ZIMOWĄ PORĄ (76)
Lato, lato i już po lecie. A tak po prawdzie co to było za lato, kiedy kwarantannowała nas zaraza covidowa ?

Idzie zima, perspektywy są ponure – zarówno zdrowotne jak i dobro bytowe. Andrzej Colonel Remiszewski

nie upada na duchu, wraca nawet do wieloletniej tradycji felietonów serii „Zimową porą”.  Zaczyna

retrospektywnie - przypominając kilka momentów jego tegorocznego żeglowanka. Piszę „żeglowanka”, bo to

jednak nie były rejsy do Sundu czy zakamarków zachodniego Bałtyku na co nie ukrywam - liczyłem.

No cóż – armatorem, skipperem „Tequili” jest Colonel, decyzje są jego.

Z radością witam powrót „Zimowych pór” na antenę SSI.

Maseczki, dystans, odkażanię rąk i bez wałęsania się !

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

======================================================

Latem zastanawiałem się, czy wrócić do pisania tych felietoników. Czy pokonać wrodzone lenistwo? Czy nie zmęczyłem Czytelników? Czy nie mógłbym robić czegoś ciekawszego? Ostatecznie jednak wracam. Jak pisałem w pierwszym odcinku, noszącym datę 27 listopada 2013 (!) roku, traktowałem tę pisaninę jako sposób na przetrwanie zimy. Nie spodziewałem się, że pomysł będzie trwał tak długo. W tym roku może ta terapeutyczna rola być podwójnie ważna, gdy kaprysy dyktatora pozbawiają nas kawałek po kawałku tak elementarnej wolności, jak wyjście do parku, czy lasu. Dodatkowo dobijające są absurdy niektórych ograniczeń, a mnie osobiście oburza także ich konstytucyjna nielegalność.

Z drugiej strony pandemia jest faktem (tak wiem, że Gienek potwierdził zdecydowanie, iż Ziemia jest płaska! - http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3700&page=0 - niemniej pozostanę przy swoim) i nikt na świecie nie znalazł lepszego rozwiązania, niż ograniczanie szans wirusa na „transmisję”. A więc maseczki, „dystans społeczny” (co za nowomowa!), unikanie tłoku, czystość. Na własny użytek postanowiłem także nie jeździć windą, nie używać gotówki, nie korzystać z komunikacji zbiorowej. Ktoś może powiedzieć, że to bez sensu ale lepszych pomysłów nikt nie ma. Ze spacerów z kijkami ani pracy przy jachcie rezygnować nie zamierzam.

W marcu, po zakończeniu poprzedniej zimy, gdy wyraziłem złudną nadzieję, że zimy nie zastąpi wirus i zamierzałem rozpocząć przygotowania łódki, spotkały mnie dwie wiadomości: dobra i zła. Którą kotku chcesz usłyszeć najpierw? Usłyszałem złą. Nadgorliwe zastosowanie głupiego ograniczenia zamknęło dostęp do marin, a więc i prac przy łódkach. Druga wiadomość była miłą niespodzianką.


Oto otrzymałem propozycję od polskiego wydawcy z Francji i zarazem żeglarza, Andrzeja Kowalczyka, wydania wyboru tych felietoników drukiem, jako kolejnej z cyklu „Miniatur Żeglarskich”. Uzgodniliśmy dobór tekstów - w objętości Miniatury zmieściła się mniej więcej jedna szósta, projekt okładki oraz dobór ilustracji, no i późną wiosną odebrałem autorskie egzemplarze. Moja pierwsza drukowana książeczka! (Nabyć ją można u Wydawcy, pisząc na adres: an.ko(maupa)hotmail.fr – warto zamawiać kilka egzemplarzy albo kilka tytułów naraz).

 Latem zaś wielokrotnie zdarzało mi się spotykać Czytelników mojej strony lub SSI, miło wspominających o tym cyklu. Czyli warto. Czyli to nie tylko narcystyczna zabawa emeryta.

Tak to oto mam podwójną motywację, by sobie znowu trochę popisać zimą. Zaczynamy tym samym już ósmą zimową porę!

Trudno zacząć zimę nie podsumowawszy lata. „TEQUILA” co prawda jeszcze na wodzie ale dźwig już za kilka dni, raczej już planuję prace przed następnym sezonem, niż ostatnie pływanie zatokowe. Czas na podsumowanie faktycznie nadszedł. Sezon był dziwaczny. Wobec braku zimy miał się zacząć z początkiem kwietnia. Wobec bałaganu prawnego i informacyjnego, zaczął się w połowie maja. Niestety, winny tu jest nie koronawirus, tylko absolutna nieudolność i zła wola prawo(?)dawców, którym żeglarze zwracali uwagę, i to po wielokroć, na oczywiste błędy w stanowionych regułach. Niestety, dojście do zdrowego rozsądku musiało trwać aż do 18 czerwca, kiedy „Warszawę” wyręczył Komendant Morskiego Oddziału Straży Granicznej, który rozstrzygnął wiekopomną kwestię, czy wirus czeka w odległości 12,001 Mm od polskiego wybrzeża, czy też może jednak nie. Mi osobiście pozwoliło na pokonanie bariery poligonów między Ustką, a Darłowem, o czym pisałem już latem.

Niepewność jednak trwała nadal, wszak są jeszcze BIUROKRACJE innych państw bałtyckich, Ostatecznie część moich załogantów postanowiła zrezygnować, pozostali w zasadzie jako oczywistość przyjmowali ograniczenie się do „rejsu krajowego”. Wyjątkiem były kilkakrotne wypady do czterech portów niemieckich Zalewu Szczecińskiego. Główny rejs trwał 101 dni, sporo mniej niż planowałem. Wraz z tygodniową dogrywką udało się odwiedzić wszystkie porty poza Świnoujściem, Sopotem i macierzystym Puckiem. Był to nieustanny ciąg spotkań towarzyskich, spotykania starych znajomych i poznawania nowych, długich postojów w portach i krótkich przelotów. Trudno to nazwać rejsem, umówmy się: mieszkanie w przestawialnym wodą domku kempingowym. Tak też jest pięknie!

Interesujące były pierwsze wizyty od strony wody w Altwarp oraz w naszym Błotniku. Do obu przystani jeszcze wrócę.

/

Jako wielki pozytyw odbieram sposób pracy bosmanatów (kapitanatów) portów. Zawsze spotykałem się z konstruktywną i życzliwą współpracą, z pozycji nie „władzy”, a wsparcia i opieki nad żeglarzami. Dziękuję Paniom (nielicznym) i Panom, których znam tylko z głosów w radiu VHF, a którym jestem wdzięczny.

Jedynym dysonansem było wyjście z Gdańska na paradę „Baltic Sail”. Przez półtorej godziny trwała nieustanna lawina zgłoszeń wyjścia. Trzeba było być naprawdę czujnym, by wcisnąć się ze swoim krótkim zgłoszeniem, a oficer dyżurny Kapitanatu ledwo nadążał z odpowiadaniem jednym słowem „Zgoda”. A potem jeszcze część jachtów „meldowała” trawers czerwonej główki. Gdyby ktoś potrzebował kontaktu w naprawdę ważnej sprawie, to mógłby utonąć z zamęcie panującym w eterze. Może użycie kanału 16 byłoby rozwiązaniem?

Wreszcie pod koniec, ktoś zadał pytanie po co ten cyrk. Oficer dyżurny, o ile dobrze usłyszałem, odparł przytomnie, że to nie do niego pytanie. Ale można by zgłosić wyjście np. 80 jachtów hurtem, o czym zresztą Kapitanat wiedział wcześniej i ewentualnie rozmawiać z kilkoma żaglowcami. Tu jednak organizatorzy oraz Urząd Morki musieliby wykazać się inicjatywą. A jeszcze prościej byłoby, gdyby „prawodawcy” odróżnili jachty od wielkich masowców, promów i zestawów holowniczych i przewidzieli w ustawie o bezpieczeństwie morskim zwolnienie dla jachtów do 24 m.

Sezon minął, po zimnym, mglistym i deszczowym początku, był ciepły, chwilami gorący, słoneczny, w sam raz dla rekreacji emeryta. No to i, mimo niezrealizowania planów, jestem z  niego zadowolony.

Poczyniłem i inne obserwacje. O niektórych pisałem już latem. O innych jeszcze napiszę.

 

26 października  2020

Andrzej Colonel Remiszewski

Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.

 

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu