Nie, nie - to jeszcze nie cztery dekady, ale nie wiele brakuje. Od mieczówki „Milagro IV” zaczęły się moje morskie locyjki, bo „Zalew Wiślany” i „Zatoka Gdańska” powstawały na poprzednim, czyli – „MILAGRO III”. Tak jak wszystkie moje jachty po zakończeniu służby poszły do ludzi. O losach trzech pierwszych łódek nie mam wiadomości. Informacji o „czwórce” szukałem w Internecie i w końcu dowiedziałem się że stacjonuje na jeziorach mazurskich, że pod wpływem słodkiej wody zbielała i zmieniono jej nazwę na „Livia”. A pózniej ślad się urwał, bo ponoć łódka zarosła w oczeretach.
MILAGRO IV. Rok 2018 - stan surowy.
.
Jachcik dostał teakową makietę pokładu
.
.
"MILAGRO IV". Rok 2019 - końcowa faza odbudowy
.
To musiała być dla tej ambitnej mieczówki straszna tortura, boć to przecież jawna degradacja. Jachcik, który między innymi zawijał do sowieckiego Swietłyj, wszystkich polskich portów otwartego morza, porcików Bornholmu, Kalmarsundu, wzbudził zgorszenie kadry szkoleniowców w Trzebiezy, enerdowskiego Sassnitz – ba nawet do Kopenhagi po zmianie właściciela został udupiony (pardon) w oczeretach. Zaczęło to się jeszcze za czasów PRL-u. Jachcik budowany był chałupniczo w ogrodzie przydomowym, choc skorupy kadłuba i pokładu zostały wylaminowane w „Hali laminatów” macierzystego JKM „Neptun” w Górkach Zachodnich. To się wtedy u nas nazywało „budowa systemem gospodarczym”. Taka peerelowska mutacja „do it yourself”. Konstrukcja niesłychanie prymitywna. Nawet knagi wypiłowywałem z prostopadłościanu aluminiowego. Fały przywiozłem z podróży służbowej do ZSRR. Kupiłem je tam jako linki do suszenia bielizny. Zrazu białe, z czasem brązowiały i robiły się sztywne. Niesłychanym ułatwieniem pracy było wejście w posiadanie wyrzynarki do sklejki m-ki Black & Decker. Posiadanie jachtu w tamtych czasach było obarczone absolutną ekskluzywnością. Barierą tej ekskluzywności była pracowitość, zaradność i dwie prawe ręce do roboty. Bo drodzy Czytelnicy SSi - czy dziś ktoś z Was ma pojęcie jak się samodzielnie forniruje w garażu sklejkę iglastą „zorganizowanym” sobie pokątnie fornirem mahoniowym ? Czy wiecie, że wybudowę wnętrza nierzadko trzeba było wykonywać przy użyciu kleju kazeinowego ? Luksusem był klej AG i lakier poliuretanowy. Ale były już żagle dakronowe ! Czy wiecie, że za linki sztormrelingów służyły linki celne TIR-ów ? Oczywiście sztagi, wanty, achtersztagi to były stalowe liny ocynkowane. Ściągacze także. I że tego wszystkiego przecież w sklepie wędkarsko- wodniackim na ulicy Czopowej się kupić bardzo rzadko udawało. Porównajcie standard wykończenia i wyposażenia wnętrza „czwórki” tamtych czasów z salonami dzisiejszych jachtów.
Żeglowanie mieczówką po Bałtyku nie było wtedy powszechne. Oj nie było !
Starali to utrudnić pospołu zarówno ówcześni szkoleniowcy Związku (5-cio szczeblowa drabina patentów), lobby inspektorów nadzoru technicznego (Orzeczenie o zdolności żeglugowej), administracja morska (Karty Bezpieczeństa i odprawy portowe) oraz strażnicy szczelności naszych granic – Wojsko Ochrony Pogranicza. Tak, tak – byle kto na morze, a zwłaszcza na obce wody nie za bardzo mógł się wyrwać. I w takich warunkach mieczówka „MILAGRO IV” wałęsała się po Bałtyku.
O urokach żeglowania na jachciku „MILAGRO IV” napisałem kilka krótkich opowiadanek. Jedną z nich możecie przeczytać tu: http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=977&page=0
Kadłub odformowany.
.
"MILAGRO IV" - mesa "MILAGRO IV" - stół nawigacyjny
.
W oczekiwaniu na pograniczników - pan w czapce to Eugeniusz Ziółkowski
.
"MILAGRO IV" w Swietłyj
.
"MILAGRO IV" w Ronne
.
.
"MILAGRO IV" w Sassnitz
.
"MILAGRO IV" na Christianso
.
.W pewnym momencie doszedłem do wniosku że z „czwórki” wyrosłem. Zapragnąłem mieć „prawdziwy”, balastowy jacht – sprawdzonej dzielności. Rozpocząłem budowę jachtu „carteropodobnego”, a „czwórka” poszła do ludzi. Nabywca użytkowanej dotąd łódki opowiadał mi jakie to on ma ambitne morskie zamiary, gdzie to on „czwórką” pożegluje. Były to tylko czcze przechwałki. Jacht poszedł między trzciny i sitowie. Niestety.
Stosunkowo niedawno kolejnym właścicielem jachciku został Bogdan Izbicki, który w podwarszawskiej Iwicznej podjął dzieło odbudowy zdewastowanej jednostki. Przy okazji dokonał jej unowocześnienia i „ubogacenia”. Na przykład pokład dostał makietę teakowa, na rufie pojawił się samoster. Wyobrażam sobie jakiej metamorfozie (luksusy) uległ wystrój wnętrza.
