Pięknych pod okiem i opieką mistrza Leona Wyczółkowskiego. . W 1939 roku brał udział w zakamuflowaniu „Bitwy pod
Grunwaldem”. Cudem przeżył okupację (obóz koncentracyjny). Po wojnie osiadł w Orłowie. Malował statki, stocznie,
ale ponoć twierdził, że najbardziej lubił malować kwiaty i kobiety. Ja to bym jednak wolał malować tylko kobiety.
Umarł w Gdyni w roku 1982. Tam też ma swój pomnik – siedzi na ławce parkowej i rysuje.
Krzysztofowi Baranowskiemu dziękuję i liczę na ciąg dalszy.
Wybierającym się w rejsy przypominam – lifeliny + kamizelki !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
===========================
Latający Holender – wieczny tułacz.
To widmo żaglowca z załogą złożoną ze szkieletów pływa nieustannie po morzach świata od XVII wieku, kiedy to Holender, Hendrik van der Decken, płynął do Batawii (obecnie Dżakarta). Przy okrążaniu Przylądka Dobrej Nadziei rozpętał się sztorm i wściekły kapitan miotał obelgi i bluźnił Bogu - przysięgając, że dopłynie do Zatoki Stołowej mimo wszystko.
Nie wolno bluźnić na morzu i pogodę trzeba przyjmować z pokorą. I nie na darmo w dzienniku pokładowym nie wypełnia się portu docelowego, dopóki się do niego nie dotrze. Przestrzegam tego święcie.
Ale van der Decken nadal się wściekał i gdy na pokładzie nieoczekiwanie pojawiła się świetlista postać, kapitan wypalił do niej z pistoletu. W odpowiedzi ten niebiański gość (ktokolwiek to był) oznajmił surowo, że kapitan i jego statek nie zaznają więcej spokoju tylko po wieczność będą się tułać po morzach i oceanach świata przynosząc innym żeglarzom nieszczęście.
Inna wersja legendy głosi, że Latający Holender był statkiem pirackim, który splamił się licznymi zbrodniami w czasie rejsów. Z tego względu jego kapitan i załoga zostali ukarani wieczną tułaczką po morzu.
krzysztof
----------------------------
Z książki Krzysztofa Baranowskiego „Żagle na sztalugach