RADOSĆ PO PORZUCENIU MAZUR

Specjalnością SSI od lat jest wyciąganie ambitnych

szuwarowców na Bałtyk. To służy zarówno żeglarzom

jak i jeziorom. Zwłaszcza mazurskim. Jednym z aktywistów

tego przesłania jest stały współpracownik SSI –

Michał Kozłowski z Warszawy. A więc – dość gnuśności

w oczeretach, poznawajcie uroki morskiego żeglowania,

niech Was zauroczą bałtyckie porty i porciki. Zwłaszcza

szwedzkie. W newsie było sporo o bogactwie wyposażenia

jachtu, a kamizelki widać na fotografiach. Brawo!

Michałowi dziękuję !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

==================

Tegoroczny rejs po Bałtyku

W tym roku, podobnie jak w poprzednim zdradziłem własną łódkę i popłynąłem z kumplem na Jego jachcie. To balastowo/mieczowa „Antila 30”, którą miałem przyjemność budować. Popłynęliśmy we czterech: dwóch Tadeuszów, Kuba i ja. Start z Górek Zachodnich, pierwszy etap do Jastarni nie był długi, ale nowicjuszom daje szansę aklimatyzacji. Część załogi chciała uciekać i przed dobiciem do lądu skoczyła do wody… Reszcie udało się obezwładnić uciekiniera. W Jastarni przekupiliśmy go rybkami i jednak został z nami.

.

Opuszczamy Władysławowo

.

Pogoda dopisywała to wypłynęliśmy w stronę Gotlandii. Wiatry z baksztagu, drugi ref. Dopłynęliśmy do portu Vandburg na Gotlandii. W porcie stały dwa jachty, to typowa tu ilość. Znów by zapłacić musiałem dzwonić do Polski, bo internet tu słaby i był kłopot z zasięgiem. Pogoda trochę straszyła to pozwiedzaliśmy przez dwa dni okoliczne atrakcje.


.

Załoga

.

Byłem tu wiele razy, więc mogłem udawać przewodnika. Vandburg zawsze odwiedzam z sentymentem, mały port wykuty w skałach, okolica odludna, ciekawe skałki na brzegu, domki z kamiennymi dachami, zabytkowa wioska rybacka z portem i niewiele więcej. Znakomite miejsce na odpoczynek po etapie z Polski. Brak sklepów, ale zapasów mieliśmy pod dostatkiem. Wiatr osłabł po sztormie i ruszyliśmy w stronę Visby. Szybka żegluga baksztagiem i wreszcie widać sternika uśmiechniętego od ucha do ucha. Gdy wiatr się wzmagał to zakładaliśmy kolejny ref i końcówkę na trzecim refie mieliśmy. Przepłynęliśmy między dwoma wyspami Stora Karlsö i Lilla Karlsö. Z wody wyglądają ciekawie i chyba warto się nimi zainteresować bliżej. Pierwsza to jeden z najstarszych rezerwatów na świecie, bo od 1880 roku. Na wyspę  Lilla Karlsö przed laty dopłynął z Łeby tratwą Andrzej Urbańczyk. Opisał to w książce "Tratwą przez Bałtyk" (Iskry, Warszawa 1958). Mały prom dowozi tu turystów z Klintehamn.


Uliczka w Visby

.

Wpłynęliśmy do portu Visby, ale przy podejściu do mariny bosmanka zapytała o rezerwację i wygoniła do mariny rybackiej pomimo wielu wolnych tu miejsc. Podpłynął ribem bosman i wskazał wolne miejsce w innej części portu. Trafiliśmy bowiem na coroczną imprezę tydzień średniowiecza i to powód zamieszania. Nawet dobrze się złożyło, bo sztorm w tej części portu mniej dokuczał. Po dwóch dniach naklejono nam na koszu dziobowym kartkę z informacją: można już się przestawić do właściwej mariny, albo zostać tu jak nam pasuje. Pewnie mieli porezerwowane miejsca, ale sztorm zniechęcił do przypłynięcia wielu gości. Ratownicy doholowali estoński jacht ze złamanym masztem, smutny to widok. W mieście widać pełno poprzebieranych ludzi, całe rodziny w starych strojach. Między murami dużo straganów z różnymi smakołykami i pamiątkami… typowy jarmark, ale to kwestia gustu. Chodzenie po wąskich uliczkach sprawiało nam dużą przyjemność. Wszędzie małe zadbane zabytkowe domki, przyozdobione kwiatami. Przez okna widać ciekawie udekorowane parapety, różne łódki, laleczki, baranki itp, ale z gustem. Po trzech dniach nowe uliczki do zwiedzania już się skończyły, to pomimo niekorzystnego kierunku wiatru popłynęliśmy w stronę Olandii.


Jacht w porcie Vandburg

.

Wiatr starał się nas zniechęcić, ale byliśmy uparci. W nocy zacumowaliśmy na wyspie Oland, w Byxelkrok. Port duży, ale cumowanie z wiatrem w nocy było emocjonujące. Po wyspaniu, bez wielkiego zwiedzania wypłynęliśmy w stronę Kalmaru. Długość mostu z daleka robi wrażenie, trudno policzyć ilość przęseł. Kalmar to duże miasto i port, też trafiliśmy na jakieś święto i wesołe miasteczko długo hałasowało. Ulice były pełne roześmianych młodych ludzi. Zwiedziliśmy okolicę i ruszyliśmy dalej, po drodze podeszliśmy do stacji paliw uzupełnić zapasy. Próby halsowania zakończyliśmy po dwóch godzinach i żwawo ruszyliśmy na silniku. Nie zatrzymując się obraliśmy kurs na Polskę, był to najdłuższy tegoroczny etap, 150 mil. Po drodze wiatry różne, ale po 30 godzinach cumowaliśmy we Władysławowie. 


Trasa rejsu

.

Wreszcie można się najeść do syta rybek smażonych. Następnego dnia przepłynęliśmy do Helu i tu powtórka z rybek. Ostatni odcinek to przepłynięcie do Górek Zachodnich i niestety to koniec rejsu. W dwa tygodnie przepłynęliśmy 650 mil, to niedużo, ale pogoda nie sprzyjała. Ten jacht to balastowo mieczowa „Antila 30”, wyposażona w silnik stacjonarny 30 KM. Podobne jachty pływają po Mazurach, ale to na Bałtyku dla nich jest idealny akwen. W tym jachcie wyposażenie zostało specjalnie dopasowane na morze: silnik stacjonarny, koło sterowe, wiatromierz, echosonda, ploter, autopilot, tratwa ratunkowa, epirb, ais, radiostacja, duże zbiorniki wody i paliwa, toaleta morska z osobną kabiną prysznicowa, wciągarka do kotwicy, szprycbuda, bimini i wiele więcej. Im więcej pływam po Bałtyku tym bardziej się cieszę, że uciekłem z Mazur.

Pozdrawiam

Michał

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu