Impreza mi się podoba ale nadal otwarty jest temat: czy to ma być próba survivalu czy regaty dla najdzielniejszych samotników długodystansowych.
Moje zdanie, kibica „Bitwy” od pierwszej edycji jest powszechnie znane. Ale to tylko zdanie kibica.
Dlatego z przyjemnością publikuję relację mojego Przyjaciela – Jacka Chabowskiego – wojownika, który niestety tym razem wrócił wlekąc
za sobą tarczę na powiązanym fale.
Bardzo uważnie śledziłem też poczynania Joanny Pajkowskiej, Aleksandry Emche, Honoraty Wąsowicz, Jacka Zielińskiego, Andrzeja Kopytko.
Oli gratuluję specjalnie !
Grunt, że wszyscy żywi, choć jeden z ręką na temblaku – pozdrawiam !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
---------------------------------------------------------------------
Krajobraz po bitwie.
4:2, czyli na sześć moich startów, drugi raz nie udało się ukończyć Bitwy o Gotland.
Po kolei:
Dwie godziny przed startem robimy sobie wspólne zdjęcie. Atmosfera radosna, ale lekko napięta. Żartów jakoś mniej niż poprzednio. Ja się zastanawiam czy refować się na start, czy jeszcze spróbować popłynąć na pełnych żaglach. OK, to są regaty. Czas na refowanie będzie, tym bardziej, że na „Blue Horizon” mogę zmniejszyć powierzchnię grota nie wychodząc z kokpitu. Wypływam za główki na grocie i testuję. Jest OK. Powoli przymierzam się do linii startu i 3 minuty przed sygnałem rozwijam foka. Łódka zaczyna się rozpędzać do 9 kts i muszę dwa razy stanąć do wiatru, bo będę za szybko na linii startu. Po starcie od razu kurs na cypel helski. Po lewej stronie „Dancing Queen”, po prawej „Opole”, „Bussy Lizzy” i „Oceanna”. Jacht idzie jak po sznurku. Kątem oka obserwuję Jurka z „DQ” i widzę kilka wywózek. „BH” rozpędza się z każdą milą i jakby zapatrzona przed siebie nie ulega porywom wiatru i płynie swoje. Steruję ręcznie, bo frajda z najwyższej półki. Z każdą chwilą odrywam się od peletonu i tylko Jurek powoli mnie wyprzedza. Po minięciu półwyspu pojawia się coraz większa fala. „DQ” zafalowanie nie służy i lekko zwalnia. Znowu jestem na pierwszej pozycji. Prędkości oscylują miedzy 8 i 10 kts. Zapinam autopilota wchodzę w tryb „Bitwy”, znaczy mimo, że nie chce mi się spać, kładę się mesie na 15, 20 minut. Momentami chyba łapię sen, by po kilkunastu minutach, bez budzika wstać.
Procedura między drzemkami: rzut oka przed dziób, ploter, znowu rzut oka tym razem 360 stopni wokół jachtu, patrzę na żagle, coś koryguję, znowu zerkam na ploter i wyliczam – OK tym razem budzik ustawiam na 25 minut, a jak na ploterze jest pusto (nie widać innych statków), to nawet na 30 minut. Najczęściej budzę się około minutę przed budzikiem (nie mam pojęcia jakim cudem, ale tak jest). Czasami wyrywa mnie ze snu jakaś rozmowa na radiu, większe uderzenie fali lub łopot żagli. Robi się ciemno i odległość od głównej grupy rośnie. Słyszę przerywane rozmowy na radiu. Ktoś się wycofuje. Rytmiczne uderzanie w fale zakłócają jakieś zbłąkane grzywacze. Wskakują na pokład i rozlewają się po każdym zakamarku.
