żeglarstwa i karawaningu dobrało się mnóstwo osób, które na dobrą sprawę nawet do pasania krówek nie dorośli.
Bo krówki - drodzy Czytelnicy są OK. Ja w sprawie pasania krówek mam doświadczenie. Przez 6 tygodni jako junak
przymusowy brygady „Służby Polsce”, razem z niejakim Lewandowskim, ksywka „Ociec” opiekowałem się stadem około 100 krówek.
O bydle więc nie powiem złego słowa. Natomiast o hołocie jestem tego samego zdania co Czcigodny Andrzej Colonel Remiszewski.
Pieniądze przyniosły rozpasanie. Howgh !.
Sprawdzam to codziennie jeżdżąc samochodem.
Niestety.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
-----------------------------------
BYCIA NA WODZIE - RUNDA DRUGA
W końcu lipca relacjonowałem tutaj: http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3384&page=0 pierwszą część głównego rejsu sezonu. Jestem winien Czytelnikom dwie uwagi.
Opisując Rybaczówkę użyłem określenia Mulnik. Bezkrytycznie odczytałem nazwę z mapy (już nie pamiętam jakiej). Ten basen nazywa się Młyńska Toń, a Mulnik znajduje się po zachodniej stronie Świny, czyli już na Uznamie.
Odpowiadając Izydorowi Węcławowiczowi: W Przytorze byłem kilka lat temu jachtem balastowo-mieczowym. Zdopingowany spróbowałem i „Tequilą” - zielsko nie przepuściło, skończyło się długimi minutami manewrów, aby je pozrzucać z balastu, steru i co gorsza śruby.
.
Druga część rejsu miała prowadzić do Danii i to Sundem. Tak się złożyło, że zmieniałem załogę dwukrotnie, nikomu się nie opłacało na kilka dni podróżować aż do Danii, a koszty postojów „rozłożone” na samotnego żeglarza błyskawicznie rozłożyłyby budżet rejsu. Do tego pierwsza załogantka zamarzyła sobie rejs dookoła Rugii, a druga (wielki oceaniczny kapitan) nostalgicznego rejsu do Szczecina i na Dąbie. I tak też się stało. Nie żałuję. Dania poczeka. Wędrówka dookoła Rugii zaowocowała kilkoma uzupełnieniami do „Wybranych portów Niemiec wschodnich”. Dla mnie dodatkowym przeżyciem był fakt znalezienia się po raz pierwszy po półwiecznym żeglowaniu tak blisko Arkony! Już zapomnieliśmy szare patrolowce Volksmarine...
Fot.1 Arkona 1,5 Mm
.
Pogoda była jeszcze cieplejsza, bardziej słoneczna i mniej deszczowa niż w lipcu. Tylko próba przejścia do Thiessow, zostawiając po lewej Greifswalder Oie skończyła się (spodziewanym wcześniej po analizie prognozy) wycofaniem i ucieczką pełniejszym wiatrem do Świnoujścia. Trudno halsować małym jachtem pod szkwalisty wiatr i falę, do tego na wąskich torach. A przez godzinę z kwadransem szkwały z deszczem były solidne, kulminacyjny położył idącą już tylko na zarefowanym foku „Tequilę” tak, że woda wlała się do kokpitu przez zawietrzny falochron. Tu z przyjemnością pomyślałem spadając z nawietrznej w wannę z wodą o tym, że szelki mam wpięte w ucho na podłodze kokpitu. Potem było już spokojnie, do Świnoujścia weszliśmy jednym halsem.
No i właśnie Świnoujście... marina jak na polskie warunki ogromna, nieźle urządzona, personel uczynny i życzliwy. Ale jednak dwie noce spędzone w tym porcie spotykam wyjątkowo źle. Czemuż to? Odpowiedź KULMINACJA BYDŁA byłaby obrazą dla bydła. Niestety ową rogacizną okazali się „żeglarze” i „turyści”. W pierwszą noc do trzeciej burak w kamperze puszczał discopolo na cały port, do jakiejś 2200 do grilla, a potem to już bawiąc się potencjometrem. Kolejna noc to było istne oblężenie. To w trakcie regat „Poloneza” - w różnych miejscach grupki żeglarzy (?) „świętowały”, a po drugiej stronie basenu, przy jakimś targowym, czy wystawowym namiocie odbywało się coś w rodzaju treningu grupy kiboli we w wulgarnych rykach. Od razu zwracam uwagę, że wspomnienie o regatach nie pozwala łączyć tych faktów z imprezą ani jej organizatorami, to zdecydowanie były indywidualne, choć grupowe zachowania rodaków. Zresztą tego dnia było chyba kilka imprez regatowych i około żeglarskich równocześnie.
Przyrzekłem sobie, że od tej pory będę korzystał z numeru 112 w podobnych sytuacjach.
