POGODA DLA BOGACZY

Szczęśliwy powrót po ekstremalnie trudnym trawersie Arktyki. Eugeniusz Moczydłowski  już grzeje się w meksykańskim eldorado rozkoszy (nie tylko dla bogatych) – Cabo San Lucas na Pacyfiku. Niby do Kanału Panamskiego już tylko przysłowiowy rzut beretem, ale pozornie drobne kłopociki techniczne dokuczają. 

Tu znajomość hiszpańskiego przez Eugeniusza niezwykle przydatna. 

Ach – gdyby na pokładzie s/y „Magnus Zaremba” jeszcze był Tadeusz Lis !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

---------------------------------

Czy może smutek tropików? Na oko Cabo San Lucas wygląda tak jak głosi napis w marinie: Puerto Paraiso. Długa linia luksusowych hoteli wzdłuż czyściutkiej plaży, wielkie luksusowe jachty, mrowie motorówek, większość z przeszklonym dnem, „pirackich” statków, dziesiątki restauracji i lokalnych jadłodajni. Tanio. Kiedy posiedzisz w barze na tarasie Mariny czekając kilka godzin na Carlosa lub Fernando, cukierkowy obraz turystycznego raju dryfuje w jakiś niepokojący spektakl smutny i niepojęty. Marina z przylegającą mega-galerią Chedraui stanowią epicentrum aktywności aktorów przedstawienia, nieustannie zadziwiającego dzikusa rzuconego na tą zatłoczoną scenę przez zupełnie inne okoliczności przyrody niż turystyczny wyraj. Nie wiadomo kto tu jest aktorem a kto statystą w tej sztuce przeżycia. Turyści miejscowi, Amerykanie, Kanadyjczycy, ale słychać czasem znajome przerywniki rodzimego języka, krążą po ulicach, zasiadają w knajpkach i barach, zapełniają wodne wehikuły bełtające wody zatoki w pogoni za atrakcjami podwodnego świata, dzikiej zabawy na pirackim statku, lub polowania na marliny lub choćby barrakudy. Przedstawienie grane na scenach od Tajlandii, Katmandu, Egiptu, po Svalbard, Grenlandię i Antarktykę. Turystyczny cyrk, który zastąpił starożytne rozrywki ludu gromadzonego na trybunach Koloseum, miara ludzkiej bezradności wobec pytania: w co się bawić jakoś sensownie lub choćby tylko pożytecznie.


.

Wieczorem, z brzegu dochodzi przerażający ryk dyskoteki przerywanej co chwila fałszowanym niemiłosiernie „happy birthday to you -Juanita, czy - Andrzeju z Krakowa”. Wśród rozentuzjazmowanych, szukających w tym raju sensu życia, krąży tłumek sprzedawców ze swoimi sklepami na ręku. Nie wdziałem by ktokolwiek, kiedykolwiek, cokolwiek od nich kupił. Ich niestrudzona wiara w sukces, niezłomna wola przeżycia nadają właściwy wymiar mojego, wydaje mi się niemal beznadziejnego, dramatu. Przecież mam wszystko co niezbędne do wygodnego życia: bardzo duży, posprzątany po mojemu dom, mnóstwo dobrego jedzenia, zażywam codziennych morskich kąpieli wyraźnie poprawiających stan stawów i kręgosłupa. W dzień, prawie zawsze słoneczny nie odczuwa się tych 26 – 30 stopni temperatury dzięki stałemu zefirkowi, który nie budzi obaw o utrzymanie się na kotwicy. W nocy, rześkie 15-18 stopni pozwala cieszyć się z posiadania dresu. Nie martwię się o ogrzewanie. Nie mam lodówki, bo nie mam dość prądu. Ale za 6 zł kupuję worek lodu na 3 dni. Z mleka w proszku wyrabiam wspaniały ser „bryndzo pacyficno”. Mógłbym piec własny chleb, ale „pan” czyli typowa biała buła południowoamerykańska na dwa dni kosztuje złotówkę, co moje umiarkowane ambicje piekarskie zabija bezwzględnie. Jajko – 60 gr. Trzy czwarte litra brendy Don Pedro kosztuje 40 zł, i trochę żal, że akurat teraz na Magnusie panuje moda na abstynencję.

.

Bombowce z San Lucas

.

W Marinie, na stanowisku filetowania złowionych ryb, można dostać za darmo kręgosłupy metrowych barakud z głowami na dobrą zupę rybną, jedzoną właśnie szósty dzień. Pogoda tu także dla nie bogatych! W tych okolicznościach przyrody przestaje budzić przerażenie wizja życia za dwa dolary dziennie, prezentowane w mediach zachodu jako synonim skrajnej nędzy. Gdyby zachód uznał taki standard za przejaw postawy prawdziwie proekologicznej, (kiedyś chrześcijańskiej – siódmy z grzechów głównych: nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu) nie musiałby tłumnie zapełniać kurorty, w których jednym z celów głównych jest odchudzanie. Jak nie chwalić Stwórcy który za mnie zdecydował, że San Lucas jest lokalizacją bardziej sprzyjającą pracy pisarskiej i edytorskiej niż Basen Centralny Oceanu Arktycznego? Dlatego pewnie posiedzę tu jeszcze ze dwa miesiące, co jest mgnieniem oka w porównaniu ze spotykanymi jachtami spędzającymi w tej okolicy lata. A więc chłopie – zdecyduj: dramat jakiś, czy rajski azyl! Kiedy cztery tygodnie temu wciągaliśmy kajakiem Magnusa na kotwicowisko Cabo San Lucas, na siedem maszyn napędzanych silnikami spalinowymi działały dwie: piła łańcuchowa i świder lodowy. Nie było żadnego ładowania baterii poza generatorami wiatrowymi. Silnik główny – awaria pompy wtryskowej, generator diesel – nie działa od wypłynięcia, silnik przyczepny Yamaha nie dał się uruchomić w Tuktoyaktuk, silnik przyczepny Honda padł w ostatnim dniu postoju w Sidney, awaryjny generator benzynowy Robin spalił topikowe zabezpieczenie transformatora separacyjnego podając 300 zamiast 230 V napięcia tuż przed San Lucas. W czeluściach „mokrego” achterpiku wygrzebałem ósmą maszynę: śmieciowy generator Stanley o mocy 1000 W, który miał nie być zabrany jako mało użyteczny. Ma za małą moc, by ładować potężne, 800 Ah przy 24 V, baterie serwisowe Magnusa. Okazał się deseczką ratunku – ładuje akumulatory startowe silnika i agregatu, oraz laptop, dzięki czemu ta pisanina jest w ogóle możliwa. Stukanie takich donosów w telefonie nie mieści się bowiem w szerokich granicach moich najszczerszych chęci. Jak, z kim, gdzie zacząć ogarniać ten kram w tak obcym miejscu nie znając nikogo i niczego i na dodatek – praktycznie bez pieniędzy? (tak miało być zgodnie z planem – po co komu pieniądze w lodach Oceanu Arktycznego?) I tu rozwija się, jak mawiał porucznik Przerwa na szkoleniu wojskowym w Twierdzy Dęblin, cudowna nitka „Adrianny”! (służy jako pomoc w szkoleniu saperów tyczących bezpieczne drogi w polu minowym). Niezawodny Jurek Kuśmider jeszcze przed zniknięciem na miesiąc (Wypoczynkowy cruise z małżonką – Azja Południowo-Wschodnia) przekazuje kontakt do Andrzeja z Los Angeles, który zna Davida z San Lucas, który na pewno nam pomoże. Kilka dni nie możemy nawiązać łączności z Davidem. Udaje się w końcu i David wyjaśnia, że pracuje, nie ma dla nas czasu, ale daje telefon do Alejandro, zwanego Alex, który zawodowo zajmuje się naprawami silników na jachtach. I już po tygodniu Alex wyznaczył nam spotkanie w tutejszej stoczni na które stawił się Fernando i dwóch młodziaków. Po dwóch dniach zmagań anglojęzyczny Mathias z kolegą wyszarpali z silnika głównego pompę wtryskową. Po dwóch tygodniach namolnych telefonów dowiedziałem się, że mamy do czynienia z firmą Cabo Marine Servicie, oraz, że laboratorio badające stan pompy stwierdziło pęknięcie sprężyn, zarysowania, możliwość wymiany sprężyn bez gwarancji, że pompa będzie działać, za nędzne 700 USD. Poprosiłem o cenę nowej pompy i okazało się, że specjalistyczne Laboratorio nie znajduje w całym Meksyku ani innych części poza sprężynami, ani nowej pompy. Kaplica. Po co mi pompa z nowymi sprężynami, skoro nie wiadomo czy będzie działać? Nitka „Adrianny” rozwija się jednak pomyślnie: w internecie znajduję kilka firm podejrzanych o możliwość posiadania w ofercie mojej pompy. 

.

Tego samego dnia pisze i dzwoni do mnie Hugo de Anda (nazwisko godne admirała Wielkiej Armady) ze sklepu z traktorami i twierdzi, że może mi taka pompę dostarczyć w niecałe dwa tygodnie tylko mam wpłacić połowę wartości na konto firmy. Cud czy przekręt? Nie wiem, zresztą do dzisiejszego dnia, bo Hugo ma dostarczyć o wiele więcej części, także do generatora Cummins Onan. Ale póki co, operacja trwa i nie dostałem nic poza obietnicami. Objawiają się za to Carlos – miejscowy „wszystkomogący” i Sharlino - ciemnoskóry bosman jachtu „La Tanga”. Carlos bierze Yamahę do naprawy, wałek napedowy Hondy do spawania, a Sharlino wozi nas do Mariny czerwonym tenderem w miarę potrzeb. Yamaha zapala, ale płynąć się nie daje. Sharlino twierdzi, że to problem z pompką paliwa ze zbiornika i ma rację. Pani w sklepie Yamahy wyjaśnia, że średnica otworów w pompce musi być taka sama jak w przewodach przy zbiorniku i silniku. U mnie jest mniejsza. Nowe pompka i końcówki przewodów i mamy pierwszy, jedyny realny sukces! Po trzech tygodniach drugi. Benzynowy generator Robin załamuje kolejnego fachowca, więc kupuję chińskiego następcę marki Forest&Garden o mocy 3 kW i napięciu 220 V między dwoma fazami. Witek już z domu w Virginii uzyskuje tytuł inżyniera roku wykazując, że ładowarka baterii Skyla przeżyje zastąpienie napięcia 230 V między fazami 0 V i 230V, napięciem amerykańskim 220 V między fazami po 110 V w każdej. Kończy w ten sposób szerokie konsultacje społeczne na temat w Polsce słabo rozpoznany. Magnus ma przywrócone minimalne funkcje przyżyciowe: może ładować wszystkie baterie, a Yamaha wciągnie go do portu przy słabym wietrze. Bez silnika głównego droga do domu prowadzi dookoła Ameryki Południowej i to wokół Hornu. Czekamy na pompę wtryskową , ale w nmiędzyczasie konsultanci zwracają uwagę, że jeśli brudne paliwo z Cambridge Bay uszkodziło pompę, to wtryskiwacze przynajmniej trzeba przejrzeć, a lepiej sprawdzić. Fernando zwraca mi pożyczony Manual Serwisowy przez cztery dni, a przez następne dwa udaje mu się dostarczyć zepsutą pompę. Mam dość pośrednictwa – znajduję w internecie legendarne „Laboratorio para Diesel” i maszeruję tam pełną godzinę z pompami wtryskowymi i wtryskiwaczami do silnika głównego (Nanni N4 115) i generatora Cummins Onan MDKBH-5933 D). Przez kratę pokazuję i wyjaśniam co potrzebuję miłej konsultantce – 100 kg żywej kompetencji. Odpowiedzi tłumaczy mi w telefonie.

.

Następnego dnia mam diagnozę: nowe wtryskiwacze do Nanni po 9 godzinach pracy mają zablokowane końcówki i tradycyjnie: w całym Meksyku nikt nie ma ani końcówek, ani całych wtryskiwaczy. Natomiast pompa wtryskowa i wtryskiwacze generatora są w doskonałym stanie. Czyli zostały wymienione na nowe niepotrzebnie, a nowe zostały uszkodzone w ten sam sposób jak w silniku głównym. Nadążamy? Bo to nie koniec. Hugo de Anda ma, podobno, takie wtryskiwacze do Nanni i to od ręki! A ja studiując cztery manuale generatora znajduję dwa czujniki, które uszkodzone mogą uniemożliwiać start silnika. Sprawdzam - są uszkodzone. Odłączenie nie pomaga. Ale przecież teraz trzeba wymienić pompę i wtryskiwacze. I czekać kolejne tygodnie, aż Hugo może „załatwi” nowe czujniki ciśnienia oleju i temperatury wody. Słabe szanse, ale nie zerowe. To by było na tyle. Czy można się dziwić, że gdy patrzę na turystów i handlowców naręcznych w Marinie Cabo San Lucas, to bluźnierczo myślę: jacy wy jesteście szczęśliwi! Pogoda tu wspaniała dla każdego, tylko nie dla mnie?

Eugeniusz

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu