OXELOSUND DOŁĄCZAMY DO LISTY PORTÓW GDZIE JACHT SZARPIE CUMY

Mam dla Was ciekawą i pouczającą relację z kolejnego rejsu

bałtyckiego Teresy i Wiesława Cybulskich. Podczas lektury

naszła mnie taka myśl aby uzupełnić ich listę bałtyckich portów,

w których „huśta”. Oczekuję zgłoszeń Czytelników i Skrytoczytaczy

SSI z podawaniem kierunków wiatrów przy których występują niedogodności cumowania. Wasze zgłoszenia przekażę

armatorom jachtu „Free.Dom”. Do dziś wspominam horror

cumowania na Christianso podczas gwałtownego sztormu północnego i

w czasie ulewnego deszczu.

Bałtyk jest super. 

Howgh !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge.

-----------------------------

Każdy żeglarz bałtycki zna przynajmniej kilka portów, w których nie lubi cumować przy pewnych kierunkach i sile wiatru. My na przykład nigdy nie stajemy w Helu przy silnych południowo-wschodnich wiatrach. W Jastarni jest trochę lepiej, ale i tam bywa, że trzeba zakładać cumy z amortyzatorami sprężynowymi. Nawet w marinie w Łebie, która uważana jest za bardzo spokojny port, bywa, że długa i wysoka fala wchodząca do kanału portowego generuje w przystani jachtowej bardzo nieprzyjemne szarpanie i trzeba się ratować amortyzatorami i długimi szpringami.

Takich niespokojnych, przy silnych wiatrach, portów i przystani jest oczywiście mnóstwo. Ja w pamięci mam szczególnie „upojne" noce sprzed paru lat: w Byxelkrok na Olandii oraz Hanko w Finlandii. Teraz do tej listy dołącza marina miejska w Oxelösund w Szwecji, i to w rankingu od razu na bardzo wysokiej pozycji!

  

Ale zacznijmy od początku. W tym roku udało się nam wygospodarować prawie cały miesiąc na dłuższy rejs. Ja niestety musiałem od czasu do czasu trochę popracować, więc z tego "wolnego" miesiąca parę dni odpadło. Wyruszyliśmy z Gdyni w sobotę 29 lipca 2023 po południu. Załoga jak zwykle dwuosobowa: Teresa i ja. Jacht s/y „Free.Dom”, szwedzki typu Albin Ballad, 9m.

  

Początkowo wiało SE 6-7m/s, później S 6m/s więc niby tak jak trzeba... ale ciężkie chmury gromadziły się już na południowym zachodzie i gdy mijaliśmy Kuźnicę widać było wyraźnie, że burza nas nie minie. Szybka decyzja – jedziemy do Władysławowa... i była to dobra decyzja, bo po zacumowaniu w porcie, lunęło zdrowo oraz zagrzmiało kilkanaście razy. Rano o 6-ej, gdy szykowaliśmy się już do startu na drugą stronę, przypłynął z Górek jacht „Milagro 7” (ex. „MILAGTO V”). Płynęli przez całą noc, a po drodze dostali nieźle w kość: burza, ostre szkwały i ulewy – no cóż, nie zawsze jest niedziela... nawet w niedzielę.

  

Wyruszyliśmy o 0630. Z zachodnim a później południowo-zachodnim wiaterkiem, w naszej ulubionej przystani Nabbelund w zatoce Grankulavik na Olandii, zacumowaliśmy w poniedziałek 31 lipca o 1420. (57° 20¢ 53¢¢ N, 17° 05¢ 26¢¢ E). Mimo, że nie jest to przystań zbyt często odwiedzana przez jachty, to teraz spotkaliśmy tam aż dwa... i to oba z Polski!!

We wtorek 30 milowy przeskok w okolice Vastervik – do zatoczki „Pod Krasnalem” przy wyspie Spårö (57° 43¢ 00¢¢ N, 16° 43¢ 49¢¢ E). Całe szczęście, że miejsce to odwiedzaliśmy w przeszłości już kilka razy, gdyż na 5 mil przed celem pojawiła się gęsta mgła. Znaliśmy dobrze wszystkie „niespodzianki” czyhające na podejściu, więc bez żadnych problemów stanęliśmy przy skałach o 1930. Kotwica z rufy, dziób do grubych drzew. Tu okazało się, że szwedzki Bałtyk przygotował w tym roku niespodziankę: temperaturę wody 14°C. Brrrr... W czasie wszystkich naszych poprzednich rejsów po szkierach temperatura wody była zawsze w okolicach 20°C, więc mieliśmy niezachwianą nadzieję, że w innych miejscach cumowania będzie lepiej, i że będzie można relaksować się fajną kąpielą... no, niestety nie było lepiej. Najwyższa temperatura wody, jaką zanotowaliśmy w czasie tego rejsu, to 16°C... a najniższa 9°C.

Na następny postój wybraliśmy tak samo piękną zatoczkę przy wyspie Trässö, przelot tylko 18 mil. (57° 57¢ 13¢¢ N, 16° 47¢ 25¢¢ E). Tutaj jachtów było więcej (3 szwedzkie i 4 niemieckie), stały na kotwicy na środku zatoki lub przy skałach. Ponieważ pogoda zrobiła się trochę burzowa i szkwalista staliśmy tu dwa dni a w sobotę popłynęliśmy do Arkösund (58° 29¢ 17¢¢ N, 16° 56¢ 40¢¢ E).

W sobotę, 5 sierpnia, było ładnie i ciepło ale w niedzielę drobny deszcz padał przez cały dzień i widać było, że coś się w pogodzie zmienia. Z niepokojem obserwowaliśmy prognozy, które od poniedziałku zapowiadały silny, południowy sztorm na Bałtyku. Postanowiliśmy szybko przeskoczyć do Oxelösund, gdyż przystań tamtejsza wydawała się lepiej chroniona od południowych sztormów niż w Arkösund.


W Oxelösund, w miejskiej marinie, stanęliśmy w poniedziałek, 7 sierpnia, o 1230 (58° 39¢ 47¢¢ N, 17° 06¢ 11¢¢ E). Miejska marina, jakieś dziesięć lat temu, została powiększona o miejsca dla gości (trzy równoległe pływające keje oraz boje – można cumować „boja – keja" lub „longside" przy kei), wybudowano bardzo ładne zaplecze sanitarne (wow... po wejściu do toalety włącza się cichutko „relaxing music with nature sounds") i kawiarnię. W starej części mariny stoją teraz głównie motorówki.

Gdy we wtorek wieczorem wróciliśmy z rowerowej wycieczki po wyspie Jogersö, w marinie było już dość niespokojnie. Długa fala z morza otwartego powodowała, że nawet chodzenie po bujających się, pływających kejach było trochę niebezpieczne. My staliśmy rufą na bojce a dziobem do kei na dwóch cumach. Aby zmniejszyć szarpanie założyłem dwie dodatkowe cumy z amortyzatorami i dwa długie szpringi rufowe. Pomogło trochę... ale wchodząca fala i wiatr zwiększały się coraz bardziej z godziny na godzinę. Położyliśmy się spać, lecz w tych warunkach nie dało się zasnąć. Szarpanie było tak gwałtowne, że zacząłem się obawiać o cumy i knagi. Wytrzymałem to rodeo prawie do północy!! „Musimy coś zrobić, bo ta fala rozwali nam jacht” - powiedziałem do Teresy, która też nie mogła zasnąć.

  

Mój pomysł był bardzo prosty: odcumowujemy się od kei i stajemy na środku basenu tylko z dziobem przycumowanym do bojki (w bezpiecznej odległości od innych jachtów). Pomysł okazał się znakomity. Od tej chwili jacht łagodnie unosił się i opadał w rytm fali, ale bez fatalnego szarpania. Zasnęliśmy od razu!!

Rano fala i wiatr zmniejszyły się zdecydowanie, więc stanęliśmy już przy innej bojce na bardzo długiej cumie rufowej i zupełnie luźnych cumach dziobowych.

Zaprzyjaźniony Szwed z jachtu, który stał przy tej samej kei obok nas, powiedział nam rano, że w nocy czuł się jakby był w pralce. Tak więc, jeżeli przy silnych południowych wiatrach ktoś musi koniecznie stanąć w Oxelösund, to radzę: płyńcie od razu do mariny klubowej Femöre - tam fala nie wchodzi.

W czwartek, grubo po południu Bałtyk już się nieco uspokoił. Popłynęliśmy więc na wysepkę St Krokh (58° 44¢ 32¢¢ N, 17° 23¢ 33¢¢ E). Gdy o 19-ej wpływaliśmy przez bardzo wąskie i dość płytkie przejście do spokojnej zatoczki, usłyszeliśmy, że ktoś gra na trąbce. Na jednym z jachtów stojących przy skałach było dwóch starszych Szwedów... i jeden z nich witał nas utworem Elvisa Presley'a "Love me tender". Bardzo miło!! Stanęliśmy tuż obok nich ale okazało się, że pod naszym kilem jest jakiś kamień i stukamy w niego delikatnie nawet podczas chodzenia po pokładzie. Powiedziałem do trębacza, że niestety musimy zmienić miejsce postoju, a on na to: "Po lewej burcie tamtego jachtu – wskazał na jacht stojący jakieś 40 metrów od nas – jest dobre, głębsze miejsce... no, ale tam nikt nie gra na trąbce”:-))))

Należałoby napisać parę słów o tej wyspie, przy której stanęliśmy. Otóż prowadzi przez nią część szlaku turystycznego wokół cenionego i popularnego rezerwatu przyrody Stendörren. Trasa ma około 10 km i jest bardzo urozmaicona. Wiedzie przez przybrzeżne łąki, małe pola, lasy świerkowe i sosnowe, urocze mostki, skaliste wybrzeża. Można też zajrzeć do muzeum przyrody z salami edukacyjnymi dla dzieci a także wejść na wieżę widokową. Naprawdę warto!!

W sobotę, 12 sierpnia, wyszliśmy o 10-ej z jasnym planem - jak najdalej na północ! Po drodze, w zatoce Tvären Sävoesund, spotkaliśmy się z „Burym Kocurem”. Marzena i Włodek wracali już do Polski z tegorocznego rejsu na Alandy. Stanęliśmy przy burcie „Kocura” i pogadaliśmy sobie godzinkę.

Do przystani na wyspie Ornö przypłynęliśmy o 18:30 (59° 02¢ 10¢¢ N, 18° 22¢ 26¢¢ E). Ornö to duża i chętnie odwiedzana wyspa, więc pływają na nią promy ze stałego lądu dowożące mieszkańców i turystów ale ten stary porcik rybacki, w którym stanęliśmy, jest zaniedbany i jakby zapomniany. Dawne miejsca postojowe dla łódek rybackich są zarośnięte trzciną. Stare, zdewastowane przyczepy kempingowe, dwa czy trzy domki (pewnie już niezamieszkałe), jakieś rdzewiejące maszyny... a dla żeglarzy prysznic z chłodną i ledwo cieknącą wodą. No, ale w przystani była też dla żeglarzy sauna-beczka, z której korzystano cały czas.

W niedzielę przy śniadaniu, nagle nie wiadomo skąd, pojawił się ciekawy pomysł: „a może popłyniemy odwiedzić Alandy, to przecież niecałe 100 mil stąd". Jest pomysł to jest realizacja. Wypływamy o 12-ej. Początkowo szkierową trasą na północny-wschód, a za wyspą Runmarö skręcamy na wschód i kierujemy się na pełne morze. Wiatr SW 7-8 m/s, więc początkowo fajny baksztag, ale gdy obraliśmy kurs na Alandy (około 30°) zrobił się fordewind oraz słabł sukcesywnie. W nocy, na wysokości latarni Svenska Högarna zwinąłem genuę i włączyłem silnik. Wiatr pojawił się niestety dopiero nad ranem... ale za to w nocy oglądaliśmy wspaniały spektakl na rozgwieżdżonym niebie, gdyż właśnie 13-go sierpnia przypada maximum perseidów. Pieczołowicie liczyłem te spadające gwiazdy, ale przy 40 już przestałem. Spektakl ten ozdobił jeszcze przelot sznura satelitów Starlink.

Rano o 0900 Alandy zdobyte!!! Stanęliśmy w pięknej, spokojnej marinie Rödhamn (59° 59¢ 07¢¢ N, 20° 06¢ 10¢¢ E). Obłaziliśmy wyspę dookoła, zajrzeliśmy w każdy zakątek, zwiedziliśmy muzeum radiolatarni, było super... no, ale czas już wracać do domu.

We wtorek, 15 sierpnia 40-milowy przeskok z powrotem do Szwecji –port Gräddö  (59° 46¢ 00¢¢ N, 19° 01¢ 48¢¢ E), gdzie można zrobić porządne zakupy (dobrze zaopatrzony market ICA) i kupić paliwo.

W środę rano ruszamy trasą na południe, ale w pół godzinki po wyjściu z portu wpadamy w taką mgłę, że przez moment zastanawiamy się czy nie wrócić. W Szwecji zdecydowana większość jachtów ma nadajniki AIS i to pomogło nam w podjęciu decyzji: płyniemy dalej ale rozglądamy się pilnie dookołaJ.

Mgła rozeszła się po dwóch godzinach, ucichł też wiatr, który ją rozgonił... więc dalsza jazda na silniku. Płyniemy spokojnie rozglądając się i fotografując wspaniałe, szkierowe krajobrazy. W pewnym momencie usłyszałem niepokojące hałasy, stukanie w rytmie obracającej się śruby. Uuuu... niedobrze. Z duszą na ramieniu dotarliśmy do pięknej przystani naturalnej na wyspie Runmarö (59° 16¢ 18¢¢ N, 18° 43¢ 36¢¢ E). Tutaj zanurkowałem pod jacht (woda 13°C) i stwierdziłem, że śruba jest w porządku a jedynie obluzowała się anoda cynkowa, suwa się swobodnie po wale i wpada w drgania. Nie było możliwości aby ją dokręcić, więc założyłem tylko trytytki aby ją oddalić od wspornika wału. Pomogło... ale po dwóch dniach znowu zaczęła hałasować. Przestała stukać podczas manewrów portowych w marinie w Arkösund, do której znów zapłynęliśmy w powrotnej drodze. Po przycumowaniu zanurkowałem ponownie pod jacht (woda 16°C) i okazało się, że anody nie ma, po prostu urwała się zupełnie. OK. Problem z głowy.

W Arkösund już po sezonie! Gdy byliśmy tu dwa tygodnie wcześniej miasteczko było pełne turystów, sklepiki z rękodziełem pootwierane, wszędzie budki z lodami, w restauracjach gwar i muzyka... teraz wszystko pozamykane, pusto, smutno, nawet jedyny sklep czynny tylko od 12-ej do 16-ej.

W sobotę o 0830 ruszamy dalej na południe. Pogoda niespecjalna. Wiatr N, około 5m/s. Stawiamy dwa przednie żagle i jakoś się posuwamy do przodu. Po południu zaczyna lekko padać deszcz, który po jakimś czasie zamienia się w mżawkę a później pojawia się mgła. Postanowiliśmy stanąć na noc w zatoczce „Pod Krasnalem” przy wyspie Spårö, gdyż wchodzenie tam we mgle mieliśmy już przećwiczone poprzednio. W zatoczce było pusto, byliśmy tu jedynym jachtem. Mgła przerzedziła się trochę późnym wieczorem, ale rano znowu zgęstniała. Widoczność nie większa niż pół kabla. I tak gęsta mgła i mżawka towarzyszyły nam aż do portu Sandvik na Olandii, gdzie stanęliśmy o 18-ej (57° 04¢ 16¢¢ N, 16° 51¢ 14¢¢ E).

Rano (poniedziałek 22 sierpnia) szybkie zakupy uzupełniające i w drogę. Początkowo wiał słaby wiatr 4m/s S i SW ale wzmagał się stopniowo skręcając na W i gdy mijaliśmy Borgholm wiało już dobre 10m/s z zachodu. To raczej rzadki przypadek w Olandsundzie, bo tu wiatry są przeważnie południowe lub północne ale tym razem zachodni wiatr i nieduża fala pozwalały, że dało się płynąć nawet niezbyt ostrym bajdewindem. Na foku i zarefowanym grocie zasuwaliśmy 6-7 węzłów. Do mariny Mörbylånga wpłynęliśmy przed 18-tą. Przy nabrzeżu dla gości byliśmy jedynym jachtem. Lubimy ten porcik i ładne miasteczko chociaż dzisiejszy nasz postój „urozmaicał” mocny zapach kidziny.

Do Polski startujemy nazajutrz o 1040. Do południa dmucha słabo 4-5 m/s S i SW ale po dwunastej wiatr gwałtownie rośnie do 10 m/s z porywami nawet do 14 m/s. Na szczęście kierunek SW, więc kurs w stronę Helu jest OK. W nocy wiatr osłabł zupełnie i zmienił się na NW... czyli włączamy silnik. Od rana wiało raz lepiej raz gorzej toteż trzeba było czasem podpierać się silnikiem, niemniej jednak do Mariny w Helu wchodzimy o 1710 (środa, 23 sierpnia). 160 mil z Mörbylångi zrobiliśmy w 30 i pół godziny – średnia nie taka zła: ponad 5 kn. Wieczorem poszliśmy odwiedzić „Burego Kocura”, który przepłynął na Hel we wtorek rano, wypić z Marzeną i Włodkiem toast za cudowne ocalenie i poopowiadać wrażenia z naszych rejsów. W Gdyni byliśmy dopiero w sobotę, bo poszwendaliśmy się jeszcze trochę po Zatoce.

Co planujemy w przyszłym roku? Albo szkiery zachodniej Szwecji i okolice Göteborga, albo ponownie Alandy i południowo-zachodnia Finlandia... albo może jeszcze jakieś inne niezwykłe miejsca. Najważniejsze, że żeglowanie po Bałtyku jest dla nas ciągle pasją... i zauroczeniem.

 

Teresa i Wiesiek, s/y „Free.Dom”.

 

 

 

 

 

 

Komentarze
spokój cumowania Tadeusz Lis z dnia: 2023-10-02 11:00:00