Właściciele psów i jachtów są do siebie podobni. Bo ich
psy zawsze są genialne, a jachty nieporównywalne. To
bardzo intymna sfera uczuć. Eugeniusz Ziółkowski to
człowiek bardzo wrażliwy. Mam nadzieję, że rozumie co
mam na myśli pisząc te kilka słów wprowadzenia.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
=====================================
Marzenia, wielkie i małe, kolorowe i czarno białe, zrealizowane i te odległe, ledwo widoczne na horyzoncie możliwości, tworzą delikatną wirtualną sieć, która materializuje się przyjmując, kształt jachtu. Kształt, który ją ogranicza ale nie odbiera jej pierwotnego źródła pochodzenia.
Opisując jacht, należy przede wszystkim poznać armatora lub armatorów, najlepiej ograniczając potrzebną wiedzę do sfery emocjonalnej. To ich wspomnienia, wyobraźnia, styl życia, środowisko, grono przyjaciół oddziaływają najbardziej na wygląd jachtu i sposób jego użytkowania.
Uniwersalizm powyższych sformułowań umożliwia poznanie większości odpowiedzi na podstawowe pytanie: po co? lub jak kto woli: dlaczego?\
W piękne letnie popołudnie, nad brzegiem jeziora, kiedy równoległy do brzegu wiatr tworzy wspaniały cocktail z zapachu rozgrzanego lasu i jeziorowej wody, wraz z grupą przyjaciół popadliśmy w stan błogiego lenistwa. Krzesła i leżaki wspierały dzielnie, rozluźnione ciała, szklanki z napojami o różnej zawartości kusiły i domagały się wręcz aktywnego zainteresowania. Mimo biernej akceptacji powyższego stanu, postanowiłem sprowokować wygładzone bezmyślnością nasze mózgi do lekkiego pofałdowania i pracy.
Rzuciłem w powietrze – co tak naprawdę było powodem, że każde z Was pływa na innym jachcie a jednocześnie uważa go, za ten najlepszy - wymarzony. Pytanie retoryczne, przez chwilę puszyło się swoją rolą, ale spojrzenia przyjaciół odebrały mu moc i pozostałem z nim sam na sam.
Trudno, jakoś sobie z tym poradzę. A może to i lepiej, że dalsza część opowieści będzie moim subiektywnym malowanym słowami obrazem.
Odpowiedzi na tak postawione pytanie zbierałem od dłuższego czasu. Typ jachtu, sposób eksploatacji, zabudowa wnętrza, dbałość o jego kondycję, opowieści o wydarzeniach z udziałem jachtu, utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest on wspaniałym lustrem. Lustrem, w którym widzimy osobowość armatorów, a przy dokładniejszej obserwacji ich marzenia.
Kolejność opisywanych bohaterów – jachtów, jest przypadkowa. Nie faworyzuje nikogo ale nie ma innego wyjścia.
Czas zacząć!
SZANTA
Plejadę gwiazd otwiera jacht, który najbardziej pasuje do wcześniej opisanych cech jachtu marzeń. Nie znam jego miejsca urodzin. wieku, poprzednich armatorów.
Znam natomiast aktualnych właścicieli Joannę i Zbyszka. Określenie „znam” jest nadużyciem znaczenia tego pojęcia. Znam jak większość przyjaciół – żeglarzy, ze wspólnych zasiedzeń przy ognisku, którego migoczący blask odbija się w zacumowanych nieopodal jachtach.
Strzępki opowieści o poza żeglarskim życiu i te dłuższe o zdarzeniach i emocjach związanych z żeglowaniem, są jedynym pokarmem dla mojej wyobraźni. Czy to wystarczy, abym był wiarygodny. Zobaczymy, subiektywizm dość często błądzi ścieżką fantazji.
Joanna i Zbyszek na co dzień mieszkają w dzielnicy naszego kraju, gdzie ramy okien maluje się na zielono albo czerwono aby choć przez parę dni osiadający wszechobecny czarny pył, był mniej widoczny. Ceglane elewacje starych domów nie mają koloru cegły, są raczej czarno-czarno-ceglaste. Czasy współczesne rozjaśniły tą wszechobecną szarość, ale w okresie dorastania naszych armatorów było inaczej.
Tak zapamiętałem te miejsca z czasów swojego dzieciństwa, kiedy wakacyjna runda odwiedzin rodziny miała tam przystanek. Zapamiętałem jeszcze jedną nietypową cechę mieszkających tam ludzi. Wielu mężczyzn miało pomalowane rzęsy, a dokładniej krawędź powieki z której wyrastały.
W końcu zapytałem dlaczego? Usłyszałem – synu, to tatuaż, który tworzy i codziennie utrwala pył, głęboko pod ziemią.
Po powrocie domu nie mogłem nacieszyć się złotym piaskiem na plaży, który parzył i piszczał pod bosymi stopami, a regularny, delikatny szum spienionej, przybojowej fali unosił w górę, w górę, coraz wyżej.
Potrafię sobie wyobrazić co czuje dziecko a potem dorosły człowiek, który choć na parę dni może wyrwać się z codziennej szarości do świata zielonych lasów, niebieskiej wody i płynącego powietrza przed którym nie trzeba mrużyć oczu.
Druga połowa życia uśmiechnęła się do naszych bohaterów. Trafili nad Jezioro Wdzydze - Kaszubski raj. Stali się właścicielami jachtu, który całkowicie wyszedł poza ramy pojęcia „współczesny jacht jeziorowy”.
Konstrukcja drewniana, oblaminowana, kadłub z zaznaczonym dziobem i rufą, nadbudówka jachtu oceanicznego, maszt aluminiowy i improwizowany stały balast. Na pierwszy rzut oka kanciasty o trudnych do usprawiedliwienia proporcjach, jak z rysunku dziecka, które zapatrzyło się w twórczość Nikifora.
Ten krótki opis Szanty jest prawdziwy, ale bardzo niesprawiedliwy. Nie można na nią patrzeć, oceniając tylko jej byt materialny. Za każdym razem kiedy widzę ją płynącą po jeziorze, zastanawiam się co tak naprawdę powoduje, że posuwa się do przodu. Przecież nie mało sprawne ożaglowanie obciążone oporami kadłuba.
Szanta płynie zawsze tam gdzie chce, a chce tam gdzie chce jej przyjaciel, sternik Zbyszek. To nie jest takie proste sterować zminiaturyzowanym jachtem morskim, mając do dyspozycji niewielką moc napędu z żagli. Myślę, że bez dołożenia do niej siły woli, którą potrafią zmaterializować Joanna i Zbyszek jacht stałby w miejscu.
Prowadzona spokojną ręką, nie reaguje na szkwały gwałtownym przechyłem, płynie dostojnie, przesuwa się ze stałą prędkością w zamierzonym kierunku. Idealnie pasuje do określenia „leży na kursie”. Nikt jej nie popędza, bo i po co. Ma przepłynąć z punktu A do punktu B a jeśli się zmieni kierunek wiatru, to dopłynie do punktu B jutro lub wcale.
Taki styl żeglowania wywodzi się zapewne ze stoickiego podejścia do życiu przez Zbyszka. Ciężka, stresująca a jednocześnie monotonna praca w fabryce bez okien, daje moc ale uczy też pokory.
Cofnijmy się parę lat do punktu zwrotnego w życiu Szanty; początku prawdziwej reinkarnacji która trwała dwa lata. Jacht odbył podróż na kołach na południe kraju, gdzie Joanna i Zbyszek dali mu nowe życie.
Nie wiem jaki był podział ról i kto decydował o ostatecznej technicznej kondycji Szanty i jej wyglądzie. Domyślam się, że technikę wziął na siebie Zbyszek, zostawiając resztę Joannie.
Technika działa bez zarzutu, nie słyszałem o awariach, warstwy nawierzchniowe trzymają się świetnie, jacht pływa. Zbyszek wykonał przypisane mu w mojej wyobraźni zadanie na piątkę z plusem.
