żeglarzem jest i kwita. Kto ma wątpia – niech przeczyta w
SSI poprzednie epizody. Do okazania dzielności nie potrzeba
Cabo de los Hornos. Nie upadanie na duchu to jest
to co prezentuje Andrzej Colonel Remiszewski w rejsie
po polskich portach otwartego morza.
Lektura dydaktyczna.
Pamiętajcie o kamizelkach.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
================================================
Wielka Kumulacja
Rozstaliśmy się przy wejściu do Dziwnowa, gdzie nagle nastąpiła wielka kumulacja nieszczęść. Zaczęło się od tego, że wbrew moim nadziejom, marina zamknięta z powodu międzynarodowych regat w klasie Laser i ILCA - jest nadal nieczynna. Trudno, zaraz otwarcie mostu, pójdziemy do mariny sezonowej. Do tego w tym momencie nieplanowo lunęło, a zdążyliśmy przed główkami się porozbierać. Silnik wstecz. I wtedy z wydechu wyszła chmura białego dymu. Natychmiast silnik naprzód, łapiemy się mariny od zewnątrz. Nie wiedząc, co się dzieje odstawiam silnik, dojeżdżamy rozpędem. Cumujemy, mokniemy. Po zacumowaniu próba uruchomienia – silnik kręci ale nie zdradza żadnej chęci odpalenia.
Co robić? Dzwonię do uprzejmego bosmana, legalizuję postój, dostaniemy prąd i dostęp do łazienki. Idziemy na obiadokolację, zakupy. Po powrocie podłączamy prąd i … Ładowarka akumulatorów nie działa! Spokojnie: podłączyliśmy zapasowy prostownik samochodowy. Zaglądamy do silnika i… nie działa mocna latarka ledowa. Akumulatorek się ładuje ale latarka nie działa. Elektronik od ręki chce ją naprawić i… w próbniku wielozakresowym skończyła się bateria (nie był potrzebny od sierpnia).
Idziemy w śpiwory, bo zimno, mimo podgrzania termowentylatorem. Drink przed snem. Przechodzą kolejne ulewy. Wydaje się, że mamy komfort, pod namiotem, w ogrzanym wnętrzu i z rozgrzanymi wnętrznościami. Właśnie: WYDAJE SIĘ! Zaczyna kapać z okienka, potem drugiego. Przy wielkiej ulewie, a tym bardziej serii ulew, jest to możliwe. Blokujemy przecieki jakimiś szmatkami. Zawsze to wystarczało. Rano trzeba się przyjrzeć wkrętom mocującym szyby. Teraz Heniu moknąc nakrywa nadbudówkę kawałem folii malarskiej. Nie lubię poniedziałku ale to chyba koniec poniedziałku.
O nie! Poniedziałek trwa do wtorkowego poranka. W nocy na moją koję zaczyna walić jak z kranu. Nie mam dokąd uciekać. Przez 63 lata nie miałem tak mokrej koi! Rano przy wyjściu ze śpiwora musiałem się wytrzeć ręcznikiem, zanim ubrałem spodnie. Na szczęście to ostatni akord.
Wielka beczka miodu
Poranek wtorkowy odmienia sytuację. Zaczyna się wielka beczka miodu. Rankiem deszcze ustają, po południu już świeci słońce. W szybkim tempie suszymy graty. Akumulatory naładowane, nadbudówka zostanie doszczelniona jutro, po doschnięciu. Ładowarka może poczekać. Ostatecznie nic nie robiliśmy przy niej, po dwóch dniach sama ruszyła. To drugi taki przypadek. Mimo, że nie dostaje się do niej woda, to odmawia pracy przy bardzo dużej wilgotności powietrza.
Najważniejsze, to diagnoza silnika. Wydaje się, że oczywista: biały dym to woda w głowicy, zapewne poszła uszczelka pod głowicą. Heniek sprawdza dopływ paliwa i obieg chłodzenia. Jest OK. Udaje się znaleźć mechanika w Wolinie. Uzgadniamy, że do Kamienia ma blisko, więc my przejdziemy na holu. Do wieczora pierwszego dnia postoju w pomoc – rady, kontakty itp. angażuje się 14 osób, z tym takie, których osobiście nie znam. Profilaktycznie zamawiam uszczelkę, ma przyjść do paczkomatu w Kamieniu. Sprzedawca daje nadzieję, że do czwartku.
Z holowaniem kłopot, wszyscy zajęci przy regatach. Znany mi tylko wirtualnie Tomek ze Szczecina przysyła swojego kolegę, który ma jacht w Międzywodziu. I tu ta łyżeczka dziegdziu: zazwyczaj uczynny i sympatyczny mostowy nie otwiera mostu. Udaje, że nie widzi jachtu. Pretekstem jest brak telefonu na kwadrans wcześniej. Ale przecież UZGODNIŁEM to z nim. Holownik musi czkać dwie godziny, nie ma już czasu na wejście po nas do mariny. Przechodzimy na żaglu pod mostem, ledwo, ledwo co, bo nie wieje. Mostowy krzyczy, że za wolno. Po dwóch godzinach stajemy na zarezerwowanym miejscu, witani przez bosmana, który pomaga zacumować.