Na pewno odezwą się do Ciebie Don Jorge Czytelnicy, którzy tam byli, może się sami dobrze bawili, może tylko spali, ale stwierdzą, że jestem nadwrażliwy, że „nie było tak źle, że dało się usnąć, że ludzie się muszą gdzieś wyszumieć”...
OTÓŻ NIE, NIE I DO CHOLERY NIE!!! Po pierwsze marina w morskim porcie jest po to, by zmęczeni czasem po ciężkim rejsie żeglarze mogli się zregenerować, po to by inni mogli wyjść rankiem wypoczęci w morze. Każda marina jest po to, by spokojni emeryci, nie tylko niemieccy, szwedzcy, czy duńscy albo rodziny z małymi dziećmi mieli święty spokój i komfort.
Nawet w cichych pozornie marinach, jak wolińska, czy HOM na Dąbiu można się spodziewać o każdej porze doby głośnej rozmowy na kei, bardzo głośnej. Przebojem był pan sprzątający duża motorówkę w Wapnicy, puszczone stereo arie Pavarottiego uniemożliwiły nam głosową komunikację podczas manewrów. Na szczęście ok. 2100 pan gdzieś odjechał.
Tolerancja dla „kultury hałasu”, powoduje, że na deptakach każdy kram wystawia własny głośnik i usiłuje zagłuszyć sąsiada, że w knajpach nie można porozmawiać, że wesołe miasteczka są słyszalne z kilku kilometrów itd. itp. Czas powiedzieć dość. Czas też zacząć wymuszać elementarną kulturę i odrobinę troski o innych wśród nas, żeglarzy.
Wracając do spraw przyjemniejszych znów miałem okazję porównywać mariny zachodniopomorskie ze wschodnioniemieckimi. Polskie wytrzymują porównanie śpiewająco i to nie tylko pod względem nowoczesności i świeżości. Także jakość pracy personelu i stosunek do żeglarzy są naprawdę w porządku. Negatywnym wyjątkiem Nowe Warpno: brud panujący w łazienkach (nie tylko błoto na podłodze ale niesprzątane stare pajęczyny) dowodzi, że dzierżawca sobie zwyczajnie nie radzi i nie chce radzić. Wstyd!
Fot. 2 Tak można rozwiązać „słupki z energią na kei” (Glowe)
.
Przeciwny biegun to maleńki Wolin, gdzie panie bosman wychodzą na keję i wskazują miejsce oraz pomagają w cumowaniu, w wszystko jest wysprzątane, estetyczne i czyściutkie. Ciekawostką było upolowanie w Szczecinie głośnego w ostatnich miesiącach jachtu, który teraz nosi na rufie napis (nazwę?): „I love Poland” - na dzień przed tym, jak w mediach ukazały się spekulacje, że podobno w tajemnicy (?) płynie do kraju. Podzieliłem się fotkami z pewnym portalem żeglarskim.
Fot.3. Oto jest „Miłość” (Fundacji)
.
Nadal miałem szczęście do ludzi, załóg, nieustannie też spotykałem kolegów i znajomych żeglarzy, wielu znanych wcześniej tylko wirtualnie. Poznawałem też Czytelników moich tekstów. To fajna nagroda dla autora.
Tak niepostrzeżenie minęły trzy tygodnie, aż trzeba było sobie powiedzieć, że wobec braku chętnych na Danię, nadszedł czas rozpoczęcia powrotu. W chwili, gdy to piszę udało mi się dotrzeć ze Stepnicy „aż” do Wolina, odrobina deszczu i dużo więcej znajomych zatrzymuje mnie tu już trzeci dzień. Zobaczyłem za to start do XX Regat Międzymieliźnianych. Ponad dwadzieścia jachtów halsujących na Dziwnie robi wrażenie.
Fot.5 Start za pół godziny
.
Na koniec prywata: Serdeczne podziękowania dla nieznanego mi Przyjaciela, który jachtem typu Nord80 o nazwie „Trio” udzielił mi pomocy w trudnej sytuacji na Zalewie. Niestety w ferworze nie przedstawiliśmy się sobie. Wiem tylko, że w tym sezonie stacjonuje na stepnickim Kanaliku.
Andrzej Colonel tak, tak w szelkach, Remiszewski
----------------------------------------------------------
PS. A na koniec taki smartfonowy kolaż:
I love Poland – w taki to sposób rządowa, „narodowa” fundacja samochcąc wystawia Polskę na pośmiewisko i drwiny.
Trwoniąc publiczne pieniądze.
--
Pzdr.
Tadeusz
Drodzy Czytelnicy SSI!
Fundacja i jacht to epizod.
Naprawdę problemem jest kultura braku kultury w portach.
Porozmawiajmy o tym zamiast bić pianę.
Andrzej Colonel Remiszewski
Drogi Jurku
Piszę poniższe, ponieważ zbulwersowany jestem głupotą i bezmyślnością skiperów jachtów.