Cała reszta; kolory, koncepcja zabudowy wnętrza, użyte do tego materiały i pozostałe detale to zapewne pomysły Joanny. Kiedyś, kiedy patrzyłem na wszystko technicznym okiem i kierowałem się pragmatyzmem, użył bym określenia „swobodna twórczość radosnego narodu”.
Określenie to powstało w czasach mojej żeglarskiej młodości, kiedy pływałem regatowo i siłą rzeczy widziałem wiele akwenów w tak zwanych „Demoludach”, na których od czasu do czasu można było spotkać pływadełko nie przypominające w niczym jednego z trzech kanonów piękna – fregaty pod żaglami. Dla przypomnienia, są na świecie trzy nie kwestionowane symbole piękna: kobieta w tańcu, koń w galopie i fregata pod żaglami.
Osądzanie innych, kiedy jest się młodym człowiekiem często ociera się o okrucieństwo a wersji łagodniejszej ośmiesza. Teraz jak to wspominam czuję rumieniec wstydu i potrzebę zadośćuczynienia.
Teraz patrzę na to inaczej. Zazdroszczę siły wyobraźni i konsekwencji działania armatorów jachtowych z lat 70 i 80 dwudziestego wieku. Nie było dostępu do odpowiednich materiałów, trzeba było iść na skróty a głównym supermarketem był złomowiec.
Wyobraźnia też trochę szwankowała. Powieści Conrada, „Czarna Perła” z dzielnymi piratami na pokładzie, Dalekie pojedyncze wyprawy rodzimych żeglarzy, które propaganda nobilitowała do znaczących osiągnięć w skali globalnej. To był pokarm dla naszych żeglarskich fantazji.
Tu i teraz, druga dekada XXI wieku, patrzę na „dzieło” Joanny i wydaje mi się, że każdy użyty materiał, każdy detal potrafię przypisać do jej wspomnień i mocno ukrytych w podświadomości, ale bardzo wyraźnych, detali o których się nie zapomina.
Pleciony misternie z liny odbijacz dziobowy to detal numer jeden. Zamocowany na stałe do dziobu był rozwiązaniem stosowanym na pracowitych portowych holownikach. Czas przeszły jest całkowicie usprawiedliwiony. Dziobowy, pleciony z liny sizalowej odbijacz ostatni raz przypłynął do Polski po II wojnie światowej na holownikach w ramach reparacji wojennych i na parowych „pracusiach” z brytyjskiego demobilu. Do końca lat sześćdziesiątych, pracowali jeszcze w naszych stoczniach takielarze, którzy znali tajniki linowych splotów. Naprawiali jak mogli, w końcu odeszli na emeryturę a kunszt i urodę dzieła ludzkich rąk zastąpiono wszechobecnymi zużytymi oponami.
Co spowodowało, że tak mocno w wyobraźni Joanny utrwaliło się to dzieło sztuki takielarzy? Nie wiem, szkolna wycieczka do Gdańska, obrazy naszego marynisty Adama Werki, czy też inny bardzo mocny impuls. Nieistotne, ważne, że Joanna z kilkuset metrów liny, układając precyzyjnie sploty, osiągnęła zamierzony efekt. Szanta pyszni się wraz z Joanną tak ozdobionym dziobem.
Innym oryginalnym detalem są ramy zewnętrznych okien wykonane z …. grubej, skrętnej liny sizalowej. Wnętrze jachtu z pewnością też zaskoczy niejednego żeglarza. To królestwo lin , lineczek, wykładzin z płyty korkowej i wielu innych nietypowych autorskich pomysłów Joanny.
Można by jeszcze długo o dość swobodnej interpretacji cech żeglarskich Szanty nadanych jej przez armatorów. Nie to jest najważniejsze. Najważniejsze są ich emocje, realizacja marzeń i to że potrafią wskoczyć na motocykl i gnać sześćset kilometrów tylko po to aby spędzić w trójkę; Joanna Zbyszek i Szanta jeden weekend.
Eugeniusz