REALIA GRECKIEGO ZEGLOWANIA I CUMOWANIA

Realia żeglowania i mrożące przygody Marka Popiela po

wodach Archipelagu Azorów już czytaliście tu:

https://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3908&page=0

Dziś mam dla Was pouczający (choć bez emocji) opis

rejsu na czarterowanym w Grecji jachcie. Dobry materiał

porównawczy w stosunku do relacji z rejsów po Naszym

Morzu. Może komuś się ten opis przyda przed sezonem 2023.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

=====================================

REALIA ŻEGLOWANIA PO WODACH GRECKICH

Wczesnym popołudniem lądujemy w Atenach. Autobus X96, jak to w sobotę ciasno zapełniony. Nie jestem pewien, gdzie powinienem wysiąść, ponieważ wizualna i akustyczna informacja odbywa się po grecku - załączam sobie czeskie mapy i nakazuję pilnować drogi do Agias Kosmas. Reszta ekipy, oddzielona tłumem wysiada o jeden przystanek dalej. To bez różnicy - ja dojdę do wejścia wprost, oni o tyle samo się cofną. W końcu większość z nich już tu była. Nasze "bułgarskie" dziewczyny już się wstępnie na jachcie zadomowiły. Trochę papierkowych formalności, odbiór jachtu i jesteśmy na swoim. Dziewczyny obejmują zarządzanie zaprowiantowaniem, ja sprawdzam działanie jachtowych urządzeń. Rozdział miejsc do mieszkania. Jurek decyduje się na spanie w messie, co wobec perspektywy spania w dziobowej norze jest wyborem racjonalnym. Rano szybkie śniadanie i o godzinie 8 ruszamy.

.

Wiatr śladowy, więc pozostaje motorek. Po drodze zaglądamy niepewnie na Hydrę, ale zgodnie z oczekiwaniem o zacumowaniu nie ma co marzyć. Zgodnie z planem zmierzamy do Ermioni. Po drodze okazuje się, że koła sterowe maja coraz większy luz. Gdy dochodzi do wprowadzenia jachtu rufą do kei pomiędzy dość luźno rozstawione łódki, ten luz staje się niebezpiecznie duży. Udaje się zacumować bez rozlewu krwi, ale widać, że żeglować się tak dalej nie da. Emil z Patrykiem nurkują w rufowe bakisty i szybko na jaw wychodzi przyczyna. Luźno napięte sterociągi pospadały z prowadzących rolek. To prawdziwy cud, że w takim układzie dało się dużą łódką sterować. Dość szybko udaje im się doprowadzić instalację do ładu.
.

Mapa - NAVIONICS

.

