BOTANICZNY REJS s/y „SLONI”

Co tu będę truł i to po raz setny? Wszyscy wiemy, że

Bałtyk to nasze morze, nasz krąg cywilizacyjny, klimat

do którego nawykliśmy od pokoleń. Rozumiem chwilowe

 zainteresowanie cieplejszymi i bardziej przejrzystymi

wodami, ale chyba już najwyższy czas wrócić na Bałtyk.

I zaraza też tu nie szaleje. Tego samego zdania jest nasz

Przyjaciel – Zbigniew Rembiewski – armator wszędzie

znanego jachtu „Sloni” (foto). Ten jego „botaniczny” rejs dokładnie

wpisuje się w promowany już przez SSI program „Podboju

Kalmarsundu”.

O Kalmarsundzie czytać będziecie niebawem w nowej

markowej locyjce „KALMARSUND i OLAND”.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

=============================

Don Jorge,

Już na etapie planowania powstał pomysł na taką myśl przewodnią przedsiębranego rejsu , jak powyżej w tytule. Bowiem samo żeglowanie jest celem przyrodzonym, szczególnie gdy 3-osobowa załoga składa się z Ingi, Zbyszka i mnie, którzy żeglowanie zaczynali na przełomie lat 60-tych i 70-tych, czasach które nawet w szkolnych podręcznikach historii, już nawet nie są na ostatniej stronie, tylko wcześniej.A koniunkcja botaniki i żeglugi ma swoją starą tradycję. Poczynając od wyprawy kapitana Blight'a na „Bounty” po sadzonki drzewa chlebowego, przez wyprawy Cooka, po których trwałą pamiątką jest słynna nazwa zatoki w Australii, Botany Bay, przez rejs HMS „Beagle” z Darwinem na pokładzie.



Dodatkowo nasza trasa miała prowadzić z grubsza po śladach podróży lądowo-wodnej jaką odbył Linneusz, słynny przyrodnik szwedzki w 2-giej połowie XVIIIw. Nasz plan był taki: Borgholm, ogrody letniej rezydencji szwedzkiej rodziny królewskiej; Visby, nasz ulubiony ogród botaniczny przy porcie i bulwarze: Stockholm, uniwersytecki ogród botaniczny Bergianska, z częścią japońską; Mariehamn, Esplanada, zaprojektowana i posadzona w połowie XIXw aleja lipowa z założeniem parkowym; Palanga koło Kłajpedy, park uzdrowiskowy Tyszkiewiczów. 



3 lipca wypłynęliśmy aby go zrealizować. Pierwszy przeskok z Gdańska do Kalmarsundu zakończyliśmy w porciku Morbylanga, bardzo przyjemna miejscówka. Ale już pierwszy etap dał nam znać, że z wiatrami nie jest różowo. W wiekszości słabe i przeciwne, dużo silnikowania. Z Morbylangi przyjemny przelot Kalmarsundem do Borgholmu, piękne widoki na Kalmar z zamkiem. Nieocenione usługi oddawał nowo-zrobiony wytyk foka. Borgholm, tym razem bez rowerów, za to na powrót z ogrodów fundneliśmy sobie niby kolejkę, fajny objazd miasteczka. Z Borgholmu krótki przelot do Byxelkrok, gdzie dotarliśmy późnym wieczorem, ale przy tej długości dnia jaki oferuje początek lipca w połączeniu z już znaczną szerokością geograficzną, nie miało to znaczenia. Byxelkrok zrobił na nas świetne wrażenie. Dzień przed naszym przybyciem oddano nową część portu (foto). Przybyło stanowisk w trójnasób, przy bardzo wygodnych drewnianych kejach. Przy nim piaszczysto-żwirowa plaża, pozwoliła zażyć kąpieli morskiej. A woda w Bałtyku w tym roku bije rekordy. Najwyższą jaką odnotował nasz termometr na otwartym morzu to 24,3 stopnia C.

.


/////////// Nowe pomosty w porcie BYXELKROK//////////////////////////

Przelot na Gotlandię do Visby mieliśmy przy mixcie wiatrwym, od świeżego baksztagu do flauty i znowu silnik. O Visby nie ma co pisać, wszyscy znacie i  tak jak my kochacie. Dodam tylko,że w porcie takie puchy, że na kei z bojami na której zawsze stajemy, część jachtów stawała longside. Etap do Stockholmu początkowo chcieliśmy odbyć w dwu ratach, ale dobrze szło i w Nynashomn byliśmy bardzo wcześnie po overnightowej żegludze, do tego wypoczęci, więc pociągneliśmy do celu cumując wieczorem w Vasahamn. Następnego dnia, ci co nie byli, do Vasamuseum, a ja na rower i objazd śródmieścia połączony z zakupami. Z objazdu polecę wyspę stoczniową, Skeppsholmen, dużo się na niej dzieje. Po krótkiej regeneracji, komunikacją miejską pojechaliśmy do ogrodu botanicznego. Nie zawiódł oczekiwań. Na deser już pod wieczór spacer po starówce i okolicach pałacu królewskiego. Na koniec nagroda - pizza z piwem na bulwarach. To był długi dzień. 15 000 kroków. Kolejnym rankiem, w niedzielę 11 lipca wypływamy przez szkiery sztokholmskie na Alandy do Mariehamn. Pogoda przepiękna, wiatr bajka, w plecy, w szkierach cała Szwecja na wodzie, co chwila otwiera się nowy widok przyozdobiony rezydencjami, miasteczkami lub zamkiem.

Na wodzie kupa starych pływadeł. Silny wiatr z dobrego kierunku pozwolił szybko pokonać dystans 75 mil i póżnym wieczorem gnani przez rozbudowaną falę wpadamy między wyspy. Marina zachodnia o dziwo załadowana po kokardę. Bardzo wygodna. W poniedziałkowe przedpołudnie obchodzimy pętlę wokół miasta. Zaliczone; aleja lipowa, nabrzeże z historycznymi warsztatami szkutniczymi i zabytkami morskimi, centrum i oczywiscie kontemplacja barku „Pommern” z naturalnego amfiteatru jaki tworzy nadbrzeżna skarpa.

Wczesnym popołudniem wypływamy w długi etap do Ventspils na Łotwie, 175 mil. Wiatry sprzyjające w pierwszej części zamieniają się w kręcące pod wpływem przelatujących nad lądem burz, aż do zanikania. Do Ventspils dochodzimy pod wieczór. Jeszcze na morzu łapią nas pierwsze sms-y a potem telefony ze złą wiadomością. Zmarła moja mama. Wobec zmęczenia długim przelotem decydujemy się na nocleg w porcie, by następnego ranka ruszyć prostym kursem na Gdańsk.

Tarcice po 210 milowym przebiego osiągamy o 2-giej nad ranem w piątek16 lipca.

Zbyszek

==============================================================================================.


Komentarze
Brak komentarzy do artykułu