
Zeglowaliśmy wtedy z Gienkiem Ziółkowskim na zachód w odległości takiej że polskie wybrzeże było już
tylko cienką linią na horyzoncie. Kurs bajdewindowy, morze w barankach, a tu... pojawiła się woda w
kabinie. Nie będę zanudzał - opisałem to już w „Bałtyckich opowiadankach”.
Wspominam o tym teraz tylko dlatego, że doskonale rozumiem dlaczego Marek się spocił.
Agę pozdrawiam.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Drogi Don Jorge
Jako że narzekasz na brak korespondencji do SSI to postanowiłem opisać pewien rejs na Bornholm.
Czytając może to takie sobie, ale wtedy, będąc na pokładzie trochę się spociłem 😊
Marek
-----------------------------
Historia pewnego rejsu jachtu Draco
Wychodzimy z mariny ze Świnoujścia jak na nas bardzo wcześnie rano bo o 0630. Lipiec.
W Kanale stawiamy grota i wychodzimy na silniku na falę przyboju. Wieje miedzy 20 a 25 knt z N-NW.
Za główkami stawiamy genuę i idziemy ostrym bejdewindem myszkując na falach. Pogoda OK czyli sucho ale trzeba pracować na sterze. Draco idzie dzielnie i w kokpicie sucho. Tylko pokład w części dziobowej od czasu do czasu moczą bryzgi fal. Prędkość zadawalająca i prognozuję dojście do Roenne na ok. 15 godzinę. Jesteśmy we dwójkę i nie ma zbyt wiele pracy przy żaglach. Wiatr tężeje do 28knt. Zakładam pierwszy ref na grocie. Sprawdza się system refowania z kokpitu. Niestety niezbyt dokładnie założone refliny grota – brak doświadczenia z systemem refowania – zaczynają rozdzierać lasybag. Trzeba przełożyć reflinę na odpowiedni otwór w lasybagu. Szybka akcja, Aga przejmuje ster a ja przekładam reflinę. Po przełożeniu do odpowiedniego wycięcia w lasybagu, reflina refuje grota bez problemu. Płyniemy dalej myszkując między falami. Fala podniosła się do 3-4 metrów. Dla Draco to nie problem. Tylko praca na sterze zajmuje - nie pozwalając na oderwanie rąk od koła sterowego. Jesteśmy już daleko od lądu, który zniknął za rufą.
Nagle Aga woła z messy: mamy wodę na burcie wewnątrz. Zrobiło mi się gorąco. Zmieniamy się przy sterze, schodzę do messy. Płyniemy ostrym bejdewindem lewym halsem. Woda w nawigacyjnej pojawia się wysoko ponad gretingami na prawej burcie. Odstawiam schodnię otwierając dostęp do silnika, podnoszę gretingi w rejonie zejściówki. Sporo wody. Wiadro, jakieś mniejszy pojemnik do wybierania i do pracy. Po godzinie walki z wodą – muszę ją łapać bo mi ucieka na burtę, Aga odpada od wiatru na krótkie chwile aby mi pomóc zebrać wodę – sytuacja jest opanowana. Sucho. Tylko pozornie. Woda napływa gdzieś z rejonu rufy. Szukam przecieku. Przy moim wzroście klinuję się gdzieś za kingstonem w łazience. Widzę strużkę wody, ale nie mogę zlokalizować skąd się pojawia. Gdzieś w rejonie rufy na lewej burcie zupełnie z tyłu. Szukam gorączkowo wykluczając po kolei wał, zawory. Dalej nie wiem gdzie jest przeciek. Po godzinie zdejmuję mokry T-shirt, i mokry nie od wody, schodnia ważąca sporo, na fali chciała mnie koniecznie dopaść i zabić. Nie wspominając o gretingach, które odstawiłem do messy. A jeszcze muszę sam się klinować między zabudową aby utrzymać jako taką równowagę.
Przebieram się, sprawdzam pozycję i wychodzę do kokpitu zmienić Agę przy sterze. Sytuacja wydaje się opanowana. Co godzinę schodzę na dół i wybieram niecałe wiadro wody. Przeciek jest stały i wpływ wody do jachtu się nie zwiększa. Po jakimś czasie ponownie szukam miejsca przecieku. Bez sukcesu. Bałtyk się rozhuśtał. Fala 4 do 5 metrów. Wiatr w porywach do 30 knt. Idziemy szybko. Dochodzimy do Bornholmu. Zastanawiam się głośno na temat wejścia do portu handlowego w Roenne – szeroko i chyba bezpieczniej. Aga protestuje. OK, podejdziemy do mariny w Roenne i zobaczymy co widać, zawsze można wrócić. Jest w końcu dopiero ok. 15. Jest lipiec więc widno długo jeszcze. Wodę wybieram regularnie i sytuacja wydaje się być opanowana.
Ronne - Norrekas, port docelowy.
.
Dochodzimy do główek mariny w Roenne, zrzucam grota, jacht tańczy na falach a po zwinięciu genuy zaczyna się jazda bez trzymanki. Silnik na 2.000 obrotów i posuwamy się w miarę szybko bo zrobił się po zwrocie baksztag. Wchodzimy do awanportu. Wiatr wchodzi do mariny i tylko fali nie ma. Nie widzę wolnych miejsc i nie bardzo kwapię się de wejścia w ciasne wejścia do szukania miejsca między Y-bomami ponieważ N-NW wiatr wchodzi do mariny i wejście głębiej grozi problemami powrotu. Robię jedno, drugie kółko szukając miejsca. Stojący z brzegu Niemiec biegnie w głąb i znajduje wolne miejsce na trzy dni. Wskazuje je nam mówiąc którą burtą staniemy. Robimy klar, odbijacze na prawą burtę i wchodzimy w ciasne miejsce. Sympatyczni żeglarze łapią nam dziób i stoimy. Klar na jachcie, sprawdzam wodę i… o dziwo bardzo mało. Suszę do zera. I obiado-kolacja. Dopiero teraz czuję jak byłem zmęczony. Obserwujemy wchodzące jachty. Miejsc brakuje, jachty stają w gwiazdę na końcach stegów, są też dramatyczne wejścia z podartymi grotami. Po dwóch dniach sztormowa pogoda się uspokaja. Prognoza perfekt, baksztag do połówki 2-3B. Wychodzimy o 7 rano. Woda jak lustro. Bajka. W zenzach suchutko. No nie wierzę. Po dwóch godzinach kompletna flauta. Silnik. W zenzach ani kropli wody. No dalej nie wierzę. Dopływamy do Świnoujścia wieczorem na silniku. W zenzach ani kropli wody. Szukam, sprawdzam i nic.
Wracamy do Szczecina. Na Zalewie duża fala ale idziemy baksztagiem do pełnego. Tylko genua ale i tak wyprzedzamy statki na farwaterze. Jako, że jest em uczulony, sprawdzam zenzy i … woda!!! Znowu woda. Wniosek: na równej stępce nie cieknie, na fali gdzieś przeciek powyżej linii wodnej. Przeciek znajdujemy dopiero w sezonie zimowym po zdjęciu steru i skegu. Zgniła stępka – tylnica powyżej linii wodnej. Szkutnicy wymienili 40 cm dębowej stępki i mamy sukces.
Jacht jest suchy jak był przedtem. Ufff.
Żyj wiecznie !
Marek
Aż mi ciarki przeszły po plecak jak czytałem to opowiadanie. Przeżyłem podobną przygodę. Przecieku nie znalazłem. Aż do momentu kiedy wewnętrzne oświetlenie zaczęło żyć własnym życiem a kabina przypominać nawiedzony dom. Prawdopodobnie w sztormie rozszczelniło się boczne połączenie kadłuba z pokładem ukryte pod listwą odbojową (to nie był mój jacht). Woda dostała się pod panele ścienne i szafki. Gy jach topił pokład w dużym przechyle woda dostawała się do środka rozlewając się po całym wnętrzu.
Potwierdzam. Nic tak szybko nie usuwa wody z jachtu, jak wiadro w rękach przerażonego załoganta.
Tutaj przypomnę artykuł napisany ze Zbierajem. http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2749&page=0
Pozdrawiam cały Klan.
T.L.
Było tak. Wychodziliśmy z La Coruna w północnej Hiszpanii, celem był jakiś port w pobliżu Gibraltaru. Nieduży jacht z laminatu, 32 stopy, prowadziłem go nie po raz pierwszy. Na jachcie były wówczas zbiorniki wody słodkiej w postaci plastikowych worków z grubego plastiku. Zalaliśmy je do pełna, przelot miał być kilkudniowy 5 osób załogi. Wiatr północny 5-6 B, morze - Zatoka Biskajska rozhuśtane, z barankami. Po wyjściu z portu kurs zachodni, aby dopłynąć do narożnika półwyspu iberyjskiego i skierować się na południe. Postawiliśmy część genuy i zarefowanego grota i w sporym przechyle płynęliśmy połówką, szybko. Zszedłem na dół, a tam woda się huśta po podłodze i dolnej części szafek, jacht (pływa do dziś) ma płytką zęzę. Skąd ta woda ? Wracać ? Przecież dopiero wypłynęliśmy !
Próby szukania przecieku - nieskuteczne. Nerwowy telefon do właściciela jachtu (jeszcze zasięg był) i jego, jak się okazało - bardzo mądra rada - posmakuj tej wody. Zanurzyłem palce w wodę (zgręz zęzowy) i oblizałem (delicje !). Woda była - ku memu zdumieniu słodka, woda w Zatoce Biskajskiej jest słona jak nieszczęście. Ki diabeł ? Co się okazało. Plastikowe zbiorniki wody słodkiej, napełnione w porcie (był upał) pod korek, z węża - po wyjściu w morze schłodziły się (leżały w zęzie), skurczyły i wypchnęły nadmiar wody, ich zawory miały jakiś upust ciśnieniowy. No jak słodka - to dawaj pompować wylewkami nad zlewem w kambuzie i sraczu, a jednocześnie wodę wybierać z zęzy. Po kilkunastu minutach - wodę wybrałem, okazało się, że nowa nie napływa, płyniemy szybko po roziskrzonym morzu i nic się nie dzieje. Uff. Po 2 tygodniach byliśmy w Rota na północ od Gibraltaru. Cudowny rejs, II połowa września 2010 r.