Ruszamy o 0810. Początkowo lekki wiatr pozwala żeglować pod fokiem, ale koło godziny 17 trzeba się przeprosić z silnikiem. O godzinie 19 docieramy do Monemvasii gdzie cumujemy po grecku, czyli kotwicę z dziobu i rufa do kei. Udaje się dopiąć jakimś zadziwiającym sposobem do prądu, bo regularnych słupków z wodą i prądem nie ma. Za to nikt nie kasuje za postój. Port jest w trakcie rozbudowy wszystko jeszcze przed nami. Rano wyruszamy z wycieczką na skałę. Moją grupę dopada koleś na motocyklu i dopytuje się o kapitana. Po chwili dogania mnie i długo tłumaczy kim jest, gdzie jego knajpa i zostawia wizytówkę. W porcie stoi kilka jachtów, ale tłumu w miasteczku o tej porze nie ma więc trzeba zadbać o klientów. My z Lucjanem ograniczamy się do odwiedzin w położonym na zboczu skały miasteczku. Ja w końcu już tu byłem. Moja ambitna załoga nie odpuszcza i wspina się na szczyt by zwiedzić znajdujące się tam ruiny. Obiad faktycznie u owego restauratora. O 1550 podnosimy kotwice i ruszamy w długi etap do Chani na Krecie. Malownicze miasteczko otacza port w którym miejsce do cumowanie jest dość ograniczone, ale przynajmniej niezbyt zatłoczone.
.
Wiatr generalnie z północy, ale nie rozpieszcza nas nadmiarem energii zatem parę razy musimy podpierać się silnikiem. Dopiero koło godziny 10 w środę cumujemy w Chani na zachodzie Krety. Malownicze miasto i rozległy port z ograniczonym miejscem dla jachtów. Tłoku nie ma. Marinero pokazuje miejsce i odbiera cumy. Stajemy "po grecku". Okazuje się, że przestrogi Lucjana były uzasadnione i na morskim poligonie odbywają się właśnie manewry w efekcie czego wyjście opóźnia się do godziny 17 następnego dnia. W środę odbywa się wielki targ co skwapliwie wykorzystują dziewczyny by w urozmaicony sposób zaprowiantować jacht. Odwiedzamy również dwa muzea. Wart uwagi jest również miejski sanitariat, utrzymywany w niezwykłej czystości przez dwie czujne panie.
.
Czas zaczyna naglić więc gdy tylko kończą się manewry ruszamy na wschód. Wiatr już zupełnie pauzuje więc postawiony grot służy wyłącznie jako stabilizator kołysania. Kolejna nocka w drodze bez sensacji. Jedynie mijanie Iraklionu wymaga czujności ze względu na wzmożony ruch statków. Wchodzimy do Ajos Nikolaos, czyli świętego Mikołaja dobrze po 15. Tu również czujny marinero wskazuje nam miejsce do zacumowania. Miasto bardzo malownicze z małym jeziorkiem w środku mieści się w głębi obszernej zatoki. Wieczór spędzamy szlajając się po wąskich uliczkach.
.
Sobotni poranek wita nas deszczem i żwawym wiatrem. jeszcze tylko śniadanie i w drogę. Nad górami błyskają pioruny i dochodzą nas grzmoty. Wiatr w zatoce chimeryczny i bywa, że kurs po zwrocie jest gorszy niż przed zwrotem, a na ploterze zostają malownicze agrafki. W końcu jednak udaje się nam wyczołgać z zatoki i przy północnym, dość silnym wietrze popłynąć w kierunku Karpatos. Cała noc z deszczowymi szkwałami. Na szczęście owiewka nadzejścówkowa oraz bimini dobrze się sprawiają i w kokpicje jest sucho. Główny port wyspy, Karpatos wydaje mi się nawietrzny więc decyduję by wejść do małego porciku Foiniki po zawietrznej wyspy. O 0811 wchodzimy do dobrze osłoniętego rybackiego porciku. Miejsc do zacumowania przy głębokim pirsie pod dostatkiem więc znowu cumujemy po grecku. Prądu ani wody nie ma, ale nie jesteśmy po jednej nocy w gardłowej potrzebie. Nad portem góruje malowniczy kościółek, a we wsi jest knajpka gdzie można posiedzieć na tarasie przy szklaneczce Retsiny. Jeszcze obiad na równym kilu i o 1520 żegnamy gościnny porcik.
.
Najpierw okrążamy południowy cypel Karpatos, a następne ruszamy wzdłuż jej wschodniego brzegu. Dysza pomiędzy Karpatos a Rodos dodaje nam prędkości, ale później robi się grymaśnie. Parę razy trzeba podpierać się silnikiem. Od świtu udaje się nam żeglować wzdłuż brzegu. W miarę posuwania się na północ wiatr coraz bardziej zachodzi ku wschodowi i wreszcie trzeba zdecydować się na zmianę halsu. Niestety, nie jest on zbyt korzystny więc po podejściu do brzegu sprzątamy żagle i odpalamy kaszlaczka. Określenie "kaszlaczek " jest bardziej czułe niż szydercze, bo silnik nigdy nie sprawił nam zawodu. Ostatecznie o 1620 mijamy główki mariny i cumujemy do stacji paliwowej umiejscowionej tuż przy wejściu. Szybko zjawiają się marineros elektrycznym pojazdem, który u nas zyskałby imię meleksa, i informują, że stacja dziś czynna nie będzie, a miejsce dla nas przewidziane