Zebrało mi się na wspominki o dwóch drewnianych jachtach „Jupiter” należących kiedyś do mojego macierzystego jachtklubu „Neptun” w gdańskich Górkach Zachodnich. Pierwszego zwizytowałem i obejrzałem wiosną 1962 roku, kiedy podjąłem pracę w sprawującym opiekę nad klubem Przedsiębiorstwie Robót Czerpalnych i Podwodnych. Oprowadzał mnie po przystani i jachtach ówczesny komandor i współzałożyciel „Neptuna” Waldemar Rumiński w asyście Kazimierza Byczkowskiego i Wiktora Kamila Kraszewskiego. Na „Jupiterze” wypiliśmy po kielichu za mój ingres do klubu. Dla nich nie byłem człowiekiem z nikąd, powszechnie wśród wodniaków byłem rozpoznawany jako prezes Gdańskiego Klubu Płetwonurków „Posejdon”. „Jupiter” był wtedy jachtem flagowym jachtklubu.
.
.
.
.
O jednym z nielicznych rejsów zagranicznych naszego pierwszego flagowca opowiada Sławomir Pieniążek – jeden z założycieli „Neptuna”: W czerwcu 1965 roku pożeglowaliśmy do Sandhamn, Karlskrony, Malmoe, Kopenhagi, Sasnitz. Ta dama na fotografii po prawej to była księgowa GOZŻ z Gdyni, , którą "trzeba było" wziąć w rejs. Okazała się absolutnym "Jonaszem" bo rejs był wyjątkowo pechowy: Pierwsze wyjście w morze i od razu trudne warunki. Szliśmy ku wybrzeżu Szwecji i Erwin, siedząc przy sterze zaczął kozakować i na wysokości Karlskrony dupnęliśmy kilem o skały. Zaczęliśmy gwałtownie brać wodę, wiadra w ruch. Zauważyła nas łódź patrolowa policji szwedzkiej, podali hol i wtargali nas do Karlskrony. Karlskrona była wówczas największym portem wojennym Szwecji na Bałtyku. Zostaliśmy jako ci z za żelaznej kurtyny internowani i postawieni w klubie żeglarskim Marynarki Wojennej. Nie wolno nam było opuszczać terenu klubu. Przydzielili nam wartownika, który przy zmianie warty, ostentacyjnie odpinał szablę (!), oddawał ją rozprowadzającemu i grał z nami wieczorami w brydża. Naszą "przygodę" opisała wówczas jakaś miejscowa opozycyjna gazeta, protestując przeciw internowaniu ośmiu Polaków "uratowanych od śmierci". Egzemplarz tej gazety oddałem (chyba w ubiegłym roku) do archiwum klubowego. Po tym pechowym rejsie „Jupiterem” popłynął na Zalew Wiślany Zbigniew Częścik, idąc Zatoką do ujścia Wisły i wchodząc w Przekop Wisły w Świbnie twardo wysztrandowal - definitywnie rozbijając jacht.
.
Pierwszy „Jupiter”
.
Zagłada. Pierwszy „Jupiter” na sztandzkie.
.
Klub otrzymał rekompensatę od "Warty", za którą nabył w gdańskiej Stoczni Jachtowej STOGI jacht typu "Opal I". Pochodził z pierwszej serii tego typu - był piątym z kolei (po „Opalu”, „Komodorze”, „Wędrowniku” i „Masie”) . Przez pewien czas byłem jego opiekunem i na tymże jachcie odrabiałem "staż kapiszona bałtyckiego”. Od Lenigradu do Flensburga. Klub kupił jacht, ale praktyka ekonomicznego życia codziennego skłoniła Zarząd do wpisania go na listę środków trwałych" zakładu opiekuńczego. Celem tej machinacji było umożliwienie opłacania ubezpieczenia przez PRCiP (zaliczanie do kosztów). To był błąd.
.
Drugi „Jupiter| cumuje w Flensburgu
.
.Obiadek w Flensburgu.
.
Drugiego „Jupitera” w Górkach witają pławki dymne.