Wczoraj – tj. w sobotę 25. sierpnia – w Helu kończyła się tygodniowa impreza pn. D-DAY HEL 2018
Na zakończenie imprezy organizatorzy przewidzieli pokaz ogni sztucznych strzelanych z cypla półwyspu helskiego.
Owe strzelane ognie sztuczne znakomicie widać było z portu w Helu.
I jak można się było spodziewać ktoś ze stojących tam jachtów nie wytrzymał napięcia chwili – wyjął swoje race świetlne – i ... odpalał je – w ilości sztuk trzy – jedna po drugiej – POZIOMO – w kierunku portu hel.
“Smaczku i pikanterii” dodaje do tego fakt, iż strzelane przez domorosłego wielbiciela ogni sztucznych rakiety były koloru czerwonego – jak podczas wzywania pomocy.
Dodatkowo strzelane poziomo owe rakiety odpalane były z mariny helskiej przy silnym południowym wietrze w kierunku wnętrza portu czego skutkiem był fakt, iż jeden niedopalony czerwiony ładunek fosforu spadł na pobliskie budynki i magazyny.
Skutkiem tegoż spaleniu uległ fragment – bogu ducha winnych – magazynów “Bazy Nurkowej” a ponieważ straty właściciel oszacował na duże pieniądze to wezwana została straż graniczna oraz policja.
Wykonując swoje powinności zawodowe policja przesłuchała kilku okolicznych świadków oraz właściciela owego nieszczęsnego jachtu – fotka w załączniki.
Wg uzyskanych informacji od policji – strzelający czerwone race będzie najprawdopodobniej miał postawione zarzuty prokuratorskie spowodowania zagrożenia życia i mienia ...
I tym kończą się bezmyślne strzelania na wiwat...
Pzdr
Włodzimierz Ring
Bury Kocur
Jurku,
przeczytałem bardzo uwaznie komentarz kolegi Ringa do ostatnich wydarzen w Helu i jestem wstrzasniety lekcewazeniem przez wladze problemu strzelania rac w porcie. Problem by rozwiazało natychmiastowe rozstrzelanie, dla przykladu, ami cych przepisy porządkowe. Po krótkim zamieszaniu bylaby cisza i spokoj.
Mozna powiedziec - grobowe.
Ku zadowoleniu wszystkich warszawskich turystow, jak wiadomo powszechnie na Wybrzezu, bedacych dla nas wzorem taktu, spokoju i kultury.
Zyj wiecznie - Jarek
Właśnie wróciłem z małego rejsu, nie na swoim, ale za swoje, po polskich portach (Szczecin Dąbie – Świnoujście – Kołobrzeg – Darłowo – Dziwnów – Szczecin Dąbie) i oczywiście pierwsze co, to sprawdziłem co słychać na portalu SSI.
Sporo czytania mnie czekało i chciałbym nawiązać do paru wątków.
Przychylam się do pochwały naszych marin. No może troszkę małe WC w Dziwnowie, zwłaszcza jak trafi się na organizowane tam akurat regaty ale poza tym ok.
Zachowania żeglarzy i nie żeglarzy bywają zapewne uciążliwe (trafiłem na głośnych motorowodniaków) ale ja mam to szczęście (no może raczej nieszczęście), że mam niedosłuch.
Nie bardzo rozumiem ciągłego czepiania się "Pucharu Poloneza" (nawiązuję do jednego z wątków). Sama idea szczytna, chyba nikt nie zaprzeczy i ciekaw jestem ilu było by stać na to by coś takiego reaktywować i organizować.
Wracając do mojego rejsiku, miałem małą przygodę. Wyszliśmy z Dziwnowa, wiatr 4 do 5 B z prognozą 5 do 6 w porywach 7 B i parę mil od portu dopadła nas Straż Graniczna. Grzecznie zapowiedzieli wejście na pokład, a jako podstawę, tak, tak, podali podstawę :))), przytoczyli Ustawę o emigrantach czy jakoś tak, czyli sprawdzenie czy nie przemycamy nielegalnych emigrantów. Sprawnie dobili do naszej burty na wyłożone na wszelki wypadek odbijacze i weszła młoda płeć żeńska i męska. Do przeszukania wielkiego żaglowca (Carter 30) :))) właściwie nie doszło, bo na wstępie okazało się, że dwóch moich załogantów zostawiło w portowej tawernie w Dziwnowie plecak z dokumentami, kartami, pieniędzmi … :(((. Skończyło się na tym, że sympatyczna Straż Graniczna wyszukała błyskawicznie nr tel do mariny. Okazało się, że plecak się znalazł i jest do odbioru w tawernie, a sympatyczna Straż Graniczna widząc w jakim jesteśmy kłopocie odstąpiła od dalszych czynności służbowych :)))
Don Jorge żyj wiecznie i nasza Straż Graniczna też!
Lech