jest w głębi mariny. Na moją prośbę zawożą mnie tam, bym je sobie obejrzał i odwożą na jacht. Ruszamy. Nasze miejsce jest w narożniku basenu, pustawego w tym miejscu ale marineros już na nas czekają, jeden na brzegu by odebrać cumy, drugi w pontonie pomaga dopchnąć jacht do brzegu. Łatwo byśmy się w takim miejscu bez tej pomocy obeszli, ale zawsze to miłe. Tu ma się odbyć wymiana załogi zatem płacimy od razu za trzy doby - do rozliczenia pomiędzy załogami. Odwiedzamy miejski port Mandraki, zatłoczony kaikami, rybackimi łodziami i pływającymi sklepami. Faktycznie, nie byłoby tu miejsca dla nas. Wędrujemy wśród średniowiecznych fortyfikacji, mieszającymi różne style i techniki wojenne, wreszcie cumujemy na obiadokolację na ulicy, w knajpce do której eleganckie panie długo nas namawiają. Zresztą słusznie. Wieczorem jeszcze pożegnalna feta na jachcie. Następnego dnia kolejni załoganci mnie opuszczają stosownie do terminu odlotu ich samolotów.
.
Powoli kompletuje się nowa załoga. Tym razem bardziej rodzinnie, bo połowa załogi - ja, moja córka i wnuczki, a na dodatek najstarszy wnuk Paweł. Razem ze mną to dokładnie połowa załogi. Powtarzamy wędrówkę uliczkami starego miasta, obiad znów w tej samej sprawdzonej knajpce no i niekończące się zakupy bransoletek przez dziewczynki. Zakupy prowiantowe trzeba zrobić w pobliskim markecie który okazuje się mizernie zaopatrzony. Nasze panie radzą sobie z tym doskonale. Dopiero w czwartek 10 X po śniadaniu ruszamy w drogę. Jeszcze zaległe tankowanie do rozliczenia z poprzednią załogą i żegnamy Rodos. Razem z zamaszystym halsowaniem wychodzi nam ca 40 mil do malowniczej wyspy Simi. Wybieram jedną z licznych głębokich zatok w której mieści się wieś Pethi. Jest keja do cumowania jachtów wyposażona w słupki z prądem i wodą. Cumujemy z bocznym wiatrem więc udaje się poprawnie zacumować po grecku za trzecim razem o 1810. Po późnym obiedzie rusza wycieczka do oddzielonego grzbietem Simi i wraca przy świetle czołowych latarek.
.
Ruszamy po śniadaniu. Najpierw penetrujemy cieśninę pomiędzy Simi a Nimos. Powoli, bo sonda pokazuje chwilami 1,5 m. Na szczęście wiem, że pokazuje głębokość pod kilem, a nie bezwzględną, ale i tak zmusza do ostrożności. Dalej na zachód wzdłuż tureckiego brzegu. Potem dwa zamaszyste halsy doprowadzają nas do zatoki Kameni na zachodnim krańcu Kos. O 2130 rzucamy kotwicę osłonięci od wiatru. Rolę wachty kotwicznej spełniają ci, którzy wybrali sen w kokpicie. Jeszcze spóźniona obiadokolacja.
.
Tradycyjnie, po śniadaniu na równym kilu podnosimy kotwicę. Najpierw na południe, by ominąć skraj wyspy Kos a następnie halsujemy na północ pod 17 węzłowy wiatr z NNW. Już o godzinie 17 wchodzimy do Kalumnos. W głębi obszernego portu jest spory betonowy pirs uzbrojony w słupki z prądem i wodą, a po nim biega człowiek ubrany w jaskrawą kurteczkę i pneumatyczną kamizelkę, który ewidentnie gotów jest odebrać cumy. Wiatr tu słaby na dodatek odpychający co ułatwia cumowanie rufą. Po zacumowaniu tłumaczy nam łamaną angielszczyzną, że z portu przyjdzie ktoś inny a on tylko tak z przyjaźni pomaga cumować, ale gdybyśmy byli tak mili... No dobrze, byliśmy mili i napiwek dostał chyba lekko ponad spodziewane.
.
Opuszczamy Kalymnos po śniadaniu i opływamy wyspę od południa a następnie wzdłuż zachodniego brzegu na północ by zobaczyć mały porcik w Melitsachas. Głębokości na podejściu są niepokojąco małe, a i żadnego masztu za falochronem nie widać więc rezygnuje z dogłębnej penetracji. Chowamy się za południowym cyplem Telendos i rzucamy kotwicę. Głównym celem postoju jest kąpiel zarządzona przez Martę. Po 14-tej podnosimy kotwicę i ruszamy w stronę Patnos przemykając po drodze przez cieśninę pomiędzy Kalymnos a Leros. Dopływamy koło 21 więc zamiast wchodzić do portu rzucamy kotwicę w zatoce na północ od miasta. Rankiem następnego dnia przestawiamy się do portu w Skala. Na wzgórzu górującym nad miastem jest średniowieczny zamek i otaczająca go chora oraz rząd muzealnych wiatraków. Ruszamy tam niezwłocznie. Zamek okazuje się po sezonie zamknięty, ale sama wycieczka ciasnymi uliczkami Chory jest bardzo interesująca. Wiatraki są właśnie w trakcie remontu ale widać sposób mocowania skrzydeł, które tutaj uzbrojone były płótnem żaglowym. Ja wracam na jacht ale dzielni wycieczkowicze postanawiają zdobyć najwyższy szczyt wyspy. Spotykamy się wieczorem na kolacji w portowej knajpce..