Nie pamiętam o której godzinie, ale zakładam pierwszy ref. Przechył się zmniejsza, ale wciąż jest za duży. Po 15 minutach grot zjeżdża do drugiego refa. Tak płynę przez około godzinę. Na wskaźniku wiatru zaczyna pojawiać się 40 kts. Zrzucam grota całkowicie i okazuje się, że prędkość spada może o pół węzła. Jacht się uspakaja (pojęcie względne w tych warunkach). Może jakaś kolacja, ale żołądek ściśnięty. Jem owoce. Kolejna seria drzemek i nagle strzał. Już wiem, zerwał się szot foka. Nie ma tragedii, bo miałem założony drugi równoległy, który miałem zaknagowany i natychmiast przejął rolę utrzymania przedniego żagla.
Błąd pierwszy.
Szot się zerwał i płynę na awaryjnym, ale nie zdublowałem tego awaryjnego.
Po godzinie, może dwóch, strzela szot zapasowy. Fok wpada w szał i histerię i jakby chciał się ode mnie uwolnić. Uspokajam go rolerem. Dowiązuję nowy szot (łatwo się pisze, ale na tej fali każda czynność do wykonania na poziomie powyżej pozycji na czworaka jest bardzo trudna). Musze na chwilę usiąść na dziobie. Wpadająca na pokład fala, niczym na ślizgawce przenosi mnie w okolice masztu. Zatrzymuje mnie wąs, którym jestem przypięty do pokładu. Przez sekundę oczami wyobraźni widzę swój wyjazd pod relingiem za burtę. „Film” szybko kasuję z głowy. Koncentruję się na przywróceniu do pracy foka. Kładę się jeszcze na pokładzie i sprawdzam roler. Kolejna fala wchodzi na pokład i czuję się jakbym skoczył na główkę do morze. Woda wydaje się ciepła, ale spory strumień wpada mi za kołnierz i zatrzymuje się w kaloszach. Sztormiak nie przecieka, ale woda zawsze znajdzie sobie drogę do środka. Wracam do kokpitu i staram się postawić foka. Na tym wietrze jestem gotowy do jego gwałtownego rozrolowania, a tu niespodzianka. Rozwija się jakieś 20, 30% i dalej nic. Napinam szot na kabestanie, ale wyraźnie czuję, że dalej nie chce. Rzucam snop światła na foka i … „fak”, „fak”, „fak”!. Fok na wietrze zrolował się w cukierka. Znaczy górna część odwrotnie do części dolnej. W połowie ściśnięty w tali niczym w gorsecie. Myślałem, że tak to tylko spinakery się cukierkują, a jak się okazuje, fok też potrafi. Można? Można!
Błąd drugi.
Popełniony wcześniej, przy zrzucaniu grota. Nie napiąłem wystarczająco fału grota, tym bardziej, że mam do dyspozycji kontrafał.
Luźny fał tańczył z wiatrem wokół masztu i zaczepił się o lampę oświetlającej pokład. Nie zauważyłem tego wcześniej (noc jest) i problem się ujawnił gdy chciałem postawić grota w sytuacji, gdy dysponowałem tylko skrawkiem foka. Grot wjechał na maszt na jakieś 2, 3 metry i na tym koniec.
„Faaaaaak!”
Patrzę na żagle i nie wierzę. Nie mam obu żagli. Znaczy nie dosłownie, ale nie mam ich do dyspozycji. Nie, nie wierzę.
Co teraz? Pomysły! Pooomyyyysłyyyy!
Odpadam od wiatru, bo ten mały skrawek foka nie daje wystarczającego napędu, by pokonywać cztero-metrowe fale. Mętlik w głowie, co robić? Wracam do mesy, a tam słyszę strzępy rozmów. Rysiu ma problemy. Nie brzmi dobrze. Słyszę rozmowy załogi śmigłowca. „Możemy powisieć jeszcze 10 minut..”. Po chwili „Darłowo, wracamy, straciliśmy jeden silnik”. Łapię na radiu Jacka i pytam o Rysia. Jest poważnie, ale pomoc w drodze.
Wracam do własnych problemów. Wciąż brak pomysłów. Zerkam na ploter i całą przewagę nad innymi szlag trafił. Po kolei mnie wyprzedzają. Ffffak!