Najważniejsze, że jacht przygotowany jest już do powrotu na morze. Nie tak od razu ale przez Zalew Wiślany i Zatokę Gdańską. Jego pojawienie się w Tolkmicku lub Fromborku zostanie przez SSI odnotowane i zilustrowane. To sprawa sentymentu i szacunku dla rzeczywistego „oldtimera”. Bardzo mnie cieszy, że Bogdan przywrócił nazwę „MILAGRO”. Może ktoś na Zalewie (Wład Schischke, Gienek Daszkiewicz, Roman Rąbalski..) wspomni wspólne dawne, dawne oranie Zalewu.
News ten potraktujcie proszę jako skromny przyczynek historyczny. Jeszcze nie jako temat prezentacji starych łódek w serii ilustrowanych felietonów „Jachty niezwykłe” JurKa Klawińskiego w „ŻAGLACH”. Ale może kiedyś, na przykład z okazji 50-lecia?
Kamizelki zawsze !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Jureczku!
Napisz obszerniej o żeglowaniu mieczówką po Bałtyku.
Co z parszywą pogodą, gdy jacht pod gołym olinowaniem chce się kłaść masztem na wodę?
Pozdrawiam Cały Klan.
T.L.
Pozdrawiam Jurku :)
Świetna wiadomość o "Milagro IV".
Mniej wiecej w tym samym czasie powstawał MIKI (Skrzat 703 Aster), który swoje życie rozpoczął od Wdzydz, by potem przez Adriatyk, Egejskie, Tyrreńskie w końcu trafić na Bałtyk . Wybudowany "metodą gospodarczą" w garażowej hali był na ówczesne czasy luksusowym pancernikiem. Nie do końca wiem, gdzie i jakimi metodami mój Tato zdobywał te wszystkie nierdzewki, epoksydy. Ale każdy element to osobna historia nieomalże rodem z Indiany Jonesa. Większość osprzęty robiona była własnoręcznie w tym cały mechanizm rolera, refpatenty, okucia wszystkich drzewc itp. A nawet kotwice. Wybudowa wnętrza ręcznie wycinana w sklejce m.in przez niżej podpisanego, który w tamtym czasie miał 15 lat :)
W odróżnieniu od "Milagro", MIKI nadal pływa pod swoją nazwą po słonej wodzie. O ile nic sie nie zmieniło w ostatnim czasie, to stacjonuje w Gdyni.
Twoje locje i opowieści z Bałtyku, pisane na "Milagrach" były głównym motywatorem dla mnie, by wyciągnąć "Mikiego" na Bałtyk i eksplorować , jak je nazywał s.p. Tomek"Apacz"Łangowski, 'bałtyckie nanoporty".
pozdrawiam i żyj wiecznie
M
--------------------------
PS. w odpowiedzi Tadeuszowi Lisowi: normalnie sie zachowują, a umożliwiają eksploracje takich dziurek w wybrzeżu, gdzie żaden inny jacht nie wejdzie. Bo sie nie zmieści :D
Drogi Jurku,
Milagro IV to nie tylko mieczówka na Bałtyku.
Milagro IV był również prekursorem "swobodnej żeglugi".
W rejs po Bałtyku bez stosownych uprawnień (w tamtych czasach po Bałtyku mógł pływać tylko jacht pod dowództwem minimum Kapitana Bałtyckiego) wybrało się dwóch Sterników Morskich - Jerzy Kuliński i Eugeniusz Ziółkowski. Zagrałeś va banque. Powiedziałeś - Jeśli dopłyniemy do Władysławowa powołując się werbalną zgodę ówczesnego Dowódcy Straży Granicznej, to reszta pójdzie jak z płatka. Metoda okazała się skuteczna. W kolejnych polskich bałtyckich portach, nikomu ze Straży Granicznej i Bosmanatów nie przyszło nawet do głowy, sprawdzanie uprawnień. Skoro Milagro IV wraz z załogą został odprawiony z Górek Zachodnich w rejs bałtycki to "papiery" sa w porządku. Dopłynęliśmy razem do Dziwnowa, zaliczając po drodze wszystkie możliwe porty. Musiałem wracac do swojej firmy. Ty popłynąłeś z uzupełnioną załoga dalej. Ach ten wspomnień czar
Żyj wiecznie
Gienek
Hm. Odpowiedź wydaje mi się lakoniczna, a dla młodszych stażem żeglarzy - niebezpieczna. Jeden sezon pływałem po Bałtyku lekko dobalastowanym Bezem-2. Z małym synkiem Mikołajem. Bardzo pilnowaliśmy się, aby unikać więcej niż 4-5 B.
Jednego dnia (na szczęście była to Zatoka Pucka) z prognozy 3,5-4 zrobiło się 7 i tężało.
Uszliśmy z życiem, dzięki mocnemu i niezawodnemu silnikowi oraz dużemu zapasowi paliwa. W tych warunkach Bez nawet przez sekundę nie chciał płynąć bejdewindem, a półwiatr przy bocznej fali byłby śmiertelny - nawet przy maksymalnych refach.
Był to ostatni dzień naszych przygód z mieczówką na Bałtyku - inną niż plażowa 200 m wzdłuż brzegu. Potem Bez został skradziony z plaży w Rewie.
Dlatego ciekawią mnie doświadczenia Kolegów z dłuższych rejsów. Łącznie ze szczegółami takimi, jak na większej fali zablokować miecz, aby się nie tłukł i czy rzeczywiście stateczność kształtu jest wystarczająca, aby pozbyć się strachu o wywrócenie jachtu?
Pozdrawiam. T