.
Lata 80-te to okres bardzo intensywnie prowadzonej "prywatyzacji" w klubie. Sprzedawano jachty opiekunom (w oczach piękniały). Klubowa hala laminatów pracowała na 3 zmiany. Członkowie (i nie tylko) budowali w niej Inki, Karolinki, Zośki, Chochliki, Bonita, Haberki i Habry. W okręgowym gdyńskim związku o "Neptunie" nie mówiono inaczej niż "prywaciarze" (nierzadko z niecenzuralnym przymiotnikiem). Brzmiało to podobnie jak "badylarze". I ta właśnie ta etykietka spowodowała utratę klubowego jachtu flagowego. Czując pismo nosem – czyli nadchodzące zmiany ustrojowe Klub zwrócił się do zakładu opiekuńczego z wnioskiem o formalny "zwrot" jachtu. Wraz z Jerzym Maćkowiakiem odwiedziłem PRCiP. Szef firmy niby był przychylny, ale uzależnił decyzję od opinii Rady Pracowniczej. Rada, jak to przesiąknięta socjalizmem rada - "nie będziemy futrować "prywaciarzy". Absolutny sprzeciw. Klub jeszcze próbował jacht wykupić, ale zawziętość czynników społecznych była nie do przeskoczenia. No bo na horyzoncie pojawi się „kupiec dewizowy”. Firma sprzedała jacht ponoć niemieckiemu taksówkarzowi. Pieniądze w założeniu miały wzbogacić "fundusz socjalny" czyli zostać utopione w eksploatacji swego dogorywającego ośrodka wypoczynkowego w Łapinie. Jacht był w stanie „średnim”. Czterocylidrowy silnik wysokoprężny „Captain” zapalał już tylko „na pochodnię”. Zużycie oleju silnikowego znaczne. Na poszyciu kadłuba pojawiły się czarne obwódki dookoła „koreczków”. To był skutek stosowania przez stocznię stalowych ocynkowanych wkrętów do drewna. Żagle przedmuchane, wielokrotnie reperowane, siłownik (od Fiata 125) osprzętu silnika – cieknąca hydraulika. Akumulatory – resztki czynnych amperogodzin. Olinowanie stałe – ocynk. Beczkowa, okrętowa tratwa 6-osobowa do kasacji. Remont jachtu (jeszcze nie kapitalny) - wskazany. Trudno – jacht poszedł w obce ręce. Wspomnienia o „Jupiterze” czas zatarł. Żal także. Teraz byłem przekonany że jacht już nie istnieje.
.
A tymczasem, tymczasem … bo całkiem niedawno dotarły via „Fundacja Klasyczne Jachty*) informacje, z holenderskiego portu Lemmer (Fryzja) że ”Jupiter” żyje i nawet nie zmienił nazwy. Fotografie pokazują, że już kadłub pokrył biały lakier.
Drugi „Jupiter w porcie Lemmer.
.
.
Wysoki połysk, ale czy nie za ślisko ?
.
/Lśniący osprzęt pokładu.
,
Sylwetka
.
.
Port Lemmer w Holandii. To obecny port macierzysty drugiego „Jupitera”
.
No więc czego się dowiedziałem? Obecny armator „Jupitera” nazywa się Peter Merus, ma lat 60, mieszka w Holandii. To on przed laty kupił „Jupitera” od PRCiP. Od sprzedawcy dowiedział się, że jacht od początku był w użytkowaniu przez jachtklub „Neptun”, któremu został on przez PRCiP „wypożyczony na okres 20 lat” (sic !). Okres minął, PRCiP zatem bez skrupułów jacht sprzedaje z wolnej ręki. Po transakcji jacht został natychmiast zabrany z przystani „Neptuna” i postawiony przy nabrzeżu AKM w Górkach Zachodnich , gdzie wymieniono „na drogę” olinowanie stałe na nierdzewne. Jacht popłynął na zachód, tam przeszedł remont i modernizację. Wstawiono wysokoprężny silnik OM615 Mercedes, trzy wymienniki i dwa radiatory, aby w kabinie było ciepło jak na warunki Morza Północnego przystało. Wymieniono wyposażenie kambuza i kingstona, nowa elektryka i elektronika oraz nowe żagle. Kadłub jachtu pomalowano na bialo (teraz jest jasno niebieski). Zainstalowano generator, windę kotwiczną oraz owiewkę nadkokpitową. Peter Meuris zarejestrował firmę czarterową „Jupiter Clasic Yacht Charter, która świadczy usługi turystyczne w rejonie Morza Północnego.
