziny.
.
Mimo wszystko, miałem wiele dni bardzo przyjemnego żeglarstwa. Owszem było zimno i nieprzyzwoicie zimno, szczególnie gdy znalazłem się w szponach Prądu Labradorskiego. Z nawiązką sprawdziły się dane statystyczne mówiące o tym, że rejon Nowej Fundlandii, to najbardziej zamglony obszar na świecie. Pierwszy raz żeglowałem non stop przez sześć dób w bardzo gęstej mgle.
Wpłynięcie na płytsze wody po zachodniej stronie Atlantyku, wybiło mnie też z komfortowego trybu spania. Niestety nie wszyscy tutejsi rybacy używają AISa, co spowodowało, że sesje spania skróciły się do 20, 30 minut. Wyłączyłem też audiobooki, bo płynąc we mgle nasłuchiwałem, czy jakieś niskie tony diesla z rybackiego kutra się gdzieś nie pojawią. Szczęśliwie udało się między tymi stadami przepłynąć.
.
Przed tymi regatami postawiłem sobie trzy cele. Dwa z nich udało się zrealizować. Dopłynąłem i bardzo chciałem być na mecie jeszcze w maju. Trzeci cel, który w tych regatach powinien być pierwszym, niestety nie był w moim zasięgu. Nawet bliskim. Ostara wygrał Amerykanin David Southwell na jachcie „Alchemy”. Dobę przede mną na metę wpłynął Tomek Ładyko. Mimo, że na trzecim miejscu, czyli teoretycznie na pudle, ja zamknąłem tegoroczną stawkę rywalizacji pt. Ostar.
.
Przypłynąłem na ostatnim miejscu, ale mimo to jestem zadowolony i nie żałuję startu w tych regatach. Doświadczenie żeglarskie trudne do przecenienia, a doznania i wrażenia z takiego właśnie jednoosobowego, oceanicznego żeglarstwa, nie do zapomnienia. Jeżeli w moim żeglarskim CV nie będzie to najważniejsza pozycja, to na pewno będzie jedną z czołowych.
To, że mi się to udało, to zasługa wielu osób, z moją Rodziną na czele. Bez wsparcia tych wielu, pomocy i zabezpieczenia moich spraw codziennych na czas mojej nieobecności, to bez wątpienia by się nie udało.
Pozdrawiam Cię Don Jorge bardzo serdecznie i mam nadzieję, że choć trochę udało mi się oddać klimat tegorocznego Ostara z pokładu „Blue Horizon”.
Pozdrawiam
Jacek
Więc można korzystać z udogodnień techniki, nie zastępując nimi trudniejszych od klikactwa - Wartości, na których gentelmani - założyciele oparli powstanie i legendę OSTAR. Można nadal, w imię tychże Wartości, twardo i z honorem walczyć do końca, nawet nie wygrywając. Opisując miesięczne, samotne i trudne zmagania skromnie, jakby to była Zatoka.
Odchodzenie OSTAR to nie tyle brak sponsoringu i reklamy, bo to rezultaty, co zanik jego fundamentu - Wartości i przeżyć, wypieranych przez komercyjny, ogłupiający fanów wyścig techniki, oraz sztuczną inteligencję pozorów. Gdy za żeglowanie i branie od morza w 4 litery wystarcza piwo w marinie, jak u kowboja, któremu kowbojski kapelusz zastępuje stado bydła.
Wielki Szacun Jacku.
Mieczysław
Hmm, nastawianie się na tylko jedne warunki jest ryzykowne. W tym sensie, że jak się nie trafi, to regaty są przegrane. Ale jak się trafi, to szanse mocno rosną.
Na naszym podwórku na dłuższą metę warunki bywają różne.
Tak czy owak, przepłynięcie oceanu to jest coś!
Pozdrawiam
Tomasz
Otrzymane od Gospodarza SSI zaproszenie do napisania komentarza wzbudziło we mnie mieszane uczucia z kilku powodów:
primo - najkrótszy i zarazem najcelniejszy komentarz już napisał Tomek Konnak, który ma wszelkie możliwe kompetencje, aby pisać o regatach;
secundo - własną relację z uczestnictwa w regatach opublikował Jacek Chabowski, więc nie ma co komentować;
tertio - rys historyczny i krótką fachową analizę regat przedstawił Zbyszek Remblewski.
Ponieważ jak wiadomo omne trinum perfectum - więc lepiej nie ulepszać świętej rzymskiej reguły.
.
W tej sytuacji jedyne co mi pozostaje, to podzielić się z Szanownymi Czytelnikami (i Skrytoczytaczami) kilkoma własnymi refleksjami o sławnych regatach, które jak się obawiam, być może, dożywają końca.
Jednak, czego dowodzi doświadczenie Francisa Fukuyamy z przedwczesnym orzekaniem "o końcu historii", może się jeszcze okazać, że ponuro wróżony koniec regat nie jest jeszcze taki pewny.
.
Np. być może regaty OSTAR będą trwały i wróci ich normalna, pierwotna formuła: jeden ocean, jeden człowiek, jeden jacht.
Było nie było, OSTAR widziały nie takie dziwactwa, proszę sobie choćby przypomnieć rok 1972 i czterdziestometrowy jacht Vendredi Treize, który był największy, więc miał wygrać na 110%.
Licho wie - może coś było nie tak z tą nazwą: "Piątek Trzynastego" - bo jacht, wbrew prognozom i obliczeniom, przyszedł drugi.
.
Wówczas wszystkich łyknął inny, też cudaczny jacht Manureva, prowadzony przez nauczyciela francuskiego, nazwiskiem Alain Colas, który uczył się żeglowania od Erica Tabarly'ego.
Tak naprawdę, Manureva, jacht zwycięzcy też był Tabarly'ego, tyle że nieco starszy niż kolos "Piątek ...", a w dodatku był to "jacht po przejściach, który Tabarly sprzedał koledze i byłemu załogantowi.
Brytyjczycy nazwali ten jacht "floating oil refinery", co doskonale oddaje swoisty wdzięk i oryginalną architekturę aluminiowego trimarana, wcześniej znanego jako Pen Duick IV.
.
W tym samym 1972 roku starty w regatach OSTAR zainaurgowali Polacy: Teresa Remiszewska (Komodor), Krzysztof Baranowski (Polonez) oraz Zbigniew Puchalski (Miranda).
To taka migawka wspomnień o jednych regatach.
Były to inne czasy, inne jachty, inna technika - tylko żywioł pozostał ten sam, o czym dobitnie przypomina relacja Jacka Chabowskiego.
Teraz chyba kolej na relację Tomasza Ładyko.
.
Tomasz