/
I wtedy pojawia się Jacek. Sprowadza lokalnego mechanika, ten potwierdza diagnozę ale nie ma wolnych terminów. Czyli mechanik z Wolina będzie musiał dojeżdżać, na hol do Wolina ciężko liczyć, mimo, że miejsce już zarezerwowane. Nie byłoby to wygodne. I wtedy Grzegorz, nie-żeglarz ale wodniak, proponuje swojego mechanika. Niech przyjeżdża. Pojawia się dość późno wieczorem. Podejmuje fajny dialog z Heńkiem, cierpliwie słucha wyjaśnień, deklaruje chęć pracy od następnego dnia. Zabiera też wtryskiwacz do sprawdzenia. Następnego dnia po południu pojawia się z bratem, szybko demontują węże i kable, zdejmują alternator, młody w roli węża kładzie się nad silnikiem i odkręca wał. Jacek przeciąga nas za skuterem do mariny technicznej, tam już czekają bosmani i sztaplarka. W ciągu godziny silnik wyjeżdża do warsztatu, a my wracamy na miejsce. O północy przychodzi MMS ze zdjęciem umytego silnika i informacja, że jest uszkodzenie na uszczelce głowicy, poza tym wszystko wygląda w porządku. Na noc Mateusz robi próbę szczelności głowicy w poszukiwaniu niewidocznych pęknięć.
/
Kolejnego dnia czekamy na uszczelkę, już wiemy, że dotarła do Zielonej Góry z opóźnieniem ale ostatecznie w poniedziałek ruszyła InPostem do paczkomatu. Tymczasem silnik przechodzi drobne prace, zalanie nowym olejem, kontrolę wejścia wody z chłodzenia do wydechu itd.
Wszystko zaczyna się opóźniać. Uszczelka ugrzęzła gdzieś niedaleko. Ostatecznie pojawia się wieczorem. Mechanik ją odbiera z paczkomatu, zakłada i zaczyna wszystko składać. Zamiast przyjechać z silnikiem mijającego dnia, ma zrobić to jutro przed południem. Potem po południu - dźwig czeka, bosman czeka. Okazuje się, że silnik znów nie odpala, musimy zostać na noc. Wrrr…
Chyba szczęśliwy finał
We czwartek wreszcie silnik przyjeżdża, operacja włożenia idzie sprawnie. Chłopaki uruchamiają. Chodzi! Biorąc mechaników, jako zakładników, przechodzimy o własnych siłach na nasze miejsce. Silnik pracuje ciszej i równiej, niż przed awarią, nie dymi, ciągnie. Jest OK. Ostatecznie wymieniono uszczelkę pod głowicą, po zamknięciu silnik jest szczelny Głowica splanowana, zawory dotarte, luzy ustawione, wtrysk sprawdzony, silnik cały wyczyszczony, uszczelki i sparciałe węże powymieniane. Teraz obserwować pobór oleju, zużycie paliwa i dopływ wody przez dławicę.
Piękną stroną całej przygody okazali się ludzie. Piotr, Włodek, Krzysztof, Marek, Kuba, drugi Piotr, pan z firmy „Techmet” w Zielonej Górze, Tomasz, Wojciech, Grzegorz, Lucyna, Dorota, bosmani w Kamieniu Pomorskim, Patrycja, Gregory, Jacek, Mateusz z bratem, Dawid... to chyba nadal niekompletna lista. Są to znajomi od lat, osoby znane mi tylko wirtualnie, które zaproponowały pomoc same, oraz ludzie poznawani w trakcie wydarzeń. Tylko nieliczni z nich w ramach swych zajęć zawodowych. Dziękuję wam wszystkim!
Szczególne miejsce należy się Jackowi „Skagenowi” oraz Patrycji i Gregorowi z pływającej kawiarni „Marina One”. Wszechstronna pomoc, nie tylko w sprawach silnika, przeszła to, czego mógłbym się spodziewać po kimkolwiek. A na końcu mój towarzysz Heniek, który opiekował się mną, wspierał w dyskusjach o przyczynach awarii, wykonał sporo drobnych prac naprawczych oraz wysprzątał zaolejoną zęzę. Sam bym tego nawet nie spróbował zaczynać.
Tak potwierdziły się dwie prawdy. Największą wartością dodaną takiego żeglowania są spotykani ludzie. I dobrze jest żeglować po emerycku, żadnego pośpiechu, trzeba stać tydzień, to się stoi.
.
/
Po miesiącu spędzonym na stwierdzam, że czuję się lepiej, niż przed rejsem, jestem bardziej optymistyczny i łatwiej jest mi regulować oddech. Problemem jest brak sił, półkilometrowy spacer to wyzwanie. No i coraz częstsze skurcze, na szczęście dość słabe i szybko ustępujące.
Zaczyna się główna faza rejsu, ruszam w głąb Zalewu Szczecińskiego.
Żyjcie i żeglujcie!
1 lipca 2022
Andrzej Colonel Remiszewski