No cóż – to jest właśnie prawdziwe „komercyjne prywaciarstwo”.
To by było na tyle.
Żyjcie wiecznie i innym żyć dajcie !
Don Jorge
.
*) Fundacja Klasyczne Jachty – Luzino 84-242, ul. Prosta18, Marcin Wągiel, www.klasycznejachty.org.pl
Szanowny Gospodarzu,
Historia interesująca, szczegółowo udokumentowana, nie tylko z happy endem, ale i z wnioskami:
· „Neptun” stracił jacht z powodu swej łatwowierności
· „Jupiter” na szczęście nie podzielił losu „Kraziewicza”
Pozostaje tylko pytanie - jaki los spotkał pracowniczy ośrodek wypoczynkowy w Łapinie ?
Żyj wiecznie!
Adam
Czy Koledzy którzy żeglowali w tamtych czasach pamiętają co się wtedy najachtach jadało?
Ja pamiętam paprykarz szczeciński i konserwę turystyczną i coś o haśle pudliszki.
Dżem ze skórek pomarańczowych. Pulpet w sosie pomidorowym - do zjedzenia raz na miesiąc,
obrzydzenie szybciej nie przechodziło.
I bardzo smaczne konserwy rybne z jakiś zakładów w Gdyni.
A Państwo co pamiętają? Jakieś szczególne wydarzenia kulinarne?
T
Dobry wieczór Jerzy.
‘Jupiter’ , w połowie lat osiemdziesiątych był dla mnie młodego chłopaka kwintesencją piękna drewnianego jachtu. Będąc członkiem „Neptuna” w 1988 r miałem na nim popłynąć w rejs do portów niemieckich , wizy i pozwolenia załatwione , jedzenie zakupione tylko rejs nie doszedł z różnych przyczyn do skutku.
Tak mnie trochę zaskoczyła ta informacja , że jacht kupił żeglarz z Niemiec ponieważ:
- brałem udział w wodowaniu „Jupitera’ i jego "deliverce" do AKM-u , oraz pod kierownictwem mistrza szkutnictwa Zdzisława Pieńkosza całą zimę 1990/1991 remontowaliśmy jacht wg. życzeń HOLENDRÓW. Naprawdę , pięknie nam wyszedł ten refit.
- z "deliverki" mam takie lekko humorystyczne wspomnienie , gdy po zwodowaniu ruszyliśmy do AKM-u siedząc w kokpicie cieszyliśmy się z udanej operacji nikt ponownie nie sprawdził na ile i w jakim tempie jacht nabiera wody. Bo że każdy drewniak wówczas po zwodowaniu brał wodę to była norma. W okolicy JK Stoczni zszedłem do messy a tam deski podłogowe pływały już do połowy koi. No , chyżości ruchów "na wiaderkach" dostaliśmy wyjątkowych.
A na wiosnę grupa młodych, szczęśliwych Holendrów wsiadła na "Jupitera" i popłyneli na zachód.
Piękny jacht , piękne wspomnienia.
Dziękuję Jerzy.
Krzysztof.
Witaj Don Jorge
Mam małe sprostowanie do komentarza Adama Narlocha. Nie wiem co Autor miał na myśli pisząc o "podzieleniu losu „Kraziewicza", ale ten jacht jest obecnie remontowany, a właściwie to odbudowywany w okolicach Zalewu Zegrzyńskiego przez nowego właściciela i kilku jeszcze pasjonatów.
--
pozdrawiam
AIKI