.
Skalę opuszczamy wyjątkowo wcześnie bo już o 0830. Wieje rozsądne 8 - 10 kn z NNW więc halsujemy zamaszyście. Celujemy w cieśninę pomiędzy Fournoi a Thymaina by w zatoczce koło Keramidou rzucić kotwicę i odbyć sesję kąpielową. Stąd już kursem prawie zachodnim kierujemy się ku wyspie Ikaria i jej stolicy Kirykos. W pobliżu miejskiego portu jest niewielka marina. Chwilę czekamy aż duży kecz pod niemiecką banderą zakończy manewry w ciasnym porcie i ruszamy też. Jachtów niewiele ale miejsca jeszcze mniej. Wybieram miejsce pomiędzy dwoma stojącymi longside jachtami, robię ciasny obrót i wcinam się w to wolne miejsce. Miejsce okazuje się "na kartę kredytową" i przez chwilę opieramy się o cumy sąsiadów, ale uczynny marinero odsuwa stojący nam za rufą jacht i miejsce staje się wystarczające. Słupki na kei są przystosowane do złącz na 360V i nie mamy takie przelotki więc marinero przyciąga długi kabel na szpuli by zapewnić nam zasilanie. Woda w słupkach na szczęście w normalnych kranach. Do miasta parę kroków więc lody są dostępne. Rano okazuje się, że biuro i zawarta w nim toaleta są wciąż zamknięte więc na poranną "dwójkę" trzeba pofatygować się do najbliższej knajpki na kawę. Po śniadaniu ruszamy na dwukilometrową wycieczkę do Therma gdzie znajduje się grota z gorącymi źródłami. Moje foczki oczywiście nie odpuszczają, szczególnie, że jest tu specjalnie przygotowane kąpielisko.
.
Ikaria leży na podobnej szerokości co zatoka Sarońska a Windy zapowiada  14 - 18 węzłów z północy, oczekujemy zatem lajtowej żeglugi półwiatrem. Żegnamy Kirikos o 1530. Tymczasem jednak, po zawietrznej Ikarii wiatr wieje wzdłuż brzegu czyli na północny wschód. Na szczęście słaby więc stawiamy tylko kawałek grota i na takim dieselgrocie zmierzamy do celu. Przy zachodnim krańcu wyspy tworzy się dysza i wiatr uderza nagle z siłą 28 węzłów. Wkrótce jednak wymykamy się z dyszy i zaczyna się ta zapowiadana półwiatrowa żegluga. Celujemy w cieśninę pomiędzy wyspami Mykonos a Tinos, którą osiągamy już w środku nocy. Jest to ruchliwe miejsce i trzeba uważać na płynące tędy statki. Rankiem zbliżamy się do wschodniego brzegu wyspy Kea. O 1040 rzucamy kotwicę w zatoce Spathi. Spóźnione śniadanie i kąpiel w morzu. Planowałem tu postój do wieczora by na czas i bez napinki stawić się w Agios Kosmas, zgodnie z umową czarterową, ale moja załoga kategorycznie żąda odwiedzenia Eginy. O godzinie 14 podnosimy kotwicę, omijamy północny cypel wyspy i ruszamy pod pełnymi żaglami na zachód. Na zatoce Sarońskiej ruch statków jest spory więc trzeba mieć oczy dookoła głowy. Eginę opływamy od południa już po ciemku a redę Aeginy dokładnie o północy. Jak zwykle stoi tu kilka jachtów więc ostrożnie wybieramy miejsce w ostatnim rzędzie i rzucamy kotwicę. Pora spać.
.