OK, płynę na wschodnią stronę wyspy. Schowam się za nią i ogarnę żagle. Wszystko fajnie, tylko nie mam już prędkości na poziomie 9 węzłów i te 50 mil, to nie 6 godzin, ale ….25.
Świta. Wychodzę na pokład i decyduję, że powalczę o foka. Kilka prób. Kilka razy wracam do mesy zaczynam się rozbierać i …nie! Wracam na pokład walczę dalej. Ten pomysł. Nie, inny. Zeszło mi chyba z 8 godzin, ale w końcu się udaje. Rozwijam foka ręcznie wokół sztagu. Każdy obrót jest wyzwaniem. Szoty szaleją i walą mnie po głowie, plecach, niczym opętane. Wygląda przerażająco i czasami całkiem boli. Jest, mam foka! Łódka zaczyna lekko przyspieszać.
OK, co teraz? No właśnie CO TERAZ? Zmęczenie utrudnia analizę. Zbieram dane. Gdzie są pozostali, a właściwie ile mi odjechali? Ile jeszcze przede mną? Spadłem na wschodnią stronę, wiatr lekko odkręcił, czyli halsówka. Halsówka na samym foku. Słabo. Przede mną jeszcze ¾ trasy. Prawdopodobnie na jednym żaglu. Jest sens? Może jakbym płynął pierwszy raz, to tak, ale Gotlandię okrążyłem już wielokrotnie, w tym 4 razy sam. Siedzę na burcie i dyskutuję sam ze sobą. Czas, mile lecą.
Patrzę na zegarek i coś we mnie pęka. Godz. 16. Dokładnie pięć lat temu odszedł mój Tata.
- Coś mi podpowiesz?
- Duży jesteś, sam wiesz co zrobić.
Błąd trzeci?
Wywołuję na radiu Jacka Zielińskiego i pytam czy potrzebuje jakiejś pomocy w związku z awarią masztu. Mówi, że już zabezpieczył i płynie do najbliższego, zawietrznego portu na Gotlandii. No dobra
– „Jacek, muszę odpuścić. Wracam. Szczęśliwie dopłyń, a ja robię zwrot o 180 stopni. Do zobaczyska! Over.”
Błękitne niebo. Płynę baksztagiem. Łódka spokojniejsza, jakby chciała powiedzieć – w końcu, uff. Mijam bezkolizyjnie rutę, czuję głód, ale żołądek dalej zamknięty. Tylko owoce jakoś przechodzą mi przez gardło. Odpalam audiobooka i z zawieszonym wzrokiem patrzę jak spadają kolejne mile odliczane do zatoki. Słońce urządza milionowy spektakl i majestatycznie zachodzi między ciemnymi chmurami. To się nigdy nie znudzi. Hipnotyzuje. Wycisza.
Epilog.
Wracam na tarczy. Nawet nie zrobiłem trasy. Dobry początek wyścigu połechtał moją próżność i pewnie dlatego poczucie porażki jest większe. Czasami jest dobrze, jak życie sprowadzi do parteru, da lekcję pokory. Często powtarzam, że wynik w regatach to suma błędów. Pewnie tym razem ich było za dużo.
Teraz dobre strony. Kolejne doświadczenie żeglowania w trudnych warunkach. Kolejny test jachtu przed Ostarem. Lista rzeczy, które musze poprawić na jachcie, a których pewnie bym nie wymyślił pływając w dobrych warunkach. Moje zaufanie do łódki wzrosło wielokrotnie. To bardzo dzielny, solidny i całkiem szybki jacht.
Testowałem w tych regatach żagiel uszyty przez żaglownię Ocean Sails z materiału Hydra Net. Sprawdził się doskonale. Na Ostara się nadaje. Cholernie mocny materiał. Ciągnął 15 tonową łódkę i rozpędzał do prawie 10kts. Jestem pod wrażeniem.
Jeszcze jedno, bardzo dla mnie ważne. Mimo, że to regaty samotników, to moja rodzina, moja załoga wszyscy byli ze mną.
Załoga sprawiła mi dodatkowo dużo radości w wiosce regatowej (totem z moją podobizną – rewelacja!) i swoją obecnością, czy to fizyczną, czy myślami, na odległość. Dużo fajnych i dobrych wiadomości od znajomych i przyjaciół. Spływających różnymi wirtualnymi kanałami (na WhatsAppie, jak wszedłem w zasięg miałem 268 wiadomości). To wszystko, to wartość nie do przecenienia.
Bardzo jestem wszystkim za to wdzięczny. Bardzo dziękuję!
To chyba wszystko na tę chwilę. Przy długi wywód zakończę banalnie: co nas nie złamie, to nas wzmocni.
Do następnego!
Jacek
.
PS. Jest spora dyskusja na temat, czy regaty powinny się odbyć w tych warunkach. Sporo słów o narażaniu życia innych. Zapewne każdy ma trochę racji i spór pozostanie nierozstrzygnięty. Powiem jedno – jeżeli dla kogoś żeglarstwo jest pasją i lubi wyzwania, to argumentacja o tym czy warto, wchodzi na inny poziom. Na poziom nieosiągalny dla tych, którzy tego nie spróbowali. Wierzę, że nikogo nie uraziłem.
=======================================================
Ilustracja do komentarza Colonela
Zacznijmy od informacji, że piszę absolutnie prywatnie, jako żeglarz rekreacyjny z 60-letnim stażem i Pulkownik Zeglugi Mazurskiej.
Nigdy nie startowałem w Bitwie. Nie jestem z temperamentu regatowcem, brak mi umiejętności, kondycji i zdrowia oraz nie dysponuję odpowiednimi środkami. Ale jeżdżę samochodem, nie startuję w F1 i kibicuję, jeżdżę na rowerze ale się nie ścigam i kibicuję Majce oraz innym i tak dalej.
Kibicuję też Wojownikom.
Co roku pojawiają się głosy, że Bitwa to przesadne ryzyko, żeby zmienić termin albo wręcz zakazać.
Zakażcie motosportów, kolarstwa, narciarstwa, jezdziectwa, ba piłki ręcznej, bo to wszak niebezpieczne! Przypomina się "Powrót z gwiazd" Lema. Grupa astronautów wraca po upływie kilku pokoleń (sami postarzeli się o kilka lat) i zastaje ludzkość "mli mli". Ludzie pozbawieni genu ryzyka i agresji, wszystko zabezpieczone świat zamiera.
Czy BoG jest niebezpieczna? Niby tak, z reguły jest trudna pogoda. Kończy ją drobna część zawodników. Ale nie! Nie ma poważnych wypadków, nie ma awarii innych, niż typowe dla zwykłych imprez regatowych. W tym samym czasie rokrocznie są powazniejsze "zdarzenia" od tych podczas BoG.
Dlaczego Bitwa jest bezpieczna?
Bo jest przemyślana i przygotowana.
Zacznijmy od ludzi. Posłużę się dwoma przykładami: Dyrektor Krystian Szypka - doświadczony na oceanie samotny regatowiec, inicjator BoG i rekordzista trasy.
Sędzia główny Tomasz Konnak, regatowiec i edukator wyczulony na sprawy bezpieczeństwa.
(Polecam jego tekst sprzed roku na zpokladu.pl pt. "Bitwa o Gotland, trudne regaty, czyli jak można się lepiej przygotować"). Dodajmy, że jest on laureatem Nagrody Honorowej SAJ dla żeglarza, który może być wzorem, m.in właśnie za promowanie zasad uczciwości, rzetelności i bezpieczeństwa w regatach.
Zawodnicy: nie trafi tam każdy, komu "zachce się startować ". Wpisanie na listę uczestników wymaga akceptacji organizatorów. Zarówno sprzęt, jak wyposażenie podlega weryfikacji i musi spełniać sensownie adaptowane wymagania międzynarodowych przepisów. Inspekcja techniczna jest szczegółowa i skrupulatna.
Zawodnicy przechodza szkolenia bezpieczeństwa, nie wiem jak w 2019 ale poprzednio prowadzone przez wicedyrektora SAR.
Funkcjonuje dedykowany system lokalizacji, śledzenia i łączności.
Regatom towarzyszy kilka załogowych dużych jachtów - "Aniołów", asystujących w razie kłopotów i dodatkowo pośredniczących w łączności.
Tak krytykowana decyzja o starcie w terminie została podjęta świadomie, po analizie prognoz. Miało wiać silnie ale dając jeden bajdewindowy hals do boi zwrotnej. Opóźnienie oznaczałoby słabszy wiatr, lecz zmuszający do halsowania na wciąż wysokiej i skotłowanej fali, duzo większe zagrożenie awariami. No a przedłużenie regat o dobę, nie bez znaczenia dla bezpieczeństwa - wytrzymałość zawodników ma swoje granice.
Wszystko to się sprawdziło! Epatuje się laików proporcją 3:17. Lecz zauważmy, że awariom uleglo tylko kilka jachtów (jeden maszt i jedno urządzenie sterowe), które o własnych siłach dotarly do portów. Dodajmy awarię nawigacji, zapewne rzutującą na możliwość samosterowania całkiem sprawnym po za tym jachtem. Większość wycofań to były suwerenne i świadome, bardzo rozsadne, właśnie BEZPIECZNE, decyzje zawodników. Obraz komplikuje poważna kontuzja skippera "Konsala 2", którego musiał ewakuować SAR (po zaskakująco długiej, choć ostatecznie skutecznej akcji). Nie znamy okoliczności zdarzenia, być może to połamanie ręki mogło się zdarzyć w każdych innych okolicznościach. Po prostu nie wiemy. Ale to 5% zawodników i bez ofiar, w kontraście z równoległym dramatem załogi jachtu po za regatami.
Dodajmy, że regaty są sponsorowane przez prywatne firmy. Zawodnicy startują na swoim i za swoje, dokładając do interesu. Jeśli płyną na cudzych jachtach, to za świadomą zgodą ich właścicieli. Nie słyszalem też, by kwestionowali to ubezpieczyciele. A wszyscy czynią to dobrowolnie.
ZABRANIA SIĘ ZABRANIAĆ!
Pada jeszcze jeden argument, mający tym razem pozory słuszności. Otóż czasem, jak w tym roku angażuje się ratowników. Ratowanie życia jest na mocy konwencji międzynarodowej bezpłatne, SAR finansowany jest z budżetu państwa, czytaj z kieszeni każdego z nas. Do tego ratowników zaangażowanych tu, może zabraknąć gdzie indziej, no i narażają oni zdrowie, a może życie.
Prawda, lecz jeśli przez nieuwagę potkniemy się o porzuconą na chodniku hulajnogę i złamiemy tękę, to pogotowie też przyjedzie na koszt obywateli, a zabraknie go w innym miejscu. Zakażmy hulajnog i chodzenia po chodnikach.
Ratownicy ponosza ryzyko, podobnie jak wielu ludzi dobrowolnie uprawiających niebezpieczne zawody. Skandalem są tylko niskie, obraźliwie niskie płace w SAR! To jednak zależy od Pana Ministra, a nie od organizatorów BoG.
Nie przypadkiem Bitwa to kwalifikacje do wielkich światowych imprez! Zamiast krytykować wspierajmy!
NO I ZABRANIA SIĘ ZABRANIAĆ!
Nikt nie musi startować. Nikt nie musi kibicować.
Ale zamiast zrzędzić warto poznać fakty. Nie oczekuję tego od poniektórych "zawodowych ludzi morza". Od żeglarzy jednak tak.
NIECH KAZDY ŻEGLUJE SOBIE JAK LUBI.
Ja na przykład ósmy dzień czekam na lepsze warunki w Kołobrzegu ale inaczej lubie żeglować, mam inny sprzęt i nie jestem Wojownikiem.
Żyjcie wiecznie, w kamizelkach i szelkach.
Andrzej Colonel Remiszewski
Tekst zawiera wyłącznie prywatne i subiektywne poglądy autora.
Gorące gratulacje dla wszystkich Wojowników, którzy stanęli na starcie Bitwy o Gotland, a szczególnie dla tych, którym jachty pozwoliły w tych warunkach ją ukończyć.
I podpisuję się pod Twoimi słowami Don Jorge - „grunt, że wszyscy żywi”.
Lech Lewandowski
Uprawiając jachting żeglujemy dla przyjemności. W razie czego korzystamy z istniejacych mechanizmów ratowania życia i mienia na morzu. Te mechanizmy powstały jednak nie dla nas a z wzajemnej konieczno ci ochrony życia na morzu.
Słowo - życia, należy traktować najzupełniej dosłownie, z całym bagażem ekonomicznej konieczności.
Jeżeli pływamy dla przyjemności nie mamy żadnego moralnego prawa do stawiania w ekstremalnej sytuacji ludzi dla których zmagania z morzem są codzienną koniecznością . Jeżeli z pełną premedytacją i dla przeżycia przygody ruszamy w gardziel sztormu, a robiłem takie głupoty, to radzmy sobie sami - zawsze się udawało - albo pozostańmy w domu.
J.Czyszek
Don Jorge
Co do "Kłajpedy" /wejścia na mieliznę /to przyczyn jeszcze nie znamy i jak nie było awarii silnika....,utraty steru...itp.
to ciężko coś się domyślać, trzeba poczekać, bo przecież nie mogła to być np.rutyna tak wielka i żegluga na pamięć że nie znali czyli nie sprawdzali pozycji.
A co do BoG to jestem przekonany źe organizatorzy w podobnych warunkach w przyszłości odwołają regaty a i pewno pomyślą nad zmianą terminu.
Radykalnych Korwinów w źeglarstwie nie brakuje ale to też jak i w polityce tylko parę procent.
Jarek Czyszek ma rację !!!
Pozdrawiam
Witold
Czy radykalizm zawsze jest zły, to można dyskutować. Ja tak wcale nie uważam.
Natomiast na pewno jest zła unifikacja i podciąganie wszystkiego pod jeden sznurek.
A jeszcze gorsze jest zabranianie czegoś innym, bo ktoś ma takie widzimisię.
Zupełnie też nie wiem, czemu organizatorzy mieliby zmienić termin Bitwy? Bo ktoś z zewnątrz ma taką ideę?
Bitwa w lipcu nie będzie bitwą, tylko zwykłymi regatami. Zwykłych regat mamy u nas całkiem sporo.
Reasumując - Witold nie ma racji, a swoiste wymuszanie zmian jest źle widziane.
Zwracam uwagę, że start w tych regatach nie jest obowiązkowy, i nie liczą się one do żadnego pucharu.
Uczestnicy do tych regat wracają, sporą część można uznać za weteranów/weteranki. Widocznie widzą w tym coś, co innym trudno jest zrozumieć.
Takie czasy teraz, że próbuje się zabraniać wszystkiego, czego się nie rozumie i nie popiera, w imię bezsensownego „porządkowania świata”.
Pozdrawiam
Tomasz
Ludzie podejmują ryzyko, bo taka jest ludzka natura. Inni ludzie spieszą im na pomoc, bo to również jest ludzka natura. Znajdują się wśród żeglarzy ludzie bezmyślni, nieodpowiedzialni czy niedouczeni, ale nie spotkałem jeszcze nikogo, kto wypływałby w morze z założeniem „najwyżej mnie SAR ściągnie”. A wartościowanie na zasadzie, że ten co na morzu pracuje ma większe prawo moralne niż ten co znalazł się tam dla przyjemności jest absolutnie niedopuszczalną relatywizacją.
To samo dotyczy wiedzy o spodziewanych warunkach sztormowych. W długich rejsach, przeskokach oceanicznych czy rejsach na dalekim południu nie zadajemy sobie pytania czy spotkamy sztorm, tylko pytanie kiedy go spotkamy. Stosując zaprezentowaną logikę ludzie tam żeglujący nie mają moralnego prawa tam pływać, bo przecież wypływają w sztorm.
Nie każdy jacht i nie każdy człowiek się do takiej żeglugi nadaje i to warto ludziom uświadamiać, a nie udzielać lub odbierać moralnego prawa do wypłynięcia z portu.
Żyj wiecznie
Artur Krystosik
Zachwyca mnie popularny, szczególnie w ostatnich latach, styl polegający na odbieraniu innym prawa moralnego do życia po swojemu. Witold nazywa "radykalnymi Korwinami" zapewne organizatorów i zawodników albo tych, co prezentują zdanie podobne do mnie.
Jestem pewny, że gdyby identyczna sytuacja powtórzyła się raz jeszcze, to decyzja byłaby identyczna. Powtarzam, po za jednym zawodnikiem wszyscy bezpiecznie dotarli do portów o własnych siłach.
Jakie moralne prawo mają żużlowcy oczekiwać obecności karetki na stadionie podczas zawodów?
Jakie moralne prawo ma kierowca jadący rekreacyjnie na wycieczkę oczekiwać ratowników drogowych. Wszak nie jedzie tirem!
Jakie mam moralne prawo oczekiwać od rządzących elementarnej dbałości o Ojczyznę, zamiast stygmatyzowania inaczej niż oni myślących?
ZABRANIA SIĘ ZABRANIAĆ! TAKŻE POPRZEZ SZANTAŻ MORALNY!
Andrzej Colonel Remiszewski
Tak my tu dyskutujemy zamiast podziwiać Jacka ,za jego upór i walkę i za to jak to pięknie opisał,chociaż ja zwolennikiem samotnej żeglugi nie jestem.
A co do wychodzenia w warunkach jak w tym roku to zdania nie zmieniam.
Warunki były za ciężkie i bardzo niebezpieczne i szczęście ,że się tylko tak skończyło jak się skończyło.
I tu bym zacytował Jarka :
„...Jeżeli z pełną premedytacją i dla przeżycia przygody ruszamy w gardziel sztormu, ...”
Co innego jak sztorm nas zaskoczy ,a co innego ruszyć z pełną premedytacją w gardziel sztormu.
W przeciwieństwie do Colonela najmądrzejszy z całej wsi to ja nie jestem i radykalny liberalizm to nie ja,ale może by określić jakąś granicę ,że jak ma wiać do tylu i krótko to wychodzimy a jak powyżej i dłużej to nie.
Ale jeszcze przecież dochodzi kierunek wiatru i to już byłoby trzy paramery :
siła wiatru,kierunek,czas .
Ale jeszcze przecież i wysokość fali,a i temperatura,deszcz,mgła.
Łatwe do określenia kiedy to jest przeginanie,to pewnie nie jest,ale w tym roku na pewno było.
A nie można robić BoG w załogach dwuosobowych ?
Sam wiem jak to trudno zapanowac nad snem przy paru dniach samotnej żeglugi ,szedłem w tym roku sam z Holtenau do Gdańska i oczywiście z budzikiem non stop pod reką i drugiej nocy chciałem odprostowac kości i na moment /tylko na moment / położyłem się na burcie w kokpicie ,nie nastawiając budzika.Obudziłem się po tym „momencie” i zszedłem zrobić herbatę i spojrzałem na zegar w mesie – spałem sporo ponad godzinę!!!A wrażenie miałem jakby to rzeczywiście był tylko moment.
Pozdrawiam
Witold
Nikt nam nie będzie ustalał jakie warunki są dozwolone. Były czasy, kiedy TEQUILĄ móglbym pływać do 20Mm od brzegu, do 7°B i z załogą minimalną jachtowy kapitan żeglugi bałtyckiej plus jachtowy sternik morski.
A dziś dobrowolnie po za wyjątkami pływam 10 Mm i do 5°B, załoga ja sam bez patentu... chyba że znajdzie się odpowiednio wykwalifikowana.
To nie jest skrajny liberalizm. Nie byłoby mojej zgody na start 100 łódek w BoG i zbiorowe samobójstwo. Tu startuje ELITA. Choć zauważmy, że zakonczyły się własnie w Danii regaty Silverrudder z udziałem bodaj 200 samotników. Zakażecie im?
Andrzej Colonel Remiszewski
Wielce Szanowny Don Jorge!
Tak sobie czytam o BoG, podziwiam choć nie rozumiem, startujących zastanawiając się czy sam bym się odważył. Dochodzę do wniosku, że pozostałbym na brzegu leniwie obserwując morze. Gdy jednak czytam komentarze lenistwo zamienia się w irytację a w duszy budzi się bunt. Zastanawiałem się czy mogę dodać coś więcej niż napisali Colonel z Tomaszem? Chyba będzie trudno ale jedno warto rozwinąć.
Bezpieczeństwo, bezpieczeństwa, bezpieczeństwie...
Czy mam innych za idiotów niepotrafiących zadbać o siebie i bliskich? Czy Ja jestem od nich mądrzejszy i wiem co dla nich lepsze? Nawet gdybym był i wiedział to nie mam prawa za nich decydować! Popatrzmy wokół i zauważmy, że w każdym przekazie, w każdej relacji „z” trafia do nas przekaz: „stało się zło więc zadzwoń”. Na cycki Amfitryty! Strach publicznie wpaść do wody bo wszyscy obecni zajęci dzwonieniem na 112, uruchamianiem aplikacji albo publikowaniem zdjęć na facebooku, że niema komu nawet ci brzytwy podać -mać!
Bezpieczeństwo? Kiedy jest dostatecznie zapewnione i kto ma o tym decydować? No może fachowcy od morza? Zawodowi kapitanowie z doświadczeniem? Czy można znaleźć kogoś bardziej kompetentnego? Równie kompetentnego jak np. wyprzedzający na trzeciego kierowcę TIR-a święcie przekonanego, że drogi są tylko dla nich? Tak jak kierowca tira, marynarz musi wyjść w morze nie bacząc na pogodę. Bo Panie terminy, bo ładunek więc te wszystkie SAR-y są dla nich, nie dla bandy pasjonatów co to potrafią cieszyć się z niepogody, bo wieje i chlapie... Szanowni zawodowcy! Ta banda amatorów też płaci podatki i ma prawo żądać od ratowników pomocy. Od strażaków, gazowników czy ratowników drogowych też. Bo taka jest rola państwa! Zawłaszczanie jakiejś kategorii dla jednych to przejaw megalomanii.
Nie jestem jednak aż takim fanatykiem wolności. Zdaję sobie sprawę z tego a czego tak mi brakuje we wszelkich komentarzach i wygłaszanych opiniach. Silnego i zdecydowanego głosu:
DAJ SZANSĘ SOBIE POMÓC!
Więc załóż kamizelkę, kąp się w miejscach strzeżonych, dbaj o sprawność łódki, sprawdzaj prognozy pogody, nie pal otwartego ognia w lesie itd. Niech mnie ktoś przekona, że jakiemuś urzędnikowi bardziej zależy na moim życiu niż mnie. Z chęcią wysłucham ich rad ale decyzja należy tylko do mnie... i żony. Jak mawiał Wielki Kapitan: „zawsze się boję Żony i od czasu do czasu pana Boga”.
Organizatorom i uczestnikom Bitwy o Gotland życzę udanych regat!
A wszystkim czytającym z całego serca życzę Bezpieczeństwa czyli „stanu niezagrożenia”
...cokolwiek dla Was to znaczy.
--
POZDRAWIAM!
Jacek
Oczywiście, że "Zabrania się zabraniać".
SSI jak zwykle trzyma poziom.
Podziękowania dla p. Jacka Chabowskiego za relację.
Zwarta i konkretna.
Przyłączam się do gratulacji dla wszystkich Wojowników.
Zazdroszczę kompetencji, wiedzy i twardości. BoG jest dla wybranych.
Pozdrawiam
Lechosław Napierała