W piątek zaplanowana jest wycieczka do miasta. Na redzie cośkolwiek się rozluźniło więc przestawiamy się do "pierwszego rzędu". Sonda pokazuje zaledwie 20 - 30 cm pod kilem. ale fali nie ma. a miejsce jest dobrze osłonięte od wiatru. Opuszczamy ponton, instalujemy silnik i rozpoczyna się przeprawa do miasta. Marta oczywiście nie idzie na łatwiznę i przypiąwszy sobie asekuracyjną bojkę rusza do brzegu wpław. Tylko suche ubranie podąża za nią pontonem. Deadline wyznaczona jest na godzinę1200. Rzeczywiście, z stosownym wyprzedzeniem dostaję sygnał i ruszam do przystani. Tym razem jest więcej chętnych do pływania zatem wystarczają dwa kursy pontonu i rzeczywiście o 1200 kotwica idzie do góry. Do północnego cypla wyspy piłujemy na silniku pod 15 - 17 węzłowy wiatr, dalej stawiamy 2/3 żagli i ruszamy na wschód dość ostrym bejdewindem. Piątek to pora powrotów czarterowych jachtów. Wkrótce za rufą pojawia się jacht, który sądząc z bohaterskiego przechyłu, płynie pod pełnymi żaglami i stopniowo nas dogania. Dogania, ale wyprzedzić nie może bo wchodzi na "beznadziejną nawietrzną" lub w cień naszych żagli po zawietrznej. Niesie na rufie francuską banderę. Wreszcie decyduje się na desperacki krok i schodzi zdecydowanie na zawietrzną by uniknąć cienia naszych żagli. Prawie udaje się nas wyprzedzić, ale to nie z Martą u steru. Duch bojowy w niej wzbiera, nakazuje rozwinięcie genuy do końca i wkrótce żabojady zostają daleko za rufą. Potrzebny jest jeszcze jeden hals i możemy wchodzić do mariny Agias Kosmas. Tu dość żwawy wiatr wieje wzdłuż brzegu czyli prostopadle do naszego pirsu. Co gorsza, obsługa wyznacza nam miejsce po nawietrznej, a na dodatek jest to bardzo wąskie miejsce. Przestrzeń między pirsami jest zawężona przez stojące "po grecku" jachty i na dodatek trzymające ich dzioby mooringi. Mijam wyznaczone mi miejsce jak najbliżej przeciwległego pirsu a następnie cofam w sposób w którym efekt żyroskopowy śruby pomaga mimo dopychającego wiatru obrócić rufę w stronę naszego miejsca postoju. Dodatkowo korzystam ze steru strumieniowego (bowthruster) i udaje się bez rozlewu krwi wcisnąć pomiędzy sąsiadów. Marineros wskakują na jacht i przejmują proces cumowania. Dziobowe mooringi mocują tak krótko, że po dociągnięciu rufy do kei wszystkie liny są napięte jak struny. Pozostaje jeszcze zatankowanie paliwa i checkout. Okazuje się, że straciliśmy klosz od oświetlenia pokładu no i nieszczęsną szufladę w kambuzie, której nie udało się własnymi siłami zainstalować, ale skoro jacht był w pełni ubezpieczony te szkody nas nie obciążają.
.
Po kolacji odprowadzamy do autobusu tą część załogi, która ma samolot przed świtem. Czarterodawca oferuje nam transfer za 70 euro, ale ja znajduje aplikację GetTransfer i uzyskujemy przejazd za niecałe 40. Żegnaj słoneczna Grecjo. Z tego doświadczenia wysuwa się wniosek, ze warto zorganizować rejs specjalnie po Dodekanezie startując z Rodos lub Kos. Do przemyślenia.

Marek

Komentarze
jakie pomoce nawigacyjne na czarterowanym jachcie? Adam Narloch z dnia: 2022-12-02 16:40:00
Adamowi odpowiadam Marek Popiel z dnia: 2022-12-03 08:01:00